sobota, 29 czerwca 2013

# Chapter Twenty Seven #

Staliśmy. Byliśmy spięci, w gotowości na wszystko. A przynajmniej ja byłam przygotowana. Tak sądziłam, dopóki nie zobaczyłam Zmiennokształtnego w jego ludzkiej postaci. To była Evelyn w swojej kreacji z obchodów Pełni. Stopy miała bose, a szpilki niosła w ręce. Zwinnymi ruchami podeszła do nas, wcale się nie spiesząc. Chris stanął w trochę bardziej swobodnej pozie, udając wyluzowanego. Lecz ani na chwilę nie spuszczał wzroku z dziewczyny. Cały czas gotowy był stanąć z nią do walki. Choć... Czy walczyłby z nią? Przecież była dziewczyną...
- O czym chciałaś porozmawiać? - rzucił niby od niechcenia.
- Ja... - zaczęła po chwili milczenia. - Dziękuję.
Spojrzeliśmy z Chrisem po sobie zdezorientowani. Za co ona miałaby nam dziękować?! Nic dla niej nie zrobiliśmy. Co więcej, nawet się nie znaliśmy... Dziewczyna wywnioskowała po naszych minach, że nie mamy pojęcia, o czym mówi.
- Dziękuję wam za to, że wyrwaliście mnie z tej przeklętej książki... - wyjaśniła. Zrobiłam jeszcze głupszą minę. - To ja byłam Sukkubem. - szepnęła i spuściła na chwilę wzrok. - Trafiłam do tej książki jakiś dzień czy dwa przed waszymi przyjaciółmi. Nikt się nie zainteresował moim zniknięciem, bo akurat wtedy miałam być u ciotki - odpowiedziała na moje niezadane pytanie. - Tam minął ponad rok a tutaj może doba. Autor książki nieźle to sobie zaplanował. Niby przypadkowa ofiara, ale umiał ją wpleść w opowiadanie. Napisał całą tą część o mojej przeszłości i tym, że jestem Sukkubem. Moja postać była całkowicie inna od tego, jaka jestem naprawdę, więc na początku dziwnie się czułam, omamiając mężczyzn, lecz z czasem do tego przywykłam i - tu zadrżała - zaczęło mi się podobać. Aż w końcu pojawili się wasi przyjaciele i ich uratowaliście. A ratując ich, wyciągnęliście i mnie, bo nie byłam prawdziwą bohaterką tej książki. Myślałam, że ktoś mnie zauważył wtedy w bibliotece, gdy wyleciałam z tej książki zaraz po waszych znajomych, lecz za bardzo byliście zajęci sobą, by mnie dostrzec. Szybko stamtąd uciekłam i udawałam, że na serio byłam u ciotki, bo wiedziałam, że nikt oprócz was mi nie uwierzy. - Zamilkła. To był chyba koniec całej tej historii, jednak ani ja, ani Chris nie odezwaliśmy się.
- To stąd cię znam! - wypaliłam po długim milczeniu. Dziewczyna roześmiała się.
- Tak. Jedyne co zachowałam to swój wygląd. Choć może i to się zmieniło w opowiadaniu... - westchnęła. Milczeliśmy przez dobre kilka minut. - Powinnam już iść - odezwała się w końcu ledwo słyszalnym głosem.  - Jeszcze raz dziękuję.
Odwróciła się i ruszyła w stronę szkoły. Spojrzałam na Chrisa. Chłopak wzruszył tylko ramionami.
- To było dziwne - powiedziałam.
- Co najmniej. - Zaśmiał się. - Wracamy?
Pokiwałam głową. Chris splótł nasze palce i ruszyliśmy w drogę powrotną. Ściągnęłam buty i teraz musiałam je nieść w jednej ręce, bo było mi niewygodnie iść po ściółce leśnej w szpilkach. Zastanawialiśmy się czy to, co powiedziała Evelyn to prawda i czy możemy jej ufać. Chris jej nie znał i wolał nie wysuwać pochopnych wniosków. Ale nie okazywał też wobec niej sympatii. Sama czułam, że z tą dziewczyną spotkamy się jeszcze nie raz i że przysporzy nam nie lada kłopotów.
Szybko dotarliśmy do domu. Jak dla mnie zdecydowanie za szybko. Te chwile, kiedy byłam sam na sam z Chrisem, mogłyby trwać wiecznie. Ale niestety, nie trwały. Żegnaliśmy się chyba z dwadzieścia minut co chwila mówiąc "dobranoc" czy 'do zobaczenia" i całując się namiętnie. W którymś momencie ziewnęłam i chłopak zagonił mnie na górę, całując wcześniej w usta. Gdy przestał, oblizałam usta, czując na nich jego smak. Westchnęłam i przygryzłam dolną wargę. Roześmiał się serdecznie, musnął opuszkami palców mój policzek i szybko się oddalił. Zapewne nie chciał narażać nas na kolejne pół godziny pożegnań.
Stałam tam jeszcze dobrą chwilę, jednak gdy zmęczenie dało o sobie znać, powlokłam się na górę. Już miałam nacisnąć klamkę i wejść do środka, gdy usłyszałam głos mojego brata.
- Ja po prostu chciałem żebyś wiedziała.... - Ktoś siedzący z nim mu przerwał. Stanęłam przed drzwiami i wysiliłam swój mózg jeszcze odrobinę, by podsłuchać, o czym rozmawiają.
- No to ty mów pierwsza. Dziewczynom się ustępuje - powiedział David.
- No bo chodzi... - Dolatywały do mnie pojedyncze słowa. Ten ktoś powiedział coś ważnego. Przynajmniej tak to odebrałam.
- Cii . Nic więcej nie mów - szepnął David. Usłyszałam kroki. Mój brat oddalał się od drzwi, a to znaczyło, że już niewiele usłyszę. Jednak nie weszłam do pokoju. Ktokolwiek był rozmówcą mojego brata (a mogłam się założyć, że to Becky), chybaby mnie zabił, gdybym im przeszkodziła. Tylko... Co ja mam niby robić?! Nie musiałam jednak długo główkować, bo po chwili Becky oznajmiła:
- Lepiej żebyś już poszedł.
- Masz rację, przepraszam - szepnął David. - Dobranoc.
Postanowiłam wejść do pokoju, by uniknąć niepotrzebnych pytań. Gdy byłam już w środku, zobaczyłam tylko Becky, która właśnie odwracała się od okna i siadała na moim łóżku. Przygryzała dolną wargę. Miała lekko rozmazaną szminkę i włosy w nieładzie. Właśnie poprawiała swoją spódnicę. Potem ściągnęła buty. Była jakaś taka nieobecna, zamyślona. Zauważyła mnie dopiero, gdy usiadłam obok.
- Och - wyrwało jej się. - Cześć.
- Hej, wszystko w porządku? - spytałam, poprawiając jej włosy.
- Tak, chyba tak. Po prostu... - Zamilkła na moment. - Muszę do łazienki. - Westchnęła, wstała i zniknęła za drzwiami.
- Dziwne - mruknęłam pod nosem. Zastanawiałam się, co takiego David powiedział, czy zrobił Becky. Dlaczego była taka nieobecna i może... podłamana? Czyżby ją zranił?
Zamierzałam ją o to wypytać, jednak zanim Becky wyszła z łazienki, ja już twardo spałam.

***

Teraz od razu wiedziałam, że jestem z Liamem. Mimo, że było ciemno, a on stał pod osłoną drzew, po prostu czułam, że to on. Ten zapach cytrusów, te świecące w ciemności oczy...
- Czemu mnie tu znowu ściągnąłeś? - Chciałam wiedzieć.
- Muszę cię przeprosić za to wszystko, co się stało za pierwszym razem. Nie chciałem, żeby tamci cię skuli i uderzyli... Ja... nie wiedziałem, jak ich powstrzymać... Przepraszam. - Mówiąc to, przybliżał się do mnie. Na koniec stanął naprzeciwko mnie, położył dłonie na moich ramionach i patrzył mi w oczy. Nie wiedziałam, co na to powiedzieć. Czy przepraszał mnie szczerze? Czy wiedział, co zamierzali ze mną zrobić i mimo to mnie tam przyprowadził? Nie chciałam przenosić już swojego ciała astralnego do Liama. Ale przecież sam powiedział, że to on pomagał mi w tym. Więc chyba nie miałam nad tym kontroli.
- I tu się mylisz. Tym razem cię nie wezwałem. Sama wysłałaś do mnie swoje ciało, gdy poczułaś, że o tobie myślę. Jesteśmy Skojarzeni. Gdy chcesz się ze mną spotkać to wiesz, gdzie mnie znaleźć. Możesz czytać w moich myślach, a pamiętasz nasze pierwsze spotkanie? Wtedy nie mogłaś nic usłyszeć czy poczuć jak się czuję. To działa w obie strony.
Wystraszyłam się. Lecz po chwili zorientowałam się, że przecież mam tarczę ochronną, przez którą na pewno się nie przebije. Liam zaśmiał się.
- Twoja tarcza ochronna na mnie nie działa. To Skojarzenie - wyjaśnił. Czym do jasnej cholery jest to przeklęte skojarzenie? - Skojarzenie to wymienienie krwi, taka więź tworząca się między osobami Magicznymi, a Niemagicznymi, lub Magicznymi i Magicznymi. Osoby skojarzone ze sobą czytają sobie w myślach, odczuwają swoje emocje, potrafią znaleźć skojarzoną osobę, nawet gdyby była  nie wiadomo gdzie  i... - Chciał coś dodać, ale zamilkł. Nie wnikałam, chyba wolałam nie wiedzieć, co chciał dodać. Tylko jak to możliwe, że jesteśmy Skojarzeni? - Pamiętasz, gdy byłaś ze mną u mnie? - Aż za dobrze pamiętałam to spotkanie. Zadrżałam - Wtedy pierwszy raz cię ugryzłem... I się Skojarzyliśmy... Ale ja tego nie chciałem. Zmusili mnie. On powiedział, że mnie zniszczy, jeśli cię do niego nie doprowadzę. - Położył mi dłoń na moim policzku, a ja się cofnęłam. - Przepraszam.
Mówił szczerze. Czułam to, ale i tak nie chciałam mieć z nim nic do czynienia. Pragnęłam wyrwać się z tego koszmaru... Cholera, przecież to nie sen! Jak mam stąd odejść? Zaczęłam panikować....

Obudziłam się zlana potem i przerażona.
 " - Ja nie mogę być Skojarzona z Liamem. T niemożliwe, przecież to tylko sen." - uspokajałam się w myślach.

~~~~~~~~~~~~
Hej, tak wiem, że krótki i beznadziejny, no ale na nic innego mnie nie stać, żeby go jakoś poprawić..
Są wakacje, więc życzę wam udanego odpoczynku i DUŻO słoneczka!!!!!
Na rozpoczęcie tych dwóch miesięcy laby proszę was o 4 komentarze. Co wam się podoba, a co nie.
To tyle, Narka! <3

poniedziałek, 24 czerwca 2013

# Chapter Twenty Six #

W niedzielę wszyscy byli bardzo podekscytowani, podenerwowani i nieco drażliwi. Co chwila wybuchały jakieś sprzeczki, a gdzie nie spojrzeć, pary całowały się. Co ja mówię! Żeby tylko całowały!!! Miałam powyżej uszu całego tego cyrku. Najgorsze było to, że mnie także powoli zaczynał udzielać się ten nastrój.
Przez cały dzień nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Chodziłam z kąta w kąt, czym denerwowałam dziewczyny, które jeszcze nie czuły mocy Księżyca. Dopiero wieczorem, gdy miałam się czym zająć, nieco się uspokoiłam. Umyłam się, uczesałam, zrobiłam makijaż i ubrałam się w przyszykowane już wcześniej ubrania. Potem razem z Becky i Alice wyszłam z pokoju. Szybko dotarłyśmy do Sali Księżycowej, gdzie zbierali się wszyscy. I nauczyciele, i uczniowie. Był już spory tłum. Stanęłyśmy tam, gdzie wyznaczono miejsce dla pierwszego roku. Obok mnie pojawił Chris w czarnym garniturze. Spod marynarki widziałam kołnierz białej koszuli i błękitny krawat. Złapał mnie za rękę i splótł nasze palce. Uśmiechnęłam się do niego ciepło. Nachylił się i szepnął mi do ucha:
- Po tym wszystkim zabieram cię na krótki spacer.
- A dokąd? - spytałam zaciekawiona.
- Zobaczysz - odparł tajemniczo i mrugnął do mnie.
Mieściliśmy się w okrągłej sali z otworem w suficie na środku, przez które widać było gwiazdy i księżyc. Pod tym oknem stał ogromy stół. Zgaszono światła, a zapalono pochodnie i świece. Znajdowaliśmy się w okręgu, a po środku stało pięć dziewczyn. Każda z nich miała jedną świecę różnego koloru. Jedna stała od północy, druga od południa, trzecia od zachodu i czwarta od wschodu, a piąta pomiędzy nimi. Ta ostatnia opowiadała, po co się tutaj spotkaliśmy. Mówiła o bogini Nyks, której będziemy oddawać dzisiejszej nocy cześć. Wyjaśniała, co będziemy dokładnie robić, chodząc wokół najbliższych dziewcząt.
Gdy skończyła nas wprowadzać w tego typu obrzędy, zaczęła przywoływać po kolei wszystkie żywioły, zaczynając od powietrza i dziewczyny, która stała na zachodzie. Zapaliła świecę, którą trzymała. Przy każdym z żywiołów powtarzała jakieś słowa, których nie potrafiłam wyłapać w tłumie podekscytowanych szeptów za mną. Nie wiedziałam, czego się spodziewać, więc trochę się wystraszyłam, gdy poczułam ciepły, orzeźwiający wiatr we włosach. Do moich nozdrzy doleciał przyjemny zapach wiosny. Zamknęłam oczy. Dziewczyna odwróciła się w stronę północy i przywołała wodę. Wtedy ogarnął mnie zimny podmuch przesycony kropelkami wody. Fale wody, których tak naprawdę nie było, lizały mnie po kostkach. Dziewczyna znów odwróciła się w prawo, zatrzymując się przy dziewczynie, która stała na wschodzie. Przywołała ogień, zapalając czerwoną świecę. Na twarzy i dłoniach poczułam gorący podmuch, jakby ktoś rozpalił ognisko tuż przede mną. Wtedy dziewczyna odwróciła się w stronę południa, zapaliła zieloną świecę, a ja poczułam zapach świeżo skoszonej trawy. To było coś niezwykłego; wszystkie żywioły szalały wokół mnie, a ja stałam z przymkniętymi oczami zadowolona z życia.
Na koniec dziewczyna stanęła na środku, zamknęła oczy, zapalając wcześniej ostatnią świecę. Przywołała Ducha. Poczułam jego obecność. Nie wiedziałam, kim czy czym on dokładnie jest, ale w tamtym momencie poczułam więź, o której wspominała na początku ta dziewczyna - Evelyn. Mówiła, że wszystkie nasze moce i dary pochodzą od Nyks. Teraz naprawdę to czułam. Ogarnęło mnie takie szczęście, jak jeszcze nigdy dotąd. Otworzyłam oczy i rozejrzałam się po zebranych. Ci, którzy stali najbliżej, chyba najbardziej odczuwali obecność Żywiołów. Mieli rozmarzone miny i zamknięte oczy. Znajdujący się nieco dalej także je czuli, ale jakby mniej.
Potem Evelyn wzięła bukiet ziół, zapaliła je i ugasiła, tak że nad roślinami unosił się dym, którym zaczęła nas okadzać. Był to słodki, duszący zapach. Ktoś zaczął śpiewać nieznaną mi pieśń. Po chwili na "scenę" weszła Judy. Poruszała się z gracją i wdziękiem. Miała śliczny głos. Wysoki  i czysty sopran roznosił się po wielkiej sali, w której się znajdowaliśmy.
Gdy piosenka dobiegła końca, różni ludzie zaczęli znosić na stół owoce, warzywa, zioła, kwiaty i inne rośliny. Układali je w zgrabny stos. Wszystko to miały być dary dla naszej Nyks. Potem dziewczyny podziękowały Żywiołom i odesłały je. Myślałam, że to koniec. Ale myliłam się. Teraz pojawiły się kolejne dziewczyny, które niosły puchary napełnione po brzegi czymś czerwonym. Podchodziły po kolei do każdego, a wszyscy upijali jeden mały łyk. Na koniec same z nich piły, a resztą oblewały rośliny na stosie. Potem podszedł Stark z pochodnią i zapalił zioła na stole.
Buchnęły płomienie, zrobiło się gorąco i jasno. Czułam zapach tych wszystkich spalanych roślin. Zaczęto rozdawać karteczki.
- Po co to? - zdziwiłam się.
- Teraz każdy może posłać swoje życzenia do bogini - wyjaśnił Chris. - Wystarczy, że wrzucisz karteczkę z napisanym marzeniem do tego ognia.
Pomyślałam, czego chciałabym najbardziej... Miałam chłopaka i przyjaciół, którzy mnie kochali i zrobili dla mnie wszystko, mamę, którą ubóstwiałam... Czego mogłabym jeszcze chcieć?
Do głowy przyszedł mi tylko jeden pomysł. Napisałam szybko na kartce życzenie, uważając, by nikt nie podejrzał, co nabazgrałam. Złożyłam kartkę na pół, podchodząc ostrożnie do stołu. Wrzuciłam zawiniątko w płomienie, które je od razu strawiły. Chris i reszta moich przyjaciół też podchodzili i wysyłali swoje życzenia.
Zwróciłam uwagę na twarz blondynki, która przywoływała żywioły. Była mi skądś znajoma. Nie mogłam sobie tylko przypomnieć, gdzie ją widziałam.
- Chodź - szepnął mi do ucha Chris, przerywając moje rozmyślania. Pociągnął mnie ku wyjściu.
- Już koniec? - zapytałam, by się upewnić. Przytaknął, więc poszłam za nim.
Poprowadził mnie do stajni, jednak nie weszliśmy do środka. Minęliśmy wejście i skierowaliśmy się ku pniom drzew. Im bliżej byliśmy lasu, tym mniej było wokół nas śniegu. Na terenie szkoły odgarnięty śnieg leżał tylko pod drzewami (co, nawiasem mówiąc, było dziwne, bo znajdowaliśmy się daleko na północy), a tam przecież ktoś musiał oczyszczać chodniki, byśmy mogli przejść. Lecz tutaj śnieg nie był odgarnięty. Po prostu tu nie leżał.
- Ktoś kto włada atmokinezą za tym stoi - powiedział Chris, wyczytując z moich myśli nieme pytanie. Spojrzałam na niego wilkiem. - No co? Twoje myśli są bardzo głośne. A poza tym znam cię na tyle dobrze, że po prostu wiedziałem, że prędzej czy później o to zapytasz - wyjaśnił. - To co, może poćwiczysz przemianę? Dzisiaj będzie ci o wiele łatwiej niż w zwykły dzień. W końcu jest pełnia - zaproponował. Zawahałam się. - Chodź! - Pociągnął mnie za rękę. - Zobaczysz, będzie fajnie - zapewnił.
Stanęliśmy między drzewami, a Chris zaczął ściągać z siebie ubranie. Popatrzyłam na niego zdziwiona a on na mnie z politowaniem.
- Musisz się rozebrać, bo przy transmutacji całe twoje ubranie zmieni się w strzępki materiału - wyjaśnił.
Niechętnie zaczęłam ściągać to, co miałam na sobie. Starałam się nie patrzeć na chłopaka. Zostałam w samej bieliźnie. Myślałam, że tyle wystarczy, jednak CHRIS STAŁ PRZEDE MNĄ CAŁKOWICIE NAGI!
- Jeśli nie chcesz się pożegnać z tymi koronkami, to lepiej je ściągnij.
Pozbyłam się bielizny. Chłopak uśmiechnął się do mnie zachęcająco.
- Co mam teraz zrobić? - spytałam.
- Odnajdź w sobie zwierza! - zawołał i skoczył do przodu.
- Ale ja nie... - Nie skończyłam. Księżyc sam mnie do siebie przywołał. Nawet nie zdążyłam się dobrze zastanowić, co się ze mną działo. Po prostu magia we mnie uaktywniła się pod wpływem księżyca. Skoczyłam naprzód na ręce. Bałam się, że je sobie złamię, jednak wylądowałam na czterech silnych i stabilnych łapach. Byłam wilkiem tak samo jak Chris. Chłopak przesunął łapą nasze ubrania pod krzak.
 "- Chodź, przebiegniemy się!" - usłyszałam jego głos w swojej głowie. To było coś innego od czytania w myślach, czy telepatycznego połączenia, gdzie można się z kimś porozumiewać. To była dziwna więź wilków, dzięki której rozumiały się bez słów, i której na razie jeszcze nie pojmowałam.
Chłopak pobiegł między drzewa, więc zaczęłam go gonić. Najpierw dziwnie mi się biegło na czterech, ale powoli przyzwyczajałam się. Wszystko widziałam wyraźniej, więc na nic nie wpadłam, co graniczyło z cudem przy takiej prędkości, jaką osiągałam. Czułam wszystkie zapachy. Zapach sosen, Chrisa i gdzieś w oddali dymu były ostre.
W końcu dogoniłam chłopaka. Dla zabawy rzuciłam się na niego. Wylądowaliśmy na ziemi. On leżał plecami na liściach, a ja na nim. Przeturlał się, by leżeć na mnie, a podczas tego ruchu zmieniliśmy się w ludzi. Lekko dyszeliśmy. Popatrzyłam w oczy chłopaka. Jego źrenice wyglądały jak łebki od pinesek, a w jego tęczówkach tańczyły złote iskierki. Pochylił się nade mną. Nasze usta dzieliły milimetry.
- Kocham cię - szepnął i zaczął mnie całować. Dziko i zachłannie. Oddałam mu pocałunek bez zastanowienia. Chris usiadł na liściach, a ja na nim. Oplotłam nogami jego biodra, przywarłam piersiami do jego torsu. Nie dzielił nas ani jeden skrawek materiału. I to mnie przerażało, ale i podniecało jeszcze bardziej. Czułam narastające zgrubienie tam, gdzie moje nogi połączone były z jego udami. Uklękłam, odrywając się od niego, bo myślałam, że oszaleję. Jednak nadal się całowaliśmy. Objęłam rękami jego głowę, a on całował moją szyję. Potem obojczyki, aż doszedł do nabrzmiałych piersi, na których zaczął składać delikatne pocałunki. Z moich ust dobiegł cichy jęk rozkoszy. Teraz byłam otwarta na każdą jego propozycję. Jednak on nic szczególnego nie zrobił. Całował, pieścił, czym doprowadzał mnie do szaleństwa. Chciałam więcej. Chciałam go całego. Dzisiaj. Teraz. Zaraz. Ale to się nie stało. Chris przestał. Odsunął mnie od siebie na jakiś centymetr.
- Nie mogę. Chcę żeby nasz pierwszy raz wynikał z miłości, a nie dlatego, że księżyc na nas działa. I wiem, że ty też tak nie chcesz, choć teraz myślisz co innego.
To prawda, nie pragnęłam tak. Nie miałam ochoty kochać się z nim tak dziko, na liściach, w lesie, gdzieś, gdzie każdy mógł na nas trafić.
- Prze... - Przerwałam mu pocałunkiem.
- Nie - szepnęłam. - Nie przepraszaj. Dziękuję.
Pocałował mnie ostatni raz, po czym wstaliśmy.
- To co, ścigamy się? Kto pierwszy będzie przy ubraniach?
- Jeśli tak bardzo chcesz przegrać! - zawołałam i skoczyłam, zmieniając się w wilka.
Biegliśmy teraz w drogę powrotną. Nad nami świecił księżyc w całej swojej okazałości. Wokół nas drzewa, krzewy, natura. Tylko śniegu nie było wiele.
Gdy dotarliśmy do krzaków, pod którymi schowaliśmy ubrania, przeobraziliśmy się z powrotem w ludzi. Teraz już nie czułam wstydu czy zażenowania, stojąc nago przed Chrisem. Ubraliśmy się dosyć szybko i ruszyliśmy w stronę szkoły.
Nagle Chris zatrzymał się. Nasłuchiwał. Ja też wytężyłam słuch. Jednak niczego podejrzanego nie usłyszałam.
- Co jest? - szepnęłam.
- Cii! - uciszył mnie, nadal słuchając. - Ktoś się zbliża - warknął, stając tak, by zasłonić mnie swoim ciałem. Wtedy i ja usłyszałam odbijanie łap od ziemi i ciche, ledwo słyszalne stąpanie łap na mchu i liściach.
Zbliżał się do nas Zmiennokształtny, bo gdyby to było zwykłe zwierzę, biegłoby znacznie głośniej. A i Chris zareagowałby inaczej.
Zatrzymał się gdzieś w pobliżu. Wstrzymałam oddech. Chris czujnie przeczesywał wzrokiem mrok. Nagle po naszej lewej stronie zauważyłam parę żółtych ślepi wpatrzonych w naszą dwójkę. Spomiędzy krzaków wyłoniła się postać wielkiego kota. Zacisnęłam mocniej palce na dłoni chłopaka. Ten szepnął cicho, bym się nie bała.
Jak miałam się nie bać? Skoro przed nami stał jakiś inny Zmiennokształtny, którego nie znałam i który mógłby nas w każdej chwili zaatakować, gdyby tylko chciał i mógłby usprawiedliwiać się pełnią i pewnie nic by mu nie zrobili. Więc jak miałam się nie bać?
Ku mojemu zdziwieniu zwierzę wycofało się. Spojrzałam na Chrisa, który odwrócił się w moją stronę, czując na sobie mój wzrok.
- Czemu on poszedł? - wychrypiałam.
- Chce z nami porozmawiać, więc poszła przeobrazić się w człowieka - wyjaśnił wypranym z emocji głosem. Jego twarz przypominała kamienną maskę.
Ona. A więc to była dziewczyna... Czego od nas chciała??

~~~~~~~~~~~~~~~~~~
....

piątek, 14 czerwca 2013

# Chapter Twenty Five #

~~Z Pamiętnika ~~
"26 stycznia, sobota, 2.15 po południu, pokój.
Jestem po obiedzie. Becky szykuje się na spotkanie z Liamem. Mam chwilę wolnego. I gdy teraz tak nad tym myślę, to wydaje mi się, że popełniam błąd, że czegoś ważnego nie zauważam. Nie wiem, co to jest, ale to coś jest bardzo blisko. Cichutki głosik gdzieś z tyłu głowy szepcze, żebym nie szła. Jednak ten drugi głos, dużo donośniejszy zagłusza go odpowiednimi argumentami. Więc nadal mam zamiar iść do Commoun Grounds.
Dzisiaj rano przyszła paczka od mamy. W środku znalazłam prezenty i pieniądze. Dostałam dwie nowe książki, płytę i album ze zdjęciami. Na płycie były różne piosenki i kilka filmików z mojego poprzedniego życia. Jedno zdjęcie w albumie było ucięte. Dobrze wiedziałam, dlaczego. Byłam na nim ja, a na odciętej połowie Mike. Wszystko to dla mnie wiele znaczyło.
Jak obiecałam, od razu zadzwoniłam do Rose i jej podziękowałam. Gadałyśmy dobre pół godziny i jeszcze mi było mało. Tak strasznie mi jej brakowało!
Och! Becky właśnie wyszła z łazienki! Czas iść na to spotkanie! Tak strasznie się czymś denerwuję, tylko co to jest?!
"Mówi się, że potrzeba tylko minuty żeby kogoś zauważyć, godziny żeby go ocenić i dnia żeby polubić, ale całego życia, by go później zapomnieć."

~~ Prue ~~

Włożyłam pamiętnik do torby, którą przewiesiłam przez ramię. Becky co chwila mnie poganiała. 
- Ach, zapomniałabym! - zawołała i podbiegła do stolika. Wzięła jakieś papierki i wrzuciła je do torebki - Nasze "przepustki" - wyjaśniła. - Możemy już iść.
Otworzyła drzwi i prawie wybiegła z pokoju. Szybko ją dogoniłam. Poszłyśmy razem ku bramie.
- Posłuchaj, ja muszę po drodze wstąpić do księgarni... - zaczęłam.
- Nie ma problemu. Ja też zamierzałam zajrzeć do jakiegoś sklepu. Może spotkamy się na miejscu? - zaproponowała. Zawahałam się. - Nie bój się, nie zgubię się. 
- No dobrze. Tylko uważaj na siebie. 
Zaśmiała się i poszła w swoją stronę. Ja również udałam się do sklepu. Szybko znalazłam potrzebne mi książki, zapłaciłam za nie i udałam się do kawiarni. 

~~ Becky ~~

Dziewczyna szła ulicami i szukała sklepu, w którym mogłaby kupić coś, co założyłaby na jutrzejszą uroczystkość. Była już w kilku sklepach, jednak nic nie znalazła. 
Stanęła przed wystawą jednego ze sklepów i wyjęła telefon, by sprawdzić godzinę. Zrobiła parę kroków do przodu, nie odrywając wzroku od komórki. Nie słyszała, że ktoś biegnie w jej stronę. Zorientowała się dopiero, gdy owy ktoś wpadł na nią, wytrącając jej telefon i torbę z rąk. Upadła. Chłopak, nie patrząc na nią, wziął wypchany czymś plecak i jej torebkę i pognał do przodu. Nie uciekł daleko. Zatrzymał go młody mężczyzna, który przyglądał się temu zajściu z daleka. Wyrwał mu torebkę Becky i uderzył mocno w brzuch. Z jego gardła wydobył się dziwny warkot. Złodziej uciekł mu. Chłopak zawahał się na moment, a potem podbiegł do leżącej nadal na ziemi Becky.
- Hej, nic ci nie jest? - zapytał. Miał bardzo miły głos. Pomógł jej wstać, podtrzymując za ręce.
- Nie, nic mi nie jest.
Popatrzyła na chłopaka, który jej pomógł. Miał blond włosy, a gdzieniegdzie u nasady były brązowe. Zielone oczy spoglądały na nią. Było w nich widać troskę i taki dziwny, dziki błysk.
- To chyba twoje. - Wyciągnął ku dziewczynie otwartą umięśnioną dłoń, na której leżała jej komórka. W drugiej ręce trzymał pasek od torebki. Becky wzięła od niego swoje rzeczy. Skrzywiła się, gdy poruszyła prawym ramieniem. Podziękowała chłopakowi, który patrzył na nią podejrzliwie.
- Nic mi nie jest, naprawdę. Po prostu, gdy upadłam, uderzyłam się - wyjaśniła. 
Chłopak nie uwierzył, ale przestał ją o to wypytywać. 
- Co kupujesz? - Wskazał zaciekawiony na szybę sklepu, przed którym stali. 
- Ech, muszę mieć na jutro coś eleganckiego - westchnęła. - Chyba pół miasta przeszłam i mam nadzieję, że tutaj w końcu coś znajdę.
- No to na co czekasz, chodźmy. - Pociągnął ją ku wejściu. 
Sklepik był mały, ale to w nim Becky znalazła to, czego szukała. Kupiła cały komplet ubrań na jutrzejszą uroczystość. Jej wybawiciel cały czas jej towarzyszył. Rozstali się dopiero pod sklepem.
- No to do widzenia. Miło było cię poznać - pożegnał się chłopak i odszedł. 
- Cześć - mruknęła. - Czekaj! - dodała po chwili, ale już jej nie usłyszał. - Nawet nie wiem, jak masz na imię - szepnęła sama do siebie i poszła w stronę kawiarni. 
W mgnieniu oka dotarła do kawiarenki. Weszła do środka i rozejrzała się dookoła. W tłumie od razu rozpoznała twarz Prue, która, gdy ją zauważyła, pomachała jej. Naprzeciwko niej, a tyłem do Becky siedział jakiś blondyn, a obok niego Liam. Becky uśmiechnęła się i podeszła do stolika. 
- Hej! - rzuciła do zebranych.
Chłopcy odwrócili się w jej stronę.

~~ Prue ~~

Liam przyprowadził ze sobą swojego kolegę z zespołu. Miał na imię Niall. Koniecznie chciał nas poznać, więc Liam zabrał go ze sobą. W ogóle nie był podobny do tego chłopaka z plakatu Becky. Miał nieco inny kolor oczu, był trochę bledszy, a jego usta wydawały się być krwisto czerwone. 
Gdy kelner przyniósł nasze zmówienia, dołączyła do nas Becky. Zachowywała się co najmniej dziwnie. Z niedowierzaniem wpatrywała się w rozbawionego czymś Nialla. Przedstawiłam ich sobie. 
- Co za miły zbieg okoliczności - odezwał się do mojej przyjaciółki. Ta zaśmiała się nerwowo. Spojrzałam na nią z niemym pytaniem w oczach.
- Później ci wyjaśnię. - Machnęła ręką. 
Gdy kelner przyniósł Becky to, co zamówiła, nieco się odprężyła. Zaczęła zadawać chłopcom przeróżne pytania, a oni chętnie jej na wszystkie odpowiadali. 
- Niall, czy ty na prawdę tak dużo jesz? - spytała, patrząc  to na chłopaka, to na jego talerz. 
- Ja? - obruszył się - Jem tyle, co wszyscy. 
Becky zarumieniła się, a chłopaki roześmiali. Niall jako pierwszy zjadł to, co dostał i jeszcze coś zamówił. Tak dużo zjadł, a ciało miał idealne. Jak on to robił? 
Kątem oka zauważyłam, że Liam się uśmiechnął. 
- Tak bardzo chciałabym poznać resztę zespołu! - westchnęła Becky. - Jesteście genialni! 
Pomyślałam, że najchętniej poznałaby tylko Louisa, na którego punkcie miała świra.
- Lou na pewno ucieszyłby się, gdyby cię poznał - wyznał Liam, jakby czytając w moich myślach. 
Dziewczynie oczy rozbłysły. 
- Tak myślisz? - spytała wyższym z podekscytowania głosem. 
- Jestem tego pewny. Uwielbia swoje fanki. Na pewno byście się dogadali. - Wskazał na jej bluzkę w paski i czerwone spodnie. Zaśmiała się cicho. 
Miło nam się rozmawiało. Gdy byłam z nimi, nie słyszałam niczyich myśli, nie czułam żadnych emocji. Byłam przez to nadzwyczaj spokojna, odprężona i nie zwracałam uwagi na to, że jest w tym coś dziwnego.
Żartowaliśmy, śmialiśmy się, jedliśmy i piliśmy. Całe popołudnie razem z Becky spędziłyśmy w towarzystwie chłopców z 1D. Było miło, ale ten czas szybko minął. Nim się obejrzałyśmy, już musiałyśmy wracać. Chłopcy odprowadzili nas. W połowie drogi między szkołą, a Common Grounds pożegnaliśmy się i każde z nas poszło w swoją stronę. Ja z Becky ku bramie, a chłopcy po chwili zniknęli za zakrętem w ciemnej uliczce. 
Robiło się coraz ciemniej, gdy szłyśmy w stronę szkoły, lecz nie spieszyłyśmy się, bo po co. Wszystkie moje zmartwienia były daleko ode mnie. Może gdzieś na Antarktydzie, albo w ogóle na innej planecie. Niczym się nie przejmowałam. Po prostu szłam. 

~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Elo! Jak wam się podoba? Liczę na komentarze... U góry po prawej macie ankietę, zachęcam do głosowania :) To tyle ode mnie. Nareczka ;*

czwartek, 6 czerwca 2013

# Chapter Twenty Four#

- Chodź pooglądamy telewizję - namawiała mnie Alice.
- Nie chcę. Idź z Becky - mówiłam po raz setny.
- No, ale chodź. Będzie fajnie - zapewniała mnie dziewczyna. Złapała mnie za rękę i pociągnęła w stronę salonu.
Byłam tutaj po raz pierwszy. Duże pomieszczenie z wielkimi oknami, które zostały zasłonięte. W salonie znajdowało się mnóstwo telewizorów, a wokół nich stały fotele, stoliki i kanapy. Każdy mógł znaleźć jakiś kącik dla siebie. Po lewej stronie zauważyłam drzwi, za którymi było kilka komputerów. Alice zaprowadziła mnie do najdalej ustawionego telewizora. Wokół kanap ktoś porozkładał kolorowe parawany, tak że nie widziałam, co jest za nimi. Przez mały otwór, przez który miałyśmy wejść, zauważyłam tylko kilka osób stłoczonych wokół stolika, na którym stał jakiś przedmiot, który oświetlał zebranych. Z tej odległości nie mogłam rozpoznać twarzy ani źródła światła.
Dziewczyna zatrzymała się na moment. Spojrzała na drzwi, którymi przed chwilą weszłyśmy. Odwróciłam się i zobaczyłam zdezorientowanego Davida. Alice pomachała do niego, więc podszedł.
- No to możemy zaczynać - mruknęła pod nosem.
Pociągnęła mnie i Davida i poszliśmy dalej. Moim oczom ukazały się roześmiane twarze moich przyjaciół, którzy krzyknęli chórem:
- Wszystkiego najlepszego!
Zdziwiona przyjmowałam od każdego życzenia i prezenty.
- A ty myślałaś, że zapomnieliśmy - szepnął mi do ucha Chris, który podszedł do mnie jako ostatni. Pocałował mnie w usta. - Wszystkiego najlepszego, kochanie - mruknął, wręczając mi mały pakunek. Musnęłam ustami jego policzek.
- Dziękuję.
- Najpierw otwórz - zaproponował.
Uchyliłam wieczko pudełka i moim oczom ukazała się pozłacana bransoletka złożona z małych kamyczków w kształcie serca. Chris wyciągnął ją z pudełka i zapiął na moim lewym nadgarstku.
- Jest piękna - szepnęłam, zarzucając mu ręce na szyję i przyciągając do siebie. Całowaliśmy się bardzo długo, dopóki nie przerwał nam Damien. Chris był zły na niego. Czułam to. Uśmiechnęłam się sama do siebie i odwróciłam do reszty zebranych. Na stoliku stał duży tort, osiem kubków, dwie butelki soku i paluszki. Po chwili pojawiły się jeszcze ciastka.
- Damien chciał przemycić trochę procentów, ale dziewczyny go powstrzymały - powiedział Chris.
Obok stolika leżały pozostawione przeze mnie prezenty. Jeszcze ich nie otworzyłam. Becky wcisnęła mi w prawą dłoń kubek z sokiem pomarańczowym. Upiłam łyk, a potem usiadłam na fotelu. Chris oparł się o oparcie i bawił się moimi włosami. Postanowiłam zobaczyć, co dostałam. Od Damniena kolczyki zrobione z niebieskiego drutu, uformowane w zgrabną kostkę. Alice podarowała mi kolorową bluzkę i niebieską bandanę, a Becky zieloną poduszkę w twarzą żaby na wierzchu. Jeszcze raz wszystkim podziękowałam.
Gdy Alice zajęła się krojeniem tortu, dołączyły do nas jeszcze Bella i Jen. One także podarowały mi prezenty. Od Belli dostałam perfumy i czekoladę z orzechami, a od Jen ostatnią część "Pamiętnika księżniczki" Meg Cabot i kosz owoców. Podziękowałam im serdecznie.
Alice podała nam talerzyki z kawałkami tortu i widelce. Zaczęliśmy jeść, rozmawiając i śmiejąc się. Dobry humor dopisywał nam wszystkim, więc w pewnym momencie zaczęłam się zastanawiać czy ktoś aby nam czegoś nie dosypał. Po chwili odgoniłam te myśli. Przecież to byłoby idiotyczne. Po prostu wszyscy się dobrze bawią. Tyle.
Telewizor zostawiony był na stacji muzycznej, słyszałam różne piosenki, a na ekranie kątem oka widziałam teledyski. jednak chyba nikt nie zwracał na to uwagi. Wszyscy pogrążeni byli w rozmowie. Naprzeciwko mnie siedział David z Becky, po prawej stronie, na kanapie Alice, Bell i Jen, a na oparciu przycupnął Damien, który właśnie coś zawzięcie tłumaczył.
Nagle poczułam, że ktoś mnie podnosi. Krzyknęłam krótko z zdezorientowania. Jednak już po niecałej sekundzie siedziałam Chrisowi na kolanach. 
- Nogi mnie trochę zabolały - wytłumaczył z łobuzerskim uśmiechem.
- Wystarczyło powiedzieć - rzekłam z udawanym gniewem.
Przycisnął wargi do mojego policzka. Składał pocałunki na całej mojej twarzy aż w końcu odnalazł usta i wpił się w nie. Gdy się w końcu ode mnie oderwał, lekko zaróżowiona, zachichotałam.
Poczułam czyjąś zazdrość i smutek, więc nieco zdziwiona rozejrzałam się po zebranych. Nikt na nas nie patrzył. Wszyscy, oprócz Becky pogrążeni byli w rozmowie, więc domyślałam się, że to jej emocje właśnie odczuwałam najmocniej. Nauczyłam się, jak nie popaść w obłęd (przy Chrisie było to prawie niewykonalne. Cały czas biły od niego silne emocje, ale z czasem udawało mi się te najpospolitsze ignorować).  Jeszcze wiele nauki przede mną, by całkowicie nad tym panować, ale już udawało mi się "wyłączyć", gdy tego potrzebowałam. Wtedy do mojej głowy przebijały się te najmocniejsze emocje. Na przykład teraz nie odczuwałam narastającego podniecenia związanego z tym, że w sobotę pełnia. Potrafiłam tego typu uczucia zatrzymać przed swoją głową.
Jednak ta zazdrość i smutek były tak mocne, że aż mną wstrząsnęło. Zobaczyłam siebie i Chrisa całujących się z perspektywy Becky. Była zazdrosna o to, że ja mam Chrisa, kogoś na kim mogę polegać, kogoś kto mnie kocha, a ja odwzajemniam jego uczucia. Becky też chciała mieć kogoś takiego. Stąd brała się jej nostalgia.
Spojrzałam na nią współczująco jednak dziewczyna nie widziała, że na nią patrzę. Wzrok miała utkwiony w ekran telewizora, na którym kaczki goniły jakiegoś faceta. Zauważyłam, że Becky nie śledzi poczynań kaczki, tylko wpatruje się tępo w klip. Nie widziała, co działo się na ekranie.
Zmartwiłam się jej zachowaniem. Odkąd poznała Filipa, całe dnie chodziła uśmiechnięta od ucha do ucha. Humor poprawił się jej jeszcze bardziej, gdy David wyszedł ze skrzydła szpitalnego. Po prostu promieniała. A teraz jestem znowu świadkiem jej załamania. Byłam bezradna. Przecież nie wytrzasnę jej ot tak faceta, w którym by się zakochała i przy którym byłaby szczęśliwa.
Przypomniało mi się, że w sobotę miałyśmy się spotkać z Liamem. Może wtedy humor jej się poprawi? Pokładałam w tym spotkaniu wielkie nadzieje.
Tymczasem Damien rozgadał się jak nigdy. Dogryzali sobie razem z Alice, a reszta się z nich śmiała. Popatrzyłam na nich zdziwiona.
- Chyba jednak udało im się przemycić coś więcej niż tylko zwykły sok - stwierdził Chris.
Podszedł do Damiena i przyjrzał mu się uważnie.
- Boże, ile on tego wypił! Jest kompletnie pijany! I ona też! - wskazał na Alice. - Tamci się jakoś trzymają. Musimy ich stąd wyprowadzić.
Mój brat (o dziwo trzymał się pionowo na nogach) razem z Chrisem wzięli Damiena i poszli do swojego pokoju. Tymczasem ja wygoniłam Bellę, Jen i Becky, które podtrzymywały Alice. Sama zajęłam się sprzątaniem. Talerzyki i widelce były jednorazowe tak samo jak kubki, więc mogłam wyrzucić je do kosza z kartonami i innymi pudełkami. Resztę ciastek i karton soku razem z prezentami zarówno moimi jak i Davida zaniosłam do pokoju. Tam Becky pomagała Alice przebrać się. Dziewczyna co chwila wybuchała niepohamowanym śmiechem, a Beck coraz bardziej się irytowała. Pomogłam jej i już po pięciu minutach Alice spała jak zabita. Popatrzyłam na Becky, która dzielnie trzymała się na nogach.
- Ty też? - spytałam trochę bardziej surowiej niżby wypadało.
- Nie. Po prostu jestem zmęczona.
- To dobranoc.
Dziewczyna znikła na dwadzieścia minut w łazience. Potem położyła się, życząc mi dobrej nocy.
Weszłam do łazienki. Wzięłam szybki prysznic, ubrałam piżamę i położyłam się na łóżku. Było grubo po północy, ale mnie nie chciało się spać. Przyszedł do mnie sms, więc wzięłam telefon i odczytałam wiadomość.

"Mam nadzieję, że sobie poradziłaś. Przepraszam. Nie tak to miało wyglądać ;*"

Uśmiechnęłam się i szybko wystukałam odpowiedź:

"Poradziłam sobie. To jak miało to wyglądać?"

"Kiedyś ci pokażę. Teraz ci nie przeszkadzam. Kolorowych, kotku ;*".

Szybko odpisałam mu, życząc dobrej nocy. Odłożyłam telefon i po chwili już spałam.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Hejo! Sorki za ten rozdział jest do bani wiem, ale jestem taka nieogarnięta po tej wycieczce, że magia! Nic nie kojarzę, jestem chora, zła i wgl. Tak więc jeszcze raz przepraszam. Jeśli macie jakieś zastrzeżenia co do bloga czy czegokolwiek innego to walcie śmiało!
Nie wiem kiedy pojawi się następny, nie chcę wam niczego obiecywać.
To chyba tyle ode mnie. Siema ;*