sobota, 28 grudnia 2013

*8. "...Strzeżcie się syna Myrnina!..."

Rozdział z dedykacją dla mojego najukochańszego, starszego braciszka, którego niestety nie widziałam dobry miesiąc. Dużo by pisać, dlatego spróbuję zmieścić się tylko w kilku słowach. Dziękuję Ci za to, że jesteś ;p Za pomysły do mojego opowiadania ♥ 



"Nadzieja jest nie tylko wiarą, ale i pełnym zaufaniem"


~~*~~*~~*~~*~~

~~ Becky ~~

    Do domu rodziców przyjechaliśmy po południu, w sam raz na obiad. Gdy stanęliśmy przed bramą, Filip wciągnął głośno powietrze i uśmiechnął się.
    - Co jest? - spytałam, spoglądając to na chłopaka, to na dom.
    - Mama szykuje coś specjalnego na obiad. Na pewno będzie ci smakować - zapewnił. Podniósł rękę, by otworzyć furtkę, gdy drzwi frontowe stanęły otworem i ujrzałam w nich niską, drobną dziewczynę o długich, prostych włosach.
    - Hej Maya! - zawołał Filip i pomachał do szatynki. Uśmiechnęli się do siebie. Chłopak wszedł przez bramę na podwórko i podbiegł do dziewczyny. Wpadli sobie w ramiona. Również podeszłam bliżej i stanęłam za Filipem. Gdy się od siebie oderwali, braciszek przypomniał sobie o mnie.
    - Maya, to jest Becky, Beck to Maya, wspominałem ci o niej.
    - Cześć. - Uśmiechnęłam się do niej nieśmiało i wyciągnęłam rękę.
    - Hej! - Uścisnęła moją dłoń może nieco zbyt mocno.
    - Dzieci, wchodźcie do domu! - usłyszałam kolejny nowy głos, dochodzący z wnętrza domu. Serce zabiło mi szybciej. Filip to zauważył i ścisnął moją dłoń, by dodać mi otuchy.
    - Chodźmy! - Pociągnął mnie w stronę drzwi. Maya pomogła nam z torbami. Ruszyłam niepewnym krokiem.
    - Idziecie? - Kobieta o ciemnych, kręconych włosach wychyliła głowę z domu. Miała szaro-zielone oczy i wąskie, różowe usta, na których teraz zamarł uśmiech. Pod fartuszkiem w kwiatowe wzory, którym przepasana była w biodrach, widziałam niebieską koszulę i lekko przetarte jeansy.
    - Cześć mamo! - zawołał Filip, w mgnieniu oka pokonując ostatnie parę metrów i schody. Rzucił torby na progu i przytulił mocno kobietę, która nadal się we mnie wpatrywała.
    - Boris! - wydusiła z siebie po chwili, gdy już pierwszy szok minął. Spojrzała na Filipa. Bez słów zrozumiał, o co jej chodziło. Pokiwał tylko głową w odpowiedzi na niezadane przez nią pytane. Po chwili za kobietą pojawił się wysoki mężczyzna o kruczoczarnych włosach, które na czubku sterczały mu we wszystkie strony. Wytarł, ubrudzone czymś dłonie, w ściereczkę wetkniętą za pas spodenek, które miał na sobie.
    - Coś się stało? - zapytał i rozejrzał się dokoła. Zauważyłam, że ma czysto zielone oczy, takie, jak moje. - Czemu dziewczyny stoicie na dworze? Wchodźcie do środka! Och, Filip, już jesteś!
    - Boris! - ucięła krótko jego paplaninę kobieta. - Becky! To naprawdę ty? - spytała z niedowierzaniem, patrząc mi prosto w oczy. W jej głosie jak i oczach dostrzegłam radość i szczęście. Pokiwałam niepewnie głową.
    - O czym ty mówisz? - zdziwił się mężczyzna, nazwany Borisem.
    - Och, Becky! - zawołała kobieta, podbiegając do mnie i przytulając mocno do siebie. - Nawet nie wiesz, jak się cieszę! - zaszlochała. Czułam, że po jej policzkach zaczynają lecieć łzy, które powoli wsiąkały w moją koszulkę, bo swoją głowę położyła na moim ramieniu. Wiedziałam, że to były łzy szczęścia.
    Nie spodziewałam się, że aż tak radośnie mnie przyjmą. Najpierw... mama, potem... tata, który na początku nie wiedział kim jestem, ale poukładał sobie wszystko i już po chwili tuliliśmy się w trójkę. Filip objął ramieniem Maye i przyglądał nam się z zadowoleniem, wypływającym na jego twarz.
    - Kurcze! Moje mięso! - zawołała Eve po dobrych kilku minutach, gdy Filip mruknął coś o smrodzie.
    - Ja pójdę - westchnęła Maya i zniknęła we wnętrzu mieszkania.
    - Wejdźmy do domu - zaproponował brat, zbierając z ziemi swoje rzeczy.
    - Tak, tak! - Uśmiechnęła się mama, wycierając załzawione oczy rąbkiem fartuszka.
    - Pomogę ci z bagażem - zaofiarował Boris i wziął moje torby. Eve objęła mnie ramieniem i wprowadziła do mieszkania.
    Wnętrze domu było przytulne, ale przestronne. Dominowały ciepłe kolory, na ścianach wisiało mnóstwo obrazów, portretów, a na półkach stały kolorowe wazony i inne ozdoby. Mama poprowadziła mnie do jadalni oddzielonej "wyspą" od kuchni. Stał tam prostokątny stół, nakryty białym obrusem i całą zastawą, a wokół niego stały drewniane krzesła. Maya już szykowała dodatkowe talerze i sztućce.
    Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Dalej, za stołem, stała kanapa i mały stolik ze szklanym blatem i fotele. Na ścianie wisiał plazmowy telewizor. Prawą ścianę zajmowały okna od samego sufitu aż po podłogę, przez które można wyjść do ogrodu. Kuchnia jak i jadalnia utrzymane były w zimnych kolorach, panowała w nich biel i błękit, ale różne kolorowe i drewniane dodatki sprawiły, że i te pomieszczenia stały się przytulne.
    - Obiad będzie za jakieś dwadzieścia minut - usłyszałam głos Eve. - Filip, pokaż Becky pokój, dobrze?
    Chłopak pokiwał głową i poprowadził mnie do schodów, które znajdowały się po lewej stronie jadalni. Były one szerokie, drewniane i wyglądały na stare. Tutaj, tak jak i na korytarzu, na ścianach wisiały portrety.
    - To są zdjęcia sióstr Halliwell i ich przodków. Ja niewiele o nich wiem, ale mama z chęcią ci o nich opowie - wyjaśnił Filip. Weszliśmy na pierwsze piętro. Znów znalazłam się w otoczeniu wazonów, obrazów, mnóstwa drewnianych, solidnych drzwi. Ściany pomalowano na czerwony kolor. Filip podszedł do pierwszych drzwi po prawej i otworzył je. - To jest mój pokój - oznajmił, zaglądając do środka. - Zabałaganiony, taki, jakim go zostawiłem - uśmiechnął się. W jego pokoju dominowały ciemne i zimne barwy, głównie granatowy i ciemnozielony. I tak jak wspominał, wszędzie walały się różnego rodzaju przedmioty. - Chodźmy dalej - zaproponował. Zgodziłam się. - Tutaj mieszka Maya - wskazał palcem kolejne drzwi z kolorowymi naklejkami. - Tu znajduje się pokój gościnny, głównie przeznaczony dla starych mebli. - Wskazał kolejne mijane drzwi. - Tu śpią rodzice, tam masz łazienkę, a tu - zatrzymał się przed ostatnimi drzwiami - jest twoja sypialnia. - Uśmiechnął się i uchylił lekko drzwi, które cicho skrzypnęły. Moim oczom ukazał się mały pokój o jasnozielonych ścianach, niebieskim łóżku pod oknem i ciemnymi meblami naprzeciw okna. Na środku pokoju leżał puszysty brązowy dywan, resztę podłogi pokrywały panele. Jak zaczarowana podeszłam do okna i wyjrzałam przez nie. Rozpościerał się z niego widok na miasto. - I jak? Podoba ci się? - zapytał Filip, siadając na łóżku. Chwilę jeszcze myślałam, przyglądając się wszystkiemu dokładnie.
    - Jest świetnie - szepnęłam i zajęłam miejsce obok niego. Oparłam głowę na jego ramieniu i tak siedzieliśmy dopóki do pokoju nie wpadła Maya.
    - Obiad gotowy! - zawołała i już jej nie było. Chyba źle się czuła z tym, że tam byłam.
    - Idziemy? - zapytałam, patrząc na chłopaka.
    - Okey - zgodził się. Wstaliśmy z łóżka i wyszliśmy z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Gdy doszliśmy do schodów, zauważyłam, że nie kończą się one na tym piętrze, lecz ciągną się dalej w górę.
    - Co jest na górze? - spytałam, pokazując szczyt schodów.
    - Strych. - Wzruszył ramionami. - A niby co innego? - Zaśmiał się. Tak, przyznaję, moje pytanie było głupie. Zarumieniłam się lekko, na szczęście chłopak tego nie zauważył, bo zbiegł przodem po schodach. Podreptałam powoli za nim. Cieszyłam się, że w końcu poznałam swoich prawdziwych rodziców, ale wydawało mi się, że coś jest nie tak. Tylko co?
    A może to po prostu moja wyobraźnia podsuwała mi takie głupoty? Druga odpowiedź, a raczej moje "zapewnienie" było łatwiejsze, bo nie trzeba było szukać ani zastanawiać się nad czymś, więc przekonywałam siebie, że to prawda i od razu poczułam się lepiej.
    Weszłam do jadalni, gdzie wszyscy już na mnie czekali. U szczytu stołu siedział uśmiechnięty Boris, po jego prawej stronie od okna zajmowała miejsce mama, a obok niej Maya. Po lewej stronie ojca siedział Filip, więc mnie zostało krzesło naprzeciwko szatynki. Zajęłam pospiesznie miejsce. Na początku powiedzieliśmy sobie "Smacznego" i nie odzywaliśmy się więcej. Dopiero później, gdy Eve przyniosła deser, Filip zaczął rozmowę od błahych żartów i pytań.
    Obiad sam w sobie był pyszny. Najpierw pomidorowa z makaronem, później pierogi z różnymi farszami i mięso do wyboru. Na stole stały również sałatki i soki, które można było sobie wziąć. Gdyby nie ta grobowa cisza na początku, to popołudnie uznałabym za jak najbardziej udane i szczęśliwe.
    Potem Eve i Maya przyniosły ciasto i kawę. Wszystko mi bardzo smakowało.
    - Uch, ale się najadłem! - zawołał Filip, dopijając sok. - Mamo, to było jak zwykle przepyszne.
    Mama spojrzała na niego z politowaniem, ale uśmiechnęła się i podziękowała.
    - Dziękuję - odezwałam się uprzejmie, kładąc na talerzu zmiętą serwetkę.
    - Och, słonko, smakowało ci? - spytała Eve.
    - Tak i to bardzo - odparłam szybko.
    - Cieszę się! - Uśmiechnęła się szeroko.
    - To co robimy? - zapytał Filip, spoglądając na każdego z nas. Wzruszyłam ramionami.
    - Może pokażesz Becky okolicę? - zaproponował Boris. Braciszek spojrzał na mnie wyczekująco.
    - Może innym razem. Jestem trochę zmęczona.
    - Oczywiście, idź do pokoju, odpocznij - zawołała mama, wstając od stołu i zbierając talerze. Również wstałam, wzięłam z korytarza swoje rzeczy i poszłam na górę. Weszłam do swojego pokoju, położyłam torby obok szafy i zaczęłam się rozpakowywać. Wyciągnęłam tylko część ubrań, resztę zostawiłam w walizkach. Gdy usiadłam na łóżku, usłyszałam ciche, nieśmiałe pukanie do drzwi.
    - Proszę! - zawołałam i czekałam na gościa.


~~ Liam ~~

    Jak co miesiąc, zbieraliśmy się w ciemnej, oświetlonej tylko świecami, okrągłej, podziemnej komnacie. Jak zwykle, piętnastego dnia miesiąca, obchodzimy nasze święto. To wtedy, w połowie każdego miesiąca, oddajemy krwawą cześć naszej bogini Hekate. Nie jestem pewny skąd u Wampirów wziął się jej kult, jestem w tych sprawach całkowicie zielony, choć do Krwiopijców należę już od trzech lat. Może dlatego, że była mroczną boginią? Boginią magii i czarów, która zeszła na złą drogę? Chyba tak. Wampiry są do niej podobne. Oczywiście tylko te stworzone przez ugryzienie. Byliśmy kiedyś ludźmi, mieliśmy dusze, wolną wolę. Teraz jesteśmy zabójcami, bestiami bez skrupułów. Tak, myślę, że to dlatego jest naszą boginią.
    Jakieś pół godziny temu wszedłem do słabo oświetlonego pomieszczenia, w którym dominowała czerwień. Szkarłat był wszędzie: na zasłonach, na ścianach, fotelach i kanapach. A jak nie czerwony to czarny. Czy w świecie Wampirów nie ma innych kolorów?
    Podszedłem do wysokiego blatu, na którym stała ogromna misa z jakąś przeźroczystą lecz gęstą cieczą. Zaintrygowany wyciągnąłem palec, chcąc zbadać zawartość misy, gdy usłyszałem za sobą czyjś perlisty śmiech. Odwróciłem się szybko i ujrzałem długowłosą piękność, ubraną w tradycyjny strój wyroczni, Freyę.
    - Witaj Liamie - odezwała się melodyjnym głosem, podchodząc do mnie. Skłoniłem się jak to należało ukłonić się równemu sobie w hierarchii. Uprzejmie, ale nie za głęboko, bo wtedy przeciwnik mógłby mieć nad tobą przewagę. - Co cię do mnie sprowadza?
    - Święto Hekate - odparłem, spoglądając jej w zielone oczy. - Ale jak widzę, przybyłem za wcześnie. - Mój wzrok, odrywając na chwilę spojrzenie od dziewczyny, spoczął na pustych fotelach i kanapach.
    - To nic - zapewniła i uśmiechnęła się, obchodząc dokoła stół. Stanęła naprzeciw mnie, po drugiej stronie blatu. - Jak zauważyłam, ciekawi cię, do czego służy to naczynie. - Zamilkła na chwilę, by przemówić z jeszcze większym uśmiechem na ustach. - Ciekawość jest pierwszym krokiem do piekła.
    - Ja już mam tam zarezerwowane specjalne miejsce, więc wszystko mi jedno.
    Kobieta zaśmiała się dźwięcznie. Przejechała palcem po tafli owej dziwnej substancji w misie. Wcześniej nie zauważyłem na niej runicznych znaków na jej brzegach, których nie potrafiłem rozszyfrować.
    Powstały fale, które po chwili przeobraziły się w czysty, wyraźny obraz, jakbym oglądał coś w telewizorze. Spojrzałem na Freyę zdziwiony, lecz ta nakazała mi patrzeć w misę. Spełniłem polecenie. Pochyliłem się, by lepiej widzieć i wtedy rozpoznałem osobę, która pojawiła się w misie. Louis szedł jakąś długą ulicą z torbą na ramieniu. Na mijanej reklamie, czy tablicy zobaczyłem adres. Long Street, Manchester. Co on robi w Manchesterze?
    Po chwili odpowiedź przyszła sama w postaci wysokiej brunetki. Dziewczyna podeszła do Wampira, zarzuciła mu ręce na szyję i przytuliła się do niego. Louis złożył na jej ustach namiętny pocałunek. Zauważyłem, że dziewczyna płakała. Czemu?
    Po tym obraz się rozmazał, a ciecz znów stała się przejrzysta.
    - Co to było? - zdziwiłem się, prostując plecy.
    - Musisz im pomóc. Oni muszą się tam spotkać. Inaczej świat pogrąży się w chaosie i ciemności i już nigdy nie będzie dobrze. Strzeżcie się syna Myrnina! Pokładajcie nadzieję w młodych Wilkach! Odnajdujcie szczęście w pomaganiu innym! - wołała Freya jak opętana. Przeraziłem się. Co mogą znaczyć jej słowa?
    - Kobieto! Ja cię nie rozumiem! - zirytowałem się.
    - Każ mu jechać do Manchesteru! Ona tam będzie!
    Potem zamilkła i upadła. No pięknie! I znów wszystko na mojej głowie! Liam Payne - Pan przynieś, wynieś, pozamiataj.


~~ Bella ~~

    Od kilku minut czułam, że coś jest nie tak. Ktoś mnie śledził, niestety nie mogłam dostrzec kto, bo wokół mnie przechodziło mnóstwo różnych osób. W końcu to centrum handlowe.
    Chodziłam sobie od sklepu do sklepu, w poszukiwaniu odpowiednich ciuchów do szkoły. Kupiłam już balerinki i legginsy, brakowało mi jeszcze nowej torby i paru innych drobiazgów. Wchodziłam do kolejnego sklepu, gdy właśnie to poczułam. Ciarki przeszły mi po całym ciele. Obejrzałam się dokoła, jednak nic szczególnego nie zauważyłam. Ruszyłam dalej, gdy usłyszałam swoje imię. Odwróciłam się i zobaczyłam, biegnącego w moją stronę Alexa.
    - Hej! - zawołałam, gdy w końcu stanął przede mną.
    - Cześć, Bells! - Uśmiechnął się. Dalej poszliśmy razem.
    - Co ty tu robisz? - spytałam po chwili milczenia.
    - Próbuję znaleźć nową torbę, plecak na książki, bo stary mi się rozdarł. - Pokiwałam ze zrozumieniem głową.
    - Znam ten ból - zaśmiałam się cicho.
    Z Alexem znaliśmy się od kołyski. Razem się bawiliśmy, razem chodziliśmy do szkoły, tak samo jak teraz. Nasze rodziny mieszkają na tym samym osiedlu i są dobrymi znajomymi. Kiedyś chodziliśmy ze sobą. Taka tam szczeniacka miłość. Mogliśmy mieć najwyżej trzynaście lat. To już przeszłość, ale dobrze wspominam ten okres mojego życia. Zabawy, przekomarzanie, jedzenie wspólnie upieczonych ciastek. Czasami żałowałam, że to już się skończyło. Na szczęście nasza przyjaźń się nie zepsuła, co więcej, można powiedzieć, że nasze relacje były jeszcze lepsze odkąd ze sobą zerwaliśmy.
    Mimo, że Alex do mnie dołączył, nadal czułam, że ktoś mnie śledzi. Przez cały czas chodziłam niespokojna, co chwila odwracałam się, by przyłapać kogoś na wpatrywaniu się we mnie. Nie udało mi się. Albo ten ktoś był bardzo czujny, albo ja to wszystko sobie wymyśliłam.


~~*~~*~~*~~*~~

Hej, szczerze? To sama się dziwię, że dodaję rozdział tak szybko :) Mam nadzieję, że... Jest ok, bo czasami mam wrażenie, że moje opowiadanie robi się zagmatwane i czasami nawet mnie jest trudno się w nim połapać... Odniosłam takie wrażenie ostatnio, gdy pisałam jakiś rozdział... No nie wiem, w każdym razie, idę sprawdzać swoje błędy.
Życzę Wam Szczęśliwego Nowego Roku, oby był lepszy niż ten, 2013...
Do kolejnego
Zuza♥

piątek, 20 grudnia 2013

*7. "... Wypiłeś ostatnio osocze jakiegoś ćpuna, czy co?..."

♥ Dla pewnej dziwnej, choć ważnej dla mnie osóbki, która wie, jak mnie rozweselić, choć często robi to nieświadomie. Dziękuję Ci za to, że dzięki Tobie mam mnóstwo nowych pomysłów na bloga, za ten Twój uśmiech, który pojawia się w najmniej oczekiwanych momentach. Pewnie tego nie przeczytasz, ale co mi tam... I tak Ci dziękuję ;* 



"Nie nauczyłeś mnie, jak żyć bez Ciebie."


~~*~~*~~*~~*~~

~~ Alice ~~

    Gdy wysiedliśmy z autokaru, mieliśmy piętnaście minut na znalezienie wolnego miejsca w przedziałach, zanim pociąg wyruszył. Siedzieliśmy razem. Ja, Damien, Bella, Jenn, Alex i Nathan. Zajmowałam miejsce najbliżej okna. Patrzyłam na szybko uciekające krajobrazy. Myślałam, jak to będzie, gdy wejdę do domu. Co mama powie na towarzyszącego mi chłopaka? Czy się do mnie odezwie? Czy nie będzie zła? W końcu z jakiegoś powodu nie chciała, bym uczyła się magii.
    - Hej! Ziemia do Alice! - zawołał Damien, machając mi ręką przed oczami. Zamrugałam kilka razy i spojrzałam na przyjaciół. Ci zaśmiali się cicho.
    - Pytaliśmy, czy zagrasz na nami - odezwała się Bella.
    - A w co? - zainteresowałam się, zapominając o swoich troskach choć na chwilę. Lubiłam różnego rodzaju gry.
    - W pytania i zadania - zaproponowała Jen. Wszyscy chórem zaakceptowaliśmy ten pomysł. Usiedliśmy więc bliżej siebie w nieforemnym kole. Damien wyciągnął butelkę z wodą owocową i położył ją na środku. Zakręcił. Wypadło na Alexa.

    Bawiliśmy się do końca podróży do Londynu. Śmialiśmy się, krzyczeliśmy jeden przez drugiego, gdy ktoś próbował oszukiwać. Podróż szybko minęła i, nim się obejrzeliśmy, trzeba było wysiadać.
    - Uważajcie na siebie - żegnała się ze mną Bella. Przytuliłam ją serdecznie i mocno.
    - Wy też! - Zaśmiałam się. Potem podeszłam do Jennifer i z nią również się pożegnałam.
    Wyszliśmy ze stacji i wsiedliśmy do czekającej taksówki. Pojechaliśmy na lotnisko. Samolot mieliśmy za godzinę, więc, gdy dojechaliśmy na miejsce, usiedliśmy i czekaliśmy. Nie odzywałam się za dużo, po prostu siedziałam w ciszy, choć wokół mnie panował istny chaos, jak to na lotnisku. W końcu po kilkudziesięciu minutach usłyszeliśmy w głośnikach, że możemy iść. Więc wstaliśmy i udaliśmy się do wyznaczonego nam miejsca. Przeszliśmy przez bramki i pokazaliśmy bilety młodej, uśmiechniętej kobiecie. Następnie weszliśmy na pokład samolotu i zajęliśmy miejsca obok siebie. Ja znów od okna. Westchnęłam. Czekało nas kilka godzin w samolocie, kilkanaście tysięcy metrów nad ziemią. Patrzyłam na przejeżdżające obok ciężarówki i wózki. Zamyśliłam się. Po głowie błądziło mi wiele mało ważnych rzeczy. Głównie strzępki jakiś wspomnień z dzieciństwa.
    Z odrętwienia wyrwał mnie Damien, kładąc mi dłoń na kolanie. Spojrzałam więc na niego i uśmiechnęłam się.
    - Co jest? - Nie dał się zwieść.
    To prawda, że z zewnątrz był opryskliwy i nie dawał nikomu do siebie dotrzeć, nie chciał niczyjej pomocy, ale jeśli pozwoli poznać jego prawdziwe JA, a mi się to udało, to okazuje się, że pod tą grubą skórą lenia i głupka kryje się wrażliwy , kochający i bardzo mądry człowiek, który wiele już w swoim młodym życiu przeżył.
    - Nic. Po prostu myślę o tym, co mama powie na mój przyjazd. W końcu nic jej nie mówiłam...
    - Nie przejmuj się. Co będzie, to będzie, a ja będę z tobą.
    - Dziękuję. - Pochyliłam się i przelotnie pocałowałam. Uśmiechnął się do mnie czule.
    Dochodziło południe. Ziewnęłam i zwinęłam się na siedzeniu, opierając głowę na ramieniu chłopaka. Już po chwili odpłynęłam w krainę marzeń.
    Obudziło mnie szturchnięcie w ramię i lodowaty uścisk na dłoni.
    - Alice, obudź się. Za chwilę lądujemy - usłyszałam szept Damiena tuż przy uchu. Otworzyłam delikatnie oczy. Zamrugałam parę razy, by przyzwyczaić wzrok do światła. Za oknami był ranek. Już zniżaliśmy się do lądowania. Wszędzie widziałam białe obłoki i kilka ptaków. W dole można było zauważyć płytę lotniska i różne budynki. Usiadłam prosto w fotelu i przeciągnęłam się. Nie mogłam w to uwierzyć! Spałam dobre 11 godzin! Widocznie ostatnio przez te egzaminy nie wysypiałam się za dobrze.
    Zrobiliśmy wszystko według poleceń. Gdy samolot się zatrzymał, wysiedliśmy i przebyliśmy odpowiednie kontrole. Potem wzięliśmy swoje walizki i wyszliśmy z budynku. Tuż za wyjściem zatrzymałam się i rozejrzałam dokoła. Wciągnęłam powietrze, którym oddychałam przez dobrych parę lat. Przeprowadziliśmy się do Osaki, gdy miałam chyba siedem lat. Ojciec awansował, dostał podwyżkę, mieszkanie i takie bajery. Bez namysłu rodzice postanowili wyjechać z Nantes do Japonii. Na początku trudno mi było przyzwyczaić się do nowego, trudnego języka, tradycji, kultury, aż w końcu japońska kultura stała się moim konikiem. Gdy skończyłam czternaście lat, kochałam ten kraj całym swoim serduchem. Umiałam już wtedy jako tako porozumiewać się po japońsku, więc postanowiłam, że będę biegle władać tym językiem. Jak na razie myślę, że jak na siedemnastolatkę radzę sobie całkiem nieźle.
Teraz już wiem, dlaczego mama tak szybko zgodziła się na wyjazd. Chciała oderwać się od swojej przeszłości, zapomnieć o tym, kim jest, choć zupełnie nie rozumiałam dlaczego. Może w końcu się dowiem?
    Wsiedliśmy do pierwszej wolnej taksówki. Podałam adres rodziców i ruszyliśmy. Cały czas patrzyłam w okno, wypatrywałam zmian, których było niewiele. Tu coś dobudowali, tu zburzyli, tu posadzili. Uśmiechałam się cały czas jak głupi do sera.
    Po kilkunastu minutach, bez korków, bo czas porannych już minął, a na popołudniowe było za wcześnie, stanęliśmy przed wysokim domem, który nic się nie zmienił przez te pół roku. Ten sam kolor, te same dachówki, te same okna, nawet firanka w jednym oknie była ta sama. Ta w moim pokoju. Tylko ogród nieco się zmienił, choć jak zawsze był równiuteńko przystrzyżony, po prostu idealny.
    Zapłaciliśmy kierowcy, wysiadając. Wzięliśmy swoje rzeczy i stanęliśmy z nimi na chodniku przed bramą. Nacisnęłam dzwonek domofonu. Nikt się nie odezwał, ale furtka skrzypnęła i uchyliła się. Weszliśmy więc do ogrodu, przeszliśmy wysypaną żwirem ścieżką i zatrzymaliśmy się przed drzwiami, które w tym samym momencie się otworzyły i ujrzałam w nich najdroższą mi osobę w rodzinie.
    - Babcia! - krzyknęłam, rzucając wszystko i podbiegając do niej. W jej urodzie było coś z Francuzki. Te czarne włosy, które wcale nie były jeszcze farbowane, by ukryć siwiznę, brązowe oczy i ciemna karnacja. Gdy się uśmiechała, a robiła to często, wokół oczu tworzyły jej się malutkie zmarszczki. Nikt nie dałby jej tych sześćdziesięciu lat. Nadal była w pełni sił, ładna i wesoła. Dopiero teraz zauważyłam, będąc Zmiennokształtnym, że tak naprawdę moja mama czy babcia niewiele się zmieniły przez te lata. Nadal wyglądały na młode, lecz doświadczone kobiety. - Jak miło cię widzieć! Tak bardzo się za tobą stęskniłam! - zawołałam, przytulając się do niej jeszcze  mocniej.
    - Ja też się cieszę, że przyjechałaś, ale może mnie puść, bo chyba nie chcesz mnie udusić? - zaśmiała się.
    - Co ty tu robisz? - spytałam, cofając się o krok.
    - Stark napisał do mnie, że wybierasz się do Osaki, więc ja również postanowiłam odwiedzić twoją matkę. Widzę, że nie jesteś sama. - Uśmiechnęła się. - Dzień dobry, Damienie - przywitała się, podchodząc do chłopaka i przytulając go do siebie.
    - Dzień dobry, proszę pani - powiedział uprzejmie i uśmiechnął się.
    - Rozmawiałam ostatnio z twoją babcią. Skarżyła się, że nie masz dla niej czasu - wytknęła mu.
    - Och - zmieszał się. - Co u niej?
    - Wszystko dobrze, na szczęście twoja siostra jest jeszcze z nią i może się nią zająć.
    - Przepraszam. Obiecuję, że się do niej odezwę - rzekł poważnie, a ja stałam tam obok nich i kompletnie nie rozumiałam o czym, a raczej dlaczego rozmawiają o babci Damiena.
    - Wejdźmy do środka - zaproponowała babcia i zanim się spostrzegłam, wzięła jedną z moich walizek i schowała się we wnętrzu domu. Poszłam za nią, w pośpiechu łapiąc rączkę drugiej torby. Damien szedł tuż za mną.
    Pozostawiliśmy niepotrzebne rzeczy na korytarzu, który przesiąknięty był kulturą japońską. W powietrzu unosił się specyficzny zapach parzonej zielonej herbaty. Znaczyło to, że mama była w domu. Skierowałam się za babcią do kuchni, gdzie przy stole siedziała, pochylona nad gazetą, moja rodzicielka. Gdy mnie zobaczyła, nie potrafiła ukryć zaskoczenia.
    - Alice? Co ty tu robisz? - zawołała, zrywając się z miejsca.
    - Cześć - powiedziałam nieśmiało. Podeszła do mnie i mocno przytuliła. Gdy zerknęła na drzwi, znów zaniemówiła. - Ach, to jest Damien, Dan to jest moja mama.
    - Miło mi panią poznać - odezwał się. Byłam z niego dumna. Starał się być miły i uprzejmy, a to przecież do niego niepodobne. Mama mnie puściła i spojrzała na chłopaka. Wyglądała trochę, jakby chciała go zabić lub chociaż wyrzucić z domu.
    - Dzień dobry - przywitała się przez zaciśnięte zęby. - Czemu nic nie powiedziałaś, że przyjedziesz? - zwróciła się do mnie już nieco spokojniej.
    - Chciałam wam zrobić niespodziankę - powiedziałam nieco pewniej. Nadal zastanawiałam się, czemu mama tak oschle przywitała Damiena.
    - I udało ci się! - Miałam wrażenie, że nie jest zadowolona z tego, że przyjechałam.
    - Wiedziałam, że nie będzie mogła uwierzyć w to, że postanowiłaś ją odwiedzić - zaśmiała się babcia, wychodząc ze schowka. - Siadajcie, pewnie jesteście głodni. Zaraz wam coś naszykuję, bo twoja matka jak na razie nie jest do tego zdolna.
    W trójkę zajęliśmy miejsca wokół stołu, a babcia po chwili podała pyszną herbatę i małe kanapki, naszykowane na szybko. Razem z Damienem pochłonęliśmy większość w ciągu kilku następnych minut.
    - Dziękujemy - westchnął Dan, opierając się o krzesło.
    - Nie ma za co! - zawołała, uśmiechając się. - To co chcecie robić?
    - Zdecydowanie odpocząć - odparłam. - Po tych wszystkich egzaminach nadal jestem zmęczona.
    - Właśnie, jak tam testy? - spytała babcia. - Gdy ja je zdawałam, były strasznie trudne. Pamiętam, jak twój dziadek pomagał mi z historią. Zawsze to lubił.
    Niespodziewanie moja mama chrząknęła znacząco. Babcia umilkła i przeniosła na nią wzrok.
    - Mamo, proszę cię - odezwała się moja rodzicielka z błagającą nutą w głowie.
    - Och Diano, kochanie, Alice powinna znać prawdę. Powinna wiedzieć, czemu nie praktykujesz już magii.
    - Mamo? O co chodzi? - Spojrzałam na nią, potem na babcie. - Babciu?
    - A róbcie, co chcecie! - krzyknęła mama. - Ja nie chcę mieć z tym nic wspólnego. Skończyłam z tym gdy miałam trzynaście lat i nigdy nie wrócę do praktykowania magii - wołała, wymachując rękoma. Po tych słowach wyszła z kuchni, a po chwili dało się słyszeć trzaśnięcie frontowych drzwi.
    - Babciu? O czym wy mówiłyście? - spytałam cicho, patrząc w brązowe oczy staruszki. Westchnęła, pozwalając, by powieki na chwilę się jej zamknęły. Wyciągnęłam ku niej rękę. Ścisnęłam jej dłoń, by dodać jej otuchy, by zachęcić do dalszej rozmowy. Pokiwała głową i odetchnęła głęboko, po czym zaczęła mówić cichym i słabym głosem.


~~ Zayn ~~

    - Oszalałeś, prawda? Powiedz, że tak, bo jeśli kurwa nie, to cię zabiję! Wypiłeś ostatnio osocze jakiegoś ćpuna, czy co? Po cholerę mnie tu wysłałeś? - krzyczałem do słuchawki. Po drugiej stronie był Styles.
    - Jeżeli nie możemy dobrać się do Prue, to zaczniemy wybijać jej przyjaciół! - Zaśmiał się szyderczo. - Gdy zostanie sama, nie będzie już taka nieustraszona. Cholera, tłumaczyłem ci to przed przyjazdem. - wkurzył się.
    - Dobra, dobra - starałem się załagodzić sytuację, bo zły Styles to niebezpieczny Styles. - To co mam robić?
    - Śledzić ją, a gdy będzie sama, zabić, poćwiartować, przebić kołkiem, co tylko chcesz, byleby tylko się jej pozbyć. Potem dopadniesz tego jej chłoptasia, ale z nim może być gorzej.
    - Dobra.
    - Zadzwoń, jak będziesz miał jakiś plan.
    - Dobra, nara. - Rozłączyłem się, zanim zdążył coś dodać.
    Włożyłem telefon do kieszeni, przewiesiłem torbę przez ramię i ruszyłem chodnikiem przed siebie. Musiałem znaleźć jakiś hotel, by móc wszystko dokładnie zaplanować i przemyśleć. I zostawić sprzęt.
    Rozejrzałem się dokoła. Zacisnąłem usta i zmrużyłem oczy. Byłem głodny, a wokół nie widziałem ani nie wyczułem odpowiedniej osoby do ugryzienia. Musiałem wytrzymać. Przyspieszyłem kroku. Skręciłem na podwórko pierwszego lepszego hotelu. Załatwiłem wszystkie formalności w recepcji, porwałem kluczyk i w mgnieniu oka znalazłem się w pokoju. Zamknąłem drzwi na klucz, położyłem torbę na łóżku, nie zwracając na nic uwagi. Wyciągnąłem z niej małą, przenośną lodówkę, z której porwałem woreczek z czerwoną cieczą. Zatopiłem w nim kły.
    Gdy się posiliłem, westchnąłem, oblizałem wargi i opadłem na łóżko. Byłem wyczerpany do granic możliwości. Od tygodnia robiłem wszystko, czego zażądał sobie Styles. Mam go po dziurki w nosie, ale bardziej od niego nienawidzę tych tępych Zmiennokształtnych, więc robię wszystko, by ich zniszczyć.


~~*~~*~~*~~*~~

Elo, elo! Co tam u Was? Jak tam koniec semestru? Oceny wystawione? Bo u mnie praktycznie już wszystkie :) W tym jedna szósteczka :D
Jak wrażenia po przeczytaniu rozdziału? :) Mam nadzieję, że momentami Was nie zanudziłam. Lepiej z "akapitami", czy bez? Zaczął się dziwny etap mojego opowiadania i mam nadzieję, że nikt się nie pogubi, bo będzie teraz dużo rzeczy z perspektyw innych bohaterów. Dlatego radzę czytać uważnie :)
Nie wiem, czy uda mi się coś do świąt dodać, dlatego już teraz pragnę złożyć Wam najserdeczniejsze życzenia, wesołych świąt, mnóstwa wymarzonych prezentów pod choinką, szczęścia, miłych pogodnych świąt, spędzonych z bliskimi. Czego sobie tylko życzycie. I szczęśliwego Nowego Roku, oby był lepszy niż ten. I śniegu na Wigilię, bo co to za święta bez śniegu, kuligu, bałwana czy choćby głupiej wojny na śnieżki z kuzynami *,* kiedy jest się caluteńka mokra, bo kuzyni się zmawiają przeciwko tobie *,*
Ściskam mocno ;*
Zapraszam:
http://zuzkamalfoy.tumblr.com/
Zuza♥

piątek, 6 grudnia 2013

* 6. "... Nie wyglądał jak Liam z boysbandu ani jak Liam-Wampir..."

Może będę się powtarzać, nie wiem, ale ten post dedykuję osobom, które komentują, a którym jeszcze nie dziękowałam ;* Nawet nie wiecie, ile radości mi sprawia, przeczytanie każdego, nawet nie wiadomo jak przesiąkniętego krytyką komentarza. I tu dziękuję Mystery, choć twoich komentarzy nie było za wiele, to pojawiły się i były takie, jakie lubię, czyli długie, w których napisałaś, co ci się podobało w rozdziale, a co nie, za co jestem ogromnie wdzięczna ;*


Słyszymy i widzimy tylko to, co jesteśmy zdolni pojąć. 


~~*~~*~~*~~*~~

Wstał piękny, ciepły, letni poranek. Słońce już od godziny ogrzewało świat swoimi promieniami.
Obudziłam się równo z nim, a za jakieś pół godziny rozdzwonii się budzik, budząc Alice i Becky oraz powodując w naszym małym pokoju istny chaos. Poszłam więc do łazienki, by potem nie robić zamieszania. Trudno było przedrzeć się przez labirynt toreb. Dziewczyny wyjeżdżały tylko na niecałe dwa tygodnie, a zabierały ze sobą masę ciuchów, jakby miały już tu nie wrócić. Otworzyłam drzwi, odsuwając czerwoną torbę Becky na bok. Zrobiłam poranną toaletę i ubrałam się.
Gdy wyszłam, dziewczyny jeszcze spały, więc, nie budząc ich, włączyłam laptopa. Zastanawiałam się, co powiedzieć Chrisowi, by nic nie podejrzewał, gdy po południu wyjdę na spotkanie z Liamem Chciałam dowiedzieć się wszystkiego o moim ojcu, lecz na razie nie powinnam nikomu mówić. Bo co, jeśli to wszystko okaże się kłamstwem?
Przeglądałam różne strony internetowe, ale nie znalazłam wiele takich, które by mnie zainteresowały. Jakieś plotki o gwiazdach w tym o Tomie Feltonie. Pisali o tym, że przeprowadził się z San Francisco z jakiegoś ważnego powodu. Nie podawali z jakiego, ale artykuł ten mnie zaciekawił.
W tym samym momencie zadzwoniły budziki i dziewczyny poprzewracały się na drugi bok. Becky zasłoniła głowę poduszką, a Alice zaczęła wymachiwać ręką w poszukiwaniu budzika. Westchnęłam i, uśmiechając się, wyłączyłam alarm. Odsłoniłam okno i w pokoju zrobiło się jasno. Potem otworzyłam je. Zawiał lekki wiatr, przynosząc ze sobą świergot ptaków.
- Która godzina? - zapytała Alice, siadając na łóżku i mrużąc oczy.
- Punktualnie w pół do ósmej. - Usiadłam na swoim łóżku.
Dziewczyny jęknęły chórem.
- Nawet dzisiaj nie dają nam się wyspać - westchnęła blondynka.
- Jeśli chcecie zjeść śniadanie, to radzę wam już wstawać - zauważyłam.
- Zajmuję łazienkę! - zawołały razem i, wystrzelone jak z procy, pobiegły do łazienki. Pierwsza dopadła do niej Alice. Becky walnęła zaciśniętą pięścią w białą płytę drzwi i zaczęła szukać swoich ubrań.
Równo o ósmej wyszłyśmy z pokoju. Szybko przeszłyśmy drogę z internatu do stołówki. Wzięłyśmy swoje śniadanie i usiadłyśmy przy stoliku. Przywitałyśmy się z chłopcami, którzy już tam siedzieli.
- Dzisiaj wielki dzień - zauważył Chris. Wszyscy spojrzeliśmy na niego, jak na kosmitę. - No co, cieszę się, że w końcu pozbędę się Damiena na dwa tygodnie. Marzyłem o tym odkąd razem zamieszkaliśmy. - Za te słowa oberwał od bruneta z łokcia w bok. - Poza tym Becky pozna swoich rodziców, a Alice wyjedzie stąd jako Zmiennokształtna. Tak, to wielki dzień - podsumował. Uśmiechnęłam się dobrodusznie.
Śniadanie minęło nam w miłej atmosferze. Gdy je skończyliśmy, poszłam z dziewczynami do naszego pokoju, by pomóc im z torbami. Za godzinę mieli pociąg do Londynu, potem każdy wsiądzie do innego środka transportu i poleci, pojedzie - zależnie gdzie - do swoich rodzin. Chris i Tom również zaofiarowali swoją pomoc, więc gdy wyszłyśmy z internatu, obładowałyśmy ich częścią walizek.
Czekaliśmy przed główną bramą na jakieś wolne miejsce w autokarze. Kilka już odjechało na stację. Zostały jeszcze dwa. W ostatnim znalazło się sporo miejsca, więc chłopcy upchali tam torby, a ja zaczęłam się żegnać z dziewczynami.
- Będę tęsknić. - Przytuliłam Alice.
- Ja też będę. - Teraz przyszedł czas na Becky.
- Obiecajcie, że zadzwonicie! - zastrzegłam.
- Och proszę was. Nie będzie nas tylko dwa tygodnie! - zawołał Damien, jednak podszedł do mnie, by się uściskać. - Nie szalejcie za bardzo. Chcę wrócić do szkoły, która będzie stała prosto - mruknął mi do ucha. Trzepnęłam go lekko w ramię i uśmiechnęłam się. Potem przyszedł czas na Filipa.
- Dbaj o Becky. I jakby coś się działo, to dzwoń, albo Teleportuj się - powiedziałam poważnie.
- Nie martw się. Damy radę! - Zaśmiał się, tuląc mnie do siebie. - I w wolnej chwili poćwicz trochę.
Pokiwałam głową. Patrzyłam, jak Alice i Damien wchodzą do autokaru, a Becky i Filip kierują się do stojącego dalej czarnego samochodu, którym mieli jechać do Manchesteru. Gdy machałam do blondynki, która uśmiechała się do mnie, poczułam, że ktoś delikatnie muska mój policzek. Odwróciłam się gwałtownie i zobaczyłam roześmianą Bellę i Jenn. One również wyjeżdżały. Szybko pożegnałyśmy się, bo autobus lada moment miał odjeżdżać. Dziewczyny zajęły miejsca przed Alice i brunetem i pomachały na pożegnanie. Wysłałam im po buziaku, po czym odjechali. Chris przyciągnął mnie do siebie i pocałował w czubek głowy. Odwróciliśmy się w stronę szkoły.
- Ale tu teraz pusto i cicho - westchnęłam, patrząc na ponuro wyglądające szkolne budynki. Została nas garstka, którą można policzyć na palcach u rąk. Chłopcy zgodzili się ze mną.
- To co robimy? - zapytał Chris, gdy szliśmy chodnikiem.
- Idę spać - oznajmił Tom. - Na razie! - zawołał i zniknął w internacie. Nie chciał nam przeszkadzać. Czułam jego emocję. Tą pustkę i smutek, który starał się ukrywać.
- No to co MY robimy? - powtórzył pytanie, uradowany Chris.
- Ja będę się cieszyć z tego pięknego słońca. Muszę się trochę opalić - powiedziałam, idąc przed siebie po trawie za internatem.
- Serio? Będziemy leżeć cały dzień na trawie w słońcu? - jęknął.
- Jak ci się nie podoba, zawsze możesz iść do pokoju - zauważyłam.
- A może zagramy w siatkę? - zaproponował, kiwając głową na boisko.
- We dwoje?
- Co? Boisz się, że przegrasz? - droczył się ze mną.
- Nie. Każdy wie, że jestem od ciebie lepsza. Po prostu to głupota grać w dwójkę - stwierdziłam, siadając na zielonej trawie.
- Ty lepsza ode mnie? W życiu!
- A właśnie, że jestem lepsza! - Wytknęłam mu język, przymykając oczy.
- To chodź, zagramy. Zobaczymy kto wygra. Zakład, że cię pokonam?
- Dobra. O co? - zapytałam, wyciągając dłoń i otwierając szybko oczy.
- Przegrany robi jutro wszystko, co zechce zwycięzca. - Uśmiechnął się łobuzersko.
- Okey, umowa stoi! - Uścisnęliśmy sobie dłonie.
- To lecę po piłkę! - zawołał i już go nie było.
Zastanawiałam się, na co się zgodziłam. Zrobi wszystko... Zadrżałam, wyobrażając sobie rzeczy, które mógłby mi kazać zrobić Chris. Musiałam wygrać! Za wszelką cenę!
- Gramy trzy sety do dwudziestu, zgoda? - zapytał, gdy przyszedł, niosąc dwie piłki do siatkówki.
- Jak tu niby mamy grać? I to we dwóch? Normalne sety?
Cameron
- Zadbałem o towarzystwo. Prue, poznaj proszę
Cameron. Cam, to Prue. - Zza Chrisa wyjrzała wysoka blondynka o błękitnych oczach i uścisnęła mi dłoń. - Cam będzie ze mną grała. Jest urodzoną siatkarką! - Podkreślił jej zdolności.
- A ja z kim mam grać? - zapytałam, rozglądając się dokoła.
- Zadzwoniłem po Toma. Zgodził się przyjść za jakieś dziesięć minut. Chodźmy! - Uśmiechnął się i poszedł w stronę boiska z rozłożoną siatką.
Gdy weszliśmy na boisko, zaczęliśmy się rozciągać. Po chwili dołączył do nas Tom. Gdy się trochę rozgrzał, mogliśmy zaczynać. Gra była zacięta, ale w sumie świetnie się bawiłam, a to najważniejsze. Pierwszego seta wygrali Cam i Chris, ale drugiego już my. W trzecim, walcząc do 32:30 zmiażdżyliśmy ich.
- I co, teraz wierzysz, że jestem lepsza? - zawołałam tryumfująco.
- Niech ci będzie, ten jeden raz - uśmiechnął się i pocałował.
- Chodźmy coś zjeść - zaproponował Tom.
Poszliśmy więc na stołówkę. Trafiliśmy idealnie na obiad. Gdy skończyliśmy, oznajmiłam, że muszę się umyć. Wstałam od stołu.
- Ale zobaczymy się później? - spytał Chris, również wstając.
- Może... Wiesz, muszę coś załatwić na mieście...
- Pójdę z tobą - zaoferował.
- Wiesz... To raczej babska sprawa... Lepiej żebyś został. Pogadaj z Tomem - zaproponowałam. - Poznajcie się lepiej, na pewno to wam nie zaszkodzi - zaproponowałam, uśmiechnęłam się, całując go w policzek. - Do zobaczenia potem!
- Cześć! - zawołał, gdy wychodziłam ze stołówki.
Ufff! Udało się go spławić!
Pobiegłam do pokoju, a gdy do niego weszłam, szybko zamknęłam drzwi na klucz. Wpadłam do łazienki, by się trochę ogarnąć i wziąć prysznic. Rozebrałam się i weszłam do kabiny. Opłukałam ciało letnią wodą, a gdy stanęłam znów na płytkach, owinięta w ręcznik, zaczęłam robić makijaż. Włosy zostawiłam rozpuszczone, jedynie je nieco pokręciłam.
Wyszłam z łazienki w samej bieliźnie, ponieważ zapomniałam zabrać czyste ubrania. Stałam przed szafą dobrych kilka minut, nie wiedząc co założyć. Aż w końcu wzięłam pierwsze lepsze ciuchy i wciągnęłam na siebie.
Była za piętnaście trzecia, więc szybko chwyciłam torebkę i wybiegłam z pokoju. Starałam się iść w ludzkim tempie. Co chwila upominałam się, by zwolnić. Jak poczeka, nic mu się przecież nie stanie.
Do kawiarni dotarłam z kilkuminutowym spóźnieniem. W Common Grounds niewiele się zmieniło. Dużo stolików, wokół nich krzesełka, przestronna sala z wielkimi oknami i bar.  Rozejrzałam się dokoła. Niespodziewanie przez moją tarczę mentalną, którą wytworzyłam przed wejściem tutaj, przedostały się czyjeś silne emocje. Podekscytowanie i zniecierpliwienie. Wiedziałam, że to moje Skojarzenie z Liamem. Tylko ono przebiłoby moją ochronę.
Zauważyłam chłopaka. Siedział przy tym samym stoliku co zawsze. Z dala od okien, na uboczu. Podeszłam do niego. Gdy na mnie spojrzał, aż się zachłysnęłam. Nie wyglądał jak Liam z boysbandu ani jak Liam-Wampir. Myślałam, że go znam, a tu proszę! Na spotkanie przychodzi Liam-Chłopak, którego nigdy nie miałam okazji poznać. No, może przez parę chwil... Jego brązowe oczy z czerwonymi przebłyskami otaczał wachlarz ciemnych rzęs, blada skóra, czerwone usta, starannie ułożone brązowe włosy. Jego twarz wykrzywił grymas. Ni to bólu, ni uśmiechu. Martwił się, lecz chciał to ukryć. Czym się martwił?
Ubrany był w zwykły ciemny T-shirt, podkreślający jego umięśnione ciało. Na nogach miał dżinsowe rybaczki i białe buty.
- Cześć - przywitał się po dłuższej chwili milczenia.
- Hej - odezwałam się i nadal staliśmy.
- Może usiądziemy? - zaproponował, kiwając głową na stolik i krzesełka. Skinęłam głową. Zajęliśmy więc miejsca naprzeciwko siebie. Gdy podszedł kelner, zamówiliśmy ciastka i kawę. - To... - zaczął. - Co tam u ciebie?
- Dobrze - stwierdziłam krótko. - Słuchaj - postanowiłam nie owijać w bawełnę. - Wiem, że trudno nam ze sobą rozmawiać po tym, co się stało, ale musisz mi powiedzieć, czy dobrze rozumuję.
- Tak - odparł, wyczytując z moich myśli resztę pytania. - Tak, twój tata żyje.
Moje serce zaczęło bić coraz to mocniej.
- Ale jak... Jak to możliwe? - szepnęłam, niezdolna wydobyć z siebie głośniejszego dźwięku.
- Sam do końca nie wiem. Podobno chronią go czary, o których Styles nic nie wie. Cały czas próbuje je złamać, ale jak dotąd bez skutku.
- Czy wiesz, gdzie on jest?
- Tego nikt do końca nie wie. Podobno, gdy ktoś jest blisko poznania prawdy o jego położeniu, to przenosi się gdzie indziej. Lub go przenoszą.
- Kto?
- Ludzie, którzy wiedzą o Wampirach i ich nienawidzą. Gdy byłem jeszcze z Stylesem, podejrzewał, że jest gdzieś w zachodnich Włoszech. Teraz może być wszędzie. Znaczy, wszędzie tam, gdzie są Łowcy Wampirów, a oni mieszkają praktycznie w każdym państwie.
- Świetnie - westchnęłam. - Nie jestem ani trochę bliżej rozwiązania tej zagadki. Ale dzięki, że się ze mną spotkałeś. - Wzruszył ramionami. - To, co tam u ciebie i reszty chłopaków? - spytałam, by przełamać powstałe między nami lody. Zaczął opowiadać, co tam u niego i Nialla oraz Louisa. Potem on zapytał o mnie i moich przyjaciół, więc powiedziałam, że prawie wszyscy wyjechali.
- Alice do Japonii, a Becky do Manchesteru i teraz w szkole jest mega pusto - zakończyłam.
- Która to Alice, a która Becky? - zainteresował się. - Jakoś nie zapamiętałem.
- Alice ma proste, blond włosy, a Becky ciemne i kręcone.
Pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Wiesz, będę musiała już lecieć. Powiedziałam, że przed szóstą będę z powrotem - powiedziałam po ponad dwugodzinnym spotkaniu. Chłopak zapewnił mnie na koniec, że postara się zebrać jak najwięcej informacji o moim ojcu i teoretycznym miejscu zamieszkania. Chciał mi pomóc. Starał się odpokutować za wszelkie zło, które uczynił. I byłam z niego dumna, bo zależało mi na nim i chciałam, by miał udane życie. I myślę, że teraz, jak się tak zmienia, to jego przyszłość wygląda o wiele kolorowiej, niż przed paroma miesiącami. Mimo złości, jaką do niego żywiłam, chyba już się na niego nie gniewam, bo grunt to mieć mnóstwo sojuszników i zaufanych ludzi. A myślę, że on może być i jednym i drugim. Może mam za miękkie serce, ale każdy zasługuje na drugą szansę. Nawet Wampir. Zwłaszcza przemieniony Wampir, który nie miał jak zdecydować o tym, czy chce nim zostać, czy też nie.
Gdy się już pożegnaliśmy, wyszłam na zewnątrz, a Liam został w kawiarence.
Dochodziła szósta, kiedy przekraczałam bramę. Przeszłam przez chodnik. Zauważyłam, że chłopcy siedzą przy boisku i o czymś zawzięcie rozmawiają. Widziałam na ich twarzach uśmiechy, więc zaśmiałam się cicho pod nosem. Nie chcąc im przeszkadzać, weszłam do internatu.
Przez całą drogę myślałam o ojcu. Gdzie jest? Czy go znajdę? Jak i w którym miejscu mam zacząć poszukiwania? Nie znałam odpowiedzi na żadne z tych pytań, ale obiecałam sobie, że chociaż spróbuję, nawet gdyby to miałaby być ostatnia rzecz, jaką zrobię.


~~*~~*~~*~~*~~

Hej, dziękuję za ponad 5000 wejść na bloga i komentarze pod ostatnim postem, jesteście wielcy, nawet nie wiecie, jak bardzo się cieszę :) Cytat u góry z mojego ciasteczka z wróżbą z dyskoteki andrzejkowej :)
Uch, dzisiaj miałam jechać na "Igrzyska Śmierci", ale z powodu kochanego wiatru Ksawerego odwołali wycieczkę i niestety jak na razie nie obejrzę filmu w kinie. Ale może się uda w przyszłym tygodniu. Poza tym, nie wiem, czy wiecie, ale dzisiaj o 22 chyba będzie druga część Władcy Pierścieni :) Och już nie mogę się doczekać, szkoda, że tak późno.
No nic, nie biadole dłużej. Jak na razie rozdział nie sprawdzony, tak wiec z góry przepraszam za błędy, gdy znajdę czas, wszystko poprawię.
Do kolejnego!
Zuza♥