czwartek, 13 listopada 2014

*27. "Czy coś się zmieniło względem wizji Bells?"

Rozdział z dedykacją dla tych, którzy na niego czekali. Mam nadzieję, że było Was chociaż kilkoro. I że tą dedykacją mam kogo przepraszać. A więc przepraszam, ale jakoś ostatnio nie miałam motywacji do tego, by cokolwiek na tego bloga pisać. No ale to jest dedykacja, nie użalanie się nad sobą. No więc rozdział z przeprosinami dla tych, którzy czekali tak długo na niego. 



"Skąd wiesz, czy to sens jakiś ma,
By drogą iść bez powrotu,
Ogień, który płonął, już zgasł,
A śmiech zamienia się w strach." - Grzegorz Hyży.



~~*~~*~~*~~*~~


~~ Prue ~~

    W sobotę wstałam dosyć wcześnie rano. Żeby nie powiedzieć, że prawie się nie kładłam. Owszem, położyłam się, ale nie potrafiłam zasnąć. Ciągle myślałam albo o wizji Belli, albo o swoim ojcu, który gdzieś daleko ode mnie może również myślami był ze mną. Przynajmniej miałam taką nadzieję.
    Niewyspana ubrałam się więc i po cichu wzięłam torbę z szafy po czym wyszłam z pokoju bladym świtem. W małej kuchence przy salonie zrobiłam sobie szybkie śniadanie, które w mgnieniu oka zjadłam. Przyrządziłam sobie także kanapki na drogę, które schowałam do torby. To samo zrobiłam z butelką wody, którą znalazłam w mini lodówce. Potem opuściłam kuchnię i skierowałam się w stronę wyjścia.
    Gdy już znalazłam się na dworze, pierwsze, co poczułam, to zimny wiatr targający moje włosy i sprawiający pojawienie się gęsiej skórki na ramionach i nogach. Choć byłam odporna na zimno to poczułam wiatr, co nieco mnie zdziwiło. Jednak nie na tyle mocno, bym zrezygnowała z wyprawy. Poszukałam ustronnego miejsca pod drzewem dębu i tam zaczęłam całą operację. Wyciągnęłam z kieszeni naszyjnik, który pozostał mi jako pamiątka po wizycie u Strażnika Bajek, i założyłam go na szyję. Wzięłam w palce wisiorek, na którym wyryte zostały wszystkie kontynenty świata i zaczęłam mocno myśleć o celu swojej podróży. Gdy poczułam, że unoszę się w górę, uśmiechnęłam się sama do siebie, nie przerywając życzenia.
   W końcu szarpnęło mnie w brzuchu, w okolicy pępka i już wiedziałam, że się przeteleportowałam. Gdy kołowanie w głowie ustało, otworzyłam oczy. To co zobaczyłam, zaparło mi na moment dech w piersiach. Stare, wapniowe ruiny zamku zewsząd otoczone zielonymi krzewami i wysokimi drzewami, rzucającymi cień na mury zdawały się być magiczne. Błękitne niebo, mocno świecące słońce, pogoda bez wiatru sprawiała, że chciało się tylko położyć pod drzewem i odpoczywać. Niestety nie miałam na to czasu. Musiałam znaleźć plemię Łowców Wampirów i z nimi porozmawiać.
    Powoli zeszłam więc ze stromej góry, na której wylądowałam i gdzie stały resztki zamku. Skierowałam się ku dolinie i płynącej leniwie w niej rzece. Wiedziałam, że takie plemienia osadzają się zwykle nad źródłami wody, by mieć ciągle do niej dostęp.
    Gdy stanęłam na brzegu strumyka, rozejrzałam się dookoła. Wciągałam powietrze, szukając jakiś dziwnych zapachów, które nie powinny być w tak naturalnej okolicy. W końcu mi się udało zidentyfikować zapach dymu z ogniska. Serce zabiło mi mocniej. Ruszyłam więc w tym kierunku żwawym krokiem. Tak mi było spieszno, by znaleźć się już na miejscu, że nie zauważyłam śliskiego kamienia na samym brzegu. Poślizgnęłam się na nim i wpadłam jedną nogą do wody.
    - Cholera! - warknęłam, wyciągając stopę z zimnej rzeki. Usiadłam na miękkiej trawie, nieco oddalając się wcześniej od strumyka. Ściągnęłam buta i skarpetkę i wycisnęłam z niej wodę. Potem założyłam z powrotem, modląc się w duchu, by Łowcy byli dla mnie mili i pozwolili wysuszyć rzeczy przed powrotem do domu.
    Z torby wyciągnęłam butelkę i zrobiłam łyk wody. Byłam już zmęczona podróżą. Nigdy nie lubiłam dużo chodzić. A tym bardziej po tak zdradliwym i nierównym terenie. W końcu jednak się przemogłam, wstałam z ziemi i ruszyłam dalej.
    Z dalszej trasy niewiele pamiętałam. Starałam się nie myśleć o samym marszu. Moje myśli krążyły wokół celu podróży, wokół przyrody, która mnie otaczała. A było tam naprawdę pięknie. I naprawdę żałowałam, że mi się spieszyło odnaleźć osadę Łowców.
    Co jakiś czas zatrzymywałam się i wciągałam głośno powietrze, starając się wywąchać kolejne dziwne zapachy i dla sprawdzenia, czy nie zboczyłam z niewidzialnej ścieżki. Ale nie. Przez cały czas szłam w dobrym kierunku, tropy nigdzie nie zawracały ani nie skręcały. Ciągnęły się nieustannie prosto.
    W pewnym momencie poczułam jakąś zmianę. Nie wiedziałam dokładnie, co to było ani dlaczego mnie coś powiadomiło o tym, ale zdawałam sobie sprawę, że to jest ważne i muszę się domyślić, o co chodziło. Więc przystanęłam na brzegu rzeki, rozglądając się dookoła. Szukałam w powietrzu jakiś zmian, ale nic mi niczego nie mówiło. Nadal wyczuwałam zapach dymu, nawet wydawał się intensywniejszy, ale nic poza tym.
    Nieco zrezygnowana i zmęczona przykucnęłam obok dużego kamienia, który częściowo był w wodzie, ale większa jego część wystawała nad powierzchnię. Patrzyłam, jak fale zimnej wody obijają się o niego, spłukując z niego cały kurz i brud, jaki mógłby się na nim pojawić. Przyglądając się płynącej rzece, dopiero po chwili dostrzegłam, że niedaleko, zaledwie o jeden krok znajduje się kolejny kamień, a potem następny, nieco większy. Serce zabiło mi mocniej, potwierdzając tym samym, że intuicja i tym razem mnie nie zawiodła. Miałam się tutaj zatrzymać, bo tak chciało przeznaczenie. Bo w tym miejscu było przejście na drugą stronę rzeki, z którego korzystali Łowcy.
    Szybko wstałam, rozprostowując nogi, które mi ścierpły. Ostrożnie weszłam na pierwszy kamień i powoli zaczęłam przechodzić na kolejne. Rzeka nie była szeroka, ale kamienie od wody zrobiły się śliskie i w każdej chwili mogłam wylądować w zimnej wodzie. Dlatego wędrówka zajęła mi parę minut. Gdy stanęłam z powrotem na ziemi, odetchnęłam z ulgą.
    Potem poszło już z górki. Szybko poszłam śladami pozostawionymi przez Łowców, którzy po swojej stronie rzeki już tak bardzo nie uważali i nie maskowali swoich śladów. Łatwo mogłam więc nimi podążać.
    Po tej stronie rzeki rosły drzewa i to bardzo gęsto. Ścieżka prowadziła w głąb lasu, gdzie było znacznie ciemniej niż na otwartej przestrzeni, gdzie wszędzie docierały promienie słoneczne. Ale nie cofnęłam się przed niczym. Ciągle szłam cały czas przed siebie.
    Gdy stanęłam na skraju polany, na której mieszkali Łowcy, rozejrzałam się dookoła. Na łące porozrzucane w równych odstępach zostały małe domki, wokół których krzątało się sporo ludzi. Zobaczywszy mnie, wszyscy zatrzymali się jak jeden mąż. Patrzyli na mnie z dziwnymi wyrazami twarzy, nie wyrażającymi żadnych emocji. Jakbym była dla nich obojętna. Ale dobrze wiedziałam, że nie jestem. Inaczej nie przerwaliby pracy, nawet nie zaszczyciliby mnie spojrzeniami.
    Nie musiałam długo czekać na to, by ktoś w końcu do mnie podszedł i zagadnął. Już po minucie może dwóch podbiegła do mnie młoda kobieta w zwiewnej sukience do kolan z delikatnego i lekkiego materiału. Skłoniła się, przystając przede mną. Odpowiedziałam jej tym samym gestem, uznając, że tak się wita u nich w klanie. Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie i pociągnęła za rękę za sobą.
    - Chodź, moja mama miała rację. Przyszłaś - powiedziała wesoło.
    Zaprowadziła mnie do jednego z większych domków, gdzie wokół stołu siedziało kilkoro członków rodziny. Gdy moje oczy przyzwyczaiły się do zmiany oświetlenia, ujrzałam kobietę, mężczyznę i dwójkę małych chłopców jedzących posiłek.
    - Dzień dobry - przywitałam się, kłaniając tak samo jak to zrobiła dziewczyna nie tak dawno. Kobieta zerwała się z krzesełka, na którym siedziała, podbiegła do mnie i chwyciła moją głowę w swoje dłonie, przyglądając mi się uważnie.
    - Moje dziecko - zawołała. - Ileś ty przeszła, żeby się tutaj dostać! Siadaj, na pewno jesteś głodna. Zaraz podam ci coś do jedzenia. Potem wysuszysz przemoczone ubrania przy ogniu.
    - Nie jestem głodna. Nie chcę też sprawiać kłopotu. Przyszłam tu, by dowiedzieć się czegoś o swoim ojcu. Czy jest tutaj? - zapytałam, próbując się wyrwać z chwytu kobiety. Widząc moje nieudane próby, właścicielka domu puściła mnie, ale nadal mi się uważnie przyglądała.
    - Nie, twojego ojca tutaj nie ma. I nie było. Ale wiem, że go poszukujesz. Ta wieść dotarła dawno przed tobą do tutejszej społeczności. Niestety nie możemy ci w niczym pomóc. Możemy tylko cię nakarmić i życzyć powodzenia w dalszych poszukiwaniach. Proszę, siądź z nami, zjedz coś - zachęcała. Ale musiałam odmówić. Czas mnie naglił.
    - Przykro mi, ale nie mogę. Powinnam wracać. Dziękuję. Mam nadzieję, że wkrótce wpadnę na trop ojca i dojdę do niego - powiedziałam smutno. Kobieta to zauważyła i uściskała mnie serdecznie, pocieszająco. - Do widzenia! - pożegnałam się, wyrwawszy się z jej uścisku.
    - Bądź ostrożna i uważaj na siebie! - zawołała za mną. Pomachałam jej, odwróciwszy się, idąc już w stronę dróżki, którą weszłam na polanę.

***

    Po powrocie do domu udałam się w jedyne spokojne miejsce o tej porze. Do stajni. Tam usiadłam obok boksów dla koni i zaczęłam wysyłać modlitwy i prośby do Nyks. O cierpliwość, o to, by mój ojciec się odnalazł. Ale i o oczyszczenie moich myśli, o uporządkowanie ich, bo od jakiegoś czasu w mojej głowie panował kompletny chaos. A ten bałagan przeszkadzał mi w racjonalnym myśleniu.
    Gdy wróciłam z wyprawy było około jedenastej rano. Wyszłam ze stajni po trzeciej po południu. Miałam naprawdę dużo do przemyślenia. Ale dużo mi to pomogło. Uspokoiłam się, nabrałam wiary. I choć moje myśli nadal pozostawały niepoukładane, to odzyskałam część spokoju ducha, który był jak zbawienie.
    Kierując się do internatu, wśród drzew wypatrzył mnie Chris, który pomachał do mnie, gdy nasze spojrzenia się spotkały i zawołał moje imię.
    - Hej, Prue! Wszędzie cię szukałem. Gdzie byłaś? - zapytał, podbiegając do mnie. Wziął mnie w ramiona, przygarnął do siebie  i pocałował namiętnie w usta.
    Uwielbiałam go. Jego pocałunki zawsze przynosiły mi frajdę i radość, ale gdy wtedy się do mnie zbliżył, zrozumiałam, że nie jestem z nim szczera i nie zasługuję na jego uwagę, na to zaangażowanie, z jakim mnie do siebie przytulał.
    Odsunęłam się od niego delikatnie. Starałam się go nie urazić, odrzucając go od siebie, ale chciałam, by zrozumiał przekaz. I chyba mi się udało, bo choć był zdziwiony, uśmiechał się do mnie szczerze.
   - To jak, dowiem się, gdzie byłaś, czy to kolejna słodka tajemnica, której nie możesz mi wyjawić? - ponowił pytanie, łapiąc mnie za rękę i ciągnąc za sobą w kierunku wysokich, szumiących drzew.
    - Ja po prostu byłam niedaleko. Musiałam w samotności poradzić się w pewnych sprawach Nyks. - Starałam się mówić prawdę, bo miałam serdecznie dość kłamstw. Zwłaszcza gdy musiałam je wypowiadać do najbliższych mi osób. Z drugiej jednak strony nie mogłam mu powiedzieć o swoich wyprawach. Jeszcze nie teraz, nie na tym etapie poszukiwań. Według niego nie powinnam się łudzić tym, ze mój ojciec  gdzieś jest i żyje, czekając aż go odnajdę. Więc przeplatałam prawdę z kłamstwami, próbując jeszcze bardziej się nie pogrążyć. - Tyle się ostatnio wydarzyło. Miałam nadzieję, że Nyks pomoże mi poukładać myśli, żebym mogła racjonalnie myśleć i z głową podejść do swoich problemów.
    - I co, udało ci się? - zainteresował się. Pokręciłam ze znużeniem głową.
    - Niestety nadal jestem tak samo głupia jak wcześniej. - Westchnęłam.
    - Wcale nie jesteś głupia! - zaoponował szybko. - Tylko zmęczona ciągłymi problemami, które cały czas zwalają ci się na głowę.
    Uśmiechnęłam się do niego smutno.
    - Skąd wiedziałam, że tak powiesz, co?
    - Bo mnie bardzo dobrze znasz. A skoro mnie tak dobrze znasz to może powiesz mi, gdzie idziemy? - zapytał ze śmiechem. Przez cały czas dopisywał mu dziwnie wesoły nastrój. Nie wiedziałam, co o tym myśleć. Czy coś się zmieniło względem wizji Bells?
    - Nie mam pojęcia, dokąd mnie porywasz - stwierdziłam cicho, wypatrując okazji do zadania nurtującego mnie pytania.
    - To dobrze, bo to miała być niespodzianka.
    Szliśmy dalej w milczeniu. Przysłuchiwałam się odgłosom dobiegającym z otaczającej nas przyrody. Ptaki wesoło ćwierkały. Wiatr poruszał gałązkami drzew, sprawiając, że głośno szumiały. Czułam moc promieni słonecznych na swojej skórze, trawę pod stopami. Mogłam wyczuć zapach skoszonej trawy i kwitnących kwiatów wokół nas. Było naprawdę pięknie.
    Zatrzymaliśmy się obok wschodniego muru, naprawdę daleko od szkoły a blisko lasu za ogrodzonym terenem naszej szkoły. Zobaczyłam rozłożony na ziemi koc a na nim kosz piknikowy. Spojrzałam zdezorientowana na Chrisa.
    - Pomyślałem, że powinnyśmy spędzić ze sobą choć trochę czasu tylko we dwoje. Dobrze nam to zrobi, gdy odpoczniemy od tych wszystkich problemów i nie będziemy o nich myśleć przez chwilę. Potem usiądziemy i jak nowo narodzeni szybko wymyślimy plan działania. Podoba ci się?
    Miejsce wybrał idealne. Z drugiej strony muru rosło wielkie rozłożyste drzewo, które rzucało cień, pochylając się nad rozłożonym kocem. Na terenie szkoły rosły wokół niewielkie krzaki, oddzielając to miejsce od reszty i sprawiając, że stawało się naprawdę prywatne.
    - Jest idealnie - wyznałam szczerze, czując poczucie winy. Przytuliłam się do chłopaka, ukrywając przed nim swoją twarz w jego koszuli. To musiało się jak najszybciej skończyć! Musiałam znaleźć ojca i powiedzieć o wszystkim Chrisowi. Bo naprawdę nienawidziłam mieć przed nimi tajemnice.

~~*~~*~~*~~*~~

    Hej, nie przedłużając, zachęcam do głosowania w ankiecie!