środa, 30 grudnia 2015

Miniaturka 2. "Gorzka przeszłość."


Rosalie Montgomery zawsze była silną dziewczyną. Wychowała się bez mamy, z ojcem, więc musiała sobie radzić sama z pewnymi sprawami. I choć tata zawsze próbował ją we wszystkim wspierać, to nie było to samo, co mama. Nie zastąpił stuprocentowo matczynej miłości i opieki, choć bardzo się starał.
Z Prue przyjaźniły się niemal od zawsze. Obie nie pamiętały, jak to było, kiedy jeszcze się nie znały. Doskonale znały jednak dzień, w którym się poznały. Prue była jeszcze małym dzieckiem, ale jej ojciec już z nimi nie mieszkał. Spacerowała z mamą po parku. Musiały być wakacje, bo już wtedy Rosie chodziła do przedszkola, ponieważ ojciec nie potrafił jednocześnie pracować i zajmować się nią oraz domem. Jednak tego dnia nie była w szkole. Tata zabrał ją na lody z budki, która codziennie o tej samej porze przyjeżdżała do parku. Wesoła muzyka grała z głośników samochodu, a kolejka głodnych na słodycze dzieci ustawiała się do okienka na kilometr. Wśród nich znalazły się również Rosie i Prue ze swoimi rodzicami. Nie wiedzieć dlaczego, ale pośród tylu dzieci, rówieśników obu dziewczynek, to właśnie na siebie spojrzały. Rose uśmiechnęła się do młodszej koleżanki i podała jej misia, który jej upadł, kiedy próbowała zlizać topiącego się loda z wafelka. Prue nieśmiało spojrzała na koleżankę i podziękowała cicho. Między mamą i tatą nawiązała się luźna rozmowa. Od słowa do słowa, umówili się jeszcze kilka razy, a kiedy rodzice popijali kawę, dzieci się bawiły ze sobą i poznawały. Po kilku latach zaprzyjaźniły i już nie potrafiły żyć bez siebie. Mogły zawsze na siebie liczyć. Nawet wtedy, kiedy rodzina i inni bliscy zawodzili. A taka sytuacja w życiu Rosie nie raz się zdarzyła.
Mama blondynki odeszła od rodziny, kiedy ta miała trzy lata. Umarła w samotności, nie chcąc narażać rodziny na smutek oraz patrzenie, jak kona w bólu. Jej tata zawsze mówił o niej dobrze, choć w głębi duszy czuł do niej żal, że nie została z nimi do końca. Nawet nie mógł się z nią pożegnać przed śmiercią.
Wtedy jednak dziewczyny się jeszcze nie znały, a Rosie nawet nie pamięta dokładnie swojej mamy. Gdzieś w pamięci zostały jej wspomnienia o jej gęstych blond włosach oraz długich nogach. Kiedy widziała ją na zdjęciach, zawsze zazdrościła jej urody i żałowała, że nie odziedziczyła po niej niczego więcej. Zmarła młodo i na zdjęciach zachowała się jej młodzieńczość.
Na pewnej imprezie poznała chłopaka. Był od niej starszy, miał z dwadzieścia lat, kiedy ona niedawno obchodziła swoje szesnaste urodziny. Świetnie się bawili, tańczyli, rozmawiali. Chłopak był niezwykle mądry, imponował Rosie. Miał motocykl, którym odwiózł później dziewczynę do domu. Żegnając się, wsunął swój numer telefonu do tylnej kieszeni jej spodni, kiedy całował ją w policzek. Zauroczona nim, godzinami opowiadała Prue, jaki jest kochany i słodki. Młodsza przyjaciółka starała się ją jakoś uczulić na niego, pokazać jego słabe strony, lecz zakochana nie widziała jego wad. Jedynie same superlatywy. Nie chciała nawet słuchać Prue, kiedy ta wspominała, jak widziała go palącego trawkę ich szkołą, kiedy czekał na Rosie przy swoim motorze. Była zbyt w niego wpatrzona.
Rose popadała w jego towarzystwo i choć starała się utrzymywać kontakt z pozostałymi przyjaciółmi, to i tak stał się nieco inny. Chłodniejszy. Odzywała się do nich inaczej, już nie z miłością w oczach lecz z odrobiną złości. Zaczęła wagarować, znikała na całe noce, by móc się z nim spotykać.
Któregoś dnia po prostu wróciła. Już bez chłopaka, bez motoru. Z podkrążonymi oczyma i podartymi rajstopami. Od kilku dni nie było z nią kontaktu i Prue zaczęła się martwić, a kiedy przyszła do niej, cała zapłakana, w żałosnym stanie, wiedziała, że zerwali. A raczej to on zerwał z nią.
– Co się stało? – zapytała z troską, kiedy już usiadły w pokoju brunetki z gorącą czekoladą w dłoniach.
– Ja... – Pociągnęła głośno nosem. – Powiedziałam mu dzisiaj... że jestem w ciąży... – wyszeptała. Prue musiała się bardzo pochylić, by cokolwiek usłyszeć z jej ust.
– Jesteś w ciąży? – zapytała przerażona. Dla Prue to było coś niezwykle odległego. Rosie tylko pokiwała delikatnie głową. – A on co na to? – Przejęła sprawy w swoje ręce. Blondynka nie była w stanie wiele zrobić, wiec Prue postanowiła jej jakoś pomóc.
– On powiedział... Stwierdził, że to na pewno nie jego dziecko i na pewno nie będzie się nim zajmował. – Zapłakała cicho. – Dodał też na koniec, że jeżeli zrobiłam sobie bachora, to sama go będę wychowywała. – Zaszlochała, ukrywając twarz w dłoniach.
– A to świnia... – szepnęła cicho brunetka. Przytuliła przyjaciółkę najmocniej jak tylko potrafiła. – Rozmawiałaś z tatą? Bał się o ciebie, dzwonił do nas po kilka razy dziennie i wypytywał o ciebie.
Rose pokręciła szybko głową, podnosząc wzrok na przyjaciółkę. W jej oczach odbił się strach i panika.
– Boję się  – przyznała cicho. – Co powie na marnotrawną córkę z brzuchem? – Załkała. 
– Na pewno okaże odrobinę więcej empatii niż twój pożal się Boże chłopak – zakpiła. 
– Przepraszam, ostatnio byłam fatalną siostrą – powiedziała Rose.
– Wiem o tym. – Zaśmiała się. – Ale i tak cię kocham i nie zamieniłabym cię na nikogo innego – szepnęła jej do ucha, przytulając ją mocno.
Razem poszły do domu blondynki, a kiedy Rose opowiadała ojcu, co się stało, przyjaciółka mocno trzymała ją za rękę, dodając tym gestem otuchy. Nie można powiedzieć, pan Montgomery nie był zadowolony. Mało który ojciec cieszyłby się, że jego nastoletnia córka zaszła w ciążę i to w dodatku z chłopakiem, który ją od razu zostawił. Jednak uśmiechnął się i odetchnął z ulgą, widząc ją całą i zdrową. Zapewnił również, że przecież jakoś sobie poradzą. Jak zwykle z resztą. Na koniec wpadli sobie w objęcia, a Rose przeprosiła tatę za wszystko.
Kolejne tygodnie mijały spokojnie. Rose wróciła do szkoły i nadrabiała zaległości. Prue starała się jej pomóc we wszystkim, w czym tylko mogła. David zaofiarował również swoją pomoc w domowych obowiązkach. Wszystko w końcu zaczęło układać się po ich myśli.
Prue widziała diametralne zmiany w zachowaniu Rose, zwłaszcza wobec płci przeciwnej. Do wielu chłopców odnosiła się z dystansem, nawet jej brata nieco odsunęła na moment. Dopiero po jakimś czasie wrócił do łask i dziewczyna czuła się przy nim bezpiecznie i komfortowo. Jednak poza nim, żaden chłopak nie mógł się do niej za bardzo zbliżyć. Już żadnemu nie chciała zaufać.
Tuż przed świętami Rose miała umówioną wizytę u lekarza. Czuła się świetnie, więc z uśmiechem na ustach, szła pod rękę z Prue. Minęło trochę czasu, i choć ból nie zniknął, to starała się o nim zapomnieć. Zapomnieć o chłopaku, o tym, jak ją potraktował. I działało za dnia i starała się wykorzystywać swój dobry humor, bo wiedziała, że już niedługo przyjdzie noc i kolejne koszmary. Poza tym dobry nastrój przyjaciółki działał na nią zaraźliwie i przy Prue nie potrafiła się smucić.
Ze swoim tatą miała się spotkać już u lekarza, jednak w ostatniej chwili zadzwonił do niej, że się nieco spóźni. Nie przejmowała się tym. Miała przy sobie swoją najlepszą przyjaciółkę i to jej wystarczyło.
Podekscytowana weszła do gabinetu. Jej ciążę od początku prowadziła miła kobieta, która przypadła jej do gustu już przy pierwszym spotkaniu. Przywitały się, lekarka zapytała o samopoczucie i to, jak jej minął ostatni czas. Rose chętnie opowiadała jej, co się z nią działo a potem role się odwróciły. W pewnym momencie kobieta skupiła się mocniej, przez kilka chwil spoglądała w monitor i w zamyśleniu zapisała coś w karcie pacjenta.
– Coś się stało? – zapytała podejrzliwie Rosie.
– Wytrzyj się. – Podała jej ręcznik. Dziewczyna posłusznie wykonała polecenie, po czym zasiadła naprzeciwko lekarki przed biurkiem.
– Przykro mi to mówić – zaczęła, a Rose coś ukłuło w piersi. Bała się dalszych słów. – Dziecko zmarło. Myślę, że to z powodu jakiegoś zakażenia, może bakterii. Tobie nic nie zrobiły, ponieważ masz wysoką odporność. Płód niestety takiej jeszcze nie miał.
Rosie patrzyła na nią i nie słyszała wielu słów. Dziecko umarło... Jej dzidziuś nie żyje. W oczach stanęły jej łzy. Zaczęła kręcić głową, nie mogąc uwierzyć w to, co przed chwilą oznajmiła jej kobieta.
Lekarka niespodziewanie wstała i wyszła z gabinetu. Po chwili weszła z powrotem a za nią Prue, która natychmiast podeszła do niej i przytuliła ją mocno.
– Będzie dobrze – szepnęła. – Chodźmy, twój tata czeka na dole. – Delikatnie ją pociągnęła. Rosie spojrzała na nią zapłakanymi oczami. Co prawda bała się, jak to będzie, kiedy w końcu urodzi, czy sobie poradzą, ale kiedy pogodziła się z myślą, że zostanie mamą, ucieszyła się z tego. Przywykła do tych myśli i teraz, kiedy dowiedziała się, że jednak nie będzie dziecka, poczuła pustkę. Ogromną pustkę. Tak, jakby kogoś jej znowu zabrano.
Potem jeszcze długo nie mogła się po tym pozbierać. Wiele się na jej głowę wtedy zwaliło i nie potrafiła sobie z tym poradzić. Opuściła się w nauce, więc miała jeszcze więcej kłopotów. A Prue i David jak zawsze trwali przy niej, mimo, że ona była często bierna na ich obecność.

~~*~~*~~*~~*~~

I znów przybywam ;) Jak tym razem miniaturka? Ostatnia Wam się chyba spodobała ;) Mam jeszcze pomysły na może dwie, które opublikuje razem z epilogiem ;)
Chciałabym Wam życzyć udanego Sylwestra, a w Nowym Roku mnóstwo zdrowia, żeby był lepszy, niż ten co się kończy. Miłości i szczęścia, bo to najważniejsze :) I tego, czego tylko sobie życzycie <3

poniedziałek, 21 grudnia 2015

Miniaturka 1. "Słów kilka o Ohrimach."


Mężczyźni, którzy byli zaangażowani w pościg za zbiegłymi, wrócili do wioski zdenerwowani. Klęli w swoim ojczystym języku, a trzeba Wam wiedzieć, że mieli dosyć sporo niecenzuralnych słów. Nie mogli uwierzyć, że wykiwała ich dwójka młodzików. Ich, doświadczonych wojowników i mężczyzn.
Merrin czekał niecierpliwie, jak na szpilkach, chcąc dowiedzieć się, jak poszły im łowy. Zobaczywszy markotne miny towarzyszy, od razu wiedział, co usłyszy.
– Uciekli. – Westchnął Silas. Wódz trzasnął całą pięścią w stół, wstając z drewnianego krzesła. Myślał gorączkowo o ofierze, jaką mieli złożyć tego dnia bogom. Przez wariacje, jakie zadziały się na stosie, nic nie dali bogom i teraz oni będą źli na całą wioskę. Lękał się gniewu bogów, zwłaszcza jednego. Według ich wierzeń  Amandla, najważniejszy bóg, który sprawował władzę właśnie nad głównymi organami władzy, oraz sprawował pieczę nad pozostałymi bożkami, był najgroźniejszy. Często popadał w szał, co objawiało się częstymi suszami lub całodobowymi opadami deszczu. Zjawiska atmosferyczne miał pod swoją opieką i mógł im rozkazywać.
Merrin wolał nie myśleć, jaka kara ich spotka, za takie przewinienie. Jeszcze nigdy nie zdarzyło im się nie złożyć ofiary na czas. Próbował wymyślić, co mogliby podarować bogom w zamian, by ich choć trochę udobruchać, ale niestety, posiadali mało zapasów.
– Wodzu – odezwał się grzecznie i cicho Silas. Merrin spojrzał na niego. Już zapomniał, że byli razem z nim. – Może byśmy... Przynieśli coś z lasu? Może uda nam się coś znaleźć? – zapytał. Najwidoczniej ich myśli krążyły wokół tego samego tematu.
Przywódca zastanowił się przez chwilę. Nie podobało mu się, że to nie on wpadł na ten pomysł. Wolał sam wszystko zorganizować, ale wiedział, że jeżeli nic nie zrobią, na pewno narażą się a gniew bogów. Jeżeli coś im podarują, może okazać się, że się tak bardzo nie wściekną.
– A więc idźcie i poszukajcie w lesie najlepszych ziół i mięsiwa. Może zdołacie jeszcze coś upolować – powiedział to takim tonem, jakby to wszystko to był jego pomysł. Jeszcze kiedy mówił, wskazał im drzwi.
– Tak jest, wodzu! – odkrzyknęli chórem wszyscy zebrani i wyszli.
Zostawili Merrina ze swymi myślami. Przeklinał w duchu dwójkę cudzoziemców, którzy mieli mu przysporzyć chwały wśród bogów a narobili tylko wielkiego bałaganu.
Nie dosyć, że musiałem ich wyżywić, to jeszcze znaleźć pracę oraz na koniec uciekli i nie dali mi żadnego pożytku z siebie, warknął w myślach. Teraz jeszcze szukaj nowej ofiary!
Nie mógł tego przeboleć. Nie potrafił się pogodzić z porażką. Bardzo chciał, by w końcu wszystko wyszło na jego. Miał nadzieję, że chociaż ofiara wyjdzie. Jeżeli nie, to oznaczało koniec jego. Koniec jego rządów, może nawet koniec życia.
Zaczął powoli przechadzać się w tę i z powrotem po pomieszczeniu, chcąc zabić czas oczekiwania na swoich poddanych. Zastanawiał się, jak dawno już wyruszyli i ile czasu im zajmie powrót. Już miał nawet wyjść z domu i rozejrzeć się po wiosce, kiedy znów ktoś do niego zawitał. Tym razem był to jego syn, Kartik.
– Ojcze, wiem, że robisz wszystko dla dobra całej wioski, ale mam jedno pytanie, jako twój następca – odezwał się szybko, jakby spodziewał się, że Merrin mu przeszkodzi w wypowiedzi.
– Słucham cię, synu. – Westchnął przeciągle. Dobrze wiedział, że Kartkik jest naprawdę uparty i zrobiłby wszystko, żeby dowiedzieć się tego, czego chciał się dowiedzieć, przychodząc tutaj.
– Dlaczego zamierzałeś spalić naszych przyjaciół? – zapytał wprost.
– Oni nie mogli być waszymi przyjaciółmi! – Zaśmiał się w głos. – Znaliście się raptem parę dni, może tydzień. Nie poznaliście się dostatecznie, żeby nazywać ich swoimi przyjaciółmi – krzyknął zdenerwowany.
– Ale to byli jednak goście! – zezłościł się. – Poza tym, zawsze do tej pory wystarczała ofiara z jednego zwierzęcia oraz roślin. I nagle musieliśmy bogom podarować dwóch ludzi? – Tym razem to Kartik się zaśmiał.
– Jak śmiesz podważać moje decyzje? – Stanął przed chłopakiem. Niby syn był wyższy, ale czując respekt przed ojcem, a przede wszystkim wodzem, skurczył się w sobie.
– Po prostu czuję, że gdybyś ich oddał bogom, byliby źli. Jeszcze bardziej, niżbyś już nic im nie podarował – szepnął Kartik, spuszczając wzrok. Chciał już wyjść, ale sumienie  kazało mu wszystko wyjaśnić ojcu.
– Sumienie? – prychnął Merrin. – W podejmowaniu decyzji masz się kierować rozumem i dobrem swojego ludu a nie tym, co ci sumienie podyktuje! – Zawołał, ośmieszając chłopaka. – Odejdź, rozmowa skończona – warknął.
Kartik wyszedł, zatrzaskując drzwi. Z jednej strony bardzo się bał przejęcia władzy, jaka będzie mu przysługiwać po śmierci ojca. Z drugiej jednak wolałby już być wodzem, byleby tylko nie słuchać tyrad Merrina i jego jakże wspaniałych i cudownych pomysłów. Miał nadzieję, że bogowie go wspomogą, kiedy będzie musiał sam podjąć pierwszą decyzję, by wybrał dobrze. Mimo przestróg czy jakichkolwiek nauk ojca, zawsze, przy jakimkolwiek wyborze słuchał swojego wewnętrznego głosu oraz Felicity. Bardzo się ze sobą zżyli i już nie wyobraża sobie życia bez niej u swego boku. Mimo, że małżeństwo było ustawione, byli szczęśliwym i zgranym małżeństwem jakiego ze świecą po całym świecie szukać.
Uśmiechnął się na samo wspomnienie żony. Czekała na niego w domu z ciepłym posiłkiem. Była smutna, ponieważ Chloe odeszła bez pożegnania. A dziewczyna bardzo umilała dzień Felicity. Nie czułą się samotna, zawsze razem wypełniały swoje obowiązki. Wśród mieszkanek Ohr nie miała dziewczyny, z którą utrzymywałaby tak bliski kontakt. Z resztą, każda inna miała już swoją rodzinę, którą musiała się zajmować od rana do samego wieczora, a czasami nawet i w nocy.
Kartik, wchodząc do domu, powitał swoją żonę. Streścił jej rozmowę z ojcem. Dziewczyna przejęła się tym nie na żarty i starała się pocieszyć jakoś męża, ale bezskutecznie.
Kiedy zasiedli do kolacji, przyszli do nich ludzie wodza, którzy oznajmili, że wszyscy mają się zebrać wokół stosu.
Felicity spojrzała na Kartika zdezorientowana. Ten tylko wzruszył ramionami.
– Najwidoczniej znaleźli nową ofiarę – wyjaśnił, pociągając żonę za rękę w kierunku wyjścia.

~~*~~*~~*~~*~~

Hello, it's me! W końcu pojawiam się z taką drobną miniaturką. Mam nadzieję, że Wam się spodoba. Miała być nieco inna, ale wyszła taka i jest taka, po prostu ;)
Z racji tego, że chyba nic nie dodam do świąt, to chciałabym Wam złożyć najserdeczniejsze życzenia na te zbliżające się Święta Bożego Narodzenia! Dużo uśmiechu na ustach, miło spędzonych, w rodzinnym gronie świąt. Fajnych prezentów pod choinką, zdrowia i miłości <3
Mam nadzieję dodać coś do końca roku, może kolejną miniaturkę a epilog na początku kolejnego roku? Może w urodzinki bloga? Co wy na to? :)
Pozdrawiam Was cieplutko, bo zimno <3