niedziela, 22 lutego 2015

*33. "Czułem się, jakbym wreszcie odnalazł sens swojego życia... "

Z podziękowaniami dla Katarzyny Nowickiej za tak wspaniały komentarz pod wcześniejszym postem! Jejku, że też Ci się chciało tyyyle rozdziałów czytać! ;) To nawet mnie przeraża :D Dziękuję za cudowne słowa (hihi, że książka? *,* nie przesadzajmy <rumieni się>) Dziękuuuję! <3


"To możliwość spełniania marzeń sprawia, że życie jest tak fascynujące." - Paulo Coelho.


~~*~~*~~*~~*~~

~~ Chris ~~

   - I on tam był, rozumiesz? - zawołała uradowana Prue. Spoglądałem w jej roześmiane błyszczące oczy, nie mogąc uwierzyć, w to o czym opowiadała. Nie sądziłem, że tak szybko uda jej się odnaleźć ojca. Do niedawna myślałem przecież, że nie żyje. Więc trudno było mi się pogodzić z nową rzeczywistością. Ale mimo wszystko cieszyłem się. Byłem szczęśliwy, bo ona wyglądała na uradowaną. - Dotykałam go! Przywitał się ze mną! Rozpoznał mnie! - Za każdym wypowiedzianym słowem jej głos stawał się coraz bardziej piskliwy od emocji. Non stop gestykulowała rękoma i chodziła w tę i z powrotem. Nie potrafiła ustać na miejscu choćby pięciu sekund.
    Siedzieliśmy w sobotni, ciepły wieczór na dworze pod drzewem. Delikatny wiatr rozwiał duchotę, która panowała przez cały dzień, więc nie było już tak gorąco. Słońce niedawno zaszło, co tylko pomagało usiedzieć na zewnątrz, ciesząc się wieczornym spokojem.
    Gdy rano dostałem wiadomość od Prue, że wyjechała z miasta, bo prawdopodobnie znalazła ojca, było mi przykro. Że mnie ze sobą nie zabrała, że nie powiedziała tego w prost, tylko napisała smsa. Zachodziłem w głowę, dlaczego tego nie zrobiła. Bała się, jak zareaguję? Nie chciała, bym był przy niej w tak ważnej dla niej chwili? Nie miałem pojęcia. Oczywiście niedowierzałem. Albo nie chciałem uwierzyć, że jej ojciec żyje i że właśnie go znalazła. Czy byłoby mi łatwiej, gdyby okazało się, że jednak od dawna Derek Carter chodzi po zielonych łąkach raju Nyks? Nie potrafiłem odpowiedzieć na to pytanie. Tak jak na wiele innych, które kotłowały mi się w głowie.
    W pewnym momencie jakaś część mnie, pewnie ta najbardziej wredna, podsunęła mi odpowiedź na jedno z pytań. Dlaczego nie powiedziała mi o swojej wyprawie osobiście? Dlaczego nie pozwoliła zaofiarować swojej pomocy? Ponieważ już ktoś jej ją zaproponował. I tym kimś był Wampir, którego może nie nienawidziłem, ale szczerze nie lubiłem. Właśnie ze względu na Prue. Gdzieś tam, sam nie wiem, gdzie, zrodził się pomysł tego, że to poszukiwanie ojca było tylko przykrywką dla ich częstych spotkań. W końcu to Liam wmówił mojej dziewczynie, że Derek żyje w postaci zwierzęcia. Więc dlaczego nie mógłby wymyślić takiego pretekstu do spotykania się z Prue?
    Oczywiście niemal od razu moja rozsądna część zagłuszyła te bezsensowne myśli. Doskonale wiedziałem, jak bardzo Prue mnie kocha, więc nie miałem nawet prawa o czymś takim wspominać. Może i Liam bardzo ją lubił, ale to się nie liczyło. Dla mnie najważniejsze było jej uczucie do mnie. A czułem jego moc nawet wtedy, gdy znajdowała się daleko ode mnie.
    Pozostawało tylko pytanie: dlaczego?
    Mnóstwo odpowiedzi mi się nasuwało, ale czy którakolwiek okazałaby się odpowiednia? Wolałem poczekać i zapytać.
    Przez cały dzień się o nią martwiłem. Różne scenariusze stawały mi przed oczami. I prawie wszystkie kończyły się tragicznie. Chyba zawsze już będę się o nią bał, gdy nie będzie stała tuż obok mnie. Czy to aby normalne?
    Gdy tylko ją zauważyłem z okna swojego pokoju, od razu mi ulżyło. Naprawdę się ucieszyłem na jej widok. Czułem się, jakbym wreszcie odnalazł sens swojego życia... Jakbym... Sam nie wiem, ale było wspaniale!
    Biegiem pokonałem schody i w mgnieniu oka dotarłem do niej. Nie zdążyła jeszcze nawet pokonać jednej czwartej drogi, gdy ja już stanąłem przed nią. Wyglądała zupełnie inaczej. Oczy jej błyszczały, wydawała się spokojna, ale jednocześnie rozentuzjazmowana. Małymi krokami, strasznie wolno pokonywała trasę, nigdzie się nie spiesząc. Kiedy mnie zobaczyła, na jej twarz wypłynął szeroki uśmiech.
    - Widziałam go - szepnęła z przejęciem. - Widziałam mojego tatę.

~~ Prue ~~

    - Najgorsze jest to, że nikt nie wie, jak doprowadzić go do ludzkiej postaci - powiedziałam, zasmucając się. To był mój jedyny aktualny problem, który widziałam. Nic innego nie przykuwało mojej uwagi. Liczyło się dla mnie tylko to, by tata był wreszcie bezpieczny. I by w końcu odnalazł dom, po tak długiej tułaczce po świecie.
    - Znajdziemy na to sposób - zapewnił Chris, przytulając mnie do siebie. Uwielbiałam go za całokształt. Za to, że był przy mnie. Za to, że wiedział, co powiedzieć w każdej sytuacji. Za to, że mnie rozumiał i wspierał. Za to, że po prostu był...
    - Dziękuję - szepnęłam, całując go delikatnie w policzek. - Jak sądzisz, powinnam powiedzieć o tym dziewczynom? - zapytałam po chwili, przerywając milczenie.
    - Myślę, że tak. Mają prawo wiedzieć, gdzie tak często znikałaś, dlaczego cię nie było. A może to właśnie któraś z nich zna sposób na odczarowanie twojego ojca? - odpowiedział jak zwykle rozsądnie.
    - Masz rację. Pójdziesz ze mną? - poprosiłam go. Oczywiście od razu się zgodził. Trzymając się za ręce, ruszyliśmy do internatu.
    Alice i Becky znaleźliśmy w salonie w towarzystwie Belli, Alexa i Damiena. Gdy przywitaliśmy się ze wszystkimi, zaczęłam swoją opowieść. Nikt mi nie przerywał, ponieważ każdy był ciekaw końca. I choć przeczuwali, że zakończenie okaże się szczęśliwe, nikt nie zamierzał zapeszać. Poza tym chyba nie chcieli niczego przegapić. Wiedzieli, że gdyby wtrącili choćby słowo, mogłabym stracić wątek i coś ważnego pominąć.
    Gdy skończyłam, nikt się nie odezwał. Wydawało mi się, że byli co najmniej zaskoczeni nowinkami, które im przedstawiłam. Ale kiedy już dotarł do nich sens tych wydarzeń, zaczęli się cieszyć razem ze mną. Więc wtedy powiedziałam im o mojej zagwozdce. Miny im od razu zrzedły.
    - No i tak oto przedstawia się sytuacja - podsumowałam. - Dopóki mój tata nie odzyska ludzkiej postaci, nie będzie można go przetransportować do domu. Jego wilcza magia nie pozwala na to nikomu.
    Zapadła cisza. Każdy analizował wypowiedziane przeze mnie słowa. Nawet ja. Próbowałam sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek jakiś nauczyciel choćby wspominał o czymś takim na lekcji. Ale nie, nie wydawało mi się, by coś takiego mogło być tematem zajęć na pierwszym roku. Może na późniejszych, ale na pewno nie wtedy, gdy dopiero poznajemy tajniki Zmiennokształtnych.
    Niespodziewanie poczułam zachwianie czyiś emocji. I to tak mocne, że musiała minąć chwila, bym mogła się po tym ataku pozbierać. Od razu wychwyciłam, od kogo odbierałam tak silne myśli. Spojrzałam na uśmiechniętego Alexa. Wiedziałam, że miał dla mnie dobre nowiny.
    - No mów! - ponagliłam go. Reszta towarzystwa spojrzała na mnie zdziwiona, więc chłopak zaczął od początku.
    - Przypomniało mi się, że nie tak dawno szukałem w bibliotece sposobu na wyciągnięcie Shane'a i Chloe z tego równoległego świata. I wtedy oczywiście nie natknąłem się na nic, co mogłoby nam wtedy pomóc, ale, przeglądając taką starą książkę, znalazłem pewien intrygujący mnie przepis. Zacząłem go czytać, bo wydawało mi się, że to odpowiedź na pytanie, które zadał nam profesor w pracy domowej, ale okazało się, że to nie to. Ale dokładnie pamiętam, że dotyczyło czegoś ze zmianą postaci. Tylko nie bardzo wiem, w którą stronę... - zmieszał się nieco na koniec.
    Gdy opowiadał, oczy robiły mi się coraz większe. Nie mogłam uwierzyć w moje szczęście. Sądziłam, że co najmniej kilka dni będę musiała posiedzieć w bibliotece, by znaleźć rozwiązanie problemu, a tu proszę!
    - Alex! Tak cholernie cię uwielbiam! - Podbiegłam do niego i mocno uścisnęłam. - Myślisz, że mógłbyś znaleźć tę książkę? - zapytałam po chwili, gdy już wróciłam na swoje miejsce.
    - Jasne, bez problemu - odpowiedział.
    - No to na co jeszcze czekamy? - zawołał Chris.


~~*~~*~~*~~*~~

    Hej! Jejku, chyba jestem zmęczona, bo bardzo źle mi się ostatnimi czasy pisze. Niby jak już zacznę to jakoś poleci, ale najgorzej jest się zmobilizować, by usiąść i napisać te pierwszych kilka zdań. Powinnam odpocząć, ale chcę tą część dokończyć, wtedy sobie zrobię małą przerwę na regenerację sił :D Dlatego na razie jest takie, jakie jest.
    Strasznie mi przykro, że ktoś zagłosował w ankiecie na "usuń bloga". Rozumiem, że komuś się to aż tak nie podoba, ale smutno mi, że nie napisał mi w komentarzu, co robię źle. Może wtedy udałoby mi się to poprawić... Ale ostatnio mam zbyt dobry humor, by mi ktoś mógł go zepsuć. Ostatnio stwierdziłam, że dopóki będzie na blogu ze mną chociaż jeden czytelnik to będę pisać. Nie zawiodę go! Przynajmniej mam taką nadzieję ;)
    Rozdział sprawdzę jak tylko siądę na spokojnie, by wynaleźć jak najwięcej błędów ;)
    Pozdrawiam serdecznieee! Wiosno przybyyywaj! <3

sobota, 7 lutego 2015

*32. "Czyżby w końcu moje marzenie miało się spełnić? "

Dedykacja dla osoby, która jest moim motywatorem, jeśli chodzi o pisanie. Dzięki niemu powstają nowe rozdziały i zaczęłam pracę nad nowym projektem, który może niedługo ujrzy światło dzienne na blogu. Dziękuję z całego serducha, bo to dla mnie mega ważne! ♥ Bez Ciebie nie dałabym chyba sobie rady! Dziękuję! <3



"Nie są godni miłości ci, którzy w niczym nie ryzykują." - M. 


~~*~~*~~*~~*~~

~~ Alice ~~

    Wokół nas utworzyła się gęsta, błękitna mgła, przez którą praktycznie nic nie widzieliśmy. To właśnie w niej zniknęła Becky, więc próbowaliśmy przeniknąć przez nią wzrokiem, ale nie udawało się. Czekaliśmy, nie mając pojęcia, co robić, jaki będzie kolejny krok. Jedyne, co nam zostało to denerwowanie się i modlenie do Nyks, by wszystko się udało. 
    Nagle usłyszałam krzyk. Wydawało mi się, że nie należał do przyjaciółki. Serce zabiło mi szybciej. Utkwiłam spojrzenie w miejscu, gdzie miałam nadzieję ujrzeć sylwetki znajomych. 
    Nie musieliśmy długo czekać. Po chwili wypadli z mgły przerażeni Shane i Chloe w niesamowicie dziwnych strojach. Za nimi biegła zdyszana Becky. 
    - Szybko! Pomożcie mi! Musimy zamknąć przejście, zanim oni się tu przedostaną! 
    - Jacy oni? - zapytał zdezorientowany Damien. 
    - Nie ma czasu na pytania! Później wszystko wyjaśnimy! A teraz szybko! Złapcie się za ręce! - zawołała Chloe. Zrobiliśmy tak, jak kazała. Ona i Becky stanęły między nami i zaczęły recytować zaklęcie. Przyjaciółka wyciągnęła przed siebie prawą dłoń. Zauważyłam na jej palcu wskazującym pierścień, który dostała kiedyś od mamy, gdy dowiedziała się, kim tak naprawdę była. Ręka jej delikatnie drżała, a z zielonego klejnotu wydobywało się jakby złotawe światło. 
    Z mgły słychać było donośne krzyki pogoni. Rozejrzałam się dokoła, lecz niczego ani nikogo nie zauważyłam. 
    - Szybciej! - krzyknął Shane, wpatrując się w jeden punkt pośród mgły, gdzieś pod drugiej stronie rzeczki. Dziewczyny spojrzały na niego spode łba. Jedna warknęła cicho, nie zorientowałam się, która. Chłopak jednak od razu zamilkł. 
    W tym samym czasie pośród mgły rozróżniłam postacie dwóch mężczyzn. Byli niskiego wzrostu, nieśli ze sobą grube sznury i coś podobnego do batów. Wzdrygnęłam się mimowolnie. Ścisnęłam mocniej dłoń Damiena, który stał po mojej prawej stronie. Chłopak odwzajemnił uścisk, chcąc tym gestem dodać mi otuchy i jednocześnie powiedzieć, że wszystko skończy się dobrze. 
    Nie miałam pojęcia, ile tak staliśmy, modląc się, by dziewczyny jak najszybciej zamknęły portal. Coraz wyraźniej widziałam sylwetki zbliżających się nieproszonych gości. Już myślałam, że nas dopadną i zwiążą powrozami, gdy niespodziewanie mgła powoli zaczęła zanikać. Zerknęłam na Becky i Chloe; oczy miały zamknięte, wyraz twarzy wskazywał na to, że skupiły się całkowicie na zadaniu. Nie chciałam im przerywać ani dekoncentrować, więc swoją uwagę skupiłam na coraz wyraźniejszym drugim brzegu, który wyłaniał się z mgły. Prosiłam, błagałam wręcz boginię o to, by pogoń nie zdążyła przejść do naszego świata. 
    Nagle dało się słyszeć głośny wrzask frustracji i wszystko zniknęło. Zapanowała kompletna cisza. 

~~ Shane ~~

    - Udało się - szepnąłem Chloe do ucha, tuląc ją do siebie. - Cholera, udało się! 
    Staliśmy pośród znajomych twarzy. Uśmiechałem się jak głupi do każdego. Nie mogłem uwierzyć, że wszystko poszło zgodnie z planem. 
    Chloe nadal zachowywała się, jakbyśmy zaraz mieli zginąć spaleni na stosie. Cały czas kręciła głową i mamrotała coś pod nosem tak cicho, że nie potrafiłem rozróżnić słów. Starałem się do niej przemówić, wytłumaczyć, że niebezpieczeństwo minęło, ale wydawał się to płonny wysiłek. Dziewczyna trwała jak w amoku. 
    - Chloe, spójrz na mnie - powiedziałem łagodnie ale nakazująco. Posłuchała mnie. Zerknąłem w jej piękne oczy, w których nadal odbijał się strach. Bała się o nas. O nasze życie. - Nic już nam nie grozi. Widzisz, gdzie jesteśmy? Zobacz, rozejrzyj się dokoła - zaproponowałem. Powoli skierowała swoje  spojrzenie najpierw na potok a następnie na Becky. Rozpoznała ją od razu, bo oczy otworzyły jej się szeroko i zaszły łzami. Błyskawicznie wyrwała się z moich ramion i podbiegła do nieco zdziwionej brunetki. Przytuliły się serdecznie i ciepło na powitanie. Chloe w jej ramionach rozpłakała się, ale już wiedziała, że nic nam nie groziło. To zdecydowanie były łzy radości. 
    Patrzyłem przez chwilę na nią, jak cicho mówi coś do Becky, uradowany, że nic się jej nie stało. Potem zorientowałem się, że kilka par oczu spogląda na mnie z zaciekawieniem, chcąc dowiedzieć się wszystkiego. Ale ja zacząłem od najważniejszej rzeczy. Podszedłem do Prue i Chrisa i przywitałem się z nimi. 
    - Witaj z powrotem - powiedział blondyn, ściskając moją wyciągniętą dłoń. 
    - Dziękuję - odezwałem się po chwili milczenia, zerkając w oczy każdego z zebranych. - Dziękuję, że uratowaliście nam życie. 

~~ Prue ~~

    Przytuliłam się do Chrisa szczęśliwa, że wszystko skończyło się tak dobrze. Że sprowadziliśmy Chloe i Shane'a z powrotem do naszego świata. Że nie zginęli. Że nadal żyją i mają się w porządku. 
    Rozsiedliśmy się na trawie pod gwiazdami, wcale nie zmęczeni, jakby to był popołudniowy piknik. Słuchaliśmy z niemałym zainteresowaniem i przejęciem historii, jaka przydarzyła się naszym znajomym z przyszłości. Mówił głównie chłopak, ponieważ brunetka nie doszła jeszcze do końca do siebie. Gdy wtrącała do opowieści jakieś wyjaśnienie, o którym zapomniał Shane, głos nadal jej delikatnie drżał z przejęcia. Wcale się jej nie dziwiłam. Naprawdę wiele przeszła. Miała prawo na odpoczynek. 
    Bardzo poruszyła mnie opowieść blondyna o Ohrimach i ich zwyczajach rodem ze średniowiecznych lat. Nie mogłam w niektóre uwierzyć; tak bardzo wydawały mi się w naszych czasach absurdalne. 
    Może siedzielibyśmy dłużej, gdyby nie to, że w pewnym momencie Chloe zasnęła z głową opartą na ramieniu Shane'a. W końcu stres wykończył jej już i tak zmęczone ucieczką ciało. Dopiero wtedy ktoś zerknął na zegarek. Było po drugiej w nocy. Usłyszałam, jak komuś wyrwało się kilka przekleństw. 
    - Powinniśmy wracać - zauważyła Bella. Jak jeden mąż wstaliśmy z trawy; Damien pomógł Shane'owi z Chloe, by jej nie obudzić. Z westchnieniem ruszyłam w drogę do internatu. 
    Szłam z Chrisem na końcu, trzymając się za ręce. Nie spieszyliśmy się nigdzie; noc była piękna, księżyc oraz gwiazdy sprawiły, że na dworze panował romantyczny nastrój. Aż chciało się zostać i posiedzieć pod gołym niebem, podziwiając przepływające przez nie co jakiś czas obłoki. 
    Mimo naszego wolnego tempa, w końcu doszliśmy do internatu. Stanęliśmy przed wejściem, twarzami do siebie. Spojrzałam w oczy blondyna. Zauważyłam w nich złote iskierki, które jednak po chwili zniknęły. 
    - Jest późno - odezwał się, przerywając ciszę. Pokiwałam tylko delikatnie głową, przygryzając przy tym dolną wargę. - Chyba... chyba powinniśmy iść spać. - zauważył. Znów się z nim zgodziłam. - No to... Dobranoc - szepnął. Pochylił się, objął mnie w pasie i pocałował. Naprawdę słodka i namiętna pieszczota trwała bardzo krótko. Miałam ochotę na dużo więcej, ale niestety chłopak już się ode mnie odsunął. Odwrócił się na pięcie, chowając dłonie do kieszeni spodenek. Spojrzał na mnie tylko raz, przez ramię, uśmiechając się do tego łobuzersko. 
    Gdy w końcu położyłam się na łóżku, usłyszałam swój telefon. Jęknęłam cicho, ale zaczęłam go szukać po omacku na półce tuż przy mojej głowie. Odnalazłszy go, odblokowałam i przeczytałam wiadomość, którą przysłała mi Petra z Francji. Pisała, że udało jej się skontaktować z ludźmi, u których ukrywał się mój ojciec. Serce zabiło mi szybciej. Czyżby w końcu moje marzenie miało się spełnić? Czyżbym w końcu miała poznać tatę? Miałam ogromną nadzieje. 
    Umówiłam się z kobietą, że spotkamy się przed południem u niej w kawiarence. Tak bardzo cieszyłam się na wizytę u niej, że nie potrafiłam zasnąć. Leżąc, zastanawiałam się, jak to będzie. A im więcej myślałam, tym bardziej się denerwowałam. A co, jeżeli to jednak nie mój ojciec? A co jeśli mnie nie pozna, albo, co gorsza, nie będzie miał ochoty się ze mną spotkać? Coraz czarniejsze scenariusze nawiedzały mój zmęczony umysł aż w końcu zasnęłam.

***

    Bardzo długo zastanawiałam się, czy powiedzieć o moim wypadzie do Francji Chrisowi. Niby wiedział wszystko o całej tej sprawie, ale jakoś nie miałam ochoty na jego towarzystwo w tej podróży. Z drugiej jednak strony zasługiwał na prawdę. Dlatego postanowiłam wysłać mu smsa, gdy tylko znajdę się w kawiarni Petry.
    Szybko uwinęłam się z pracami, które powinnam była zrobić przed wyprawą. Następnie z naszyjnikiem ukrytym w zaciśniętej pięści, przeszłam na tyły stajni, gdzie mogłam spokojnie się teleportować.
    Kiedy otworzyłam oczy, zobaczyłam te same francuskie kamiennice, poczułam zapach morza i wypiekanych croissantów. Westchnęłam z lubością, wdychając smakowite zapachy słodkich ciasteczek. Wydawało mi się, jakbym była w domu; czułam się tak swojsko, tak wspaniale - tak samo jak w domu, gdy ktoś po długiej nieobecności siada na kanapie i spogląda na swoje cztery ściany. Wie, że to jego kąt na ziemi. Tak samo było ze mną i Francją. Wiedziałam, że, kiedy już dorosnę, tam właśnie zamieszkam.
Gerard
    Bez problemu odnalazłam kawiarenkę Petry. Tym razem w środku siedziało kilku klientów. Obsługiwał ich młody mężczyzna, który uśmiechnął się do mnie, gdy podeszłam do baru. Miał blond włosy opadające delikatnie na czoło, jednodniowy zarost i błękitne oczy. Był naprawdę wysoki i dobrze zbudowany. Ubrany w białą koszulkę i czarne spodnie z czerwonym fartuszkiem przepasanym w biodrach wyglądał naprawdę przystojnie.
    Usiadłam na wysokim stołku i czekałam, aż będzie miał chwilę, by zapytać go o Petrę. Kiedy skończył obsługiwać gości, podszedł do mnie i przywitał się serdecznie. Trudno było go zrozumieć przez bardzo wyraźny francuski akcent.
    - Witam. Ty musisz być Prue. Petra mówiła, że przyjdziesz. Zaraz ją zawołam - rzekł i zniknął za drzwiami prowadzącymi do kuchni.
    Nie musiałam długo czekać. Po chwili znów wyszedł, prowadząc za sobą uśmiechniętą młodą kobietę. Widząc mnie, od razu wyprzedziła chłopaka i podbiegła do mnie. Mocno przytuliła na powitanie.
    - Bonjour, Prue! Jak dobrze cię znów widzieć! Przed chwilą poznałaś mojego narzeczonego, Gerarda. - Uśmiechnęła się do chłopaka, który niósł na tacy lody do stolików. Usiadłyśmy przy barze. - Cieszę się, że tak szybko przyjechałaś.
    - Nie mogłam inaczej. W końcu chodzi o mojego ojca - odpowiedziałam.
    - Racja. Szczerze ci powiem, że nie wierzyłam, że uda mi się tak szybko go odnaleźć. Ale chyba Nyks czuwa nad tobą. Raz dwa skontaktowałam się z kim trzeba. Nie musiałam chodzić od jednego domu do drugiego, ponieważ pierwszy znajomy, do którego zadzwoniłam, wiedział, gdzie znajdę Dereka. - Położyła mi dłoń na ręce i delikatnie ścisnęła.
    - Kiedy będziemy mogły się tam wybrać? - zadałam nurtujące mnie pytanie.
    - Dzisiaj. Inaczej bym cię tak szybko nie ściągała. Musimy działać natychmiast, bo nie wiadomo, czy magia twojego ojca nie przeniesie go wkrótce do innego miejsca, a potem to szukaj wiatru w polu. Nie panuje nad tym, gdzie się przeteleportuje. Jest zbyt słaby.
    - W takim razie dobrze, że go tak szybko odnalazłyśmy. Już czas, by zakończył tułaczkę - powiedziałam dobitnie.
    - Tak, masz rację. To co, możemy się zbierać? - zapytała.
    - Oczywiście - odparłam. Wstałyśmy i wyszłyśmy z kawiarenki przez kuchnię. Stanęłyśmy na placyku pomiędzy dwoma kamiennicami. Wyciągnęłam z kieszeni naszyjnik. Wyjaśniłam jej jego działanie. Petra opisała mi miejsce, do którego się wybierałyśmy. Założyłam więc na nas wisiorek, zamknęłam oczy i wyobraziłam sobie to miejsce...
    Uchyliłam powieki, jak już wiedziałam, że na pewno znów stoję na stałym gruncie. Moim oczom ukazał się wspaniały widok. Mały domek stojący niemalże na plaży. W zasięgu wzroku błękitne morze. Wokół chatki rosło mnóstwo roślinności - wysokie owocowe drzewa i mniejsze krzewy oraz niskie kolorowe kwiaty.
    - Gdzie jesteśmy? - zapytałam onieśmielona widokiem. Zapach unoszący się wokół również był wspaniały - słone morze, grzejące słońce i gotujący się obiad.
    - Włochy - powiedziała tylko i ruszyła w stronę domku. Przez chwilę stałam tam, nie wiedząc, co zrobić; z jednej strony spieszyło mi się do ojca, z drugiej pragnęłam nacieszyć się cudownym widokiem. Wygrała pierwsza potrzeba.
    Zbliżając się do domku, zauważyłam, że ktoś z niego wyszedł nam naprzeciw. Petra zaczęła rozmowę oczywiście po włosku, więc nic z niej nie zrozumiałam. Stanęłam jednak tuż przy niej, przyglądając się uważnie mężczyźnie, któremu moja towarzyszka coś zawzięcie tłumaczyła. Wyglądał może na czterdzieści lat, nie więcej. Ciemne włosy gdzieniegdzie przerzedzone i przyprószone siwizną opadały na opalone ramiona. Szarymi oczami spoglądał na mnie ciekawie. Między krzaczastymi, ciemnymi brwiami pojawiła się pionowa zmarszczka. Spod hawajskiej, do połowy rozpiętej koszuli wystawał delikatnie zaokrąglony, opalony brzuch. Jego ubioru dopełniały krótkie, niebieskie spodenki i japonki. Był niskim mężczyzną.
    Rozmowa trwała dosyć długo. Wydawało mi się, że pojawiły się jakieś komplikacje, ale gdy Petra się do mnie odwróciła, uśmiech satysfakcji nie spływał jej z twarzy. Poszłyśmy za mężczyzną do wielkiego ogrodu z drewnianą altaną pośrodku i hamakami zawieszonymi między drzewami. Niedaleko stołu i ław zapełnionych jedzeniem, leżał ogromny pies. Przynajmniej tak wydawało mi się na początku, bo gdy podeszłyśmy bliżej, zauważyłam, że to był naprawdę duży wilk. Oczy miał zamknięte, ale gdy tylko ukucnęłam przy nim, otworzył je szeroko. Zobaczyłam w nich swoje odbicie; nieco zestresowaną dziewczynę, która strasznie bała się spotkania ze swoim ojcem.
    - Cześć - szepnęłam. Petra stojąca za mną, uśmiechnęła się.
    - Witaj, Derek. Zobacz, kogo ci przyprowadziłam - powiedziała wesoło. - Tak, to twoja córka - dodała po chwili milczenia, jakby odpowiadała na niezadane pytanie. Spojrzałam na nią nieco zdezorientowana. - Mówiłam ci, że twój tata znalazł sposób, by się komunikować  z ludźmi. - Zaśmiała się cicho.
    "- Dzień dobry, Prue. Cieszę się, że mogę cię w końcu poznać." - usłyszałam nagle w swojej głowie. Wzdrygnęłam się delikatnie, nie spodziewając się, że się do mnie odezwie. Podniósł łeb i położył na moich kolanach. Zdziwiona tym nagłym gestem, na początku nie wiedziałam, co zrobić. Dopiero po chwili odważyłam się i położyłam dłoń między jego uszami. Przymrużył oczy, wyrażając swoje zadowolenie.
    - Dzień dobry, tato - szepnęłam, starając się, by nie rozpłakać się ze szczęścia. Dopiero wtedy poczułam prawdziwy spokój, choć wcześniej nie zdawałam sobie sprawy, że czułam się nieco zaniepokojona. - Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że cię w końcu odnalazłam.


~~*~~*~~*~~~*~~

    Heeej! ;) I jak wrażenia po przeczytaniu rozdziału? Chyba wyszedł nieco dłuższy niż wcześniejszy. I w sumie dobrze, bo ostatnie notki były krótkawe :) Mam nadzieję, że się podobało.
    Dziękuję za wspaniałe słowa pod ostatnim rozdziałem. Gdy wiem, że mam dla kogo pisać, od razu lepiej mi się tworzy ^^ ♥
    Pozdrawiam Wass gorąco, bo na dworku niestety ziiimno! <3