sobota, 18 kwietnia 2015

*37. "Pamiętaj, Prue jest moja!"

Dla wszystkich ludzi, którzy sprawiają, że każdy dzień staje się piękniejszy od poprzedniego <3



"Czasem nie chodzi o to, żeby wygrać, lecz o to, żeby się nie poddać." - Lidia Helena Zelman


~~*~~*~~*~~*~~

~~ Stark ~~

    Siedziałem w swoim gabinecie i przeglądałem szkolne papiery, które od dawna zalegały na moim biurku. Ostatnio moją głowę zaprzątały inne problemy i nie potrafiłem skupić się na papierkowej robocie. A tej z każdą chwilą przybywało. Wszystkie raporty, sprawozdania, protokoły kumulowały się w teczkach i prosiły o przeczytanie. Aż w końcu było ich tak dużo, że nie potrafiłem między nimi niczego znaleźć, więc postanowiłem poświęcić jedno popołudnie na uporządkowanie ich.
    Właśnie zamierzałem odłożyć część dokumentów, z którymi się już zapoznałem, gdy usłyszałem kroki i cichą rozmowę na korytarzu. Niemal od razu rozpoznałem głos Prue, lecz nie potrafiłem zidentyfikować drugiego, męskiego, niskiego głosu.
    Zastali mnie, gdy zabierałem się do kolejnej grupy papierów. Postanowiłem nie przejmować się gośćmi, dopóki nie zapukają do gabinetu. Przecież istniała możliwość, że nie wybrali się do mnie. Jak się po chwili okazało, weszli jednak do mojego pokoju. Najpierw dziewczyna.
    - Witaj, Stark - przywitała się uprzejmie, choć wydawało mi się, że dostrzegłem nutę niechęci do mojej osoby. Może dlatego, że nie zatrzymałem Chrisa w stadzie?
    - Dzień dobry. Co cię do mnie sprowadza? - zapytałem, wskazując jej rękę fotel przed moim biurkiem i zachęcając, by usiadła. Prue została jednak w progu.
    - Przyprowadziłam gościa. Chciałby z tobą koniecznie porozmawiać - wyjaśniła. Przesunęła się delikatnie w prawo, by mężczyzna, dotąd kryjący się na korytarzu, mógł swobodnie wejść do gabinetu. Ujrzałem wysokiego, postawnego faceta, w którym od razu rozpoznałem Dereka Cartera.
    W pierwszej chwili zaniemówiłem. Przetarłem oczy pięściami, sądząc, że mam omamy. Gdy jednak nie zniknął, przeraziłem się. Skąd on się wziął? Przecież miał nie żyć od kilkunastu lat! Czego teraz będzie ode mnie chciał? Przez te wszystkie lata trochę grzechów się uzbierało na moim koncie. Bałem się, że wszystkie mi wytknie, pozbawi posady, przejmie dowództwo w stadzie i zostanę z niczym.
    Derek uśmiechnął się jednak do mnie serdecznie, podszedł do biurka i usiadł na fotelu, nie czekając, aż mu to zaproponuję. Oszołomiony, nie miałem pojęcia, od czego zacząć; zaproponować mu coś do picia, czy od razu przejść do rzeczy? Ciągle wpatrywałem się w niego z niedowierzaniem i niemałym lękiem w oczach.
    Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że nadal stojąc, robię z siebie głupka. Usiadłem więc pospiesznie za biurkiem, odgarnąłem resztę papierów na bok i spojrzałem mu prosto w oczy, po raz pierwszy odkąd wszedł do tego pokoju. Były niesamowicie błękitne, lecz dojrzałem w nich pewien ciemny błysk. Zdawały się przewiercać mnie na wylot. Wydawało mi się, że już wszystko wie, że zna moje najskrytsze sekrety. Pytanie tylko: skąd?

~~ Alice ~~

    Szykowało się kolejne starcie. Tego byliśmy wszyscy pewni. Wampiry tak łatwo nie odpuszczą, będą walczyły do końca.
    Starałam się o tym tak nie myśleć, przygotowując się do ataku. Co chwila słyszałam komunikaty o zagrożeniu, płynące z szkolnego radia, ale próbowałam skupić się na czymś innym. Zastanawiałam się na przykład, gdzie znajdowali się Prue, Chris i Filip i czy zdążą wrócić przed rozpoczęciem walk. Czy udało im się odmienić jej ojca?
    W międzyczasie ściągnęłam marynarkę i mieniłam buty na wygodne czarne trampki. Razem z Becky miałyśmy za zadanie rozgłosić alarm tam, gdzie nie dosięgały głośniki radia. Przebiegłyśmy cicho i ostrożnie do stajni, ale na szczęście nikogo tam nie było. Następnie udałyśmy się do bramy wejściowej, by upewnić się, że została dokładnie zamknięta.
    Nauczyciele i uczniowie starszych klas rzucali różne czary ochronne na szkołę, lecz to chyba niewiele pomoże. Skoro Wampiry przedostały się już do lasu w pobliże naszego terenu, nic ich nie powstrzyma. Ale może choć trochę opóźni atak i da nam kilka dodatkowych minut na zorganizowanie obrony.
    W całym tym zamieszaniu tylko raz dostrzegłam Damiena, gdy razem z innymi stawiał mur obronny od strony lasu. Pragnęłam być z nim, w tych ostatnich minutach ciszy przed burzą, ale każdy z nas miał swoją pracę, od której nie mógł się oderwać, choćby nie wiem co. Wszystko, co robiliśmy, było ważne, każdy, nawet najdrobniejszy szczegół mógł przesądzić o naszym losie.
    W pewnym momencie, ktoś zauważył, że Stark nie stawił się przed szkołą, by pomagać jej bronić. Niektórzy zaczęli szeptać, że nie zależy już mu na nas, że uciekł, gdy tylko usłyszał pierwsze alarmy. Któryś z nauczycieli przekonywał o jego lojalności, inny wręcz zażądał, by ktoś po niego poszedł. Zgłosiłam się na ochotnika, ponieważ i tak nie miałam jak na razie nic do roboty i tylko zawadzałam tym, co starali się jak tylko mogli, by nasza obrona okazała się mocniejsza od Wampirów i ich ataku.
    Biegiem pokonałam odległość dzielącą główny budynek szkoły od tego, gdzie znajdowały się sypialnie nauczycieli oraz gabinet dyrektora. Mijałam wielu ludzi, głównie spieszyli się w przeciwnym kierunku niż ja. W mgnieniu oka pokonałam schody i stanęłam przed drzwiami biura Starka w momencie, gdy ktoś je otworzył. Sądząc, że to sam dyrektor, w końcu pofatyguje się nam pomóc, od razu zaczęłam krzyczeć, że dobrze, że już idzie, bo niedługo się zacznie. Jednak gdy spojrzałam na osobę, która wyłoniła się z pokoju, zaniemówiłam. Dziewczyna od razu wykorzystała sytuację i zasypała mnie milionami pytań.
    - Prue? - spytałam po chwili, nie odpowiadając wcześniej  na ani jedno zadane pytanie. - Już wróciliście? Co z twoim tatą? Gdzie reszta? Tak się o was martwiłam! - zawołałam i przytuliłam ją bardzo mocno, nie pozwalając jej dojść do słowa. Na moment zapomniałam o grożącym nam niebezpieczeństwie.
    - Wszystko w porządku, właśnie odprowadzałam tatę do Starka, bo chciał z nim porozmawiać. A chłopcy powinni już tutaj być. Wysłałam ich nieco wcześniej niż sama wystartowałam - usłyszałam w jej głosie nutkę strachu i zdziwienia.
    - Na pewno już są. Pewnie w tym całym bałaganie ich nie dostrzegłam - zapewniłam.
    - No właśnie, co się dzieje? Zaczęłaś coś opowiadać a potem nagle zamilkłaś - odezwała się Prue.
    - Opowiem ci po drodze. A teraz chodźmy, znajdziemy chłopaków - postanowiłam i pociągnęłam przyjaciółkę za rękę.
    Idąc na dwór, opowiedziałam jej pokrótce, jak Shane zauważył przedzierający się na nasz teren pocisk Wampirów, jak wszyscy szybko zareagowali na alarm, o tym, że teraz każdy szykuje się do walki. Prue wydała się zszokowana wiadomościami, ale zasmuciła się również, słysząc je.
    - To wszystko moja wina - przyznała. - To mnie chce dorwać Styles, nikogo innego. - Westchnęła.
    - Nawet jeśli tak jest, to każdy, podkreślam, każdy będzie chciał cię obronić, bo wszyscy wiemy, że jeśli to ty z nim wygrasz, już nikogo nie skrzywdzą Wampiry - zapewniłam. Nie starałam się kłamać, bo wiedziałam, co o tym wszystkim myśli Prue i że nie zmienię jej nastawienia. Pragnęłam jej jedynie pokazać, że będziemy za nią stać murem, mimo wszystko.
    - Dziękuję, jesteś najlepszą przyjaciółką - szepnęła tylko.

~~ Chris ~~

    - Gdzie my do jasnej cholery jesteśmy? - zawołałem, rozglądając się dookoła. Niczego nie widziałem, co mnie niemiłosiernie wkurzało, bo zawsze, ale to zawsze polegałem na swoich zmysłach. Wytężyłem słuch, lecz jedyne, co zdołałem zarejestrować to ciche tykanie zegara i delikatne dzwonienie, gdzieś w oddali, jakby czymś zagłuszone.
    - Uspokój się, jesteśmy w moim pokoju. Posłuchaj mnie, zabrałem cię tutaj, bo czuję, że coś się dzieje na dole. Powinniśmy się najpierw dowiedzieć, o co chodzi, nie uważasz? - zapytał rozsądnie. Pokiwałem głową, choć nie byłem pewny, czy zauważył ten gest. - Zadzwonię do Becky - zaproponował. Zobaczyłem blask ekranu, gdy wybierał numer siostry. Potem już tylko stałem i czekałem, aż odbierze. Ale jej telefon pozostawał głuchy. Zdziwiony Filip rozłączył się i spojrzał na mnie. W świetle padającym z wyświetlacza dostrzegłem jego zmartwienie na twarzy. Obawiał się czegoś najgorszego. Serce zabiło mi szybciej. Miałem nadzieję, że Prue jeszcze do szkoły nie dotarła.
    Usłyszawszy dźwięk swojego telefonu, zamarłem na moment. W ułamku sekundy zreflektowałem się jednak i odebrałem w mgnieniu oka. Zanim zobaczyłem na wyświetlacz, wiedziałem, kto dzwonił.
    - Prue, gdzie jesteś? - zapytałem od razu. Przechadzałem się po pokoju ze zdenerwowania.
    - W szkole, właśnie znalazłam Alice i wszystko mi opowiedziała. Wampiry prawie trafiły Shane'a i Chloe, gdy byli na spacerze. Cała szkoła oszalała i przygotowuje się do napaści - zrelacjonowała szybko. - A wy gdzie jesteście? - zapytała po chwili.
    - W pokoju Filipa. Już do ciebie idę - zawołałem. - Spotkamy się przed biblioteką, okej? - zaproponowałem. Gdy usłyszałem jej zgodę, rozłączyłem się. Filip już otwierał drzwi. Wyszliśmy z pomieszczenia i skierowaliśmy się w stronę biblioteki.

~~ Zayn ~~

    - Harry, bariera została przebita - odezwałem się, gdy tylko dostałem potwierdzenie udanej akcji. - Co teraz? Wszyscy czekają na rozkazy.
    - Ustawić się w gotowości na skraju lasu, tak by dać im znać, że jesteśmy gotowi, ale macie się nie wychylać! - warknął.
    Stał nieco z tyłu i przyglądał się naszym poczynaniom. Wszystkie Wampiry, które zdołał zgromadzić, krzątały się wokół terenu Zmiennokształtnych, próbując swoimi mocami przedostać się na pole wroga. Zajęło nam to dość dużo czasu, bo i przeszkoda okazała się niezwykle trudna. Ale udało się, w końcu mogliśmy swobodnie przejść na ich ziemię.
    - Tak jest. - Zasalutowałem mu jak prawdziwy żołnierz i odszedłem na chwilę, by wypełnić jego polecenia. Wampiry już po chwili stały, gotowe do ataku w kilku zwartych szeregach, wzdłuż linii drzew. Sprawdziłem dokładnie, czy nigdzie nie było żadnej, źle ustawionej osoby i dopiero wtedy wróciłem do Stylesa. Ten nadal stał w tej samej pozycji, w jakiej go zostawiłem - w cieniu zielonych drzew.
    - Wszystko dopięte na ostatni guzik - oznajmiłem, pozwalając sobie na delikatny uśmiech. Harry spojrzał na mnie i skinął głową na znak, że przyjął moje słowa. Już miałem odejść, bo sądziłem, że się nie odezwie, gdy wypowiedział bardzo cichym głosem dwa zdania.
    - A więc do ataku - rozkazał. - Pamiętaj, Prue jest moja! - zastrzegł, spoglądając na mnie z mściwością w oczach. Przeraziłem się go nie pierwszy raz w życiu. Ale tym razem w jego spojrzeniu dostrzegłem szaleństwo obłąkanego ćpuna a nie normalnego Wampira, chcącego pomścić śmierć ojca.
    - Tak jest! - odezwałem się tylko. - Do ataku! - przekazałem rozkaz pozostałym.

~~ Prue ~~

    Spieszyłam się na spotkanie z Chrisem. Tak bardzo chciałam go zobaczyć! Nie widzieliśmy się góra pół godziny, ale gdy dowiedziałam się, że Alice go nigdzie nie widziała, zaczęłam wymyślać różne niestworzone historie i przestraszyłam się. Bałam się, że mogłam go stracić!
    Gdy tylko go ujrzałam, pobiegłam do niego i wpadłam mu w ramiona. Jemu też ulżyło, gdy mnie zobaczył; wyczułam jak jego ciało odpręża się pod wpływem mojego dotyku. To samo działo się ze mną, kiedy znajdował się bardzo blisko mnie.
    - Kocham cię - szepnęliśmy niemal w tym samym momencie. Zaśmialiśmy się oboje, po czym spojrzeliśmy na uśmiechniętych Filipa i Alice. - To co, pora uratować ten beznadziejny świat, nie uważacie? - zapytał Chris.
    - My razem? Zawsze i wszędzie - potwierdziłam.
    - Bo razem jest zawsze zabawniej - wtrącił się Filip. Parsknęłam śmiechem, lecz już po chwili spoważniałam. Musieliśmy iść im pomóc.
    Pod głównym budynkiem zjawiliśmy się idealnie na czas. Właśnie swój marsz w naszą stronę rozpoczęły Wampiry z Malikiem na czele. Wypatrywałam wśród nich mojego największego wroga, lecz nie potrafiłam go dostrzec. Zapewne ukrył się gdzieś między nimi, by później, w najmniej oczekiwanym momencie wychylić się i mnie dopaść.
    Rozejrzałam się dokoła. Każdy z broniących trzymał w jednej ręce osikowy kołek natomiast drugą przygotowywał się do ataku swoim darem. Ja nawet nie rozglądałam się za wolnym kołkiem, ponieważ wiedziałam, że moja moc koncentruje siłę w obu dłoniach i gdybym jedną miała zajętą, wybuch nie byłby wystarczająco silny, by unicestwić Wampira.
    Jeszcze raz spojrzałam na Pijwy. Większość z nich posiadała coś srebrnego - nóż czy byle wisiorek lub bransoletkę. Zdawali sobie sprawę, że tylko tak mogli nas zabić, nie wliczając swoich supermocy. Wzdrygnęłam się, widząc odbijający się blask zachodzącego słońca w ostrzu srebrnego noża, którym wymachiwał Zayn. Doskonale pamiętałam palący ból, gdy mała drobinka srebra dostała się do mojego brzucha. Co by było, gdyby ktoś zanurzyłby cały nóż w ciele Zmiennokształtnego? Wolałam sobie nawet tego nie wyobrażać.
    Szybko do nas dotarli i niemal w mgnieniu oka zburzyli mur. Lecące odłamki kamieni, zmiażdżyły niektóre Wampiry, które znalazły się najbliżej. Ale było ich tak niewielu, tylko garstka. Pozostali zaatakowali.
    Zareagowaliśmy od razu. Każdy ze Zmiennokształtnych uaktywnił swoją moc; ja zamroziłam kilku na przodzie, dzięki czemu ktoś inny mógł przebić ich nieżyjące od dawna serca kołkami, Chris wysłał ich wysoko w powietrze i roztrzaskał ich głowy o ściany szkoły, Filip i inni rzucali kulami, tak samo jak Wampiry. Lecz znów tylko nieliczni ucierpieli. Większość z atakujących w porę utworzyła pole ochronne, od którego odbiły się nasze moce.
    W pewnym momencie zauważyłam, jak na prawo ode mnie rozległy się okrzyki zdziwienia, bólu i radości jednocześnie. Spojrzałam kątem oka właśnie tam, jednocześnie starając się panować nad sytuacją u siebie. Dostrzegłam Becky całą stojącą w ogniu i rozsyłającą swój żywioł na prawo i lewo. Uśmiechnęłam się uradowana, że jej moc nabiera takiej siły. Byłam z niej niesamowicie dumna!
    Wokół mnie panowało istne piekło. Czułam się, jakbym znalazła się w środku jakiejś trąby powietrznej. Cały czasu huczało, grzmiało, żywioły kontrolowane przez moich bliskich szalały, latały kule energii, Alex przygważdżał do murów Wampiry pędami mocnych roślin a później dobijał je kołkami. Wszędzie wyczuwałam magię. I to było piękne, choć straszne. Ale piękne.
    W pewnym momencie dostrzegłam Stylesa gdzieś pomiędzy Wampirami. Zaczęłam się ku niemu przedzierać, wołać za nim. Lecz on szedł dalej w swoją stronę. Jakby specjalnie chciał wywieść mnie poza zasięg osób, które potrafiłyby mi pomóc. Nie przejmowałam się tym. Dalej brnęłam za nim.
    - Styles! - zawołałam jeszcze głośniej niż do tej pory. Zatrzymał się. Staliśmy oddaleni od siebie kilka metrów. Zostawiłam za sobą cały bałagan. Byłam tylko ja i on. Mój zabójca.

~~*~~*~~*~~*~~

    Hej, dzisiaj króciutko, ponieważ się meeega spieszę ;) Na wasze blogi postaram się wejść jak najszybciej, bo wczoraj byłam na wycieczce we Wrocławiu i w kinie na "Szybkich i wściekłych" a dzisiaj lecę na urodzinki! <3 następnym razem pojawi się epilog drugiej części ;) 

poniedziałek, 6 kwietnia 2015

*36. "Coś zawsze musiało pójść nie po naszej myśli."

Rozdział dla Was wszystkich za te prawie 21 000 wejść i oczywiście z okazji Świąt Wielkanocnych! Wszystkiego co najlepsze no i mokrego Lanego Poniedziałku! <3



"Jeśli to ostatni w życiu dzień, jeśli jutra nie ma być na pewno
Z każdym łykiem żal coraz mniej, jest mi doskonale wszystko jedno."


~~*~~*~~*~~*~~

~~ Prue ~~

    Przez całą noc nie mogłam zasnąć. Ciągle myślałam o spotkaniu z ojcem. Modliłam się do Nyks, by pozostał jeszcze ten jeden dzień we Włoszech. Poza tym martwiłam się, czy zdołam odnaleźć domek na plaży. Wierzyłam jednak w to, że naszyjnik zaprowadzi mnie do celu, a mieszkający tam ludzie nie będą już sprawiać kłopotów.
    Po męczącej nocy i paru próbach zdrzemnięcia się, odpuściłam. Wstałam przed szóstą, gdy słońce starało się przedostać przez ciemne chmury i ogrzać ziemię po chłodnej nocy. Nie spieszyłam się z poranną toaletą, bo wiedziałam, że nie wyruszymy wcześniej niż po śniadaniu. Starannie pościeliłam łóżko, poukładałam niektóre ubrania w szafie i dopiero, gdy dziewczyny obudziły się i doprowadziły do porządku, zeszłyśmy na dół, by później spotkać się z chłopcami na stołówce.
    Zdawałam sobie sprawy, że powinnam coś zjeść, by nabrać sił, ale nie mogłam w siebie nic wmusić. Alice starała się przemówić mi do rozsądku i nakłonić, bym zjadła choć jedną kanapkę, lecz nie mogłam. Na sam widok jedzenia mnie mdliło.
    Już wcześniej uzgodniliśmy, że oprócz mnie i Chrisa, wyruszy z nami również Filip. Jego wiedza i umiejętności w szybkim wykrywaniu Wampirów mogła nam się przydać. Wolałabym oczywiście, żebyśmy nie musieli z niej korzystać, ale jak to się mówi, przezorny zawsze zabezpieczony.
    Po posiłku spakowaliśmy najpotrzebniejsze rzeczy do plecaka i ruszyliśmy w stronę lasu, by móc się swobodnie teleportować. Becky chciała nas odprowadzić, ale wybiliśmy jej ten pomysł z głowy. Pożegnała się więc z nami jeszcze w jadalni, życząc nam powodzenia. Uśmiechnęłam się do niej słabo. Pragnęłam dodać jej otuchy, powiedzieć, że już niedługo zjawimy się z powrotem i wszystko będzie w porządku. Obie jednak przeczuwałyśmy, że nie będzie to takie proste. Coś zawsze musiało pójść nie po naszej myśli. Byłam tego niemal pewna!
    Gdy stanęliśmy na skraju lasu, Filip zaproponował, bym opisała mu miejsce, do którego mieliśmy się przenieść. Sądził, że to on będzie musiał nas tam teleportować. Uśmiechnęłam się jednak, pierwszy raz tego dnia naprawdę odczuwając radość lub chociaż coś zbliżonego do niej. Wyciągnęłam spod bluzki wiszący na szyi naszyjnik i pokazałam go chłopcom.
    - Czy to jest...? - Chris od razu go rozpoznał.
    - Tak, ten sam, który pomógł nam wrócić do domu z twierdzy Strażnika Bajek - potwierdziłam jego przypuszczenia. Odpięłam łańcuszek i przełożyłam go przez szyje pozostałych. Było dosyć ciasno, ale nie widziałam innego wyjścia. - Zamknijcie oczy - poinstruowałam ich. - I pozbądźcie się wszelkich myśli. Ja nas poprowadzę - szepnęłam, skupiając się na naszym celu podróży. Przypomniałam sobie widok domku na plaży, szum słonego morza, przecudowny zapach włoskiego powietrza przesiąkniętego solą i śródziemnomorską roślinnością. Wyobraziłam sobie gąszcz drzew wokół mieszkania, prażące słońce na błękitnym niebie i mojego ojca, leżącego gdzieś w tym krajobrazie.
    Szarpnęło nami. Usłyszałam, jak chłopcy wydają okrzyk zdumienia. Nie przejmowałam się jednak nimi. Musiałam skupić się naprawdę mocno, by nie stracić wizji domu sprzed oczu. By wszystko, co do tej pory zrobiliśmy, nie poszło na marne.

***

    Już po chwili staliśmy na złotym pisaku, po lewej stronie mając niebieskie morze, na których fale zapraszały do kąpieli, a po prawej, gdzieś w oddali, delikatne wzniesienia i mnóstwo zielonej roślinności. Nasz cel jednak znajdował się przed nami. Otoczony zewsząd drzewami mały domek zapraszający do siebie aurą panującą wokół.
    - Chodźmy - zawołałam do chłopców, którzy nadal rozglądali się oniemiali dookoła. Zupełnie im się nie dziwiłam. Mnie również zauroczył tutejszy klimat, gdy po raz pierwszy zobaczyłam to miejsce. Poprowadziłam ich wzdłuż plaży, pokazując chatkę i tłumacząc im, że to właśnie tam odnalazłam ojca.
    Nim dotarliśmy do pierwszego drzewa, z domu wyłonił się ten sam niski mężczyzna, z którym ostatnim razem rozmawiała Petra. Tego spotkania również się bałam. Nie miałam pewności, czy tubylec pozwoli mi wejść do środka. Mogło okazać się, że nie znał angielskiego i nie potrafiłabym mu wytłumaczyć zaistniałej sytuacji. Francuzka zapewniała mnie, że wszystko z nim uzgodniła, ale co jeśli on zmienił zdanie, albo mnie nie rozpozna?
    - Buongiorno! - zawołałam, jedynym słowem, jakie umiałam wymówić po włosku. - Jestem Prudence. Pamięta mnie pan? Ostatnio byłam tutaj z Petrą, przedstawiła nas sobie.
    - Tak, tak. Pamiętam - powiedział łamanym angielskim. Ledwie go zrozumiałam. Odetchnęłam jednak z ulgą. Wszystko jak dotąd szło zgodnie z planem.
    - Mój tata jest tutaj nadal? - zapytałam, od razu przechodząc do sedna sprawy. Mężczyzna pokiwał ochoczo głową. Gestem zaprosił nas do środka, spoglądając nieufnie na Filipa. Nic jednak się nie odezwał, choć zapewne wyczuł, kim był mój przyjaciel. Uśmiechnęłam się do chłopców przez ramię i pierwsza przeszłam przez drzwi.
    Miejscowy poprowadził nas do tego samego ogrodu co ostatnio. Tym razem pierwsze co zauważyłam to nie była altana, hamaki czy ławy. To wielki Zmiennokształtny pod postacią wilka, leżący w cieniu drzew z przymkniętymi powiekami. Jego brązowa sierść błyszczała, idealnie ułożona, jakby specjalnie na taką okazję, jak ta. Niemalże od razu podbiegłam do niego i uklękłam obok. Tata uchylił powieki i w końcu mogłam spojrzeć w ogromne ciemne oczy i ujrzeć w nich swoje odbicie.
    - Witaj, tato. Przyszliśmy po ciebie! - szepnęłam, odsuwając się na moment, by mógł zobaczyć moich towarzyszy. Stali nieco z tyłu onieśmieleni, nie wiedząc, co zrobić.
    "- Tak się cieszę, że cię znów widzę, Prudence!" - usłyszałam jego głos, niski, nieco słaby, jakby znużony.
    - Zabiorę cię w końcu do domu, już nie będziesz się musiał ukrywać - zapewniłam. Nie odezwał się. Może nie wierzy w to, co mówiłam? Nie miałam pojęcia, ale wyczuwałam, że był neutralny, jakby go już to wszystko przestało obchodzić. Nieco się zmartwiłam, ale przekonywałam się, że gdy tylko stanie się człowiekiem, wszystko wróci do normy i będzie się cieszył razem ze mną.
    Zerknęłam na Chrisa, który w mgnieniu oka podszedł do mnie i wyciągnął z plecaka fiolkę z eliksirem. Odkorkował ją i spojrzał na mnie z pytaniem w oczach. Pokiwałam delikatnie głową, rozumiejąc go bez słów. Wzięłam od niego buteleczkę i stanęłam nieco dalej od ojca. Pochyliłam się i, postępując zgodnie ze wskazówkami w książce, których nauczyłam się na pamięć, wylałam miksturę na ciało wilka. Od razu odsunęłam się jeszcze bardziej, bo eliksir po dotknięciu sierści, buchnął szarym dymem w niebo. Nieprzyjemny zapach zaczął się ulatniać i gryźć nas w gardła, przez co nie mogłam pohamować kaszlu. Po chwili dym rozprzestrzenił się po całym ogrodzie. Był tak gęsty, że ledwie widziałam Chrisa stojącego tak blisko mnie, że niemal stykaliśmy się ramionami.
    Nagle zawiał chłodny wiatr, który przepędził zaduch i szary smog ulotnił się tak szybko, jak powstał. Tuż przed sobą ujrzałam mężczyznę. Rosły, dobrze zbudowany i nagi leżał na ziemi, lecz próbował już wstać. Odruchowo podbiegliśmy z Chrisem do niego i złapaliśmy po obu stronach. Z naszą pomocą stanął wyprostowany, wyższy nawet od mojego chłopaka, a przecież Chris do niskich nie należał. Uśmiechnęłam się uradowana widokiem dotąd znanego mi tylko z opowieści innych ojca.
    Podczas gdy ja i Chris pomagaliśmy mojemu tacie wstać, Filip pomyślał o ciuchach. Przyniósł najpierw jakiś koc, którym tata przepasał się wokół bioder, a następnie gospodarz pożyczył mu za krótkie na mojego ojca spodenki.
    Gdy już pierwsze emocje opadły, usiadłam wraz z tatą naprzeciwko siebie na ławach. Filip nadal trzymał się z dala od niego a Chris stanął tuż za mną. Położył swoją dłoń na moim ramieniu, chcąc tym gestem dodać mi otuchy i pokazać, że jest ze mną.
    - Dziękuję - odezwał się po chwili mężczyzna niskim lecz tym razem radosnym głosem. Zdążyłam się mu już dokładnie przyjrzeć. Tak strasznie przypominał mi Davida, że w pewnym momencie łzy pojawiły się w moich oczach. Nie pozwoliłam im jednak wypłynąć. Blond włosy, delikatnie tylko przerzedzone, sterczały we wszystkie strony dokładnie tak samo jak mojemu bratu tuż po przebudzeniu się. Postawa, sposób poruszania się... Wiele cech mieli wspólnych. Nie byli identyczni, wiele ich różniło, ale tyle samo łączyło. Znalazłam również kilka cech, które to ja odziedziczyłam po ojcu, m.in. pełne usta i ciemne brwi. - Nadal nie mogę się nadziwić, jak ty wyrosłaś! Pamiętam cię, jak byłaś małą dziewczynką jeszcze chwiejnie stojącą na nogach. A teraz, proszę, mam przed sobą młodą kobietę! - zawołał, nie ukrywając dumy. - Opowiadaj, co u ciebie, u mamy? A gdzie twój brat? Bardzo chciałbym go zobaczyć!
    Bardzo obawiałam się tego momentu i chociaż wiedziałam, ze przyjdzie, nie byłam na niego przygotowana. Łzy stanęły mi w oczach, głos odmówił mi posłuszeństwa. Widząc, jak się rozklejam, Chris ścisnął moje ramię jeszcze mocniej a następnie delikatnie przytulił. Tym razem pozwoliłam łzom spływać po policzkach, nie dałabym rady nad nimi zapanować.
    - On... - starałam się powiedzieć cokolwiek. Pytanie ojca zburzyło coś, co sklejałam przez ten czas od śmierci brata, by móc normalnie funkcjonować.
    - David nie żyje - szepnął Chris, całując mnie w skroń. gdy to powiedział, rozpłakałam się już na dobre. Widząc, że nie wypowiem już słowa wyjaśnienia, to chłopak zaczął opowieść. - Zginął, broniąc Prue, gdy syn Myrnina chciał ją zabić. Byłem jego przyjacielem od najmłodszych lat, nadal w jakiś sposób jestem. Może być pan z niego dumny. Zasłużył na to - powiedział cicho, siadając obok mnie. Schował twarz w moich włosach, pociągając nosem. On, tak samo jak ja naprawdę zżył się z Davidem, przeżywał nada jego śmierć, choć nie chciał tego okazywać, bo nie pragnął pocieszenia. On ból znosił w ciszy. Pogłaskałam go delikatnie po głowie, ocierając łzy.
   Zerknęłam na tatę. Był zdruzgotany tym, co usłyszał. Jego pierworodny syn umarł, zanim się poznali. Gdy nasze spojrzenia się spotkały, dostrzegłam malujące się w nich łzy i cierpienie. Zauważyłam jednak miłość i dumę. Po chwili podszedł do nas i objął ramionami.
    - Tak bardzo cieszę się, że macie siebie nawzajem. Dziękuję, że mnie odnaleźliście, bym mógł dowiedzieć się, jak wspaniałe mam dzieci! - szepnął łamiącym się głosem. Pocałował mnie czule w tył głowy.
    Straciłam rachubę czasu. Z zamyślenia wyrwał mnie dopiero ciszy głos Filipa.
    - Powinniśmy już wracać - zasugerował, spoglądając na zegarek.
    - Masz rację - przyznałam. - To co, Chris, wrócisz z Filipem do szkoły a ja pomogę tacie, co? I niedługo się zobaczymy - zaproponowałam. Chłopcy przystali na moją propozycję.
    - Bądź ostrożna - szepnął Chris, żegnając się ze mną. Pocałowaliśmy się krótko a później wraz z Filipem zniknęli mi z oczu.
    - Bardzo się kochacie - zauważył tata, podchodząc do mnie. Uśmiechnęłam się serdecznie, kiwając głową.
    - Jest moją jedyną rodziną. Tam, w szkole mam tylko jego - szepnęłam, patrząc w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą stał blondyn.
    - A co z mamą? - zdziwił się.
    - Sam zobaczysz. - Wzruszyłam ramionami. - To co, dokąd cię zabrać? - zapytałam, rozpraszając choć na chwilę smutki.
    - Myślę, że najpierw chciałbym porozmawiać ze Starkiem omówić kilka kwestii w związku z przywództwem. To jest w tej chwili najważniejsze. Zwłaszcza, że ostatnio doszły mnie słuchy o nadmiernej aktywności Wampirów. Łowcy ostatnimi czasy mieli dużo roboty. Chciałbym się dowiedzieć, co zrobiła wataha i czy w ogóle wiedziała o atakach. A więc, chyba do szkoły?
    - A więc do szkoły - powtórzyłam, zakładając na nasze szyje łańcuszek.

~~ Shane ~~

    Siedzieliśmy jak na szpilkach, czekając na powrót Prue, Chrisa i Filipa. Nie mogąc znieść napięcia, jakie panowało w salonie, gdzie zebrali się wszyscy nasi znajomi, wyciągnąłem Chloe na spacer. Może i pogoda nie sprzyjała tego rodzaju aktywności, bo niebo zachmurzone zostało od samego rana, ale wolałem to od biernego wyczekiwania i martwienia się na zapas.
    Już od jakiegoś czasu planowałem rozmowę z dziewczyną, lecz nigdy nie nadarzyła się ku temu okazja, bardzo rzadko zostawaliśmy sami. Wyczułem idealny moment, gdy mijaliśmy stajnię i wiedziałem, że tam już nikt nam nie przeszkodzi. Nagle stanąłem przed Chloe, wybijając ją z rytmu, przez co niemal nie upadła. W ostatniej chwili jednak zdołałem ją przytrzymać.
    - Co się stało? Dlaczego nie idziemy dalej? - zapytała zdziwiona, spoglądając z zaciekawieniem prosto w moje oczy. Niezwykle rzadko to robiła, ale kiedy już się jej to zdarzało, zatapialiśmy się w swoich spojrzeniach. Nie istniał już dla mnie inny świat, tylko ona. Niestety tym razem musiałem się przemóc, bo miałem coś ważnego do powiedzenia. Tylko od czego zacząć?
    - Chciałem z tobą o czymś ważnym porozmawiać - zacząłem poważnie. Nieco się przestraszyła.
    - A o czym? - spytała podejrzliwie.
    - O nas - szepnąłem. Usłyszałem, jak jej serce zabiło szybciej. Nie wiedziałem, jak to odebrać - czy wystraszyła się tego jeszcze bardziej, czy może ucieszyła? Jej mina mi nie pomagała. Została poważna, nieco tylko zaciekawiona i podejrzliwa. - Ja... chciałem ci powiedzieć... Znaczy... - I nagle coś mnie tknęło do zrobienia tego, co zrobiłem. Pochyliłem się i musnąłem jej usta swoimi wargami. Zaskoczyłem ją, bo przez ułamek sekundy zostawała bierna na moją pieszczotę. Po chwili jednak pocałowała mnie z ogromną żarliwością. Przycisnąłem ją do siebie, chcąc mieć ją jak najbliżej.
    Nie wiem, co by się stało, gdy by nie nagły świst, który minął nasze głowy dosłownie o milimetry. Momentalnie odskoczyliśmy od siebie. Zwróciłem się w stronę lasu, bo to stamtąd nadciągnął pocisk. Swoim ciałem starałem się zasłonić bezbronną Chloe, jednocześnie próbując zobaczyć, co się działo. Na skraju lasu zauważyłem ruch. Za szybko jak na Zmiennokształtnego, więc w mig pojąłem, w jakiej sytuacji się znaleźliśmy. Nie mówiąc nic, pociągnąłem dziewczynę za sobą w stronę internatu. Nie czekałem na kolejny atak. Nie zamierzałem narażać ani siebie, ani tym bardziej Chloe. Wpadliśmy do salonu a oczy wszystkich zwróciły się w naszą stronę.
    - Nadchodzą! - zawołałem. - Wampiry są już blisko!

~~*~~*~~*~~*~~

    Heeej! Chyba wiecie, że rozdział miał być wcześniej, nie? ;) Ale wyszło jak wyszło. Generalnie chyba jestem z niego zadowolona, ale to tylko moje odczucia. Jestem ciekawa, czy Wasze są choć podobne.
    Oczywiście uryczałam się, jak pisałam o Davidzie, no bo to ja ;) Wam też się to podobało? A może coś innego? :D
Pozdrawiam Was serdeczniee! <3