piątek, 31 lipca 2015

~3. "...to nie sen, lecz koszmarna rzeczywistość."

Kto z miłości jeszcze nie umarł nie potrafi żyć.
Moje serce kiedyś złamane mocniej kocha dziś. - Monika Brodka



~~ Chris ~~

    Nie potrafiłem znaleźć sobie miejsca. Gdy tylko gdzieś na moment usiadłem, od razu musiałem wstać i ruszyć dalej. Nie mogłem spędzić choćby minuty w jednym miejscu. Musiałem coś robić, lecz w tej sytuacji nie miałem nic do robienia. I to mnie denerwowało, ponieważ sądziłem, łudziłem się, że kiedy znajdę sobie zajęcie, nie będę miał czasu na myślenie o Prue. O jej ciele, które leżało teraz obmyte z krwi w tej przeklętej kostnicy. Już ją ubrali w sukienkę. Gotowa była, by zakopać ją w ziemi. Ale nie robili tego. Ciągle coś zostało niegotowe.
    Podobno człowiekowi jest lepiej, kiedy pożegna się z ukochaną osobą. Kiedy zobaczy jego pogrzeb, wtedy dociera do niego, że to już koniec pewnego rozdziału. Więc z jednej strony bardzo chciałbym mieć wszystko za sobą. Z drugiej jednak przychodziła do mnie myśl, że to tylko koszmar, z którego niebawem się obudzę i będę mógł znów przytulić dziewczynę do siebie, poczuć jej ciepłe ciało tuż przy swoim. Ale z każdą chwilą docierała do mnie straszliwa prawda. Że to nie sen, lecz koszmarna rzeczywistość.
    Z racji tego, że nie wiedziałem już, gdzie się podziać, postanowiłem pójść na spacer. Szedłem tam, gdzie mnie nogi poniosły. Nie zwracałem uwagi na otoczenie, nie oglądałem się dokoła. Moje myśli krążyły cały czas wokół Prue. Nie potrafiąc zmierzyć się z widokiem jej bladego ciała, które leżało gdzieś tam, przyszykowane do pogrzebu, szukałem w pamięci innych, wesołych chwil. A przecież było ich mnóstwo. Więc to na nich się skupiłem. Chciałem zapamiętać ją właśnie taką - uśmiechniętą, pełną życia, mądrą, wesołą, kochaną.
    Nie zorientowałem się, gdzie jestem, dopóki głosy, które usłyszałem, nie przywróciły mnie z powrotem na ziemię. Rozejrzałem się dokoła. Niedaleko znajdowała się brama główna. To właśnie zza niej słychać było głosy. I to znajome głosy, lecz nie potrafiłem ich dopasować do osoby. Podszedłem bliżej. Skrzywiłem się, kiedy do moich uszu dotarł dźwięk szeleszczących pod moimi stopami liści. Nie zatrzymałem się jednak. Brnąłem dalej aż w końcu zobaczyłem niecodzienny widok. I absolutnie nie tego się spodziewałem.
    Za bramą stała Becky obejmująca Wampira. A obok niej wpatrująca się we mnie Alice. Nie wiedziałem, co robić. W pierwszym odruchu zamierzałem rzucić się na Pijawkę, lecz zrezygnowałem z tego zamiaru. Nie miałem pewności, dlaczego. Może nie chciałem skrzywdzić Becky albo Alice a przy ataku mógłbym to zrobić? Zrobiłem więc najbardziej tchórzowską rzecz na świecie. Po prostu uciekłem.

~~ Becky ~~

    - Chris! - krzyknęłam za nim, lecz chyba już mnie nie usłyszał. Był za daleko. Przeraziłam się. A co, jeżeli powie wszystkim o mnie i Louisie? Oczywiście sama chciałam to zrobić, ale w odpowiednim momencie. A ten na pewno się do takich nie zaliczał. - Musimy iść. Muszę go dogonić zanim... - Nie dokończyłam. Przez gardło nie chciało mi przejść to, że Chris mógłby nas zdradzić.
    - Pójdę z tobą - zaofiarował chłopak. Spojrzałam na niego z uczuciem.
    - Kochanie, doceniam bardzo twoją propozycję, ale to pogorszyłoby jeszcze sprawę. Muszę sama z nim porozmawiać, wyjaśnić. Może uda mi się go przekonać...
    - Chodźmy, zanim będzie za późno! - ponagliła mnie Alice. Pocałowałam więc Louisa na pożegnanie i pognałam w kierunku, w którym zniknął Chris. A pobiegł do internatu.
    Kiedy wpadłyśmy do salonu, on właśnie podchodził do Damiena, Shane'a, Chloe, Belli i reszty naszych wspólnych znajomych. Podeszłam do niego i położyłam mu rękę na ramieniu. Odwrócił się w moją stronę. W jego spojrzeniu poczułam ból. Ogromny ból i poczucie zdrady.
    - Proszę cię - szepnęłam. Oczywiście zwróciliśmy uwagę naszych przyjaciół, ale nie obchodziło mnie to.
    - Czego ode mnie chcesz? - zawołał nieco zbyt głośno, bo kilka osób spoza naszej grupy, odwróciło na nas swój karcący wzrok.
    - Ja... Wiem, co widziałeś. Wiem, że widziałeś nas razem i wiem, że ci to z pewnością nie odpowiada, ale musisz wiedzieć... On się zmienił, Chris. Wiem, że myślisz, że wszystkie Wampiry są złe i wcale ci się nie dziwię, po tym co przeszedłeś... Ale naprawdę nie każdy jest taki jak wszyscy inni... Spójrz na mnie! - krzyknęłam na chłopaka, ponieważ uparcie spoglądał gdzieś poza moim ramieniem. Kiedy go zmusiłam do tego, by nasze oczy się skrzyżowały, dostrzegłam, że wcale nie chciał wyjawić wszystkim mojego sekretu. Chciał go zatrzymać dla siebie, choć nie miałam bladego pojęcia, dlaczego. To ja sama się zdekonspirowałam. Swoje wielkie z przerażenia oczy skierowałam w dół. Nie miałam pojęcia, co ze sobą zrobić. Pragnęłam zapaść się pod ziemię, by nie móc patrzeć na te zaciekawione spojrzenia kierowane w moją stronę.
    - O czym ty mówisz? - zapytał Damien, spoglądając to na mnie to na swojego przyjaciela. Kątem oka dostrzegłam, że tylko Chloe i Shane siedzieli spokojnie, jakby od początku wiedzieli o wszystkim. No tak, zapomniałam, że przybyli do nas z przyszłości...
    Poczułam, jak dłoń Alice zaciska się na mojej ręce. To dodało mi odrobinę otuchy. Uśmiechnęłam się do niej serdecznie i wzięłam głęboki wdech. Zaczęłam opowiadać im o Louisie. O tym, jak się spotkaliśmy pierwszy raz, jak się poznawaliśmy, jak dostrzegłam w nim mnóstwo dobra, jak współpracował z Liamem. Nikt mi nie przeszkadzał. Widziałam tylko różne emocje malujące się na ich twarzach. Niedowierzanie, złość, bezradność, frustracja...
    - Prue wiedziała - dodałam na koniec, patrząc prosto na Chrisa, który siedział przygarbiony na fotelu. - Domyśliła się niedawno. I całkowicie mnie poparła. Wiesz dlaczego? Bo wierzyła w prawdziwą miłość, w prawdziwą przyjaźń, w to, że człowiek, nawet Wampir, może się zmienić. A wszystko dzięki temu, że poznała wcześniej Liama. To on zapoczątkował tę przyjaźń, którą mam zamiar kontynuować. I nikt mi w tym nie przeszkodzi, bo kocham Louisa i zrobię to, co podyktuje mi serce. A wy zaakceptujecie ten związek, nie będziecie mieli wyboru! - Postawiłam sprawę jasno. Nie byłam pewna, czy nie zakończyłam zbyt ostro. Chciałam, by wiedzieli, że ten chłopak jest dla mnie bardzo ważny.
    Pierwszy wstał Damien. Spojrzał na mnie z wyrzutem i, nic nie mówiąc, opuścił salon. Serce mi się ściskało, widząc jak odchodzi. Ale to było nic, ponieważ potem podniósł się Filip. Z jego oczy nie potrafiłam nic wyczytać.
    - Braciszku... - zaczęłam, ale nie wiedziałam, co powiedzieć. Chłopak pokręcił głową.
    - Przepraszam, to dla mnie zbyt dużo - powiedział tylko. I on również mnie zostawił. Łzy zakręciły mi się w oczach. Przesłoniły mi widok, więc tylko dzięki słuchowi zdołałam dostrzec, że Shane i Chloe również wstali. Podeszli do mnie i stanęli naprzeciwko.
    - Musisz dać im czas. Pogodzą się z tym faktem i zaakceptują wszystko takim, jakie jest - odezwała się Chloe. - Wiem, co mówię - dodała ciszej a potem mnie przytuliła.

~~ Tom ~~

    Szedłem właśnie na zajęcia. Był pochmurny poranek; ciemne i gęste chmury przesłoniły dotąd wszędobylskie słońce. Pogoda jak zwykle odzwierciedlała nasze uczucia. Od kilkudziesięciu godzin cała szkoła była zdruzgotana, zmiażdżona wręcz śmiercią Prue. A burzowe chmury tylko zapowiadały, że już niedługo i one dołączą do jej rodziny i przyjaciół, by móc ją opłakiwać w ciszy i spokoju.
    Miałem właśnie skręcić w kierunku szkoły, kiedy usłyszałem za sobą wołanie. Odwróciłem się, by zobaczyć, kto krzyczał. Kiedy ją dostrzegłem, biegnącą w moim kierunku, nie mogłem uwierzyć.
    - Tom! Jak się cieszę, że cię widzę! Nie będę musiała cię szukać! - Wyrzuciła z siebie na jednym wydechu. Stanąwszy obok mnie złapała się za pierś i pochyliła się do przodu, by złapać oddech. - Matko! Ale się zmachałam - sapnęła.
    - Co ty tu robisz? - zawołałem. Rozejrzałem się dokoła. Pierwsze ciekawskie spojrzenia już na nas padły.
    - Jak to co? - obruszyła się. - Jak tylko dowiedziałam się, co się stało, od razu przyjechałam!
    Przyjrzałem się jej uważnie. Jasne, blond włosy rozwiał wiatr, rozrzucając je po całej okrągłej twarzy. Błyszczące oczy spoglądały na mnie. Zobaczyłem w nich ból, żal, ale i smutek orz zdeterminowanie. Od razu domyśliłem się, że wiedziała.
    - To nie był najlepszy pomysł - odezwałem się po chwili. - Nie powinno cię tu być!
    - Nie cieszysz się, że przyjechałam? - zapytała z wyrzutem. - Z resztą, to bez znaczenia! Jak mogłeś do mnie nie zadzwonić i nie powiedzieć mi co stało się z Prue? - zawołała. Zamachnęła się torebką i uderzyła mnie raz w ramię.
    - Rose, ja... Przepraszam - powiedziałem tylko, podszedłem do niej bliżej i przytuliłem  ją. A ogromny kokon złośliwości i siły pękł, ukazując bezsilność dziewczyny. Wypłakiwała się w moje ramię. Głaskałem ją delikatnie po plecach, które drżały. Pragnąłem coś dla niej zrobić, lecz nie widziałem nic, co mogłoby jej w tej chwili pomóc.
    Staliśmy tak dobrych kilka minut, dopóki Rose się nie uspokoiła. Wtedy wyciągnęła z torebki chusteczki, wydmuchała nos oraz wytarła oczy pozostałości łez. Chwyciłem ją za rękę, ponieważ chciałem z nią porozmawiać w  jakimś ustronnym miejscu. Pociągnąłem ją za sobą. Nie uszliśmy daleko. Po kilku krokach, zatrzymał nas niski głos naszego nowego dyrektora.
    - Tom, dlaczego nie jesteś na zajęciach? Zaczęły się pięć minut temu - odezwał się spokojnie. Odwróciliśmy się w jego stronę, a kiedy Rose zobaczyła Dereka, zachłysnęła się. - Kim jest ta młoda dama, która ci towarzyszy? - dodał, obrzucając ją badawczym spojrzeniem.
    - To jest Rose, przyjaciółka Prue, znały się jeszcze w Londynie... - wyjaśniłem od razu. - Rosie to jest nasz nowy dyrektor oraz ojciec Prue i Davida, Derek Carter - przedstawiłem. Dziewczyna z niedowierzaniem kręciła głową.
    - To niemożliwe - szepnęła, patrząc na twarz mężczyzny. - Prue zawsze opowiadała o panu jakby pani nie żył. Z resztą... Kurcze, jest pan tak podobny do Davida! - Załkała. Objąłem ją ramieniem, a moje spojrzenie bacznie obserwowało dyrektora. Na pierwszy rzut oka wydawałoby się, że wzmianka o jego dzieciach nie zrobiła na nim żadnego znaczenia. Lecz gdzieś tam, w środku, serce ogromnie go bolało. Widziałem to w jego zaciśniętych wąsko ustach oraz pięściach.
    - Prue odnalazła go, zanim... No wiesz - rzekłem cicho. - Później ci to wytłumaczę - dodałem po chwili.
    - Tom, czy mógłbym zamienić z tobą dwa słowa? - zapytał uprzejmie Derek.
    - Oczywiście - odpowiedziałem od razu i odszedłem z nim na stronę. - Jeśli chodzi o jej przyjazd, ja naprawdę nie wiedziałem, że...
    - Jasne, przecież wiem. Martwi mnie jednak inna kwestia. Chodzi o to... Czy ona wie o nas? - Doraźnie zaakcentował ostatnie słowo.
    - Nie, oczywiście, że nie. Wszyscy staraliśmy się, by się przy niej nie wydać. - Zawahałem się na moment. - Ale wydaje mi się, że... Powinna wiedzieć. Bardzo kochała pańską córkę. Ma prawo dowiedzieć się, jak zginęła - wyrzuciłem w końcu z siebie to, co gryzło mnie od kilku minut.
    W pierwszym odruchu dyrektor zapewne od razu chciał wybić mi ten pomysł z głowy, lecz zastanowił się. I kiedy już myślałem, że w ogóle się nie odezwie, szepnął.
    - Może i masz rację - westchnął cicho. - Tylko... Czy udźwignie nasz sekret? Czy zdoła w to wszystko uwierzyć?
    - Tego się właśnie obawiam. Że jak tylko jej powiem, odwróci się ode mnie, wsiądzie w pierwszy pociąg i nigdy nie wróci - powiedziałem, spuszczając nisko głowę.

~~ Rose ~~

    Tom zrezygnował z zajęć. Sądziłam, że będzie miał przeze mnie kłopoty, lecz dyrektor tylko się uśmiechnął i odszedł. Nadal nie potrafiłam uwierzyć w to, że właśnie poznałam ojca mojej najlepszej przyjaciółki. Nadal nie mogłam uwierzyć w to, że moja najlepsza przyjaciółka nie żyje! Kiedy znów o tym pomyślałam, łzy ciurkiem wypłynęły z moich oczu, a Tom przytulił mnie mocno. Cicho zaproponował, że zaprowadzi mnie do niej. Bardzo tego chciałam. Zobaczyć ją ostatni raz.
    Leżała taka spokojna, odstrojona jak nigdy dotąd w ciemną suknię. Włosy miała idealnie ułożone; spływały jej delikatnymi falami na ramiona. U nasady dostrzegłam jaśniejsze odrosty. Już od bardzo dawna malowała je. Nigdy nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego to robiła. Miała przecież śliczne, ciemnoblond włosy.
    Na pożegnanie pocałowałam ją delikatnie w chłodny policzek. Pojedyncza łza została na jej skórze, by później spłynąć do warg i w nich zniknąć. Tom, który do tej pory trzymał się z tyłu, podszedł do mnie i wyprowadził z pomieszczenia. Obejmując mnie ramieniem, poprowadził do stajni. Tam, wśród koni usiedliśmy i mogliśmy poważnie porozmawiać. Pierwszą kwestią, która nie dawała mi spokoju, odkąd dowiedziałam się o śmierci Pure, było to, jak to się wszystko wydarzyło.
    - Jak to się stało? - szepnęłam, opierając głowę na jego ciepłym ramieniu. - To straszne. Najpierw David a potem, pół roku później ona... Ich matka chyba tego już nie przeżyje... Pamiętam, jak bardzo bolała ją strata syna. Powiedz mi, jak do tego doszło! - Spojrzałam na niego, uważnie mu się przyglądając. Na czole pojawiły się zmarszczki, które mnie zaniepokoiły. Walczył ze sobą, nie wiedział, czy powiedzieć mi prawdę. - Chcę znać wszystko. Nie ukrywaj niczego przede mną - poprosiłam.
    - Ona... Została zaatakowana - odezwał się. Ledwie go słyszałam.
    - Przez kogo? - zawołałam. Nie mogłam uwierzyć, że w tak dobrej szkole mogło wydarzyć się tyle nieszczęść.
    - To był ten sam człowiek, który zabił Davida... - powiedział. Patrzył przez siebie na ogrodzenie oraz snopek siana, który pod nim leżał.
    - Dlaczego zabił ich oboje? - Chciałam wiedzieć.
    - Ponieważ Derek kiedyś zabił jego ojca - wyznał.
    - To jakaś mafia? - powiedziałam pierwsze, co mi przyszło do głowy. Tylko takie, racjonalne wytłumaczenie przychodziło mi na myśl.
    - Niezupełnie, ale można to tak nazwać. Chciał się zemścić na ich rodzinie za to, że odebrano mu ojca... To bardziej zagmatwane niż można by przypuszczać - westchnął przeciągle. Zastanawiał się chwilę. Nie przeszkadzałam mu, bo widziałam, że to dla niego trudne. - Ufasz mi? - zapytał po jakimś czasie z nowym błyskiem w oku.
    - Taak - odpowiedziałam, przeciągając samogłoskę, niepewna, czego mam się spodziewać po chłopaku.
    - Chciałbym ci coś powiedzieć o sobie... Coś bardzo ważnego... Mam nadzieję, że mnie zrozumiesz... Albo przynajmniej postarasz się to zrobić...
    - Powiesz mi wreszcie? - zapytałam niemało już zaciekawiona ale i przestraszona. Chłopak stanął przede mną, zacisnął dłonie w pięści, przymknął oczy.
    - Jestem Zmiennokształtnym - szepnął skupiony.
    Na początku go nie zrozumiałam. Uniosłam brwi do góry, zaintrygowana bełkotem, który usłyszałam z jego ust. Kiedy powtórzył słowa już trochę raźniej, uśmiechnęłam się pobłażliwie. Chciałam do niego podejść i oznajmić, żeby przestał się wygłupiać, bo to nie moment na to, z tego gardła wydobył się dziwny dźwięk podobny do warknięcia wściekłego psa. Potem znów powtórzył, że był Zmiennokształtnym.
    - Kim? - Głos zadrżał mi z przerażenia.
    - Takim jakby Wilkołakiem z super mocami. Trochę jak z komiksu czy filmu fantasy. Chociaż jako zwierzę wyglądam ładniej - dodał. W głowie mi się nie mieściło to, co słyszałam. Mój chłopak był czymś... Czymś, o czym normalni ludzie wiedzą tylko z legend i powieści. Do tego ściągał z siebie wszystkie swoje ciuchy. Odwróciłam wzrok, choć kątem oka nadal go obserwowałam.
    - Tom, ja nie wiem... - Chciałam coś powiedzieć, lecz niby co? Nic racjonalnego nie przychodziło mi na myśl. Na moich oczach własnie przemieniał się w to coś...
    Po chwili stał przede mną wysoki na łapach lew z ogromną złotą grzywą wokół głowy. Zamerdał długim ogonem zakończonym pędzlem, potrząsnął ogromnym łbem. A w następnym momencie znów stał przede mną nagi Tom. Kiedy założył ubrania, podszedł do mnie, ukucnął naprzeciwko.
    - Proszę, nie bój się mnie. Mówiłaś, że mi ufasz... - zaczął.
    - Ale wtedy nie wiedziałam, kim jesteś, do cholery! - zawołałam, wyrażając tym całą swoją obawę, złość, przerażenie. - Co, może mi jeszcze powiesz, że Prue i cała reszta też taka jest, co? - Zaśmiałam się, lecz kiedy dostrzegłam jego grymas na twarzy, zrozumiałam, że trafiłam w dziesiątkę. - To niemożliwe... - szepnęłam, kręcąc głową. Wstałam i opuściłam stajnię. Próbował mnie zatrzymać, ale odepchnęłam jego rękę. - Zostaw mnie! Daj  mi święty spokój! - krzyknęłam, ledwo powstrzymując łzy. Pobiegłam przed siebie. Nie znałam dokładnie całego terenu, więc nie zdziwiłam się, że Tom raz dwa mnie dogonił.
    - Rose, przepraszam! - zawołał przerażony. Głos mu w pewnym momencie zadrżał. Stał nawet kilka kroków ode mnie; nie próbował już podejść bliżej. - Proszę, tylko nie płacz - szepnął. - Nie warto... Myślałem... Łudziłem się, że dasz radę to znieść. Prue w ciebie wierzyła. Miała nadzieję, że dowiesz się o nas dzięki naszej miłości. Ponieważ musisz wiedzieć, że tylko w takich wypadkach można komuś zdradzić naszą tajemnicę. Bardzo chciałem, żebyś wiedziała, ale bałem się o to, jak zareagujesz...
    - Tom - przerwałam mu. Spojrzał na mnie, w mgnieniu oka przestając mówić. - Muszę to przemyśleć. Potrzebuję czasu - szepnęłam. - Zadzwonię.
    Po tych słowach odwróciłam się od niego i odeszłam w kierunku bramy, którą w końcu dostrzegłam wśród drzew. Nie zerknęłam więcej na chłopaka. Czułam, że jeśli bym to zrobiła, przepadłabym.
~~*~~*~~*~~*~~

    Hej, jak tam wrażenia? Kurczę, znowu miałam świetny pomysł na końcową scenę i mam wrażenie, że ją kompletnie zawaliłam :/ No nic, może uda mi się coś z czasem w niej poprawić ;)
    A teraz opowiadajcie, jak tam wakacje? Ciepło, zimno? Pada czy raczej słońce? U mnie chłodno, choć w dzień na szczęście jest słoneczko ;)

wtorek, 21 lipca 2015

~2. "Witaj w Przedsionku!"


"Nie możesz zmienić przeszłości, ale przeszłość zawsze powraca, żeby zmienić Ciebie. Zarówno Twoją teraźniejszość jak i przyszłość." - Jonathan Carroll




~~ Prue ~~

    Pierwsze, co poczułam to ból. Z początku słaby, potem przerodził się w coś strasznego. Obezwładniającego. Emanował do wszystkich części mojego ciała. Czułam go wszędzie; w głowie, brzuchu, plecach, w ramionach, nogach i palcach. A potem zniknął. I pozostała pustka.
    Zdążyłam zobaczyć całe swoje życie, nim uchyliłam powieki. Kolejne sceny przesuwały mi się przed oczami, przypominając, jak barwne wiodłam życie. Na początku nikogo nie rozpoznałam. Wydawało mi się, że skądś znam nieznajome mi twarze, lecz nie potrafiłam sobie przypomnieć, czy to wróg, a może najlepszy przyjaciel? Spoglądałam na emocjonujące mecze siatkówki, niezliczone godziny przesiedziane nad książkami, mnóstwo rozmów z chłopcami oraz z jedną blondynką. Kiedy ujrzałam wysokiego, wysportowanego blondyna, który się do mnie uśmiechał łobuzersko, serce zabiło mi szybciej. W jego oczach tańczyły złote iskierki, kiedy pochylił się nade mną i pocałował w usta. I wtedy wszystko sobie przypomniałam, wszystkie ich imiona, wszystko, co z nimi wiązałam. Chris - mój chłopak, Rose - najlepsza przyjaciółka, David - brat bliźniak. To oni jako pierwsi pojawili się w moich wspomnieniach. Potem zobaczyłam kolejne twarze, do których, po zastanowieniu, dodałam imiona. Alice, Becky, Damien, Bella, Tom... Serce ścisnęło mi się, widząc ich wszystkich. Nie miałam pojęcia, dlaczego tak za nimi tęskniłam. Cieszyłam się tylko, że potrafiłam nazwać uczucie, które opanowało całą mnie.
    W pewnym momencie przybył też i Liam. Jak zwykle uśmiechnięty, skinął w moją stronę delikatnie głową i ruszył przed siebie. Chciałam za nim pobiec, lecz jakaś niewidzialna siła trzymała mnie w jednym miejscu. Właściwie... Wyglądało na to, że stałam  na ulicy, lub w jakimś korytarzu. Po jednej i po drugiej stronie wznosiły się wysokie ściany a przede mną rozciągała się długa droga. Zastanawiałam się, czy kiedykolwiek byłam w tym miejscu. Nie przypominałam sobie.
    I znów sceneria się zmieniła. Tym razem doskonale poznałam swój pokój w internacie w Dundee. Wszystko znajdowało się na swoim miejscu. Przynajmniej tak wydawało mi się na pierwszy rzut oka. Pościelone łóżka, ułożone w stos książki na stoliku nocnym, plakaty różnych zespołów powieszone na drzwiach szafy. Łza zakręciła mi się w oku. I znów nie miałam pojęcia, dlaczego jest mi przykro z powodu tego, że widzę sypialnię, którą dzieliłam z przyjaciółkami. Zamknęłam oczy i pozwoliłam łzom swobodnie płynąć.
    Kiedy powtórnie je otworzyłam, oślepiło mnie jasne światło. Zmrużyłam oczy i zasłoniłam twarz dłonią. Usiadłam. Rozejrzałam się dokoła, przyzwyczajając wzrok do nagłej jasności. Siedziałam na ogromnej polanie, na której swobodnie rosła trawa i mnóstwo kolorowych kwiatów. Naprzeciwko mnie, dość daleko, dostrzegłam las. Wstałam i otrzepałam swoją sukienkę z zielonych źdźbeł. Obejrzałam ją dokładnie. Była naprawdę śliczna - złote zdobienia na gorsecie opinającym pierś do tego dół  opadający przed kolano kaskadą delikatnie pomarańczowych fal. Naturalną talię podkreślił wąski pasek z kokardką z przodu. Na nogach miałam sandałki na koturnie. Musiałam wyglądać naprawdę elegancko. Pytanie tylko: dlaczego?
    Zrobiłam parę kroków w stronę jeziora, które dostrzegłam niedaleko. Znajdował się tam drewniany pomost, na którym spokojnie mogłabym usiąść i pomyśleć. Tak też zrobiłam. Kiedy już się znalazłam nad zbiornikiem, zerknęłam na jego wody. Wydawały się takie spokojne i czyste! Na brzegach rosło mnóstwo roślin, na tafli jeziora unosiły się białe kwiaty oraz szerokie liście lilii. W gęstwinach dostrzegłam tatarak. Przymknęłam oczy, rozkoszując się zapachem oraz cudowną ciszą, która zaległa nad jeziorem.
    Niespodziewanie coś zasłoniło mi słońce, na którym się wygrzewałam, zastanawiając się, co robić dalej. Moje rozmyślania jednak spełzły na niczym, ponieważ natura doskonale rozpraszała moje myśli. Uchyliłam powieki i ujrzałam wysokiego chłopaka stojącego nade mną. Nie mogłam zobaczyć twarzy, ponieważ stał w słońcu. Dopiero, kiedy ukucnął, dostrzegłam znajome rysy twarzy, blond czuprynę i niebieskie oczy, takie jak moje. Uśmiechnął się do mnie, a ja rzuciłam się na niego jak wariatka. Rozpłakałam się, wtulając się w tak dobrze znane mi ciało, które towarzyszyło mi już od chwili poczęcia.
    - Hej - powiedział, śmiejąc się z mojej reakcji, lecz mocno mnie przytulił. Siedzieliśmy tak, nic do siebie nie mówiąc, dobrych kilka minut. Brakowało mi go. Nie wiedziałam, dlaczego, ale czułam, jakbym zapełniła jakąś pustkę, którą nosiłam w sobie. Dopiero, kiedy zobaczyłam swojego brata i się do niego przytuliłam, byłam naprawdę szczęśliwa.
    - Dzień dobry, braciszku- szepnęłam, uśmiechając się do niego. - Tak się cieszę, że cię widzę! - zawołałam, wycierając nos w podaną przez Davida chusteczkę. On również ubrał się odświętnie. Nosił białą koszulę i niedbale zawiązany czarny krawat oraz czarne spodnie od garnituru. Niezwykle rzadko widziałam go w takim zestawieniu.
    - Ja też - przyznał. - Nawet nie wiesz, jak się za tobą stęskniłem. Opowiadaj, co u ciebie słychać? - zawołał, siadając obok mnie. Spojrzałam na niego zdziwiona.
    - Jak to, co u mnie? Przecież mieszkasz ze mną w tej samej szkole, widzimy się codziennie na zajęciach, na posiłkach, po lekcjach... Chyba wiesz, co u mnie - powiedziałam niepewnie. Teraz to on spojrzał na mnie jak na wariatkę. Szukał czegoś w moich oczach a kiedy się upewnił, że mówię prawdę, westchnął.
    - Czyli nic nie pamiętasz? - Zgarbił się. Zasmucił się.
    - A niby co miałabym pamiętać?
    - To, co się ze mną działo przez te pół roku...
    - O czym ty mówisz? Możesz jaśniej? Bo nic z tego nie rozumiem. - Zaczęłam się denerwować. O czym ważnym zapomniałam?
    - Chodź, pokażę ci - odparł tylko, pociągnął mnie za rękę i poszedł przed siebie, wzdłuż jeziora. Szłam za nim co chwila potykając się o większe kępy trawy czy splątane rośliny. Nim się obejrzałam, doszliśmy do pierwszych drzew, które składały się na ciemny las. Weszliśmy pomiędzy nie i skręciliśmy w lewo. Moim oczom ukazał się konar powalonego drzewa. Ale nie byle jaki. Ten zakończony został czymś jakby płytką misą, wypełnioną po brzegi gęstą cieczą. Kiedy stanęliśmy po przeciwnych stronach naczynia, David zanurzył z nim palec wskazujący i przejechał nim po tafli. Spoglądałam raz na jego twarz, raz na misę, nie mogąc się zdecydować. W końcu brat nakazał mi, bym patrzyła na to, co dzieje się na powierzchni naczynia. Już miałam mu odpowiedzieć, że nic nie widzę, gdy coś zaczęło się dziać.
    Z początku był to tylko kolor. Czerwień. Potem obraz wyostrzył się i już spoglądałam na mojego brata, leżącego w skrzydle szpitalnym. Jego biała koszula poplamiona została krwią. A ja już wiedziałam, dlaczego tak się stało. Dotarła do mnie cała brutalna prawda.Całą resztę obrazu przesłoniły mi łzy. Znów poczułam ogromny ból, który zaczął targać całym moim ciałem. Szloch dało się słyszeć w całym lasie, wystraszyłam ptaki, które na sąsiednich drzewach, uwiły swoje gniazda. Ukucnęłam. Nie potrafiłam utrzymać się na nogach. Przeżywałam cały koszmar jeszcze raz. Od nowa. Oczyma wyobraźni zobaczyłam śmierć swojego brata, potem jego pogrzeb. Następnie przyszedł czas na rozpacz.
    Poczułam, jak chłopak mnie obejmuje. Wtuliłam się w niego, mając dziwne uczucie. Przed chwilą przypomniałam sobie, że nie żyje, a nadal mogę go dotykać...
    I wtedy ze zdwojoną siłą dotarło do mnie, co działo się ostatnimi czasy. Jak szukałam ojca, jak w końcu go odnalazłam, a kiedy zaprowadziłam do Starka, rozpętała się wojna. Doskonale zapamiętałam walkę z Harrym, śmierć Liama. A potem własną. Rozpłakałam się jeszcze bardziej, choć już nie wyłam jak wcześniej.
    - Przepraszam - szepnął mi do ucha David z wielką skruchą w głosie. - Nie miałem innego wyjścia. Musiałaś dowiedzieć się, co się stało. Wybacz mi, nie chciałem, byś znów płakała. - Głos mu się załamał, ale na szczęście nie uronił ani jednej łzy.
    - Dobrze zrobiłeś - chlipnęłam, pociągając nosem. Najgorsze minęło. Nadal czułam ogromny ból, ale potrafiłam sobie z nim poradzić. W końcu znosiłam go przez pół roku. Nie potrafiłam jednak zapanować nad drganiem rąk, które tylko przypominały mi o mojej śmierci. Tak samo, jak piekący ból brzucha, który od czasu do czasu upominał się o uwagę. Zebrałam się jednak w sobie, chcąc dowiedzieć się jak najwięcej się dało. - Inaczej nie przypomniałabym sobie, że znalazłam ojca. - Uśmiechnęłam się do Davida.
    - Zrobiłaś to? - zawołał. Usłyszałam w jego głowie niedowierzanie oraz wielką dumę. - Musisz mi o wszystkim opowiedzieć! Skąd wiedziałaś, że żyje? Gdzie był?
    - Może chodźmy stąd, co? Nie za fajnie się tutaj czuję - przyznałam szczerze. Chłopak zgodził się ze mną, więc już po chwili znów siedzieliśmy nad jeziorem.
    Opowiedziałam mu wszystko, co działo się u nas, odkąd go z nami nie było. Wszystko, co pamiętałam, przekazałam bratu. Oczywiście nie obyło się bez emocji, lecz już starałam się je bardziej kontrolować. W końcu od jakiegoś czasu byłam mistrzynią w ukrywaniu uczuć.
    David cieszył się ze wszystkiego, zadawał dużo pytań, był naprawdę ciekawy tego, co się działo u nas. I choć wydawało mi się, że o pewnych sprawach wie, nie drążyłam tematu. Wiedziałam, że gdyby chciał lub mógł, powiedziałby mi.
    Pod koniec swojej opowieści zrobiło mi się smutno. Zwiesiłam ponuro ramiona i zapatrzyłam na spokojne jezioro. Chłopak, widząc, że mój nastrój diametralnie się zmienił, objął mnie ramieniem.
    - O czym myślisz? - zapytał cicho, nie chcąc zaburzać niemalże idealnej ciszy wokół nas.
    - O nich. Jak sobie radzą beze mnie... Czy dużo płakali... A może wcale... Co teraz robią... Bo w końcu dotarło do mnie, że chociaż odnalazłam ciebie, straciłam ich wszystkich. I to wtedy, kiedy sprawa z Wampirami wydawałaby się zakończona... Przykro mi, że już ich nie zobaczę...
    David spojrzał na mnie wzrokiem, którego nie potrafiłam odczytać. Nie wiedziałam, co chciał mi w ten sposób przekazać. Milczał chwilę, lecz w końcu odezwał się.
     - Słuchaj, może wydać ci się to śmieszne, albo absurdalne czy coś, ale to miejsce... To nie jest to, gdzie powinnaś być. To nie jest twoje przeznaczenie... - zaczął tłumaczyć, lecz słuchałam go piąte przez dziesiąte. Bardziej zastanowiła mnie pewna inna rzecz.
    - A właściwie, to gdzie my jesteśmy? - zapytałam, rozglądając się dokoła.
    - Witaj w Przedsionku! - powiedział grobowym tonem, zdając sobie sprawę, że ani trochę go nie słuchałam.

~~*~~*~~*~~*~~

    Hej ;) Przepraszam Was za te drobne opóźnienia, ale w weekend byłam strasznie zajęta (ach te imprezki rodzinne oraz kibicowanie Polakom na meczach w Rio*,*), a kiedy usiadłam, by napisać rozdział, no to go nie skończyłam i tak wyszło ;) Mam nadzieję, że jest w porządku. Piszcie, co o nim myślicie ;) A w wolnej chwili zapraszam na nowego bloga ;)

piątek, 3 lipca 2015

~1. "Wiele się zmieniło."


Prawda to cudowna i straszliwa rzecz, więc trzeba się z nią obchodzić ostrożnie. - J.K. Rowling



~~ Becky ~~

    - Kim jesteś? - zapytała Alice, chcąc się upewnić. Przerwała tę niezręczną ciszę, która nastała po kłótni chłopców. Nie wiedziałam dlaczego, ale ucieszyłam się z tego, co powiedział Shane. Znaczyło to, że Chris w końcu się pozbierał i miał normalne życie. A skoro on potrafił to my pewnie też. Zaświtała we mnie nadzieja, której od tak dawna nie posiadałam.
    - Jestem Shane Brown, urodzę się za kilka lat, kiedy już wszyscy skończycie szkołę, kiedy cała sprawa z Wampirami się uciszy. Przynajmniej mam nadzieję, że tak będzie w nowej przyszłości, którą stworzyliśmy - odezwał się niepewnie. Zerknął na Chrisa, który odkąd poznał prawdę, siedział i wpatrywał się w jeden punkt. Nie poruszył się ani o milimetr.
    Chloe otarła łzy z policzków i podeszła do Shane'a. Ścisnęła mocno jego ramię, jakby chciała mu coś w ten sposób powiedzieć. Mnie natomiast nasunęło się inne pytanie.
    - Skoro jesteś synem Chrisa, to kim jest Chloe? - zapytałam, spoglądając to na jednego to na drugiego. Zmieszali się, ale chyba tylko ja to dostrzegłam. Nie miałam pewności, ale zerknęli na siebie, by dopiero po chwili odpowiedzieć na moje pytanie.
    - Chloe jest moją dziewczyną. Znamy się od kołyski, przyjaźnimy odkąd pamiętam. Jak sięgam pamięcią, jest tylko ona. - Uśmiechnął się do niej serdecznie. - Ale nie o to mi chodziło. Nie pamiętacie, o czym wspominałem? - Próbował odwieść nas od tematu, byśmy nie zadawali już niewygodnych pytań. - Prue nie może tak po prostu nie żyć! - zawołał do wszystkich, ale wzrok utkwiony miał w Chrisie.
    - A jednak! - krzyknął, poruszając się pierwszy raz od kilkunastu minut. Spojrzał w jego oczy. - Prue nie żyje i daj nam wreszcie spokój! - wrzasnął. Wstał i wyszedł, nie robiąc przy tym żadnego hałasu. A w salonie znów zapanowała cisza.

~~ Chloe ~~

    Od tamtej kłótni minęło kilka dni. Spokojnych, przepełnionych żałobą, smutkiem, cierpieniem dni. Na początku, chyba jeszcze tego samego dnia uprzątnięto wszelkie ślady po walce. Sprzed budynku szkoły zniknęły gruzy, połamane gałęzie, trawa znów zaczęła odrastać. Ktoś pofatygował się i obmył chodnik z krwi, spalono ciała Wampirów. Jedynie Liam wrócił do swoich przyjaciół cały, za namową Chrisa.
    Wiele się zmieniło. Stark już nie piastował urzędu dyrektora szkoły ani samca alfy. Obie te funkcje tymczasowo przejął Derek - przywództwo w stadzie dlatego, że mu się należało, stanowisko dyrektora dlatego, że nie znalazł nikogo, kto byłby w stanie po ostatnich wydarzeniach, przejąć tę funkcję i obciążyć choć odrobinę jego barki. Co do ojca Prue - wywalił na zbity pysk Starka, gdy dowiedział się, co działo się pod jego nieobecność. Oczywiście dołączył do walczących, kiedy tylko się dowiedział o ataku, lecz nie zdążył odnaleźć w tłumie swojej córki. Rozwścieczony, kazał powybijać wszystkie Wampiry, które zostały przy życiu i nie zdążyły się teleportować.
    Nancy miała pełne ręce roboty przy pielęgnowaniu rannych. Od razu zgłosiło się wiele osób do pomocy, więc szpitalik dawał radę. Najgorszą pracę mieli ci, którzy zbierali ciała poległych Zmiennokształtnych. To ta grupa ochotników oraz pracowników szkoły zabierała umarłych, myła je a następnie przebierała w czyste ciuchy i przygotowywała na pogrzeb. Kiedy dostrzegłam, jak nieśli ciało Prue, rozpłakałam się na nowo, choć obiecałam sobie, że będę silna. Dla każdego, kto tego potrzebował.
    Słyszałam również plotki na temat tego, że wataha przygotowuje się do wyłapania wszystkich Wampirów. Chcieli ich złapać i postawić przed sądem. Nie sądziłam, że Derek aż tak oszalał, by podjąć tak radykalną decyzję. Widocznie nie znałam go na tyle dobrze. W sumie, nikt go tu nie znał, a ci, co tak im się wydawało, bali się mu przeciwstawić. Martwiłam się o swoją przyszłość. Wiedziałam, że Zmiennokształtni szybko uporają się z barierą, jaką stanowiło to, że Wampiry są niezwykle inteligentne i potrafią się nieźle schować. Wytropią ich raz dwa. Nim się obejrzymy, będziemy patrzyli na niesprawiedliwe procesy, w których wszystkich uśmiercą. Chyba, że ktoś ich powstrzyma. Jedyna osoba, zdolna tego dokonać, leżała w kostnicy i nie zamierzała się z niej jak na razie ruszać.

    Chris nie odzywał się do nas. W ogóle niezwykle rzadko go widywałam, z resztą tak jak pozostali. Nawet Tom i Damien, którzy dzielili z nim pokój, nie spotykali go zbyt często. Martwiliśmy się o niego. Nie chciał się do tego przyznać, ale cierpiał. Wolał samemu znosić swój ból, kiedy my zbieraliśmy się wszyscy razem i po prostu milczeliśmy. Jedynie Shane, ogarnięty swoją wizją przyszłości zdawał się nie być roztrzęsiony. Co rusz namawiał mnie, bym mu uwierzyła. Prawie mnie przekonał do swojej teorii. Prawie.
    Któregoś dnia poprosił mnie, bym poszła z nim do Dereka. Zgodziłam się, nie pytałam nawet, po co miał do niego iść. Po prostu szłam jego śladem. Kiedy znaleźliśmy się w jego gabinecie, oniemiałam. Pokój zmienił się, kiedy jego dotychczasowy właściciel go opuścił. Dotąd nieprzejrzane papiery, które ostatnimi czasy zawalały pół pomieszczenia, zniknęły. Nadal stała tam biblioteczka oraz biurko, lecz panował na nich idealny wręcz porządek.
    Za biurkiem na obrotowym krześle zasiadał Derek. Przygnębiony, smutny, pogrążony we własnych myślach, błądzący nimi daleko i wysoko w chmurach. Wyglądał, jakby nie spał od wielu dni i od co najmniej dwóch nie jadł. I choć schludnie leżący na nim garnitur ukazywał jego klasę, od razu widać było, że jest wyczerpany.
    - Przepraszam, że przeszkadzamy - zaczął Shane ostrożnie, skupiając uwagę dyrektora na sobie. - Czy moglibyśmy zająć panu chwilkę? - zapytał z grzeczności, lecz nie zamierzał wychodzić, nawet jeśli mężczyzna by się nie zgodził. Jego postawa mówiła sama przez siebie.
    - Tak, oczywiście - powiedział tylko.
    - Dziękuję - odetchnął. - Chciałbym poprosić pana, by przełożył ceremonię... Słyszałem, że ma się odbyć za dwa dni. To zdecydowanie za wcześnie... - zawahał się.
    - Shane... - szepnęłam ostrzegawczo. Kiedy tylko przejrzałam, że przyszedł do Dereka tylko po to, by mącić mu w głowie myślą, że jego córka może jednak przeżyła, choć nic na to nie wskazuje, próbowałam mu przerwać, powstrzymać go. Uciszył mnie jednak jednym skinięciem ręki.
     - Dlaczego mnie o to prosisz? - zapytał zaintrygowany.
    - Ja... Muszę mieć więcej czasu. Dzień, może dwa. Proszę, niech się pan zgodzi. Nic się jej nie stanie, już nie...
    Dyrektor zamyślił się. Odwrócił się w stronę okna i wyjrzał przez nie. Zacisnął dłonie w pięści kilka razy, nim znów na nas spojrzał.
    - Dobrze, macie dodatkowe dwa dni. Nie wiem, po co wam one, lecz mogę przełożyć uroczystość jeszcze o dwa dni. Nie więcej. Już i tak wiele zwlekałem, lecz były inne, równie ważne sprawy do załatwienia... - powiedział cicho, niemalże do siebie.
    - Dziękujemy! - zawołał radośnie Shane, za bardzo entuzjastycznie, biorąc pod uwagę to, w jakiej sytuacji się znajdowaliśmy. Niemal wybiegł z gabinetu. Nie pozostawało mi nic, jak tylko podążyć za nim.
    - Nie rozumiem! - zawołałam na schodach. - Po co wzbudzać we wszystkich nadzieję, skoro tej nadziei nie ma? Prue umarła i nic tego już nie zmieni.
    - Nic nie rozumiesz? - Zatrzymał się i spojrzał na mnie. Złapał za ramiona i potrząsnął delikatnie. Stał stopień niżej, więc byliśmy prawie równi. - A to, że nadal tu jestem, że cię dotykam, że mówię do ciebie, nic nie znaczy? Zastanów się, proszę!
    I wtedy dostrzegłam to, co on zauważył od razu, to, co próbował nam od kilku dni bezsilnie wytłumaczyć. To, co dało mi płomień nadziei, ostatnią deskę ratunku, której chwyciłam się jak tonący brzytwy.

~~ Alice ~~

    Szłam razem z Becky wzdłuż ogrodzenia. Nie rozmawiałyśmy wiele. Właściwie to tylko na początku każda z nas coś napomknęła, a potem nastała kompletna cisza. Nie miałam pojęcia, po co właściwie tutaj przyszłyśmy, ale ruch mnie uspokajał. Wiatr osuszał moje mokre od łez oczy i policzki oraz ukrywał twarz w roztarganych włosach.
    Zerknęłam na przyjaciółkę. Bałam się, że zamknie się tak, jak po śmierci Davida. Tego bym nie zniosła. Wtedy wytrzymałam, ponieważ była przy mnie Prue, mogłam na nią liczyć. Teraz jej zabrakło. Gdybym straciła jeszcze Becky, nie wytrzymałabym. Cieszyłam się, że była ze mną, że tym razem się nie poddała, że była silna. Kiedy spojrzała na mnie, uśmiechnęłam się do niej pokrzepiająco. Odwzajemniła uśmiech, choć wydawał się wymuszony i smutny.
    Szłyśmy w milczeniu jeszcze chwilę, nim Becky nie zatrzymała się w połowie kroku. Zaczęła nasłuchiwać, a kiedy chciałam coś powiedzieć, nie pozwoliła mi na to. Zbliżyła się cicho do muru.
    - Słyszysz to? - zapytała, idąc wzdłuż betonowej ściany, obrośniętej bluszczem, który wznosił się wysoko ponad nasze głowy. Pokręciłam głową. Niczego niepokojącego nie słyszałam. Tylko nasze oddechy, jej delikatnie stawiane kroki oraz szum drzew i śpiew ptaków, który, gdy tylko o nim pomyślałam, umilkł. - Ktoś jest po drugiej stronie - powiedziała tylko i pobiegła w stronę bramy. Ruszyłam za nią, wołając.
    - Może powinnyśmy zawrócić i wezwać kogoś? - zaproponowałam. Stanęłyśmy w końcu na drodze wysypanej kamyczkami. Dziewczyna pokręciła głową.
    - Nie. Wiem, kto to jest. Tylko proszę, obiecaj mi, że nie zrobisz niczego głupiego. Jego widok może ci się nie spodobać - rzekła cicho, krzywiąc się. Serce biło jej niemiłosiernie szybko, jakby chciało wyskoczyć z piersi. Nie wiedziałam, co zrobić, więc po prostu przytaknęłam. - Obiecaj! - zawołała, potrząsając mną.
    - Obiecuję - szepnęłam.
    - Okej, w takim razie, chodźmy - powiedziała, złapała mnie za rękę i wyciągnęła za teren szkoły.
    Przeszłyśmy kilka kroków, skręciłyśmy w lewo i stanęłyśmy na parkingu za wysokim i szerokim dębem. Rozglądałam się dookoła, ale Becky wpatrywała się w jeden punkt, jakby wiedziała, skąd przyjdzie gość. I nie myliła się. Po chwili z wiatrem dotarł do nas zapach, który rozpoznałabym wszędzie. Zapach cytrusów. Popatrzyłam na przyjaciółkę, lecz ta wydawała się nie zwracać na to uwagi. Zasugerowałam jej, byśmy odeszły stąd, lecz nie chciała mnie słuchać. Strach przejął kontrolę nad moim ciałem, więc gdy Wampir pojawił się w zasięgu mojego wzroku, użyłam na nim mojej mocy. Dosyć długo próbowałam go zamrozić, lecz nieskutecznie. Chłopak wytworzył tarczę ochronną, więc mój lód zatrzymał się parę centymetrów przed nim.
    - Co ty robisz? - zawołała Becky, łapiąc mnie za rękę i uniemożliwiając mi dalszy atak. - Obiecałaś, że nie będziesz robiła nic głupiego.
    - Ratowanie nam tyłka przed Wampirem wydaje ci się głupie? - Zaśmiałam się ironicznie.
    - On nie zrobi nam krzywdy! - krzyknęła, stając między mną a nim. Zdziwiona, patrzyłam, jak Wampir podchodzi do niej i obejmuje ją a następnie się całują.
    Nie wiedziałam, co zrobić. Czy uciec i powiedzieć wszystkim, że przed bramą czeka Wampir, czy zostać i bronić swojej przyjaciółki, czy może zaufać jej i wysłuchać do końca. Nie potrafiłam się ruszyć, więc pierwsza opcja nie wchodziła w grę. Pozostawało mi czekać w gotowości na odparcie ataku.
    - Alice, Louis jest moim chłopakiem - usłyszałam spokojny głos Becky. - Spotykamy się już od dwóch miesięcy. Poznaliśmy się, kiedy wyjechałam z Filipem do Manchesteru. Kocham go a on kocha mnie. Nie skrzywdzi nas, więc możesz się rozluźnić i posłuchać, dlaczego naraził swoje życie i przyjechał tutaj, zwłaszcza teraz? - Jej głos przybrał groźny ton, więc odwróciłam wzrok w ich stronę. Stali, patrząc sobie prosto w oczy - Becky z groźną miną, chłopak ze smutną ale i skruszoną.
    - Musiałem upewnić się, że z tobą wszystko w porządku. Niby wyczuwałem, że nic ci nie jest, ale byłaś bardzo zrozpaczona...
    - Przykro mi z powodu Liama - szepnęła i musnęła jego usta swoimi. Wampir przymknął oczy i oparł swoje czoło na jej. - Wiem, że był twoim przyjacielem...
    Oderwałam wzrok od tej dwójki, pozwalając im nacieszyć się sobą. Nadal nie byłam przekonana co do intencji chłopaka, ale ufałam swojej przyjaciółce jak nikomu innemu i jeżeli nie została opętana ani nic to wiedziała, co robiła.
    Rozejrzałam się dookoła. Powoli zapadała jesień, pierwsze liście już pożółkły na drzewach, niektóre, nawet zielone pospadały z nich, tworząc chodnik, na którym słychać było czyjeś kroki. Zerknęłam na bramę. Mój słuch się nie mylił.
    - Hej, chyba mamy towarzystwo! - zawołałam, wskazując na Chrisa uciekającego w kierunku szkoły.

~~*~~*~~*~~*~~

    Hej ;) Jak Wam mijają wakacje? Pogoda dopisuje? Bo u mnie jak najbardziej ;)