sobota, 24 października 2015

~9. "...i nie opuścić jej, aż do śmierci."

"Mógłbym przesiedzieć sto lat w więzieniu, gdybym tylko wiedział, że w końcu się zobaczymy." - C.J. Daugherty, "Niezłomni"



~~ Chris ~~


Shane jeszcze w kostnicy wyjaśnił nam, że Prue się wybudzała. Moje serce biło jak oszalałe. Z jednej strony bardzo się cieszyłem, że wracała w końcu do nas. Z drugiej jednak okropnie się martwiłem i denerwowałem. Gdzie ona, do cholery, polazła? Dlaczego nie poczekała? Co było tak ważne, że naraziła się, wychodząc z pomieszczenia?
Nie potrafiłem odnaleźć odpowiedzi na te wszystkie pytania, które kotłowały się zapewne nie tylko w mojej głowie. Widziałem na twarzach pozostałych, że również główkują nad rozwiązaniem tej zagadki. Żadne z nas jednak nie było na tyle inteligentne, by zrozumieć Prue i jej zamiary.
Powlokłem się za wszystkimi w kierunku internatu. W połowie drogi skręciłem jednak w lewo i udałem się do stajni. Łudziłem się, że przerażona swoim powrotem do życia Prue, zaszyje się w jakimś przytulnym miejscu, do którego lubiła wracać. A stajnia była właśnie takim miejscem. Zawsze, kiedy musiała coś przemyśleć, coś ją zdenerwowało, wystraszyło, zaszywała się wśród koni. Dokładnie tak jak Filip.
Przekraczając próg, wstrzymałem oddech a serce podskoczyło mi do góry. Żyłem tą nadzieją przez całą drogę i kiedy okazało się, że dziewczyny tam nie było, zawiodłem się. Zwiodłem się głównie na sobie, ale odrobinę też na Prue. Pomyślałem, że mogła się przecież schować w jakimś znanym mi miejscu a nie bawić się w chowanego i uciekać przede mną.
W następnej kolejności, zbeształem się za te myśli.
– Głupek – warknąłem. Koń z najbliższego boksu wyjrzał zza drewnianego ogrodzenia i spojrzał na mnie zaciekawiony. Zastrzygł uszami i parsknął. – Nie było jej tutaj, prawda? – zapytałem zwierzęcia. Oczywiście mi nie odpowiedział, więc wyszedłem ze stajni, po tym, jak koń, zamiast mną, znów na powrót zainteresował się sianem.
Z tego wszystkiego przegapiłem kolację, ale miałem nadzieję, że w stołówce w internacie znajdę coś wartego uwagi. Skierowałem tam swoje kroki i już po chwili siedziałem przed telewizorem z talerzem kanapek. Przełączałem co chwila na nowy kanał pilotem, ponieważ nic nie zwróciło mojej uwagi. Próbowałem się skupić na czymkolwiek innymi niż moja ukochana. Nie potrafiłem. Ciągle miałem ją przed oczami. Pragnąłem ją przytulić, pocałować, usłyszeć jej głos, poczuć jej dotyk na swoim ciele, mieć już do końca życia blisko siebie i nie opuścić jej, aż do śmierci.
Alex wpadł do salonu, kiedy jadłem ostatnią kanapkę. O mało co się nie udławiłem i już zamierzałem mu to wytknąć, jednak nie pozwolił mi cokolwiek powiedzieć.
– W końcu cię znalazłem, stary! – zawołał, łapiąc szybko oddech. – Chodź, nie mamy czasu!
Pociągnął mnie za sobą, przez co upuściłem kanapkę na podłogę. Nie zdążyłem zawołać, że powinien to najpierw posprzątać, a już biegłem za chłopakiem w kierunku szkoły. Pytałem go kilkakrotnie, o co chodziło. Przeczuwałem, że o Prue. Tylko co takiego musiało się stać, że Alex mi nic nie mówił i tak bardzo się spieszyliśmy? Przez głowę przeszły mi najczarniejsze scenariusze, a nie miałem siły zastanowić się, że przecież najgorsze już się stało i właśnie miała do mnie powrócić.
Wpadliśmy do skrzydła szpitalnego z impetem, przez co spojrzenia wszystkich zgromadzonych zwróciły się w naszym kierunku. Byli tam niemalże wszyscy, którzy mieli coś do powiedzenia w szkole. Nie widziałem tylko mojej Prue.
– Gdzie ona jest? – zawołałem, podbiegając do Dereka. Miał zmartwioną minę co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że coś się stało. Kiedy podszedłem do łóżka, wokół którego się wszyscy zebrali, parę mniej ważnych osób, których nawiasem mówiąc, nie znałem, odsunęło się, ukazując mi ukochaną.
Leżała przykryta kołdrą do brzucha. ręce złożone na brzuchu, twarz spokojna i uśmiechnięta. Patrzyła na mnie z wielką miłością wypisaną na twarzy. Usiadłem obok niej i złapałem ją delikatnie za jedną dłoń, nie wiedząc, czy nie zrobię jej dotykiem krzywdy. Prue ścisnęła mocno moją rękę. Nie spodziewałem się po niej takiej siły. Zwłaszcza, że z jakiegoś powodu, znajdowała się w szpitalu pod obserwacją Nancy.
– Co się stało? Gdzie się podziewałaś? – zapytałem. – Shane był przy tobie, kiedy się budziłaś. Pobiegł po nas a kiedy wróciliśmy, ciebie już nie było.
– To dłuższa historia – powiedziała cicho, dotykając dłonią mojego policzka. – Jezu, jak dobrze cię w końcu widzieć! Nawet nie wiesz, jak się stęskniłam! – szepnęła i pocałowała mnie lekko w usta.
Oszołomiony, nie miałem pojęcia, co o tym wszystkim myśleć. Przyglądałem się jej, doszukując się jakichkolwiek zmian, lecz żadnych nie potrafiłem dostrzec. Może się w ogóle nie zmieniła? A może zmiana miała polegać na psychice?
– Ale dlaczego jesteś w szpitalu? Coś musiało się stać – zaoponowałem.
– Ojej, no bo zemdlałam, ponieważ za szybko wstałam i przez to, że się zmęczyłam biegiem. Nic wielkiego. – Wzruszyła ramionami, lekceważąc wszystko. Spojrzałem na Nancy, chcąc się upewnić, że to, co mówiła dziewczyna, to prawda. Kobieta skinęła głową.
– Zostanie u nas na obserwacji. Chcę się upewnić, że wszystko z nią w porządku. To prawdziwy cud, że do nas wróciła! – zawołała z uśmiechem na ustach. Również się uśmiechnąłem, oddychając z ulgą. Kamień spadł mi z serca.
– Hej – powiedziałem cicho, nachylając się ku niej. Kątem oka zauważyłem, że wszyscy nagle się ulotnili. Zostaliśmy w końcu sami.

~~ Prue ~~

Odkąd wróciłam, żadne z moich znajomych nie opuszczało mnie ani na krok. Staraliśmy nadrobić stracony czas. Nie było go wiele, zaledwie kilka dób, lecz to i tak za wiele. Zwłaszcza, że ani ja, ani oni nie wiedzieli do końca, czy wrócę. Becky i Louis milion razy dziękowali mi za interwencję. Nie widziałam w tym nic szczególnego, po prostu postąpiłam zgodnie z sumieniem i uchroniłam mojego ojca od ogromnego błędu. Na pewno w przyszłości żałowałby tak pochopnie podjętej decyzji. Sam o tym wspominał, kiedy rozmawialiśmy. Starał się znaleźć dla mnie jak najwięcej czasu w ciągu dnia, choć było to bardzo trudne. Organizował konkurs na dyrektora szkoły i przeglądanie podań kandydatów zajmowało mu wiele czasu. Czasami starałam się mu w tym pomóc, ale kompletnie się na tym nie znałam, więc niewiele mu ta moja pomoc pomogła.
Z nikim nie rozmawiałam o tym, co zdarzyło się Tam. Moi przyjaciele bardzo nalegali, Nancy również była ciekawa, lecz nie uległam. Pragnęłam zachować wspomnienia dla siebie. To było coś zbyt intymnego, osobistego, by komukolwiek o tym opowiadać. Może kiedyś ktoś się dowie ode mnie, co robiłam po śmierci, ale z pewnością nie w najbliższej przyszłości. Jedyne, co zrobiłam, to opisałam całe spotkanie z bratem i Nyks w pamiętniku, by nigdy o nim nie zapomnieć.
Znów w szkole wytykali mnie palcami, obgadywali za plecami, jak to było na początku roku, kiedy wszyscy już wiedzieli, że jestem córką Dereka Cartera. W końcu każdy się do tego przyzwyczaił i znów pojawił się powód, by mieli mnie za kogoś innego. Nie przeszkadzało mi to. Wiedziałam, że nie robią tego złośliwie, po prostu są pod wrażeniem, ciekawi tego, jak udało mi się oszukać śmierć. Uśmiechałam się do każdego, kto na mnie zerknął w ten zaintrygowany sposób.
Najwięcej czasu spędzałam z Chrisem. Zaszywaliśmy się czasami na całe dnie z dala od całego świata, głusi na telefony, na wszystko inne. Liczyliśmy się tylko my.
Oczywiście nie obyło się bez wyrzutów Rose, która na koniec naszej rozmowy rozpłakała się jak małe dziecko i przytuliła do mnie mocno. Cieszyłam się, że w końcu nie muszę przed nią nikogo udawać, że zaakceptowała nas wszystkich takimi, jakimi jesteśmy. Strasznie mi jej brakowało, ponieważ zawsze była takim punktem stałym w moim życiu. To zawsze na niej mogłam polegać, ze wszystkiego się wyżalić, była człowiekiem i w pewien sposób łączyła mnie z moim starym życiem. Nasza przyjaźń to najlepsze, co mnie w życiu spotkało.
Przyszedł też w moim życiu moment smutny. Któregoś dnia Shane i Chloe oznajmili, że muszą już wracać do siebie. Tyle czasu z nimi spędziłam, że zapomniałam, że przybyli z przyszłości. Traktowałam ich jak jednych z nas.
– Będę tęskniła – wyżaliłam się na pożegnanie, kiedy portal na strychu już był otwarty. Chris uświadomił mnie, że Shane to nasz syn. Jakoś nie mogłam sobie tego wyobrazić. Nie mieściło mi się to w głowie.
– My też – zapewniła Chloe. – Dziękujemy wam za wszystko – dodała, przytulając się do mnie. Pocałowałam ją delikatnie w policzek.
– Uważajcie na siebie – zastrzegłam.
– Już w twoim głowie wykształca się matczyna nuta – burknął Shane. – Myślałem, że to pojawiło się dopiero po moich narodzinach a tu proszę – westchnął teatralnie.
– Och, mój drogi – wtrąciła się Rose. – Gdybyś ty ją słyszał z jakiś rok temu, kiedy jeszcze nie wiedziała, że jest dziwnym czworonogiem. Wtedy to dopiero matczyła Davidowi i Chrisowi. – Zaśmialiśmy się wszyscy.
– Mam nadzieję, że tym razem traficie do swojego świata – powiedziała już całkiem poważnie Becky.
– Chyba limit pomyłek już wykorzystaliśmy, nie uważasz? – zapytał Damien. Obok niego stała Alice, która uśmiechnęła się z żartu ukochanego, po czym podeszła do Chloe i uścisnęła ją serdecznie.
Chris objął mnie ramieniem, kiedy zauważył łzy gromadzące się w moich oczach. Pożegnawszy się już z każdym, Chloe i Shane złapali się za ręce i zniknęli w portalu, który się od razu zamknął.

~~ Chris ~~

Stałem na plaży, fale słonego morza z hukiem wpływały na wybrzeże. Zastanawiając się, co ja robiłem na plaży, ruszyłem wzdłuż morza w poszukiwaniu odpowiedzi.
Pojawiła się szybciej, niż mogłem przypuszczać. Wiedziałem, że to niemożliwe, ale wyłoniła się jakby z wody, ponieważ wcześniej nigdzie jej nie widziałem, ale kiedy na nią spojrzałem, ona już stała po kostki w morzu. Zbliżyłem się do niej. Jej blond włosy rozwiewał na wszystkie strony wiatr. Zachwyciłem się jej urodą. Była piękna. Nie tak, jak dziewczyny, które spotykałem na swojej drodze, ale jak bogini. Emanował od niej spokój.
– Witaj, Chris. Długo kazałeś na siebie czekać – odezwała się. Wyglądała na młodą, ale coś w jej głosie mówiło mi, że to tylko pozory.
– Przepraszam – szepnąłem. Machnęła niedbale ręką.
– Najważniejsze, że w końcu się spotkaliśmy. Wiesz, dlaczego tu jesteśmy? – Szybko zaprzeczyłem ruchem głowy, więc od razu kontynuowała. – Chcę, byś uświadomił sobie, jak bardzo Prue jest wyjątkowa. Zdajesz sobie z tego sprawę?
– Tak – odpowiedziałem nieco drżącym głosem.
– Pamiętaj, że ona ci ufa jak nikomu innemu. Opiekuj się nią, ponieważ David już nie może. Jej brat jest teraz ze mną i to ty musisz przejąć również jego rolę. Obiecaj mi, że przy tobie nic jej się nie stanie, że nie będę musiała znów interweniować w wasze życie – odezwała się nieco groźniej.
– Obiecuję – powiedziałem poważnie, zdając sobie sprawę, kto przede mną stał. Nyks we własnej osobie nawiedziła mnie we śnie, by upewnić się, że Prue będzie ze mną dobrze. – Będę strzegł jej jak oka w głowie. Kocham ją i nie pozwolę, by stała jej się jakakolwiek krzywda. Już nigdy więcej!

~~*~~*~~*~~*~~

Siemson! Jejku, ale zabiegany tydzień! I kolejny również się taki zapowiadaaa! ;( Byle przeżyć do kolejnego piątku! <3
Jak tam rozdział? Taki trochę chyba miłosny, nie? Jeszcze raz powtarzam, że zbliżamy się do końca, żeby przy epilogu nie było niespodzianek :D Przy okazji, jeżeli komuś zatęskniłoby się za moim twórstwem, serdecznie zapraszam na "Polowanie na magię!". Co prawda troszkę początek zawaliłam, ale mam nadzieję się podnieść i coś niecoś poprawić w późniejszych rozdziałach <3
No to do kolejnegooo! Jeżeli dotrwam w szkole ;) Paa <3

wtorek, 13 października 2015

~8. "Od kiedy to karzemy kogoś za pochodzenie?"

"Do sądu nie idzie się po sprawiedliwość, ale po wyrok."



~~ Louis ~~

Najbardziej szkoda mi było Becky. Musiała bardzo przeżyć to, co się ze mną działo. W chwili rozstania widziałem łzy w jej oczach. Strach czułem poprzez nasze Skojarzenie przez cały czas. Obawiała się o mnie. O to, co mi zrobią, o to, jak ta cała sprawa się dalej potoczy.
Sam nie bałem się niczego. Już nie obchodziło mnie to, co ze mną zrobią. Całe życie myślałem, że robię wszystko dobrze, służąc Stylesowi. Potem, kiedy poznałem, jacy są naprawdę Zmiennokształtni i zdradziłem "swoich" na ich rzecz, przeczuwałem, że prędzej czy później, któraś ze stron mnie dopadnie. Raczej sądziłem, że to będą Wampiry, ale nie dziwiłem się, że Derek również chce sprawiedliwości. Sam bym tak uczynił na ich miejscu. W końcu swoje zrobiłem i powinienem odpokutować. Tylko czy kara będzie sprawiedliwa?
Nie mogłem im niczego zarzucić. Jak na "więźnia" traktowali mnie niezwykle łagodnie. Zamknęli mnie w jakimś pomieszczeniu, do którego wstawili nawet wygodne łóżko, biurko, krzesło i lampkę. Na półce wiszącej nad łóżkiem ustawiono kilka książek, ale nie zwracałem na nie uwagi. Po prostu położyłem się i leżałem, rozmyślając. Nie miałem na co narzekać, ponieważ wieczorem przynieśli mi jedzenie. Co prawda ludzkie, ale sam fakt, że pomyśleli o mnie, podnosił mnie na duchu. Może nie będzie tak bardzo źle jak mi się wydawało?
Cały czas myślami byłem przy Becky. Próbowałem dowiedzieć się, co się z nią działo, czy ją już przesłuchiwali, czy jej także groziło jakieś niebezpieczeństwo. Wątpiłem, że zrobią swojemu jakąś krzywdę, ale w mojej sytuacji musiałem brać pod uwagę wszystkie opcje. Non stop zapewniałem ją w swoich myślach, że nic mi nie jest, żeby się o mnie nie martwiła, że sobie poradzę. Ale ona i tak się obawiała. Szukała mnie, choć nic z tego nie wyszło.
Miałem tylko nadzieję, że jeżeli nie wyjdę z tego cało, Becky nie załamie się tak jak po stracie Davida. Winiłbym się do końca swojego marnego życia, a jeżeli później również potrafiłbym to wspominać, to na całą wieczność. I choć nie było mnie przy niej, kiedy umarł brat Prue, mogłem sobie wyobrazić co choć w części przeżywała.
Spędziłem w więzieniu kilka godzin; nie wiem, ile dokładnie, ponieważ straciłem rachubę czasu, choć zdawałem sobie sprawę, że zapadł już zmierzch. Mniej więcej w tym czasie własnie przynieśli mi posiłek. Nie musiałem długo czekać na kolejną wizytę. Tym razem był to Derek w towarzystwie wielu Zmiennokształtnych, którzy robili za obstawę.
– Zabieramy cię na przesłuchanie – oznajmił dyrektor, spoglądając mi prosto w oczy. Następnie skinął w kierunku dwóch mężczyzn, którzy stali przy samych drzwiach. Związali mi dłonie i poprowadzili w tylko im znanym kierunku.
Na dworze nie było ciemno, zimno również nie; mimo to zadrżałem. Już za chwilę miały przesądzić się losy o moim dalszym życiu a ja nie miałem nic na swoją obronę. Bardzo chciałbym powiedzieć im wszystkim, że żałuję, ale czy to coś da? Nie uwierzą mi. Sam bym sobie przecież nie uwierzył.
Przeszliśmy kawałek przez plac, minęliśmy wielkie wejście główne, zgadywałem, że to właśnie tam mieściła się szkoła. Weszliśmy przez jakieś boczne wejście do nieoświetlonego pomieszczenia. Moje oczy momentalnie się przyzwyczaiły, lecz równie szybko zapalono światło, więc przeciwnik mnie zdekoncentrował i przez dobrą chwilę nie widziałem praktycznie niczego. Dopiero później mogłem spokojnie dostrzec długi stół naprzeciwko drzwi, za którym już zasiadali jacyś Zmiennokształtni. Mnie usadzono naprzeciwko nich przy jednym z niskich stolików. Ala salę sądową urządzono w mniejszej z sal; w kącie nadal stał stojak na mapy a za plecami Dereka wisiała tablica.
Oprócz dyrektora nikogo nie rozpoznałem. Kojarzyłem jedną czy dwie twarze, ale nie potrafiłem przypisać im imion czy choćby stanowisk, jakie obejmowali w stadzie. Byli po prostu ludźmi, którzy przyszli mnie osądzić, całkowicie mnie nie znając.

~~ Becky ~~

Nie wiedziałam, co o tym wszystkim myśleć. Najpierw mój brat dołącza do zespołu Dereka, który ma za zadanie skazanie mojego ukochanego. Następnie zamykają Louisa gdzieś, nie mam pojęcia gdzie i nie dają mi z nim porozmawiać. Nawet Filip zachowuje się inaczej. Przez całą drogę do szkoły próbowałam mu wytłumaczyć, że Lou jest niewinny, że go kocham, że nic nie zrobił, ale on mnie jakby w ogóle nie słuchał. Przytakiwał tylko, a potem palnął mi wykład o tym, jakie to Wampiry są niebezpieczne. Nim ugryzłam się w język, odgryzłam mu się, że on również w połowie jest Wampirem. Nic na to nie odpowiedział, nastroszył się jedynie i odburknął coś niezrozumiale. Nie zamierzałam go ranić, ale to on pierwszy zaczął i nie mogłam pozwolić mu na to, by źle rozpatrywał sytuacje. Dobrze wiedziałam, że się o mnie martwił, ale nie miał prawa dyktować mi, co mam robić,  a czego nie i z kim.
Kiedy już wróciliśmy do szkoły, nie odzywałam się do niego całkowicie. Wolałam przeczekać ten czas, kiedy musiał wszystko przemyśleć, nawet jeżeli tego nie robił. Wkurzył mnie swoim postępowaniem oraz tym, że nie dał sobie wytłumaczyć niczego. Jakby zamknął się w sobie z jakiegoś powodu. Nigdy taki nie był, więc nie rozumiałam tej nagłej przemiany. Miałam tylko nadzieję, że w końcu mu przejdzie i zrozumie, dlaczego zrobiłam tak a nie inaczej.
Próbowałam go znaleźć, ale moje starania zeszły na panewce. Cały czas starałam się mieć z nim kontakt, więc nie mogłam się na niczym innym skupić. Kiedy ktoś do mnie coś mówił, prosiłam, by powtarzał kilka razy, bym w końcu mogła go zrozumieć.  Tak samo było w momencie, kiedy Shane wyciągnął nas z salonu, chcąc coś pokazać. W pierwszej chwili pomyślałam, może nawet łudziłam się, że przez przypadek znalazł Louisa, ale po chwili dotarło do mnie, że to raczej niemożliwe. Wszedłszy do kostnicy, również nie połączyłam od razu faktów. W ogóle już miałam się zapytać, po co on nas tam przyprowadził, ale na szczęście w porę odezwał się Chris, pytając go o to, gdzie Prue. I już wtedy zrozumiałam, że moja przyjaciółka zniknęła, choć przecież jeszcze nie tak dawno leżała martwa na stole.
Wróciliśmy do salonu pogrążeni w ciszy. Nikt się nie odzywał, ja nadal próbowałam połączyć się z Louisem, wywiedzieć, gdzie się znajdował. Na próżno. Nawet nie wiedziałam, czy trzymali go na terenie szkoły czy już po za nim. Kompletnie nic! Louis nie dopuszczał mnie do tych części jego myśli, żebym go nie szukała.

~~ Louis ~~

Przesłuchanie rozpoczęło się punktualnie o dwudziestej. Na początku kazano mi się przedstawić, powiedzieć coś o sobie, głównie interesował ich status krwi, rodzina, najbliżsi. Zadawali mało pytań, nie chcieli znać przecież całego mojego życia. Chodziło im głównie o poznanie mnie.
Dopiero z czasem przeszli do pytań trudniejszych. Kazali na przykład opisać dzień, w którym poznałem Stylesa.  Pytali o niego, o zlecenia, jakie musieliśmy wykonywać. Odpowiadałem bez zahamowań, zdając sobie sprawę, że i tak już o wszystkim wiedzą, pragną tylko, bym wszystko potwierdził.
– A jak poznałeś Rebbecę Tonkin? – W końcu padło pytanie, którego się obawiałem. Wszyscy ludzie przede mnie wpatrywali się we mnie, notując coś, cokolwiek zauważyli czy jeżeli powiedziałem coś, co szczególnie ich zainteresowało.
– Poznaliśmy się przez Liama. On... On przyjaźnił się z Prue i od słowa do słowa wyszło na to, że na siebie wpadliśmy w Manchesterze. Ja... kiedy ją zobaczyłem wtedy, podczas bitwy w lesie... Poczułem coś. Sam nie wiem, co to było... Mogłem ją zabić, ale nie zrobiłem tego. Spoglądając jej w oczy, przeszła mi ochota na wypełnianie poleceń Stylesa, na zabijanie niewinnych ludzi tylko po to, by się pożywić. Dostrzegłem w Zmiennokształtnych dobro, swego rodzaju sympatię. Zobaczyłem wady bycia Wampirem i zalety życia takiego, jakie wiódł Liam już od jakiegoś czasu. Chciałem stać się lepszy i dzięki Becky w końcu mi się to udało. Nie żałuję, że się poznaliśmy, że spędziliśmy razem cudowne chwile. Mam tylko nadzieję, że przeze mnie nie będzie cierpiała. Tego bym sobie w życiu nie wybaczył. – Nie miałem pojęcia, dlaczego to mówiłem, ale nie potrafiłem przestać. Czułem potrzebę wyrzucenia z siebie wszystkiego, co ostatnimi czasy leżało mi na sercu.
Wszyscy zebrani patrzyli na mnie zdziwieni. Nie spodziewali się po mnie takich wyznań? Uważali, że skoro jestem Wampirem, to nie potrafię czuć, współczuć, kochać? Skoro tak, to bardzo dobrze, że się przed nimi tak otworzyłem. Może w końcu dostrzegą kogoś więcej niż tylko maszynę do zabijania.
Po moich słowach nastała chwila ciszy. Derek spojrzał najpierw w jedną stronę, kiwając głową, następnie w drugą. Dopiero kiedy uzyskał zgodę już wszystkich zebranych, zerknął na mnie.
–  Musimy się naradzić – oznajmił chłodno. Mnie wyprowadzono a rada rozpoczęła swoje obrady.
Straż nie spuszczała mnie z oka nawet na moment. Wszelki mój ruch był odnotowywany, jakby sądzili, że mógłbym uciec. Irytowały mnie ich ciągłe spojrzenia, ale cóż mogłem poradzić?
Na szczęście rada nie kazała mi długo czekać na wyrok. Znów zająłem swoje miejsce, tym razem nie pozwolono mi już usiąść, musiałem stać. Derek również wstał, trzymając w ręku podkładkę, z której zapewne miał odczytać wyrok. Zacisnąłem mocno pięści, uniosłem wysoko głowę, chcąc stawić temu czoła. Tylko na moment przymknąłem powieki, czekając w napięciu.
– Louisa Tomlinsona uznaje się winnego zarzucanych mu czynów... – padły pierwsze słowa, które przerwało wtargnięcie kogoś do sali. Wszyscy jak na komendę spojrzeli w tamtą stronę. Derek już chciał nakrzyczeć na przybysza za to, że zakłóca sąd, lecz powstrzymał się, widząc, kto wszedł.
– Zdążyłam? - zapytała Prue, odgarniając swoje włosy z policzka. Widać było, że biegła, oddychała szybko, serce również pracowało na najszybszych obrotach. Rozejrzała się dokoła i chyba jej ulżyło, widząc mnie. – Część, Louis, cześć, tato. Widzę, że się już poznaliście – powiedziała kąśliwie.
Nikt nie odpowiedział. Każdy patrzył na nią jak na dziwadło. W końcu chyba po części nim była, prawda? Przecież jeszcze nie tak dawno wszyscy przeżywali żałobę po jej śmierci, jej ojciec chciał się na mnie zemścić za to, co zrobił Styles.
– Widzę, że zdążyłam. Chciałabym więc zabrać głos w sprawie Louisa – oznajmiła poważnie, tonem, jakby się znała na prawie.
– Ale... Przecież ty... – odzyskał głos Derek. – Prue, kochanie, to ty? – zapytał.
– Oczywiście, że ja, tato. Ale porozmawiamy o tym kiedy indziej. Będzie na to czas. Teraz jestem tutaj po to, by powiedzieć ci, że nie możesz go ukarać. W ogóle nie możesz tak bezprawnie urządzać sądów. Sprawy powinny być rozstrzygane z odpowiednią procedurą, przecież wiesz, znasz się dużo lepiej ode mnie na prawie Zmiennokształtnych.
– Ale przecież to Wampir... – zaczął protestować.
– Tato – postawiła sprawę jasno. – Znam kilka Wampirów... Znałam... Którzy byli wspaniali. Mój przyjaciel, jeden z wierniejszych, był Wampirem. Louis również jest moim kolegą. To chłopak Becky. On nie zrobił nic złego. Od kiedy to karzemy kogoś za pochodzenie? Wiesz, kiedy poznałam Liama, poczułam się z nimi w pewien sposób powiązana. W końcu oba nasze gatunki są nadnaturalne i my wszyscy nie powinniśmy używać swoich mocy przeciwko sobie. Musimy się wspierać, a to najlepszy moment, by zacząć to robić, ponieważ Styles nie żyje. Nie po to umarł David, Liam, nawet ja na chwilę, byśmy teraz się nawzajem wykończyli – zakończyła. Łzy pojawiły się w jej oczach, kiedy wspominała swoich bliskich zmarłych. Mnie również coś tknęło, słysząc o Liamie, widząc Prue całą i żywą.
Zerknąłem na Dereka. Patrzył cały czas na córkę. Widać było, że hamuje się, by nie rzucić się na nią i nie przytulić do siebie. Nie dziwiłem mu się. W końcu nie codziennie człowiek dowiaduje się, że jego dziecko jednak nie umarło.
– Tato – szepnęła, podchodząc do niego. Mijając mnie, ścisnęła na moment moją dłoń. Była ciepła, co tylko potwierdziło to, że żyje.
Kiedy Pure podeszła do ojca, ten już darł papier, z którego odczytywał wyrok. Pozostała część rady spoglądała na niego zaskoczona, zapewne nie wiedząc, co o tym wszystkim myśleć.
– Niewinny – dodał na koniec i przytulił Prue, która zaśmiała się serdecznie. Mnie kamień spadł z serca. W końcu wiedziałem, na czym stałem.
Nie wiedziałem, co ze sobą począć. Nie chciałem przeszkadzać radującym się z powrotu Prue, więc pragnąłem wymknąć się cichaczem. Straż mi jednak w tym przeszkodziła i zastawiła drzwi. Nie miałem więc innego wyjścia jak usiąść na krześle i czekać, aż reszta przypomni sobie o mnie.
– Prue! – zawołał nagle Derek przerażony. Zerknąłem w jego stronę i zobaczyłem bezwładne ciało dziewczyny w jego ramionach. Ruda kobieta już była przy nich i badała Prue. Przerażony, podbiegłem, by zobaczyć, co się stało.

~~*~~*~~*~~*~~

Wybaczcie ogromne spóźnienie, ale szkoła daje mi ostatnio w kość. Cały czas coś, a jak wróciłam w weekend to praktycznie cały przespałam ;) Ale rozdział już jest, mam nadzieję, że się podoba ;) A co tam u Was? Chwalcie się <3