środa, 28 sierpnia 2013

# Chapter Thirty Four #

Próbowałam się podnieść z podłogi i bronić przed czymś, co znów skradało się w naszą stronę. I z jednej jak i z drugiej strony słyszeliśmy skrobanie i ciche sapanie. Podparłam się ręką i ukucnęłam, choć nie obyło się bez bólu. Zachwiałam się. W desperacji złapałam się tego, co miałam pod ręką. Była to gorąca rura. Upadłam, pociągając za sobą pochodnię. Na szczęście nie oparzyłam się, jednak mało brakowało. Nie potrafiłam stanąć o własnych siłach. Rana rwała mnie niemiłosiernie, gdy tylko próbowałam się ruszyć. Do obrony miałam tylko ogień, płonący na pochodni. To dużo, tak myślę.
Znów pochodnie przede mną zapaliły się, a na ścianie mogłam zobaczyć cień. Chris zajęty był wypatrywaniem niebezpieczeństwa za moimi plecami, dlatego nie widział jak przede mną pojawiał się nowy stwór. A to oznaczało, że to ja musiałam się zająć... tym czymś... Właściwie co to było?
Odpowiedź na to pytanie przyszła jakieś pół sekundy później. Podchodziły do nas dwa Kwintopędy. Ile ich tu jeszcze było? Pewnie całe mnóstwo!
Podniosłam rękę, w której trzymałam pochodnię. Stworzenie zatrzymało się dwa metry przede mną. Spoglądało raz na mnie, raz na ogień. Nie ruszyło się. Ja również nie wykonywałam żadnych gwałtownych ruchów. Nie tylko dlatego, że nie mogłam.
Za moimi plecami, Chris już zmagał się ze swoim potworem, który nie zamierzał czekać i zaatakował od razu. Słyszałam sapanie stwora i szybki oddech chłopaka. Nagle coś zaszurało i usłyszałam głośny krzyk Chrisa. Przerażona, odwróciłam się. Zobaczyłam leżącego blondyna, który został przygwożdżony do ziemi przez kupę ciemnobrązowej sierści. Na chwilę Kwintopęd zdekoncentrował się i spojrzał na mnie. To jednak wystarczyło chłopakowi. Wyrwał się z uścisku stwora. Nie było mi dane patrzeć na tę walkę ani pomóc Chrisowi. Mój własny Kwintopęd dał o sobie znać, widząc że nie celuję już w niego pochodną. Szybko zamachnęłam się ogniem trzymanym w ręce. Stworzenie cofnęło się i skuliło. Uśmiechnęłam się lekko. Zaświtała nadzieja na to, że w końcu pozbędziemy się tych przeklętych potworów.
- Hej! - zawołałam. - One boją się ognia!
Znów pomachałam pochodnią przed nosem sierściucha. Cofnął się. Nagle poczułam na dłoni, którą trzymałam pochodnię, czyjś dotyk. Krzyknęłam przerażona i odskoczyłam.
- Spokojnie, to tylko ja - uspokoił mnie Chris. Wziął ode mnie płonący drąg i podszedł do stwora. Rzucił na niego pochodnię. Jego sierść od razu zajęła się ogniem. Skrzywiłam się. Dym unoszący się nad ogniskiem strasznie śmierdział. Zgnilizną i... No tak jakby ktoś palił sierść.
Obejrzałam się do tyłu. Jakieś cztery metry dalej palił się drugi Kwintopęd.
- Zauważyłaś w nich coś dziwnego? - zapytał, pochylając się nade mną i sprawdzając ranę.
- To że obrzydliwie śmierdzą, gdy się palą?
- Nie chodziło mi o to. Widziałaś te dziury? Jakby ktoś wcześniej przebił je... No nie wiem, jakąś przypadkiem znalezioną rurą?
- Ale czemu dwa? - zdziwiłam się. To, że przeżył jeden, wcale by mnie nie zszokowało. W końcu nie wszystkie stworzenia zabije każda broń.
- Chyba Kwintopęd, którego zabiłem, odrodził się. Dwa razy.... Znaczy jako dwa ciała... Straciłaś dużo krwi - zmienił temat. - Dziwne, że rana nie chce się sama zagoić... - Przyglądał się czerwonemu placu na moim brzuchu, a ja cieszyłam się chwilą wytchnienia. Do czasu, gdy nie poczułam, że rana mnie pali i strasznie piecze. Spojrzałam w dół.
- Co ty wyprawiasz? - krzyknęłam. Chris grzebał brudnymi palcami w moim brzuchu.
- Cii... - szepnął. Był bardzo skupiony. - Zaraz poczujesz się lepiej - zapewnił. Zacisnęłam ręce w pięści.
Gdy chłopak zabrał w końcu ręce od rany, ulżyło mi. Brzuch nie bolał mnie tak jak wcześniej. Jedynie mocno swędział. Resztkami sił powstrzymywałam się, by nie zacząć się drapać.
- Patrz. - Chłopak pokazał mi mikroskopijny kawałek czegoś, co kiedyś było z pewnością białe lub srebrne ale teraz upaprane moją krwią. Kawałek czegoś posrebrzanego... - To dlatego rana nie chciała się goić. Najwidoczniej rura była w środku ze srebra. - Szybko wywalił tą małą część rury. Najwyraźniej zaczęła go piec w palce.
Spojrzałam jeszcze raz na brzuch. Rana wyglądała już o wiele lepiej. A co chyba najważniejsze, już nie krwawiła.
- Przepraszam, nie chciałem cię skrzywdzić - szepnął skruszony.
- Wiem, że nie. - Uśmiechnęłam się, wstając. Chłopak również podniósł się na nogi. - Dziękuję - powiedziałam, podchodząc do niego jak najbliżej. Stanęłam na palcach i musnęłam ustami jego wargi. Mruknął, przygryzając dolną wargę. Zaśmiałam się cicho, a potem westchnęłam, przypominając sobie, co robimy i aż mi się wszystkiego odechciało.
- Możesz chodzić? - zapytał z troską. Pokiwałam lekko głową. - No to idziemy - zawołał i poszedł przodem, ciągnąc mnie za sobą.
Resztę drogi przebyliśmy bez żadnych niespodzianek. Po jakiś dwudziestu pięciu minutach stanęliśmy przed ogromnymi, rzeźbionymi, ciemnozielonymi drzwiami z drewna. Chris podszedł do nich i przejechał po nich rękoma. Nie było ani żadnej klamki, gałki czy kołatki. Tylko realistycznie namalowane żółte ślepia, które przypominały mi oczy węża.
- Następna zagadka? - westchnęłam.
- Najwyraźniej. Jak tam się dostać? - spytał szeptem jakby samego siebie. Przejechał dłońmi po żłobieniach wrót. Zatrzymał rękę pomiędzy oczami. Nagle w głowie usłyszałam jego głos. - Otwórz się - szepnął. Oczy na moment zniknęły, by po sekundzie znów zaświecić swoim żółtym blaskiem. Wyglądało to tak jakby mrugnęły, zasłoniły je powieki. Coś głośno kliknęło, syknęło i po chwili drzwi uchyliły się na tyle, że byliśmy w stanie zobaczyć żółtą poświatę jaką mogło dawać jakieś duże źródło światła. Powoli podchodziłam do nich, jednak w połowie drogi blondyn zatrzymał mnie.
- Czekaj, nie wiem co tam jest. A raczej wiemy i dlatego musimy zachować ostrożność.
Pokiwałam tylko głową. Stanęłam pod ścianą, patrząc, jak Chris uchyla szerzej drzwi dzięki swojej mocy i zagląda do środka. Chyba nie zauważył nic niebezpiecznego, bo kiwnął na mnie ręką, bym szła za nim.
Weszliśmy do dużego pomieszczenia, oświetlonego pochodniami, świecami i niewielkim kominkiem. Rozejrzeliśmy się dokoła, ale nikogo żywego w nim nie było. Nie słyszałam bijących serc, oprócz serca chłopaka. Poszłam do przodu, przyglądając się ścianom, na których wisiały przeróżne obrazy. Były tam portrety jakiś młodych dziewcząt z diademami na głowach. Znalazłam blondynkę w różowej sukience, brunetkę w niebieskiej i szatynkę w żółtej. Dalej wisiały obrazy, na których namalowano zamki, chatkę, a za nią las, wysoką wieżę otoczoną drzewami, siedmiu krasnoludków w kolorowych czapkach. Wszystkie te malowidła były z bajek.
Rozejrzałam się z zachwytem. Na takich wysokich stołkach, w szklanych przezroczystych gablotach stały rekwizyty z tych wszystkich bajek. Trzy zostały puste. Wiadomo, czego brakowało.
- Hej, ostrożnie, okej? - zawołał Chris. - Czuję, że coś się święci...
Pokiwałam głowa, idąc dalej. Nie mogłam oderwać wzroku od tych pięknych ścian z obrazami, puszystego, kolorowego dywanu na podłodze. Nie zauważyłam ani nie usłyszałam tych trzech osób, które się pojawiły.
- No proszę, kogo my tu mamy! - Usłyszałam głos, który już kiedyś, gdzieś miałam okazję słyszeć. Rozejrzałam się dokładnie, jednak nikogo nie zobaczyłam. Chris najeżył się, zaczął warczeć i cały się trząść. Poczułam zapach cytrusów, który kiedyś wydawał mi się taki przyjemny. Teraz przyprawiał mnie o mdłości. Próbowałam oddychać jak najpłycej, by nie zwymiotować.
Po chwili z cienia wyłoniła się trójka chłopaków, których od razu poznałam. Zamarłam, nie wiedząc co zrobić. Patrzyłam tylko na to jak zbliżają się do nas. Jeden z cwaniackim uśmiechem na ustach, drugi całkiem załamany, a trzeci zdezorientowany.
- No, no, no. W końcu twoje sny się spełnią, Prue. - Moje imię wypluł z ust jak jakieś najgorsze przekleństwo, a potem się zaśmiał.
- Ja.... ja nic z tego nie rozumiem - szepnęłam.
- A co tu dużo rozumieć? - Zaśmiał mi się prosto w twarz Zayn.
- To ty ich znasz? - krzyknął Chris.
- No tak jakby... - powiedziałam cicho.
- Skąd? - zawarczał mój chłopak.
- Hej, to chyba nie jest odpowiedni moment na to żebyśmy się kłócili, prawda? - krzyknęłam nieco już wkurzona. Nie odezwał się. - Jednak to wszystko było prawdą - zwróciłam się do Liama. - A ja głupia nie wierzyłam... - Westchnęłam.
- Prue, ja ci to wszystko wytłumaczę... tylko....
- Bla, bla, bla. Nudzi mnie to wasze gadanie - zawołał Zayn.  - Czas się zabawić. - Posłał mi uśmiech, pod którego wpływem zrobiło mi się niedobrze. Potem nieoczekiwanie rzucił się na Chrisa, który nie czekał aż chłopak do niego dobiegnie. Skoczył do przodu, zmieniając się w wilka. Rozpoczęła się między nimi walka, lecz nie mogłam się jej przyglądać, bo czekała mnie niemiła konfrontacja z Liamem. Chłopak podszedł do mnie, patrząc mi w oczy. Za nim podążał niezdecydowany Niall.
- Ja cię strasznie przepraszam - zaczął. Chciałam mu przerwać, ale nie pozwolił mi dojść do słowa. - Musisz mnie wysłuchać.
- No czekam - powiedziałam, gdy Liam nie odzywał się przez dłuższy czas.
- A więc... nie wiem od czego zacząć...
- Najlepiej od początku - zasugerowałam.
- No tak, racja - zaciął się. Postanowiłam mu pomóc, by jak najszybciej dowiedzieć się prawdy.
- Wiedziałeś, co robisz, prawda? Jak do mnie napisałeś po raz pierwszy, to wiedziałeś kim jestem i do czego to doprowadzi?
- Tak. Na początku miałem się z tobą zakolegować... Wiesz, Harry kazał mi...
- Harry ci kazał? A co on ma z tym wspólnego?
- No on jest takim jakby szefem...
- O mój... Harry Styles jest synem Myrnina! Jego ojciec... To przez niego nigdy nie miałam taty! To przez niego musiał nas zostawić, to przez niego go przy mnie nie było, nie ma. To on się z nim rozprawił. Zabił - krzyczałam, lecz ostatnie słowo wypowiedziałam niemal niesłyszalnym szeptem.
- Nie zabił! - zawołał Li. - Ale reszta to prawda... - rzekł. - Przepraszam. Na początku robiłem to, bo musiałem, ale potem, gdy cię poznałem... To zakochałem się w tobie, a kiedy powiedziałem Harry'emu, że już nie będę dla niego pracował, to zagroził, że mnie zniszczy, że zniszczy ciebie bez mojej pomocy. A on nie rzuca słów na wiatr. Zawsze robi to, co postanowi. I dlatego musiałem...
- Tak, musiałeś robić, bo ktoś ci kazał? Jesteś palantem, kompletnym idiotą bez własnego zdania! - krzyknęłam mu prosto w twarz. Zamachnęłam się ręką i uderzyłam go w policzek. Chyba niewiele poczuł, jeśli w ogóle poczuł, bo nic nie zrobił. Po prostu tam stał ze spuszczonym wzrokiem.
- Wiem o tym. Dlatego od teraz nie będę już chłopcem na posyłki. Jeszcze raz bardzo cię za to przepraszam - powiedział, dotykając moich blizn po ukąszeniu. - Naprawdę nie chciałem - szepnął, przybliżając twarz do mojej. Już po chwili jego wargi spoczęły na moich. Dłońmi złapał moje ramiona. Trzymał mnie w stalowym uścisku, z którego nie potrafiłam się wyrwać. Gdy przerwał, wiedziałam, że coś było nie tak. Napiął mięśnie. Odwrócił się, a ja otworzyłam oczy, które zamknęłam, gdy Liam zaczął mnie całować.
- Zostaw moją dziewczynę, Pijawo! - zawarczał Chris, okładając Payne'a pięściami.
Rozejrzałam się dokoła. Zayn leżał na podłodze, a nad nim klęczał Niall. Chris powalił go na łopatki, a teraz zajmował się Liamem. Chciałam, by dostał za swoje, ale nie byłam taka mściwa, więc po paru uderzeniach zawołałam.
- Przestańcie, proszę! - krzyknęłam, próbując ich rozdzielić jednak wszystko poszło na marne. Chłopaki nadal zawzięcie ze sobą walczyli. Nawet nie widziałam, kto kogo bije, tak szybko to wszystko się rozgrywało.
Chciałam ich rozdzielić, jednak kolejna próba również nie przyniosła rezultatów. Usłyszałam za sobą odgłos kroków. Po chwili podszedł do mnie Niall.
- Przydałoby się ich rozdzielić, co ty na to? - odezwał się.
- Próbowałam, ale może tobie się uda. - Westchnęłam.
Chłopak podszedł do bijących się i odciągnął Liama na bok. Ja tymczasem zajęłam się Chrisem. Z wargi jak i z brwi płynęły mu stróżki krwi. Oderwałam kawałek materiału od jego koszuli i przycisnęłam do jego ust, a potem do brwi i starłam krew. O dziwo, nie wyrywał się do dalszej walki.
- Wszystko dobrze? - spytałam. Pokiwał tylko głową. - Nie powinieneś tego robić - zauważyłam. Wzruszył ramionami. - Jesteś na mnie zły - stwierdziłam, patrząc na jego niewzruszoną twarz. Nie mogłam odnaleźć jego spojrzenia, ciągle uciekał wzrokiem na boki. - Słuchaj, Liam to tylko kolega. A przynajmniej był nim, do czasu, gdy mnie nie zdradził, czyli praktycznie w ogóle nim nie był. Nie wiedziałam, że oni są Wampirami. - Złapałam dłońmi jego twarz i zmusiłam go, by spojrzał mi w oczy. - Jesteś nie do wytrzymania. Przecież wiesz, że gdybym wiedziała...
- Ale nie wiedziałaś - odparł sucho.
- A niby skąd? - krzyknęłam.
- Takie rzeczy się wie! - zawołał, wyrywając twarz z moich rąk i odwracając się do mnie plecami.
- Ale ja nie wiedziałam. Jestem w tych sprawach beznadziejna. Ufam wszystkim. I to mnie różni od ciebie i wielu innych. Pamiętasz co mówiła Chloe? Nie wszystkie Wampiry muszą zginąć. Niektóre się zmienią i ja w to wierzę.
- Boże! Jak ty tak możesz mówić! Ta Pijawa zrobiła ci to! - Odwrócił się twarzą do mnie i dotknął moich blizn na szyi.
- I dlatego przestałam mu ufać, ale nadal wierzę, że może się zmieni, że wyjdzie na ludzi. Tylko czas pokaże, co się z nami stanie. Musisz dać im szanse, dać szansę nam i wszystkim wokół ciebie. - Podeszłam do niego, lecz on patrzył na kałuże krwi przed nami. Zayna, Liama i Nialla już tam nie było.
- Widzisz? Przez ciebie zwiali! - krzyknął.
- Przeze mnie? Teraz to moja wina? Fajnie! - zawołałam i tym razem to ja odwróciłam się. Z moich oczu poleciały łzy. Starłam je szybko rękawem bluzy. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Moją uwagę przykuło duże lustro, powieszone na ścianie w dużej, pozłacanej, bogato zdobionej ramie. W lustrze zamiast mojego odbicia zobaczyłam jakiegoś dziwnie ubranego faceta. Miał na sobie płaszcz druida, przewiązany pod szyją i kaptur na głowie, spod którego wystawały jasne włosy i patrzyły na mnie błękitne oczy.
- Pomóż mi! - mówiły pełne, różowe usta.
- Hej, Chris! Chodź tu! - zawołałam, zapominając o tym, że się na niego obraziłam.
- Czego? - warknął, podchodząc do mnie. Nie powiedziałam nic, tylko pokazałam palcem zwierciadło. Mężczyzna ponowił swoją prośbę.
- Kim jesteś? - zapytał Chris.
- Jestem uczniem Strażnika Bajek. Tamte bestie uwięziły mnie w tym Zwierciadle, bym nie mógł ich powstrzymać - wyjaśnił.
- Dobra, czekaj, zaraz ci pomogę. Prue, odsuń się - powiedział, zacierając ręce i skupiając całą swoją uwagę na facecie w lustrze. Jego oczy zrobiły się całkowicie złote.
Po chwili mężczyzna w druidzkim płaszczu, białej koszuli i jasnobrązowych spodniach stał przed nami.
Ściągnął kaptur i uśmiechnął się do nas.
- Dziękuje wam za uwolnienie - powiedział. - Co mogę dla was zrobić?
- Doprowadź wszystko do porządku - rzekłam.


~~ Bella ~~

Damien, Chloe, Shane i Bella siedzieli przy śpiącej Alice w towarzystwie siedmiu krasnoludków. Dochodziła trzecia nad ranem. Chloe zasnęła z głową na ramieniu Shane'a. Bells przykryła ją kocem, za co chłopak jej podziękował.
- Serio nie wiecie czy kogoś kocha? - spytała długowłosa, siadając obok blondyna. Ten zerknął przelotnie na Damiena, który siedział wpatrzony w twarz Alice.
Bella zajrzała do pokoju dziewczyn jakąś godzinę temu, bo czuła, że coś było nie tak. I miała rację. Chłopcy i Chloe wytłumaczyli jej, co się stało i gdzie wybyli pozostali. Postanowiła z nimi zostać i poczekać na przyjaciół.
W pokoju robiło się coraz dziwniej. Krasnoludki dogryzały każdemu z obecnych oprócz samych sobie. Chloe smacznie sobie spała, Shane co jakiś czas spoglądał na nią z czułością, a Damien siedział tuż przy Alice, pochylony nad jej twarzą. Bella przyglądała się temu wszystkiemu. Dam przybliżył swoją twarz do głowy uśpionej. Gdy dotknął wargami jej ust, dziewczyna poruszyła się.


~~ David ~~

David siedział sam na powalonym drzewie w lesie. Otaczały go wysokie drzewa i gęste krzewy przez co niewiele widział. Robiło się coraz zimniej. Nie spuszczał wzroku z dyni. Nadal nie wiedział, co zrobić i postanowił, że będzie cały czas patrzył, by czegoś nie przegapić. Założył kaptur na głowę i skulił się, by ciepło nie odpływało z jego ciała. Dziwiło go to, bo jako Zmiennokształtny nie odczuwał takiego chłodu.
Nagle dynia zadygotała, coś zaszeleściło, zaskrzypiało. Chłopak rozejrzał się dokoła, lecz niczego podejrzanego nie zauważył. Znowu utkwił wzrok w warzywie, które zaczęło niewytłumaczalnie rosnąć. Przestraszony tym dziwnym widokiem chłopak wstał i zrobił krok w tył. Na swoje nieszczęście potknął sie o kłodę i poleciał do tyłu. Wyjrzał zza drzewa, a jego oczom ukazała się duża niebieska kareta. Jego serce zabiło mocniej, gdy drzwi delikatnie się uchyliły.


~~ Prue ~~

- Jesteś pewien, że to zadziałało? - spytałam niepewnie.
- Tak - odparł przekonany Richard. - O, popatrz. Jabłko już wróciło. - Wskazał na czerwony owoc w gablocie.
- To dobrze. Uf... Udało nam się - odetchnęłam z ulgą, uśmiechając się. Usiadłam na jednym z kilku schodków. Richard próbował znaleźć sposób na to, żebyśmy wrócili bezpiecznie do domu. Chris nadal był na mnie zły. Stał oparty o ścianę w drugim  końcu pomieszczenia, patrząc niewidzącym wzrokiem w dal. Nie odzywał się ani do mnie, ani do Richarda.
Druid szukał po wszystkich kątach jakiegoś magicznego przedmiotu, który mógłby przenieść nas do szkoły. Co chwila mruczał coś pod nosem. Położyłam głowę na kolanach, które oplotłam ramionami. Czekałam na pantofelki Kopciuszka od Becky, bo jak na razie nie wróciły i dlatego coraz bardziej się denerwowałam.
- Mam! - zawołał Richard, wyrzucając ręce w górę. W dłoni trzymał złoty wisiorek w kształcie koła. Gdy przyjrzałam się mu bliżej, dostrzegłam wyryte kontynenty świata.  - To małe cudeńko zaniesie was tam, dokąd będziecie chcieli. - Podał mi naszyjnik.
- A co z butami? - spytałam, patrząc na pustą gablotę. Nagle szpilki pojawiły się pod szkłem. Znów odetchnęłam. - Dziękujemy - powiedziałam, pokazując wisiorek a potem gabloty z peleryną, butami i jabłkiem.
- Nie, to ja powinienem wam podziękować za uratowanie mnie. - Uśmiechnął się.
- Może się jeszcze kiedyś spotkamy. - Odwzajemniłam uśmiech.
- Mam nadzieję - odparł.
- No to  do widzenia - przerwał nam Chris nieco zbyt ostro. Wziął ode mnie naszyjnik i przełożył przez nasze głowy.
- Cześć - pożegnałam się, podnosząc rękę do góry. Druid ukłonił się. Zniknął mi z oczu po następnym mrugnięciu. Wirowaliśmy, a wokół siebie widziałam tylko różne kolory i rozmazane, niewyraźne kształty.
Poczułam szarpnięcie w okolicy pępka i gdy znów mrugnęłam, ujrzałam swój pokój w internacie i roześmiane twarze moich przyjaciół. Wyplątałam się z łańcuszka i rzuciłam na Alice, która była roztrzęsiona po wydarzeniach dzisiejszej nocy.
Zegar wybił piątą rano.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Hej, post znów połączony z dwóch rozdziałów. Przepraszam, że zdjęcie nie jako link jak zawsze, ale miałam ściągnięte to już na komputer, a innego bym szukała dopiero teraz, co by przedłużyło dodanie posta.
Pewnie wielu z was już wiedziało, że 1D mają coś wspólnego z Wampirami, lub nawet są Wampirami i oto macie potwierdzenie. Mam nadzieję, że chociaż kolejnymi wydarzeniami was zaskoczę.
Ten jest również dosyć długi. Chyba wszystko już napisałam. Do kolejnego ♥

sobota, 17 sierpnia 2013

# Chapter Thirty Three #

~~ Prue ~~

Stanęłam, bo babcia zatrzymała się, by odpocząć. Już miałam do niej podejść i zapytać, czy wszystko w porządku, gdy nagle skoczyła do przodu i w locie zmieniła się w bestię. Przypominała wilka, ale nim nie była. Wyglądała trochę jak mutant, czy coś podobnego. Miała najeżoną, brązową sierść, żółte zębiska wystawały z jej paszczy i potrafiła utrzymać się na dwóch tylnych łapach. Jej żółto- zielone ślepia patrzyły na mnie z furią.
Jednym susem znalazła się tuż przede mną. Szybko odwróciłam się i pognałam ile sił w nogach przed siebie. Babcia- stwór nadal mnie goniła. Co jej uciekłam parę metrów, to ona znów mnie doganiała. Nie potrafiłam biec szybciej.
Zmusiłam nogi do ostatniego wysiłku. Wskoczyłam na najbliższe drzewo. Usadowiłam się wysoko na cienkiej gałęzi i patrzyłam, jak potwór skacze, próbując wspiąć się na górę. Nie dawał rady, ale ja wiedziałam, że to tylko kwestia czasu. I miałam rację. Bestia w końcu uczepiła się najniższej gałęzi i zaczęła wdrapywać się po drzewie. Nie miałam pojęcia, co robić. A stwór był coraz bliżej. Cztery gałęzie, trzy gałęzie dzieliły moje nogi od jego paszczy, w której widziałam szereg ostrych jak brzytwa zębów.
Nagle mnie olśniło! W desperacji wyrzuciłam ręce przed siebie w stronę stwora, który był już na tej samej wysokości co ja. Coś trzasnęło, usłyszałam skowyt, a potem ludzki krzyk. Niewiele widziałam, bo kurz przesłonił mi widok. Gdy już opadł, zobaczyłam swoją babcię, kurczowo trzymającą jedną cienką gałązkę. Szybko rzuciłam jej się z pomocą. Skoczyłam do przodu, chwyciłam ją oburącz i w ułamku sekundy wylądowałam miękko na ziemi.
Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że to ja byłam Kapturkiem! Wszystko się zgadzało.
Babcia przepraszała mnie przez całą drogę do szkoły. Wyjaśniała jak to się stało, gdy przyszedł do niej wilk i zawładnął jej ciałem. Była pod wrażeniem mojej mocy. Sama nie miałam pojęcia, co zrobiłam, lecz staruszka szybko mi to wyjaśniła. Było to przyspieszanie molekuł. Moc ta polegała na naładowaniu cząsteczek energią do momentu ich rozerwania, co powoduje wybuch. Wilk, który osaczył babcię rozleciał, się na strzępy i babcia była już wolna, a moja bajka się skończyła... Jednak czy aby na pewno?


~~ Chris ~~

- Gdzieś ty się do jasnej cholery podziewała?! - krzyknął, gdy tylko Prue stanęła na progu pokoju. Odetchnął jednak z ulgą, widząc ją całą i zdrową.
- Poszłam odprowadzić babcię - odparła. Nie skłamała. Na serio odprowadziła ją potem do Nancy.
- Tak długo? - Nie uwierzył Chris.
- Potem ci opowiem. - Machnęła ręką. - Najważniejsze jest teraz to, by pomóc Becky i Alice. Macie już cały plan?
- Teoretycznie. W praktyce wiele może nie wyjść - powiedział Shane.
Przebrała się szybko w coś wygodniejszego, bo ratowanie przyjaciół w spódnicy to nie najlepszy pomysł.
- Za pomocą peleryny przeniesiecie się do lasu, który otacza twierdzę Strażnika Bajek. Potem musicie szukać takiej wysokiej góry, porośniętej mchem. Tam znajdziecie ukryte drzwi. Musicie uważać, bo mogą być różnego rodzaju pułapki. Gdy je już pokonacie, czeka was już prosta droga. Pamiętajcie, nie spotkacie tam Strażnika tylko Wampiry. Musicie być czujni i nie możecie dać się zabić. - Poważnie zakończyła swoją przemowę Chloe.
- Dobra, gotowi? - spytał Shane, trzymając w ręku czerwoną pelerynę.
Prue przełknęła głośno ślinę. Chris złapał ja za rękę, by dodać jej otuchy. Razem podeszli do Shane'a i wzięli od niego pelerynę. Chłopak zarzucił im ją na plecy. Dziewczyna zawiązała delikatnie pod brodą, by im nie spadła. Przytuliła się do Chrisa, który objął ją mocno. Zamknęli oczy. Prosili w myślach o to, by peleryna przeniosła ich do tego lasu. Byli bardzo skupieni.
Po chwili poczuli, że jakaś siła ciągnie ich ku górze. Jednak nie przestali myśleć próśb. Byli wysoko. Głowami dotykali sufitu. Nagle BUM! Poczuli szarpnięcie. I już ich nie było.

Prue pierwsza otworzyła oczy. Rozejrzała się dookoła. Wylądowali w lesie. Stali po kolana w mokrych, zeschniętych liściach, połączonych z ziemią. Było strasznie mroczno, dziko i przeraźliwie cicho. Drzewa rosły w nieznanym jej porządku; tylko gdzieniegdzie wyrósł jakiś nieproszony krzak. Nie było widać nieba, co ją trochę wystraszyło. Rozsupłała kokardkę pod brodą, która trzymała pelerynę na plecach.
Szturchnęła lekko Chrisa, który nadal stał w bezruchu z zamkniętymi oczami. Nasłuchiwał. Gdy upewnił się, że nikogo blisko nich nie było, podniósł powoli powieki i ocenił ich położenie. Wyszedł z kupy liści i otrzepał spodnie. To samo zrobiła dziewczyna.
- Chodźmy - powiedział chłopak, łapiąc dziewczynę za dłoń i zaciskając mocno na niej swoje palce.
Ruszyli w kierunku wyznaczonym przez chłopaka. Szli cicho, nie odzywając się do siebie. Co chwila przeczesywali wzrokiem teren wokół nich, lecz niczego szczególnego nie zauważyli. Tylko las gęstniał z każdym ich krokiem.
Szli tak pół godziny, godzinę. Lekko zmęczona Prue zaczęła powątpiewać.
- A może się pomyliłeś? Może powinniśmy iść na wschód, a nie na północ?
- Idziemy w dobrym kierunku. Niedługo będziemy na miejscu. Nie marudź tak - odparł z przekonaniem.
- Nienawidzę tych przeklętych jeżyn - warknęła kilka minut później dziewczyna, łapiąc za suchy pęd rośliny, który zaczepił się o jej spodnie, utrudniając marsz. Już chyba z dziesięć razy odczepiała kolce jeżyn, a co chwila na miejsce starych, pojawiały się nowe. Miała tego lasu serdecznie dosyć.
Nagle Chris zatrzymał się. Patrzył na coś po ich lewej stronie, więc i Prue spojrzała w tamtym kierunku. Spomiędzy drzew wyrastało coś wielkiego, grubego i zielono- szarego. Powoli podeszli bliżej.
- To jest chyba ta góra, o której mówiła Chloe - szepnął chłopak, chowając się za drzewem. Dziewczyna poszła w jego ślady. - Musimy znaleźć wejście. Poczekaj tutaj, rozejrzę się - powiedział. Prue nie miała czasu na protesty. Chłopak od razu ruszył na obchód.
Dziewczyna rozglądała się dookoła. Nie widziała niczego szczególnego. Skała jak skała. I w tym właśnie problem. Tylko wtajemniczeni i bardzo sprytni mogli wejść do dobrze ukrytej twierdzy Strażnika.
Minęło dziesięć minut, ale farbowanej brunetce wydawało się, że chłopak opuścił ją dobre pół godziny temu. Zaczęła się denerwować.
"A co jeśli Chrisowi coś się stało? - przemknęło jej przez myśl. - Nie darowałabym sobie, gdyby przeze mnie zginął."
Na szczęście po kolejnych dziesięciu minutach blondyn wrócił.
- Chodź, chyba znalazłem wejście - szepnął, wyciągając do dziewczyny swoją dłoń. Prue chwyciła ją mocno i podążyła za nim w nieznane.


~~ Prue ~~

Staliśmy przed dwoma posągami. Były to sfinksy. Jak wyjaśnił Chris, strzegły wejścia. Zastanawiałam się, co mogłyby nam zrobić kamienne posągi (oprócz tego, że mogłyby na nas spaść i zmiażdżyć). Ale znając TEN świat i jego możliwości, podejrzewałam, że te figury potrafiły nam zrobić większą krzywdę niż jakikolwiek seryjny morderca.
Nie miałam pojęcia, co zamierzał zrobić mój towarzysz. Stał z zamkniętymi oczami. Jedną rękę uniesioną miał na wysokości szyi. Po chwili otworzył oczy, zmrużył je, a tęczówki momentalnie rozbłysły złotem. Używał swojej mocy. Tylko po co?
Już po sekundzie dostałam odpowiedź na moje pytanie. Oba sfinksy poruszyły się.
- Kto śmie zakłócać nasz spokój? - zapytał pierwszy niskim, gardłowym głosem.
- Przepraszamy, ale musimy się dostać do środka. Sprawa życia i śmierci - odparł szybko Chris.
Zwierzęta spojrzały na siebie, po czym roześmiały się.
- Nikt nie wejdzie ot tak do twierdzy Strażnika Bajek! - zawołał drugi ze sfinksów piskliwym głosem, w którym słyszałam nutę rozbawienia.
- A jeśli nawet tam wejdziecie, to i tak nikt wam nie zagwarantuje, że wrócicie cali i żywi.
- Czy nadal chcecie tam wejść? Czeka tam na was wiele niebezpieczeństw, istot, których w życiu nie widzieliście i nie chcecie spotkać.
Pokiwaliśmy głowami na znak zgody, lecz nie byłam do końca przekonana.
- Jesteście głupcami. Nawet nie wiecie, na co się zgodziliście.
- A więc dobrze. Skoro przejawiacie tyle chęci, by zginąć - parsknął pierwszy. - Aby wejść do środka musicie odgadnąć dwie zagadki. Jeśli je odgadniecie, możecie iść dalej, jeśli nie odgadniecie to...


~~ David ~~

Ukrył się w pobliskim lesie, by zebrać myśli. Jak miał wyciągnąć Becky z tej dyni? Rozciąć, rozłupać? Spróbował. Wziął dynię w ręce. Podniósł je wysoko nad głowę i wyrzucił owoc. Jednak dynia zamiast rozlecieć się na miliony małych kawałków, zatrzymała się w powietrzu parę centymetrów nad ziemią.
- Niech to szlag! - zawołał David i kopnął najbliżej rosnące drzewo. Zachwiało się niebezpiecznie. - I co ja mam teraz zrobić? - spytał sam siebie. Był bezradny. Usiadł na ziemi przy dyni i ukrył twarz w dłoniach.


~~ Prue ~~

Wolałabym nigdy nie usłyszeć tych ostatnich słów. Obyłabym się bez tej wiedzy. Jednak nie mieliśmy wyboru. Musieliśmy zaryzykować i zgodzić się na warunki, jakie postawiły nam sfinksy.
- A więc zgoda - zawarł z nimi umowę Chris.
- Dobrze, a oto pierwsza zagadka. - Zamilkł na moment pierwszy z sfinksów. Po chwili odezwał się nieco miększym głosem niż dotychczas. - Co było pierwsze: feniks czy ogień? - Uśmiechnął się drwiąco. Był za bardzo pewny siebie. Pragnęłam zedrzeć mu ten grymas z jego kamiennej twarzy.
Miałam kompletną pustkę w głowie. Jedyne ,co słyszałam to echo owej zagadki. "Co było pierwsze..." Gdy byłam młodsza, głowiłam się nad podobną zagadką, tylko w roli głównej występowała kura i jajko. I niestety do tej pory nie znałam odpowiedzi. Ale pomyślmy...
Powtarzałam cały czas w myślach słowa tej łamigłówki jednak żadne jej wyjaśnienie nie przychodziło mi do głowy. Zerknęłam na Chrisa. Wyglądał na skupionego. Modliłam się, by wpadł na jakiś pomysł. Jednak ja również myślałam. Powtarzałam w kółko i w kółko...
I nagle mnie olśniło! Palnęłam się otwartą dłonią w czoło i roześmiałam się.
- No tak! - krzyknęłam. Chris spojrzał na mnie i uśmiechnął się.
- Koło! Koło nie ma początku ani końca, więc nie wiadomo, które było pierwsze - wykrzyknęliśmy razem.
- Dobrze. To było proste - powiedział niewzruszony sfinks. Skoro to okazało się według niego proste,  to bałam się usłyszeć tą drugą zagadkę. Ale musieliśmy spróbować. Czekaliśmy więc na kolejną łamigłówkę.
- No więc słuchajcie uważnie - rzekł drugi sfinks, ten o piskliwym głowie. - What comes once in a minute, twice in a moment, but never in an hour?*
Tak, to było o wiele trudniejsze. Choć w sumie jakby się tak zastanowić... Może nie będzie aż tak źle. Skupiłam się maksymalnie.
Zaczęłam się denerwować, bo mimo mojego intensywnego myślenia, nic nie przychodziło mi do głowy. Przecież musi być jakieś rozwiązanie! Powtarzałam w kółko i w kółko słowa zagadki. Myślałam, że może dzięki temu wpadnę na jakiś pomysł jak wcześniej, lecz myliłam się. Byłam tak samo blisko rozwiązania co na początku.
Dyskretnie zerknęłam na chłopaka. Miał zamknięte oczy i nie wyglądał wcale na zdenerwowanego. Wręcz przeciwnie. Emanował spokojem i opanowaniem. Nie wiedziałam, czy już coś wymyślił czy jeszcze nie. Jedyne co mi zostało to czekanie i szukanie rozwiązania w pojedynkę.
Staliśmy tak dobre dwadzieścia minut. Nikt się nie odzywał. Sfinksy przyglądały się nam znudzone, a ja i Chris myśleliśmy. Tą dwudziestominutową ciszę przerwał w końcu pierwszy posąg.
- Czas się kończy. Spieszcie się, jeśli chcecie wejść do środka.
Nie minęły trzy minuty, gdy usłyszeliśmy niewidzialny gong.
- Czas minął. Albo odpowiadacie na zagadkę, albo... - krzyknął drugi sfinks, nie dokańczając swojej groźby.
Wystraszyłam się. Jeśli chłopak nie znalazł rozwiązania to z nami koniec. Nie pomożemy ani Alice, ani Becky. Na szczęście Chris odezwał się.
- A więc myślę, że rozwiązaniem tej zagadki jest - zawahał się na moment - litera "M".
Widziałam jak posągom rzednie mina. Nie spodziewały się, że damy radę. Pyszałkowate gnojki!
Sfinksy znieruchomiały, znów stały się tylko zimnym kamieniem. Coś kliknęło, na ścianie zaczęły malować się czarne wzorki. Po chwili pojawiły się wielkie wrota. Podeszliśmy do nich, a drzwi uchyliły się lekko. Dopiero po chwili dotarło to do nas.
- Udało się! - krzyknęłam i od razu zakryłam dłonią usta. - Sorki - szepnęłam.
- Chodźmy. Im szybciej wejdziemy, tym szybciej wyjdziemy.
Wziął mnie za rękę i pociągnął w kierunku drzwi. Zatrzymał się tuż przez nimi. Były to mocne, stare, drewniane wrota, na których wyrzeźbieni zostali różni ludzie, zwierzęta i rośliny. Wokół rozciągały się złote nicie. Sama klamka była wielka i gruba, również dziwacznie ozdobiona.
Chris otworzył delikatnie drzwi, zajrzał do środka i dopiero, gdy upewnił się, że nikogo nie ma, pozwolił i mnie wejść do środka.
Było tam strasznie ciemno. Nie widziałam dokąd idę i co znajdowało się przede mną. Zrobiłam parę niezdarnych kroków do przodu. Na moje nieszczęście, upadłam. Okazało się, że staliśmy na szczycie stromych schodów. A zauważyłam to, gdyż ni stąd ni zowąd dwie pochodnie - jedna po prawej, druga po lewej - zapaliły się. Teraz mogliśmy zobaczyć nagie, mokre ściany, które były strasznie wysokie. Korytarz miał najwyżej dwa metry szerokości. Po schodach spływała jakaś maź, która dziwnie pachniała.
Zrobiłam krok do przodu. kolejne dwie pochodnie rozbłysły pomarańczowym światłem. Im dalej schodziliśmy, tym więcej pochodni się zapalało. Widzieliśmy teraz znacznie więcej niż na początku korytarza.
- Czy sfinksy zawsze są takie? - zapytałam Chrisa, gdy stanęliśmy u podnóża schodów.
- Jakie?
- No opryskliwe? Wredne? Pewne siebie? - wymieniałam po kolei.
- Tak, chyba tak. Shane mówił mi, że jego ojciec je spotkał i opowiadał mu o tym. Podobno były bardzo złośliwe - rzekł Chris.
- To sfinksy chodzą sobie tak po prostu, że je można normalnie spotkać? - zdziwiłam się.
- Teraz nie, ale kto wie, może w przyszłości. - Wzruszył ramionami.
Pokiwałam głową ze zrozumieniem. Poszliśmy dalej. Nie uszliśmy jednak daleko. Natknęliśmy się na rozwidlenie drogi. Jeden korytarz prowadził w prawo, drugi prosto.
- Którędy teraz? - zapytałam.
- Cały czas prosto. - Zdecydowanie ruszył naprzód. Poszłam jego śladem. Ten korytarz był nieco inny od tamtego - zdecydowanie niższy, szerszy i znacznie suchszy. Odwróciłam się na moment. Wtedy to zobaczyłam, że pochodnie na schodach zgasły. Światło, które oświetlało nam drogę pochodziło z nowozapalonych pochodni po naszej lewej i prawej stronie.
- Czy wiesz, że.... - Nie dokończyłam. Chris przerwał mi w połowie zdania.
- Tak, wiem. A teraz cicho. Chyba coś słyszałem.
Teraz i ja usłyszałam ciche skrobanie. Dobiegało z oddali, ale to, coś co wywoływało ten dźwięk zbliżało się.
- Co to jest? - szepnęłam lekko wstrząśnięta.
- Nie mam zielonego pojęcia, ale to coś jest silne.
Chris poszedł przodem. W razie niebezpieczeństwa, mógłby zasłonić mnie swoim ciałem. Cały czas słychać było jak TO, cokolwiek TO było, się poruszało. Gdy znajdowaliśmy się już dostatecznie blisko, mogliśmy również usłyszeć chrapliwy i niemiarowy oddech. Bałam się. Ręce mi się strasznie trzęsły, serce waliło w żebra jak oszalałe. Ale szłam dalej. Nie mogłam się przecież poddać i uciec. Nie teraz.
- Co zrobimy, gdy nas zaatakuje? - szepnęłam drżącym z emocji głosem.
- Będziemy walczyli - odparł cicho, lecz słyszałam w jego głosie odrobinę strachu.
Nagle tuż przed nami coś zacharczało. Zatrzymaliśmy się. Nie widzieliśmy, co się dzieje z przodu. Jedynie po odgłosach mogliśmy dojść do wniosku, że stworzenie jest tuż tuż. Wstrzymałam oddech i wbiłam paznokcie w dłoń chłopaka, nie myśląc, że mogłam mu tym zrobić jakąkolwiek krzywdę. Wytężyłam wzrok. Zdziwiłam się ogromnie, gdy na ścianie przed nami pojawił się blask rzucany przez pochodnie. Bo przecież zapalały się, gdy szło się korytarzem, a tam jeszcze nie byliśmy. Razem z blaskiem ognia, na ścianie pojawił się mały niewyraźny cień. Teraz mieliśmy już stuprocentową pewność, że to coś szło w naszą stronę.
Nie minęło pół minuty i mogliśmy przekonać się czym owe monstrum, którego tak się baliśmy jest. To Kwintopęd - stworzenie o wyjątkowo nisko zwieszonym tułowiu, pięciu nogach, z których każda zakończona była zdeformowaną stopą. Cały porośnięty grubą, ciemnobrązową sierścią. Czytałam kiedyś o nich i o legendzie związanej z jego pochodzeniem, jednak w obliczu może nawet i śmierci, nie potrafiłam o niej myśleć. Próbowałam sobie przypomnieć choć trochę więcej informacji na jego temat oprócz nazwy. Zerknęłam kątem oka na chłopaka. Miał grobową minę. Wyglądał jakby przed chwilą kopnięto go kilkakrotnie w brzuch glanem. To nie wróżyło nic dobrego. Stanął jeszcze bardziej przede mną, by zasłonić mnie swoim ciałem.
Tymczasem Kwintopęd spokojnie podszedł bliżej, przyglądając się nam uważnie. Nie spuszczał nas z oczu ani na moment. W sumie to ja też ciągle się na niego gapiłam, na te jego pięć owłosionych, brązowych nóg. Trochę przypominał mi pająka. Jedno na pewno ich łączyło: obu szczerze nienawidziłam.
Nie wykonywaliśmy żadnych gwałtownych ruchów. Po prostu sobie staliśmy i patrzyliśmy w oczy, ale każdy z nas przygotowany był na atak. Tylko że żaden nie chciał zacząć.
Niespodziewanie do moich nozdrzy doleciał nieprzyjemny zapach. Mimowolnie zatkałam sobie nos dłonią. Smród wydobywał się ze ścian i podłogi, podrażniając moje drogi oddechowe. Zakręciło mi się w nosie. Próbowałam to jakoś powstrzymać, bo wiedziałam, że jeżeli kichnę, Kwintopęd na nas ruszy. Mimo moich starań, kichnęłam i to tak głośno, jak chyba nigdy dotąd. Otarłam wierzchem dłoni twarz i dopiero wtedy spojrzałam na korytarz. Tak jak myślałam, stwór rzucił się na nas z nieopisaną dzikością. Chris zatrzymał go przede mną swoją mocą. Ruchem ręki wyrzucił stwora daleko w głąb korytarza.
- Przepraszam! - krzyknęłam zrozpaczona.
- To i tak musiało prędzej czy później nastąpić. Przyspieszyłaś tylko to co nieuniknione - powiedział jednak czułam, że był trochę na mnie zły. - Chodź, musimy go zabić.
Ruszył przodem, a ja za nim. Nigdzie nie widziałam Kwintopęda, ale wiedziałam, że gdzieś tam był. Niespodziewanie skoczył na mnie, a ja przerażona wyrzuciłam ręce do przodu, próbując go zamrozić. Jednak to nic nie dało. Kwintopęd wpadł na mnie. Upadłam na plecy, uderzając głową w kamienną podłogę. Monstrum leżało na mnie, próbując swoimi ostrymi, białymi zębami dorwać się do mojej szyi. Złapałam dłońmi jego głowę. Chciałam go choć na milimetr od siebie odsunąć. Jednak był bardzo silny i nie potrafiłam dać mu rady.
Poczułam, że Kwintopęd traci swoją moc. Byłam zdezorientowana. Skąd ta nagła zmiana? Coś lepkiego i ciepłego pociekło na moją klatkę piersiową. Krew. Coś przygniotło stwora do mnie. Poczułam coś ostrego na swoim brzuchu. Nad głową Kwintopęda zobaczyłam jakąś rurę wystającą z jego pleców. Tuż obok stał Chris. Właśnie ściągał ze mnie zakrwawione martwe już ciało stwora.
- Wszytko dobrze? - spojrzał na mnie i na krew.
- To nie moja - westchnęłam, próbując wstać, lecz gdy się ruszyłam, brzuch dał o sobie znać. Jęknęłam i spojrzałam w dół. Rura, którą Chris przebił Kwintopęda, dosięgła i mnie. Przecięła mi bluzę i drasnęła brzuch. Chłopak obejrzał ranę i powiedział, że nie wydawała się głęboka. Zrobił prowizoryczny opatrunek.
- Przepraszam - powiedział. - Nie chciałem cię skrzywdzić. Po prostu pragnąłem z nim skończyć. Raz, a dobrze.
- Wiem. To nic poważnego. I nawet tak bardzo nie boli - skłamałam. Bolało jak cholera.
- Możesz iść? - Pokiwałam lekko głową. Pomógł mi wstać. Nie mogłam jęknąć, więc zacisnęłam mocno zęby, by nie dać po sobie poznać, że mnie bolało. Oparłam się o ramię chłopaka i pokuśtykałam dalej. Rwało jak cholera. Łzy napływały mi do oczu. Nic przez nie nie widziałam. Czułam się niepotrzebna i bezradna. Teraz tylko zawadzałam. Już miałam powiedzieć Chrisowi, by mnie tu zostawił i sam poszedł dalej, gdy nagle znów usłyszeliśmy skrobanie.
- No nie, następny? - jęknął chłopak, odwracając się, bo to za nami dało się usłyszeć kroki. Posadził mnie tuż przy pochodni, a sam przybrał bojową postawę. Ugiął szeroko rozstawione nogi w kolanach i pochylił się do przodu. Ręce szeroko rozłożył.
Usłyszałam przed sobą odgłos, który zmroził moją krew w żyłach. Zamarłam.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
* Po angielsku według mnie ładniej brzmi :) "Co zdarza się raz w minucie, dwa razy w chwili/momencie, ale nigdy w godzinie?" (może niedokładne tłumaczenie, ale chodzi tylko o to byście się zorientowali o co chodzi)
Marchewa set stary, ale tylko on mi tu odpowiednio pasował :)
Cześć tak w ogóle :) rozdział długi, postanowiłam połączyć dwa, które napisałam w jeden i tak oto powstał nowy post :) Jak wam się podoba? Z góry przepraszam za błędy, ale strasznie szybko to piszę więc mogło się pojawić więcej niż wcześniej <3

sobota, 10 sierpnia 2013

# Chapter Thirty Two #

~~ Prue ~~

Poszłam razem z Bellą. Doprowadziła mnie do pokoju Starka, szepnęła "Powodzenia" i odeszła. Zastukałam kołatką. Usłyszałam ciche "Proszę", więc weszłam do środka. W pokoju za biurkiem siedział dyrektor. Jednak nie był sam. Rozmawiał z jakąś kobietą, której na początku nie poznałam. 
- Wejdź, Prue. - Zachęcił mnie gestem Stark. 
- Dobry wieczór - przywitałam się, podchodząc bliżej. Wtedy towarzyszka dyrektora odwróciła się.
- Prue, kochanie tak się cieszę, że cię widzę! - zawołała i wstała z fotela. Uściskała mnie serdecznie. 
- Babcia! - zawołałam z niedowierzaniem. - Co ty tu robisz? - zapytałam, spoglądając uradowana na nią. 
- Przyjechałam cię odwiedzić - odparła ze śmiechem. 
Przytuliłam się do niej jeszcze raz. 
- Mam nadzieję że zajmiesz się swoim gościem jak należy - wtrącił dyrektor. 
- Oczywiście, że tak. W końcu to moja babcia! - obruszyłam się. Stark uśmiechnął się do kobiety. Było coś dziwnego w tym uśmiechu. Jakby znali się od bardzo dawna. Ale przecież to niemożliwe... Prawda?
Pociągnęłam babcię za rękę. Zdziwiłam się, że nie miała żadnego bagażu. W ręku trzymała jedynie swoją ulubioną torebkę, a wokół nie znalazłam innej walizki. Gdy ją o to spytałam, nie odpowiedziała wprost. Uśmiechnęła się tajemniczo. Wyszłyśmy z gabinetu, trzymając się pod rękę. 
- Dawno się nie widziałyśmy - zaczęłam powoli. 
- Tak, to prawda. Co u ciebie nowego? - zapytała. 
- Oprócz tego, że jestem Zmiennokształtnym to chyba nic. To co chcesz robić? - zmieniłam temat. 
- Nie wiem. Może po prostu posiedzimy i porozmawiamy - zaproponowała. 
Zgodziłam się. Usiadłyśmy na ławce w parku i rozmawiałyśmy. Tyle czasu się nie widziałyśmy, więc miałyśmy o czym dyskutować. Nie zabrakło nam tematów. Potem poszłyśmy razem na kolację. Babcia poznała Chrisa. Chłopcy byli bardzo podekscytowani. Zgadywałam więc, że znaleźli sposób na uratowanie Becky i Alice. Chris pocałował mnie na powitanie. Babcia spojrzała na nas tym swoim przenikliwym babcinym wzrokiem. 
- A podobno u ciebie nic się nie zmieniło - powiedziała. Uśmiechnęłyśmy się. 
- Wiesz babciu, to takie oczywiste, że zapomniałam, że ktoś może o tym nie wiedzieć - wytłumaczyłam. 
Gdy zajadaliśmy się kolacją, babcia zapytała:
- Prue, kochanie a ty nie masz tutaj żadnej koleżanki? 
Zakrztusiłam się kawałkiem pomidora, którego akurat przeżuwałam. Zawahałam się. Nie mogłam jej przecież powiedzieć prawdy...
- Musiały zostać... Pan Collins poprosił je o pomoc. 
Nie mam zielonego pojęcia, czy uwierzyła, ale odetchnęłam z ulgą, gdy nie zadała więcej pytań na ten temat. Zajęła się rozmową z Davidem. Spojrzałam na Chrisa, który uśmiechnął się do mnie. 
"- Wiecie już, jak pomóc Becky i Alice?" - spytałam go w myślach. 
"- Mamy taką nadzieję - odparł. - Jednak nie wszyscy będziemy mogli się tam dostać".
Resztę myśli zablokował, zgadywałam, że wiedział, kto powinien iść do twierdzy Strażnika Bajek. Tym kimś miałam być ja. Słysząc moje myśli, Chris pospieszył z wyjaśnieniami.
"- Zrobimy wszystko, by ktoś - czytaj ON - poszedł z tobą - zapewnił mnie. - Nie pozwolę ci iść samej. 
Położył mi dłoń na policzku. Przejechał opuszkami paców po mojej żuchwie. Pochylił się i pocałował w czoło.
"- Kocham cię" - pomyślał i odsłonił resztę swoich myśli. Zalały mnie jego wspomnienia. Wszystkie związane ze mną. Dzień, w którym się poznaliśmy. Miałam wtedy może z siedem lat. Od razu się polubiliśmy. Był dla mnie jak starszy brat. Gdy byliśmy starsi, opiekował się mną, pomagał, chronił... Wtedy oboje nie wiedzieliśmy, że jesteśmy Zmiennokształtnymi. Chyba nie przeżyłabym, gdyby teraz go przy mnie zabrakło...
Jedna myśl przykuła na dłużej moją uwagę. Miałam może z czternaście, piętnaście lat. Graliśmy latem w siatkówkę. Było gorąco i wszyscy ubrani byliśmy na prawdę skąpo. Ja grałam w drużynie z Chrisem, a David z Rose. To właśnie wtedy Chris po raz pierwszy pomyślał o mnie jak o dziewczynie. Przestał traktować mnie jak młodszą siostrę, którą trzeba się zawsze opiekować. 
Przez te dwa, trzy lata jego uczucia do mnie się nie zmieniły...
"- Zmieniły się - przerwał mi. - Kocham cię jeszcze bardziej, choć nie wiedziałem, że to możliwe".
Łza zakręciła mi się w oku, spłynęła na policzek. Chłopak starł ją delikatnie opuszkiem kciuka. 
- Dziękuję - szepnęłam. David i babcia spojrzeli na mnie jak na wariatkę, ale ja się tym nie przejmowałam. Wstałam, podeszłam do Chrisa, odsunęłam jego ramię od tułowia i usiadłam mu na kolanach. Wtuliłam się w niego, a on zamknął mnie szczelnie w swoich ramionach. Zaśmiał się cicho w moje włosy. Do moich nozdrzy doleciał zapach jego perfum. Niezmiennie ten sam, który ubóstwiałam już od dłuższego czasu. 
Nie wiem, ile czasu tak siedzieliśmy, ale przerwał nam Shane. Dotknął ramienia Chrisa i poprosił go o pomoc. Chłopak chciał się wymigać, ale Shane nalegał. Więc niechętnie wstałam z kolan mojego chłopaka. Razem z nim poszedł też David. Znów zostałam sama z babcią. Starsza pani chciała się przejść. Więc wyszłyśmy ze stołówki i skierowałyśmy się w stronę lasu. Gdy minęłyśmy pierwsze krzaki, zawiał lodowaty wiatr, który oznajmił mi, że nadchodzi coś tragicznego.

~~ Chris ~~

- Dobra, dobra. Zaraz mu powiem! - krzyknął już nieźle wkurzony.
Chyba z dziesięć minut tłumaczył Damienowi, że nie może przyjść i go zmienić. W końcu zaproponował, że może David przyjdzie mu z pomocą. Chris wiedział, czemu chłopak tak bardzo chciał być teraz tutaj w internacie niż gdzieś tam na balu. A wszystko przez dziewczyny!
Damien na jednym wydechu rzucił adres i pożegnał się. Potem Chris przekazał wiadomość Davidowi, który zgodził się zamienić z przyjacielem. Od razu wyruszył do miasta. 
Tymczasem Chris razem z Chloe i Shanem siedzieli w pokoju Prue, Alice i Becky. Patrzyli na pogrążoną w śnie długowłosą blondynkę, którą krasnoludki położyły w szklanej trumnie na środku pokoju. Same krasnoludki siedziały gdzie popadnie. Na parapecie, na łóżku, na szafie i  w szafie. Niektóre łkały cicho, inne siedziały smutne, myśląc o czymś intensywnie. 
Chris denerwował się coraz bardziej. Nadal nie wiedzieli, jak miał razem z Prue przedostać się do kryjówki Strażnika. Teraz doszła jeszcze obawa o nią samą. Przecież powinna już wrócić. Co ona tak długo robiła?!

~~ David ~~

Spotkał się z Damieniem na schodach, prowadzących do sali bankietowej. Damien szybko wytłumaczył mu, gdzie pobiegła Becky. Potem David już go nie widział. Zniknął w ciemnościach.
Skierował się w stronę, którą pokazał mu kolega. Na przedostatnim schodku znalazł bucik. Był pewny, że należał do jego kopciuszka. Poszedł dalej. Tam, gdzie się znajdował, nie było nikogo. W zasięgu wzroku miał tylko spłoszone myszki i dużą, pomarańczową dynię. Na początku nie zorientował się, że coś się działo. Dopiero po dłuższej chwili poukładał wszystkie elementy układanki. 
- Hej! - krzyknął ktoś za nim. 
Odwrócił się szybko i spojrzał na faceta, który właśnie do niego podchodził. 
- Nie widziałeś może tutaj pięknej dziewczyny w balowej sukni o czarnych włosach? - spytał. - Miała takie buty. - Wskazał pantofelek, który trzymał w dłoni David. - Hej! - zawołał po chwili. - To jest jej but! Skąd go masz? 
- Znalazłem - odparł. 
- Oddawaj go! - krzyknął Książę, rzucając się na Davida. 
Chłopak przyłożył mu dwa razy w twarz, potem w brzuch. Po jego ciosach Książę leżał ze złamanym nosem na ziemi, zwijając się z bólu. 
- Ona jest moja - warknął pod nosem. 
Złapał dynię i biegiem uciekł jak najdalej od zakrwawionego mężczyzny.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Hej i oto nowy rozdział. Wiem, że krótki, ale jakoś tak wyszło. Jak wam się podoba? 
Dziękuję za tyle propozycji nowego bohatera :) Pamiętajcie, że czekam do końca wakacji więc nadal możecie pisać w komentarzach kogo chcielibyście ujrzeć w moim opowiadaniu :) 
Wczoraj zmieniłam wygląd bloga. Z nudów powstało takie coś... Może być? :)
Do następnego ;*

sobota, 3 sierpnia 2013

# Chapter Thirty One #

Chłopcy pomogli mi ułożyć ciemnowłosą Alice w dziwacznej sukni z gorsetem na łóżku. Główkowaliśmy, co to wszystko znaczyło. Jak odczarować Becky i jak obudzić Alice, bo normalne sposoby jej ocucenia nie działały.
Zajrzałam do pudełka. Na dnie leżało nadgryzione, czerwone, soczyście wyglądające jabłko.
- Pantofelki, czerwona peleryna, jabłko... Czuję się jakbym miał te sześć lat. Pamiętam, mama zawsze czytała Roszpunkę, bo Prue ją uwielbiała - odezwał się David.
- To jest to! Bajki! Kopciuszek, Czerwony Kapturek i Śnieżka - zawołałam.
- Jeśli dziewczyny za pomocą tych magicznych przedmiotów zmieniły się w postacie z bajek, to oznacza to tylko jedno - osądził Chris.
- Że mają przerąbane? - zaproponowałam.
- To też! - Machnął ręką zniecierpliwiony. - Ktoś zabił Strażnika Bajek.
- Kogo? - Razem z Davidem wytrzeszczyliśmy oczy.
- Strażnika Bajek. To taki stary facet, który pilnuje, by bajki toczyły się jak należy i by nikt nie przekręcał ich na swoją korzyść. Najwidoczniej ktoś chciał was wplątać w bajki i w ten sposób zabić... Lub odwrócić uwagę - dodał, widząc moją przerażoną minę.
Powinnam się przyzwyczaić do tego, że na każdym kroku ktoś pragnie mojej śmierci. Jednak gdy przychodzi nowe niebezpieczeństwo, boję się coraz bardziej.
- Podsumowując, Becky musi wrócić z balu o północy, Alice musi pocałować książę, a co do tego Kapturka... - Nie dokończyłam, bo przerwało mi wejście siedmiu małych ludzi, którzy mieli na głowach śmieszne czapeczki, a w rękach niosły kilofy i łopaty.
- Co do...? - zaczął Chris, ale nie dokończył.
- Czy ktoś tu ugryzł zaczarowane jabłko? - spytał najbliżej mnie stojący. Bez słowa wskazałam na Alice.
- Gdzie jej Książę? Musi ją pocałować... - odezwał się najwyższy.
- Obawiam się, że ona nie ma swojego Księcia - wyjaśniłam. Chris chciał coś powiedzieć, ale szybszy był krasnolud z niebieską czapką.
- No to mamy problem.
- Ja ją chętnie pocałuję - zaofiarował najmniejszy, stojąc na palcach, by cokolwiek ujrzeć.
- Jeszcze czego! - obruszył się ten z siwą brodą. - Ani mi się waż jej dotykać! I to się tyczy was wszystkich - zagroził krasnoludom. - Musi być jakiś inny sposób.
- Powinniście zostawić nas samych - zagrzmiał najgrubszy.
- O tak, tak - poparł go krasnoludek w czerwonej, przekręconej czapce, ziewając.
- Ale... - chciał zaprotestować David.
- Chodź. Z krasnoludami się nie dyskutuje - westchnął Chris.
- Z Małymi Ludźmi, za przeproszeniem pańskim - zawołał jeden z nich, dobierając się do moich ciastek, które leżały na szafce przy łóżku.
- Niech wam będzie... - Machnęłam ręką. Wzięłam telefon i pelerynę i wyszłam za chłopakami. Zamknęłam drzwi. Poszliśmy do salonu i usiedliśmy na kanapie obok Chloe i Shane'a. W drodze Chris zawiadomił Damiena o zaistniałej sytuacji.
- Co jest? - zaniepokoiła się Chloe, widząc nasze miny.
- Becky zamieniła się w Kopciuszka i aktualnie jedzie na bal, a Alice jest Śnieżką i śpi na swoim łóżku otoczona siedmioma krasnoludkami. Jeszcze mamy to. - Chris wskazał pelerynę, przewieszoną przeze mnie przez oparcie kanapy.
- Ale przecież nie otwierałyście tej paczki, o którą się wczoraj kłóciłyście? - zapytał Shane, zapewne znając już odpowiedź.
- Tej nie. Ale dzisiaj Nate przyniósł mi inną. Myślałam, że jest od mamy - wyjaśniłam.
- Wiedzieliście, że coś takiego się stanie? - zdziwił się Chris, ale ja nie byłam zaskoczona.
- Myśleliśmy, że zapobiegniemy temu, każąc wam nie otwierać tamtego pudła. Ale Pijawy są przebiegłe. Jak nie tak to inaczej... - powiedział Shane.
- Czyli to Wampiry zabiły Strażnika Bajek? - domyślił się David.
- Tak. Niestety. Ale miał ucznia... - urwała w pół zdania Chloe. Chyba zorientowała się, że powiedziała za dużo.
- A jak to wszystko zakończyć? - spytałam.
- Bajki same muszą dobiec do końca, ale nie zakończą się, bo Pijawy kontrolują ich przebieg. Musicie odbić twierdzę Strażnika Bajek z rąk Wampirów - powiedziała Chloe.
- Nie pomożecie nam? - zdziwiłam się.
- Pomożemy, na ile to będzie możliwe.
- Nasze moce w waszym świecie nie działają idealnie. Są słabsze, a to dlatego, że jeszcze nie... - urwała Chloe i spojrzała przepraszającym wzrokiem na chłopaka.
- Jeszcze nie przeszliśmy przemiany. W pewnym sensie... - dokończył, spoglądając gniewnie na Chloe. Zapewne dziewczyna zamierzała inaczej dokończyć to zdanie. Jednak nikt nie zwracał na to uwagi. Najważniejsze dla nas było to, by pomóc dziewczynom.
- To jak mamy się dostać do tej kryjówki tego całego Strażnika? - spytałam.
- Pomoże nam w tym peleryna.
- Niby jak? - zapytał Chris, lecz nie doczekał się odpowiedzi, bo podeszła do nas Bella.
- Hej, Prue, Stark cię wzywa do siebie - poinformowała mnie.
- Teraz? - jęknęłam.
- Tak. Sprawa nie mogąca czekać - ponagliła.
- Dobra, ja lecę do dyrektora, a wy obmyślcie jakiś plan - westchnęłam, wstając z kanapy. Wyszłam z salony zaraz za Bellą.  - Wiesz może czego ode mnie chce?
- Niestety nie. Kazał mi cię tylko przyprowadzić.


~~ Becky ~~


"Co się ze mną do jasnej cholery dzieje?" - myślała, siedząc w karocy.
Wszystko zaczęło się od tego, że założyła te przeklęte buty, których, nawiasem mówiąc, nie mogła teraz ściągnąć. Czuła, jakby to one miały kontrolę nad całym jej ciałem i umysłem. Gdy tylko próbowała wysiąść z karety, lub zdjąć szpilki, ogarniał ją spokój i po sekundzie już nie pamiętała, co zamierzała zrobić.
Dojechała do jakiejś nieznanej jej części miasta. Przez okienko widziała wielki budynek, cały oświetlony i udekorowany. Wszędzie widać było elegancko ubranych ludzi.
Drzwi do powozu same się otworzyły, a buty ruszyły nogami i Becky wyszła z karety. Stanęła na zimnym chodniku, gdy zawiał mroźny wiatr, zatrzęsła się z zimna. Znikąd na drzwiach karety pojawił się sweterek, który Becky zarzuciła na ramiona.
Nie zauważyła, kiedy on się przy niej pojawił. Ubrany w elegancki smoking, włosy starannie ułożone i szeroki, szczery uśmiech na twarzy. Wziął ją pod rękę i poprowadził ku budynkowi. Aby dostać się do wejścia, musieli pokonać mnóstwo schodów. Zachowywał się jakby znali się od dobrych kilku lat, lecz Becky za Chiny nie mogła sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek z nim rozmawiała. Gdy tylko taka myśl pojawiła się w głowie dziewczyny, buty zrobiły swoje. Teraz przed jej oczami stanęła wymyślona wizja pierwszego spotkania z jej Księciem.
Weszli do budynku, gdzie było jeszcze więcej dostojnych ludzi. Książę poprowadził ją do sali, z której dobywały się dźwięki muzyki. Była to ogromna sala, ze stołami z jedzeniem i piciem po kątach. Na środku kilka par już kołysało się w takt muzyki. Książę zabrał Becky od razu na parkiet.
Przetańczyli ze sobą cały ten czas, czując na sobie zazdrosne spojrzenia innych gości. Gdy dziewczyna usłyszała pierwsze bicie zegara oznajmiające północ, zamarła.
Dwa, Trzy, Cztery uderzenia.
- Muszę iść! - zawołała do Księcia i wyrwała się z jego uścisku.
Pięć.
"Skąd w ogóle we mnie taka myśl, że muszę akurat teraz wyjść z balu?" - zastanawiała się, lecz biegła dalej.
Sześć.
Zwolniła przed grupą rozmawiających osób.
Siedem.
Czuła, że Książę był tuż tuż. Już za moment ją doścignie, więc przyspieszyła.
Osiem.
Dotarła do schodów.
Dziewięć.
Zaczęła po nich zbiegać. W połowie potknęła się, gubiąc jeden bucik.
Dziesięć.
Nie mogła po niego wrócić. Nie zdążyłaby. Więc kuśtykała dalej w jednym pantoflu.
Jedenaście.
Dotarła do karety. Złapała za klamkę. Otworzyła drzwi i wskoczyła do środka.
Dwanaście.
Coś zaczęło się dziać z powozem. Wcale nie ruszał, jak tego chciała Becky.
Nagle świat wydał jej się strasznie duży...


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Dziękuję, za tyle wyświetleń i głosów w ankiecie :) Jeszcze gdyby było ciut więcej komentarzy... Ale... Jak nie chcecie pisać to nie, nie zmuszę was przecież. ;)
Dodałabym pewnie wcześniej, ale tak wciągnęło mnie pewne opowiadanie, że po prostu musiałam je skończyć! Jak ja bym chciała tak pisać!
Zastanawiałam się ostatnio nad tym czy macie jakiegoś aktora/aktorkę/wokalistę... itp., których lubicie, podziwiacie, kochacie, nie? Właśnie taki ktoś jest mi potrzebny. Znaczy do opowiadania.... Więc może moglibyście napisać w komentarzu imię i nazwisko, wiek (najlepiej 17-22 lata), za co jego/ją lubicie, może mała charakterystyka no i oczywiście w jakie zwierzę miałby/miałaby się zmieniać :) Strasznie długo nad tym myślałam i jakoś nie przychodzi mi nikt do głowy więc może wam się to uda? Czekam na propozycje do końca wakacji :) Strasznie na was liczę ;*