sobota, 28 listopada 2015

~11. "...jest zbyt krótkie, by robić głupstwa."

"Pamiętaj - ze wszystkich rzeczy wiecznych, miłość trwa najkrócej." 
– Janusz Leon Wiśniewski




~~ Prue ~~

Na sylwestra zaprosiliśmy wszystkich naszych bliższych znajomych, z którymi zawsze utrzymywaliśmy lepszy kontakt. Zrobiliśmy wstępną listę, która po kilku minutach rozrosła się do kilkudziesięciu nazwisk. Każdy z nas, oprócz wspólnych kolegów, miało przyjaciół i znajomych, których pozostali albo w ogóle nie znali, albo znali tylko z widzenia. Te różnice wynikły głównie z tego, że Rosie mieszkała nadal w Londynie i po naszym wyjeździe, chcąc nie chcąc, zaczęła zadawać się z ludźmi, którzy ją otaczali. Znowu my, przebywając cały rok w Dundee poznaliśmy wiele osób tam, z którymi się zakolegowaliśmy. Staraliśmy się ograniczyć jakoś zaproszonych gości, ale ich ostateczna suma i tak mnie przerażała.
Oczywiście nie przyjechali wszyscy. Louis oraz Niall odmówili zaproszenia. Czułam, że nie będą chcieli spędzać całego wieczoru ze Zmiennokształtnymi, ale i tak wypadało ich zaprosić. Zwłaszcza Lou. Wraz z nim nie pojawiła się również Becky, która wolała tę noc spędzić z ukochanym. Tej decyzji również się nie dziwiłam. W końcu wkrótce znów zacznie się szkoła a oni będą mieli coraz mniej czasu tylko dla siebie. Zakładając oczywiście, że takowy w ogóle by znaleźli.
Ja oraz Rosalie stałyśmy przy wejściu i witałyśmy przybyłych gości jako gospodynie imprezy. Każdy gość dostał od nas drobny upominek w postaci dużego, słodkiego lizaka z doczepioną karteczką z datą imprezy oraz naszymi imionami, by każdy zapamiętał, gdzie się tego dnia bawił.
Jako pierwsi przybyli Alice i Damien. Mimo, że nie widzieliśmy się tylko kilka, może kilkanaście dni, stęskniłam się i musiałam ich mocno wyściskać, nim mogli przejść dalej. Rozglądali się dokoła, wchodząc do domu. Nigdy nie byli u mnie i mieli prawo poznać każdy kąt mojego mieszkania. Obiecałam sobie, że później pokażę Alice bliżej mój dom.
Kolejni goście to głównie koleżanki Rose, których zapamiętałam jedynie imiona, kiedy blondynka mi je przedstawiała. Bliźniaczki Liv i Carrie, rudowłosa Susan i długowłosa brunetka Katie. Wszystkie wydawały się miłe i sympatyczne. Dwie z nich przyprowadziły swoich chłopaków, których oczywiście poznałam, lecz imiona umknęły mi w tłumie wrażeń.
Kiedy pokazywałam Alice moją nową bransoletkę, którą dostałam pod choinkę, do drzwi znów ktoś zapukał. Otworzyłyśmy a w progu stała Bella, Jenn i Alex. W dłoni Alex trzymał jakiś alkohol, którym od razu zaopiekował się Chris.
Po jakimś czasie pojawił się również brat Chrisa - Jack. Zamieniłam z nim kilka słów na początku, ale niestety później inne obowiązki mnie wezwały i  już go nie widziałam.
Impreza powoli się rozwijała i szła w dobrym kierunku. Jako przykładna pani domu częstowałam gości wszystkimi smakołykami, jakie przygotowaliśmy. Było cudownie, wielu ludzi już zaczynało powoli kołysać się w rytm puszczonej muzyki, inni po prostu rozmawiali ze sobą, śmiali się z opowiedzianych przez Damiena żartów lub po prostu siedzieli na kanapie i obserwowali innych.
Wraz z Rosie byłam cały czas na nogach, przechadzając się pomiędzy gośćmi i sprawdzając, jak się miewają. Od czasu do czasu towarzyszył mi Chris, lecz później zniknął wraz z Tomem gdzieś w zakątkach domu.
– Widziałaś gdzieś chłopaków? – zapytałam blondynkę, kiedy spotkałyśmy się w kuchni. Nalewała właśnie nową porcję soku do dzbanka a ja przyszłam po kolejne ciasteczka. Dziewczyna pokręciła głową.
– Nie wydaje ci się, że oni coś knują? – powiedziała podejrzliwie, zatrzymując się na chwilę. Przyjrzała mi się uważnie. – Wiesz coś może? Tym razem to ja pokręciłam głową.
– Chris nie spowiada mi się ze wszystkiego, co robi, niestety. A może nawet i stety. Chyba nie chciałabym wiedzieć wszystkiego, co robi. – Uśmiechnęłam się do niej. – Ni przejmuj się, na pewno niedługo się dowiemy, co im w głowach siedzi. Długo tego przed nami nie ukryją.
– Pewnie masz rację. – Westchnęła.
– Jak zwykle! – Zaśmiałam się, potrząsając przy tym swoimi długimi włosami. Nie zdradziłam jej, o czym ostatnio rozmawiał ze mną Tom. Nie chciałam jej denerwować, a przecież to może wcale nie miało ze sobą nic wspólnego. Znając Rosie, zaczęłaby panikować z byle powodu, który w jakikolwiek sposób wiązałby się z chłopakiem. Taka już była. To, co stało się dawno temu, odbiło się na jej psychice i już dawno nie zaufała żadnemu chłopakowi tak bardzo, jak Tomowi. I to chyba szło w drugą stronę. W końcu on też swoje przeżył i stracił niemało.

~~ Chris ~~

– Jesteś pewien? – zapytałem go po raz tysięczny. – Na sto procent?
– Na dwieście – powiedział z przekonaniem i spojrzał na mnie. Szykowaliśmy fajerwerki, które, według tradycji, mieliśmy odpalić o północy. Co zbliżało się wielkimi krokami.
– Chciałem się tylko upewnić. – Wzruszyłem tylko ramionami. Nie miałem nic przeciwko temu, co chciał zrobić. Może nawet nie powinienem mówić mu, żeby się jeszcze zastanowił. Skoro podjął tak ważną decyzję, przemyślał ją wcześniej i zapewne już ma wszystko w głowie poukładane.
Tom uśmiechnął się do mnie serdecznie. Chyba rozumiał mój niepokój. Nie wiadomo kiedy, stał się moim najlepszym przyjacielem, z którym mogłem o wszystkim pogadać, który mnie rozumiał i wspierał, choć nie lubił wypowiadać się w kwestiach, których nie znał. Mimo wszystko starał się pomóc, więc i ja próbowałem mu w tamtej, ważnej dla niego chwili, odwdzięczyć się.
– Myślisz, że mógłbym coś zrobić? – zaproponowałem.
– Po prostu zajmij się fajerwerkami. Nic więcej mi nie trzeba. – Uśmiechnął się serdecznie i wyniósł pierwszą partię rac na zewnątrz. Podążyłem za nim a w mojej głowie rodził się plan idealny. I choć Tom nie mówił, by mu w czymś jeszcze pomóc, postanowiłem wziąć sprawy w swoje ręce i zaangażować w plan Prue. Oczywiście nic jej przedwcześnie nie mówiąc. Niech ma również niespodziankę. A Tom? Na pewno mi później za to podziękuje!

~~ Rose ~~

Tuż przed północą wyszliśmy wszyscy przed dom. Było strasznie mroźno, więc non stop przytulałam się do Toma, który wydawał się nieobecny. Próbowałam wciągnąć go w jakąś rozmowę, ale jedyne, co potrafił robić, to przytakiwać i mruczeć nic nieznaczące półsłówka. Nigdy nie był wielce wylewny, to fakt, ale zwykle starał się ze mną rozmawiać. Nie mogłam się nadziwić tej jego nagłej zmianie.
Staliśmy w dogodnym miejscu, by wszystko idealnie widzieć. Każdy z nas wziął sobie z domu kieliszek, niektórzy trzymali w dłoniach zamknięte jeszcze butelki z szampanem, które miały wystrzelić równo o północy wraz z fajerwerkami. Przed nami Chris układał ostatnie fajerwerki, kiedy zaczęło się odliczanie. Uśmiechałam się jak głupia, bo to był najlepszy moment całego sylwestra; okres pomiędzy starym a nowym rokiem działał na mnie energicznie. Zawsze wtedy dostawałam takiego kopniaka w tyłek i wiedziałam, że w przyszłym roku mogę zrobić wszystko i zaczynałam styczeń z dużą dawką energii, co było mi niezmiernie w życiu potrzebne. Bez niej nie osiągnęłabym niczego.
Kiedy tłum doszedł do piątki, poczułam, jak Tom wyrywa swoją rękę, na której się niemalże uwiesiłam, starając się ukryć przed kąśliwym mrozem. Spojrzałam na niego zdziwiona. Miał strasznie poważną minę i nie wiedziałam, co o całej tej sytuacji myśleć. Jego zachowanie śmierdziało na kilometr jakimś spiskiem, tylko jeszcze nie rozgryzłam, o co w tym wszystkim chodziło.
I kiedy wszyscy wykrzyknęli "Szczęśliwego Nowego Roku", kiedy w górę wystrzeliły kolorowe fajerwerki, kiedy szampan lał się strumieniami, przy swoim uchu usłyszałam najpiękniejsze słowa, jakie może zakochana kobieta usłyszeć od mężczyzny.
– Rosie, kocham cię. Czy zostaniesz moją żoną? – Nawet nie zauważyłam, kiedy stanął przede mną i zbliżył się do mnie. Wcisnął mi pierścionek do ręki, jakby bał się, że mu odmówię, albo że go nie zobaczę.
W pierwszym odruchu zaniemówiłam. Zastanawiałam się, czy to aby nie żart. Nawet delikatnie się uśmiechnęłam, lecz kiedy spojrzałam na jego minę, która starała mi się mówić "no powiedz coś wreszcie", zrozumiałam, że to były prawdziwe oświadczyny.
Ścisnęłam mocniej jego dłonie i delikatnie oddałam mu pierścionek. Zaskoczony, spojrzał mi prosto w oczy.
– Tom, kocham cię i chcę spędzić z tobą resztę swojego życia. Tak, zgadzam się zostać twoją żoną – odpowiedziałam mu cicho. Niemal poczułam, jak cały stres uchodzi z jego ciała. Uśmiechnął się serdecznie i pocałował najżarliwiej jak tylko potrafił. Potem pierścionek znalazł miejsce na moim palcu i go już nie opuszczał.

~~ Prue ~~

Kiedy Chris poprosił mnie, bym podczas wystrzeliwania fajerwerek nagrała Toma i Rosie, pomyślałam, że zwariował. No bo niby po co miałabym to robić?
Wszystko się wyjaśniło, kiedy już zaczęłam to robić i zorientowałam się, zapewne dużo szybciej niż Rosie, o co w tym wszystkim chodziło. Łezka mi się w oku zakręciła, myśląc o tym, że moja najlepsza przyjaciółka jest szczęśliwie zaręczona.
Stojąc tak i czekając, aż Chris skończy wypełniać swoje obowiązki, byśmy mogli już w spokoju i wspólnie wrócić do domu, zaczęłam zastanawiać się nad swoim życiem. Dotarło do mnie, że przecież to właśnie w Nowy Rok wszystko się zaczęło. Cała moja przygoda z magią. To wtedy usłyszałam pierwsze głosy w swojej głowie. Później pojechaliśmy do Dundee. Niewiele pamiętam z tamtego okresu, był zbyt zwariowany, ale jedno jest pewne; moje życie zmieniło się diametralnie. W końcu znalazłam swoje życie na ziemi, u boku fantastycznego faceta. W ciągu roku poznałam mnóstwo wspaniałych ludzi. Niestety z wieloma musiałam się również pożegnać. Do końca swojego życia nie zapomnę o moim braciszku, który oddał dla mnie życie ani o Liamie, który zginął, ratując mnie. Wszyscy się poświęcali, nawet mój tata, który przecież, żeby nas chronić, odszedł od nas. Postanowiłam nie zmarnować danego mi życia, ponieważ jest zbyt krótkie, by robić głupstwa. Jeszcze nie miałam pomysłu na to, co mogłabym robić, ale mam jeszcze chwilę, by się nad tym zastanowić.
W końcu jestem szczęśliwa, a to chyba jest w życiu najważniejsze i każdy do tego dąży, by móc spędzić życie u boku najbliższych mu osób.
– Dziękuję, że jesteś – szepnęłam Chrisowi na ucho, kiedy stanął obok mnie. Objął mnie w pasie ramieniem i razem oglądaliśmy końcówkę cudownych, kolorowych światełek, które rozświetliły nocne niebo.

~~*~~*~~*~~*~~

Hejoo! Wybaczcie, że mnie ostatnio nigdzie nie ma, ale jestem taka zabiegana, że masakra! Chyba jak każdy z Was. Doprawdy, nie mam pojęcia, gdzie my wszyscy się tak spieszymy, naprawdę :/ Ale cały czas nas coś goni i goni i nie znajdujemy czasu na przyjemności, pewne rzeczy odkładamy na później. Cóż, bywa i tak, zapewniam Was jedynie, że o nikim nie zapomniałam. Moje serduszko jest wielkie a pamięć dobra, więc wiecie <3
Rozdział krótki, wiem, nie bijcie! Ale rozpraszają mnie zawody w skokach, które nie chcą się odbywać, ale i tak jestem zawsze mega podekscytowana. ;) Nawet teraz jestem tutaj w przerwie, więc mam mało czasu :)
Mam nadzieję, że wszystko jest w porządku. Jeżeli tak to piszcie, a jeżeli nie to tym bardziej piszcie! Do zobaczenia! <3

wtorek, 10 listopada 2015

~10. "Tego nauczyło mnie całe życie..."

"Najtrudniej jest wykorzenić najstraszniejsze wspomnienia, 
przecież je zapamiętujemy najlepiej." - Suzanne Collins




~~ Prue ~~

Bałam się powrotu do domu. Nie byłam pewna, czego konkretnie, ale na samo wspomnienie domu, skręcało mnie w brzuchu. Szukałam przyczyn w stracie brata i tym, że odkąd umarł, nie pojawiłam się ani razu w miejscu, z którym wiązało się przecież tyle wspólnych wspomnień. Może to chodziło o moją mamę, z którą nie rozmawiałam od tak dawna. Może bałam się jej reakcji na mój powrót. A może po prostu było mi przykro z powodu tego, że nie przyjechała, kiedy dowiedziała się, że umarłam, że odnalazłam ojca. Nawet na pogrzeb mojego brata się przecież nie pofatygowała. To właśnie te niewiadome mobilizowały mnie do tego, by odwiedzić swój dawny dom.
Okazja nadarzyła się nawet bardzo szybko. W końcu w święta szkoła zostaje zamykana i wszyscy wyjeżdżają do swoich rodzin. To jedyna szansa dla wszystkich uczniów i nauczycieli, by pobyć choć chwilę z najbliższymi. Dwa tygodnie to dość dużo, by móc sobie wszystko wyjaśnić.
Miałam ogromne wsparcie w Chrisie. Cieszyłam się ogromnie, że los postawił go na mojej drodze w odpowiednim momencie. Gdyby nie on, wiele rzeczy, które mnie spotkały, nie miałyby miejsca. Nie wiem, gdzie byłabym, gdyby nie on i to, że zawsze przy mnie był, choć nie zawsze okazywał wsparcie.
Tym razem było jednak inaczej. Znał całą sytuację i zgadzał się ze mną, że powinnam wyjaśnić z mamą parę spraw i że przerwa świąteczna to najlepszy czas na to.
Tata również starał się jak tylko mógł. Kiedy już pozałatwiał wszystkie sprawy w szkole i te niecierpiące zwłoki w stadzie, wyjechał do Londynu, by tam porozmawiać z mamą, przygotować ją na mój powrót.
Wiele razy korciło mnie, by zapytać go przez telefon, jak zareagowała mama na jego powrót, na wieść o tym, że żyję, że mam się dobrze. Przecież powinna się cieszyć. Zawsze miałyśmy dobry kontakt ze sobą. A teraz? Co się zepsuło?
Ostatni dzień w szkole mijał na pożegnaniach, składaniu sobie życzeń oraz zadawaniu pracy na czas wolny między świętami a sylwestrem. Wszędzie porozwieszane były ozdoby, choć przecież nikt nie zostawał na święta w szkole. Wystrój był na potrzeby tylko tego dnia, żebyśmy poczuli, że w szkole również obchodzi się święta jak w domu, że może być równie fajnie jak w rodzinnym gronie. Ja właśnie tak się czułam od samego początku. Od pierwszego dnia otaczała mnie rodzina, przyjaciele i znajomi. I choć nie wszyscy są ze mną nadal fizycznie, to wiem, że David świętuje w otoczeniu innych, gdzieś w krainie Nyks, która nie dostała jeszcze żadnej formalnej nazwy.
Pakowanie również nie zajęło dużo czasu. Od razu po szkole władowałyśmy najpotrzebniejsze rzeczy do toreb i zniosłyśmy je przed internat, by później załadować do autobusu, który odwoził uczniów na dworzec.
Odwróciłam się w stronę budynku szkoły, by po raz ostatni w tym roku popatrzeć na otulony śniegiem dach.
– Będzie mi tego brakowało. – Westchnęłam. Damien spojrzał na mnie jak na wariatkę. – No co? – zapytałam. – To dla mnie prawie drugi dom – usprawiedliwiłam się. Chris ścisnął mocniej moją dłoń, której nie puszczał odkąd włożył nasze walizki do autokaru. Wracał ze mną. Mój tata osobiście zaprosił go do nas na świąteczną kolację jak i na całą świąteczną przerwę. Oficjalnie dał mu jeszcze jedną szansę, jeśli chodzi o wybór stada. Tym razem Chris bez żalu zgodził się zostać z nami. Już nie był samotnym wilkiem. Miał prawdziwą, wilczą rodzinę, bo tą ludzką posiadał odkąd zaczęliśmy się przyjaźnić.
– A ja tam się cieszę, że wyjeżdżamy – powiedziała Becky. – W końcu znowu spotkam się z moimi rodzicami. Tak dawno ich nie widziałam! – pożaliła się. Uśmiechnęłyśmy się z Alice porozumiewawczo. Chłopcy, widząc nasze miny, roześmiali się, a zdezorientowana Becky obraziła za to, że nie chcieliśmy jej powiedzieć, dlaczego nam tak wesoło. Po chwili jej jednak przeszło.
– Hej! Idziecie? – usłyszałam głos Belli dochodzący z autobusu. Stała na schodach, machając do nas. – Zajęłam nam wszystkim miejsca!
– Jasne, już idziemy! – odkrzyknął jej Chris. Wszyscy oprócz mnie ruszyli w stronę pojazdu. Mój chłopak spojrzał na mnie pytająco. – Gotowa? – zapytał. Chyba wiedział, jak się czułam. Sam przecież musiał mieć obawy zawsze, kiedy wracał do domu.
Pokiwałam delikatnie głową i usiadłam na siedzeniu przed Bellą. Uśmiechnęłam się do niej między siedzeniami.
Podróż minęła nam spokojnie. Najpierw ja, Chris i inni, którzy zmierzali do Londynu, wysiedli na dworcu kolejowym, by poczekać na pociąg. Reszta wybierała się w dalszą podróż na lotnisko, a potem gdzie ich serce kierowało. Również Tom jechał z nami. Trochę mnie zaskoczył, a kiedy dowiedziałam się, że Rose sama zaprosiła go do siebie, jeszcze bardziej nie mogłam w to uwierzyć.
Z pociągu nie pamiętałam wiele. Chyba zasnęłam, ponieważ pierwsze, co pamiętam to wieczorne światła na dworcu w Londynie i tłumy ludzi wysiadających z naszego pociągu. Nie spieszyliśmy się. Tata obiecał, że nas odbierze, więc nie musieliśmy walczyć o taksówkę, o którą zapewne byłoby trudno.
Stali oboje z moją najlepszą przyjaciółką przy wyjściu głównym. Pomachałam im, gdy tylko ich zobaczyłam. Zrobili to samo. Uśmiechnięciu od ucha do ucha pobiegli do nas i wyściskali, jakbyśmy nie widzieli się z co najmniej dwa lata, a przecież Rose wyjechała wraz z moim tatą miesiąc temu z Dundee.
– Rosie, przyjechałaś tutaj dlatego, że przyjechałam ja czy dlatego, że wraz ze mną jest też Tom? Przyznawaj mi się tutaj zaraz! – odezwałam się groźnie, idąc w stronę zaparkowanego auta.
– No wiesz... – zaczęła, wkładając moją torbę do bagażnika. – Gdybyś przyjechała sama, cieszyłabym się, jasne, że tak. Ale jeżeli z tobą przybył też Tom, to jak myślisz, z czego bardziej się ucieszyłam?
– No jasne, że ze mnie! – odpowiedzieliśmy oboje z Tomem. Całe towarzystwo wybuchnęło śmiechem na środku parkingu.
– Brakowało mi tego. – Westchnęłam, dziękując Nyks, że moje myśli zostały na chwilę oderwane od już niedalekiego spotkania z mamą. – Boże, tato, dałeś jej prowadzić auto? – zawołałam oburzona, kiedy zobaczyłam, jak moja przyjaciółka zasiada na fotelu kierowcy.
– Wiesz kochanie, dawno nie jeździłem, poza tym wiele się w Londynie zmieniło, muszę do tego powoli przywyknąć. A Rose radzi sobie znakomicie – odpowiedział, chwaląc blondynkę. Niedowierzałam. Moja przyjaciółka nie mogła poprawnie jeździć. To po prostu nie mieściło się w głowie. Zawsze była trochę fajtłopowata. Nawet jeżeli chodziło o prowadzenie roweru.
Okazało się jednak, że Rosie świetnie panuje nad samochodem, zna się na rzeczy, wszystko robi płynnie a nam, jako pasażerom, przyjemnie się jechało. Nawet na moment znów zapomniałam o mamie. Jedynie dom, który wyłonił się zza któregoś z kolei zakrętu, brutalnie sprowadził mnie na ziemię.
Na trzęsących się nogach wysiadłam z samochodu. Tata i Rosie pomogli nam z torbami, więc szybko się z nimi uporaliśmy. Nim się obejrzałam, już stałam na progu, a Derek otwierał przede mną drzwi.
– Nie ma jak w domu! – zawołał zadowolony. Bardzo się starał, by mój powrót był naturalną rzeczą. Jakby nic, co do tej pory się wydarzyło, nie miało miejsca.
Byłam chyba za bardzo przejęta całą sytuacją, ponieważ w pierwszej chwili nie poczułam cudownego zapachu, który unosił się w całym domu. Dopiero kiedy Chris głośno zawołał do bliżej nieokreślonej osoby, pytając, co tak ładnie pachnie, zaciągnęłam się i już wiedziałam.
– Naleśniki – szepnęłam. Ulubione danie moje, Davida i mamy. Zwsze, kiedy byliśmy wszyscy w domu, robiliśmy razem naleśniki.
Rosie wiedziała, co oznaczały, dlatego od razu do mnie podeszła i ścisnęła moje ramię, chcąc pokazać mi swoje wsparcie. Byłam jej za to wdzięczna. Czułam jak moje nogi miękną, kiedy z kuchni do salonu, w którym jak do tej pory staliśmy, weszła mama. Zniknęły cienie pod oczami od przepracowania. Zamiast nich pojawił się wyrazisty makijaż, który podkreślał jej cudowne oczy. Ubrana w zwiewną sukienkę, która podkreślała jej figurę, wyglądała na o wiele młodszą niż w rzeczywistości była. Tryskała energią, choć w oczach widziałam smutek. Ogromny żal i ból, który starała się chować przed nami po odejściu ojca.
W pierwszym momencie myślałam, że się rozpłacze. Widziałam, jak w jej oczach gromadzą się łzy. Kiedy się jednak odezwała, nie usłyszałam już żadnego załamania. Była wyłącznie szczęśliwa kobieta.
– Tak się cieszę, że w końcu jesteście! Prue, Chris, rozbierajcie się! – zawołała. Podeszła do mnie i uściskała serdecznie. Zaskoczyła mnie. Nie spodziewałam się tego. W ogóle nie miałam pojęcia, czego oczekiwać, ale z pewnością nie takiej reakcji. – Rosie, może przedstawisz mnie swojemu koledze? – zaproponowała.
– To jest Tom, Tom poznaj mamę Prue, Ivonne. – Podali sobie grzecznie dłonie na powitanie.
– Może zostaniecie na kolację? – zaoferowała.
– Dziękujemy, ale obiecałam tacie, że wrócimy jak najszybciej – powiedziała z pewnym żalem w głowie blondynka.
– Szkoda! Ale wpadniecie któregoś dnia, mam nadzieję? – Chciała się upewnić.
– Jeszcze będzie miała nas pani dość! – zapewniła Rose, wychodząc z domu.
– No to co? Myjcie ręce, zaraz zasiadamy do stołu! – rozporządziła mama i zniknęła w kuchni. Spojrzałam zdezorientowana na tatę.
– Odkąd wróciłem, tak się zachowuje. – Wzruszył ramionami jakby chciał powiedzieć, że metamorfoza mojej rodzicielki to absolutnie nie jego wina.
Oszołomiona zjadłam kolację i przysłuchiwałam się rozmowie, jaką prowadzili domownicy. Próbowali mnie w nią wciągnąć, ale byłam zbyt pochłonięta własnymi myślami, by zajmować się rozmową z innymi. Nie chcąc psuć nikomu nastroju, odczekałam, aż każdy zje i dopiero kiedy siedzieliśmy w salonie przed telewizorem, wypaliłam prosto z mostu.
– Mamo, może powiesz mi teraz, dlaczego nie przyjechałaś na pogrzeb Davida? Dlaczego nas nie odwiedziłaś? Dlaczego nawet nie zadzwoniłaś, kiedy to wszystko się wydarzyło?
Zaskoczyłam ją. Widziałam w jej oczach smutek i ból i już przestraszyłam się, że może wypowiedziałam się zbyt ostro. Ale nie, musiałam być twarda, chcąc wyciągnąć coś z mojej mamy. Tego nauczyło mnie całe życie z nią. Po dobroci niczego złego sama nie powiedziała.
– Ja wiem, że powinnam... że powinnam zrobić cokolwiek... Wiem, że masz do mnie o to żal i nawet się temu nie dziwię, sama byłabym wściekła. – Próbowała patrzeć mi prosto w oczy, ale często, chyba nieświadomie, pochylała głowę do przodu i uciekała wzrokiem w podłogę. – Przepraszam cię, nie powinnam się tak zachowywać. Jestem twoją matką i to we mnie masz mieć oparcie, a ja użalałam się nad sobą i nie wzięłam pod uwagę tego, że tobie może być równie ciężko co mnie.
– Nie chcę przeprosin, choć to miłe, że przyznajesz się do winy. Ja po prostu chciałam się dowiedzieć, dlaczego – szepnęłam. Czułam łzy napływające do oczu. Nie zamierzałam płakać, to byłoby głupie, ale takie wyznania, jakkolwiek banalne by nie były, zawsze sprawiały, że się wzruszałam.
– Nie chciałam przeżywać tego jeszcze raz. Pragnęłam zapamiętać Davida, ciebie jako osoby uśmiechnięte, pełne życia, szczęśliwe. Gdybym zobaczyła was elegancko ubranych, leżących w trumnie... nie potrafiłabym... Przepraszam. – Nie przygotowałam się na taką odpowiedź. Gdzieś w podświadomości ciągle wyobrażałam sobie, że jej wytłumaczenie będzie miało coś bardziej... Sama nie wiedziałam, czego się spodziewać.
Podeszłam do mamy i przytuliłam ją, ponieważ po wyznaniu, rozpłakała się na dobre. Nie byłam już na nią zła. Może jeszcze nie tak dawno czułam żal do mojej rodzicielki, tak jak to było, kiedy nie powiedziała mi, że byłam Zmiennokształtnym. Po tym, jak mi wszystko wyjaśniła, cała złość odeszła bezpowrotnie.
– Kocham cię, wiesz? – szepnęłam jej na ucho. Uśmiechnęła się do mnie przez łzy i pocałowała delikatnie w czoło.

***

Święta minęły w miłej, rodzinnej atmosferze. Wszyscy byli szczęśliwi. Nawet Chris się rozchmurzył, co w jego sytuacji oznaczało zapomnienie o swojej ludzkiej rodzinie, a zwłaszcza o ojcu, ponieważ jego mama i Jack wpadli do nas w Pierwszy Dzień Świąt. Widziałam, że wizyta wiele znaczyła dla mojego chłopaka. Mogli w końcu ze sobą porozmawiać i wyjaśnić jak ja i moja mama.
Podczas wszystkich przygotowań, potem wśród świętowania, ja i Chris znaleźliśmy kilka chwil tylko dla siebie. Zaszywaliśmy się w moim pokoju, zakopywaliśmy w kołdrze i cieszyliśmy się sobą. Wtedy wiedziałam, że wszystko u mnie było na swoim miejscu, że w końcu mam prawdziwą rodzinę, że mam kogo kochać i jestem kochana.
Na sylwestra zaprosiłam do siebie wszystkich moich znajomych. Impreza miała się równać tej, którą przeżyłam rok temu, kiedy dowiedziałam się, kim tak naprawdę byłam. Chciałam, by każdy czuł się wyjątkowo i dobrze - jak w swoim domu. Przez cały tydzień razem z Rose, Tomem i Chrisem staraliśmy się zrobić wszystko, by wyszło idealnie. Układaliśmy menu, wieszaliśmy lampki i inne ozdoby. Chowaliśmy najcenniejsze i kruche rzeczy, by nie uległy zniszczeniu.
– Jejku, ale się zmęczyłam! – zawołała Rose, kładąc się na kanapę. Właśnie kończyliśmy zakładanie lampek nad wejściem. Chris zaczął już powoli sprzątać cały salon, kiedy rozplątywaliśmy sznur kolorowych lampek.
– Nie marudź, sama mnie namawiałaś do zrobienia całej tej imprezy – powiedziałam, całując ją delikatnie w policzek.
– Nie sądziłam, że zwalisz na mnie większość obowiązków! – zawołała, wodząc za mną wzrokiem. Przeszłam do kuchni, gdzie Chris położył naczynia, z których jedliśmy nasz obiad. Cały czas kontrolowałam sytuację w salonie.
– Myślałaś, że sama się ze wszystkim uporam? Zwłaszcza, że to był twój pomysł? – Zaśmiałam się serdecznie.
– Jasne, że nie, ale nie sądziłam, że będzie aż tyle roboty! A przecież jeszcze nie zaczęliśmy szykować jedzenia – jęknęła, kuląc się na kanapie. – Tom! Ja już nie mam siły. Nic już dzisiaj nie zrobię.
– Pomogę im jeszcze w kuchni i możemy wrócić do domu, co? – zaproponował. Rose coś mruknęła pod nosem, kiedy blondyn przyniósł ostatnie dwa kubki do zmywania. – Pomóc ci w czymś jeszcze? – zapytał, spoglądając na wyciągnięte zza kanapy nogi blondynki. Uśmiechnęłam się pod nosem.
– Nie, możecie już iść – powiedziałam, płucząc naczynia. Widocznie chłopak mnie nie słuchał, bo spojrzał na mnie zdezorientowany z niemym pytaniem w oczach. – Kochasz ją, prawda? – Uśmiechnęłam się szeroko. Oparłam się o blat szafki, wycierając mokre ręce w ściereczkę. Tom spojrzał najpierw na nią, później na mnie i zaśmiał się.
– No – przyznał nieco zmieszany swoim wyznaniem.
– To widać – przyznałam. – Cieszę się, w końcu wszystko zaczęło się układać.
– Myślisz... – zaczął jeszcze bardziej zmieszany.  – Myślisz, że chciałaby zostać ze mną... no wiesz, na zawsze? – zapytał w końcu. Przejechał dłonią po swoich jasnych włosach.
– Oh... – Nie wiedziałam, co mu odpowiedzieć. Czy Rose była gotowa na coś tak poważnego? Z jednej strony zawsze stroniła od płci przeciwnej odkąd pewne wydarzenia miały miejsce. Z drugiej, Tom to nie każdy inny facet. Tom to Tom. – Myślę, że ona sama może tego jeszcze nie wiedzieć – starałam się wybrnąć jakoś ładnie z tej sytuacji. – Kocha cię, a to chyba powinno ci wystarczyć, prawda?
Nic więcej nie odpowiedział. Pokiwał zamyślony głową i wyszedł z kuchni, mijając się na progu z Chrisem.

~~*~~*~~*~~*~~

Hej, strasznie Was przepraszam, że rozdział nie pojawił się na czas, tak samo jak na moim drugim blogu, jeżeli ktoś czyta. Postaram się do weekendu ogarnąć rozdział na "Polowanie...". A na Wasze blogi, jeżeli mam zaległości, wpadnę jutro, w końcu jest wolne. Oczywiście w przerwie od nauki matmy, bo w czwartek sprawdzian :/
Mam nadzieję, że rozdział odpowiedniej długości oraz, że was nie zanudził  ;)
Pozdrawiam cieplutko!
Zuza <3