piątek, 27 czerwca 2014

*20. "Bądź z nią szczery we wszystkim, w czym tylko możesz."

Rozdział dedykuję całej mojej klasie. Smutno mi się robi, gdy pomyślę, że już może nigdy się nie spotkamy, nie w takim gronie. A byłoby super. Tyle wspólnych wspomnień będziemy dzielić - tych smutnych, wesołych czy zabawnych. Tak dużo się przez te trzy lata wydarzyło! Aż trudno zliczyć. Cieszę się, że trafiłam do tej 3b. Mimo wielu kłótni, niezorganizowania, nie lubienia się wszystkich członków klasy, było świetnie i bardzo dobrze będę wspominać gimnazjum. Przede wszystkim dzięki Wam, bo na nic innego nie mogę liczyć :D Dziękuję Wam ludziska za te trzy lata spędzone razem! ♥ I mam nadzieję, że jednak wybierzemy się razem gdzieś jeszcze! Jeny, chłopaki mogli się ze mnie śmiać, że płakałam, ale strasznie mi będzie Was brakować! ♥


Mimo tylu pomyłek
I tak będę z tobą
Mimo tak wielu granic
I tak będę z tobą
Mimo tylu nieznanych
I tak będę z tobą
I tak będę sobą
- Będę z tobą; LemON


~~*~~*~~*~~*~~

~~ Rose ~~

    Prue naciągnęła strzałę na cięciwę, wymierzyła w tarczę i strzeliła. Dokładnie śledziłam każdy jej ruch. Bo cóż innego mi pozostało? Nie chciałam jej rozpraszać rozmową, a przecież sama zgodziłam się, by przyjść tutaj z nią, by mogła poćwiczyć. Szczerze, całkowicie nie rozumiałam, dlaczego nie chciała powiedzieć Chrisowi o tym, że uczy się strzelać z łuku. Według mnie to było bardzo fajne. Co prawda sama bym na pewno nawet nie spróbowała, ale skoro jej się to podoba... Ale cóż, nie rozumiałam wielu rzeczy, które ostatnio działy się wokół mnie. I już mnie to nie dziwiło.
    Nie trafiła w środek tarczy, sama przyznała mi się, że tylko raz udało jej się tego dokonać, z mniejszej odległości, ale strzała utkwiła naprawdę bardzo blisko środka. Dziewczyna przekrzywiła głowę, oceniając, jak jej poszło. Chyba uznała, że całkiem nieźle, bo usiadła obok mnie, kładąc delikatnie łuk i kołczan ze strzałami na ziemi.
    - Gdzie ty się tego nauczyłaś? Normalnie aż strach koło ciebie siedzieć - zagadnęłam.
    - Filip mnie wszystkiego uczy. Przypadkowo kiedyś się tu na siebie zetknęliśmy i go o to poprosiłam, a on nie odmówił. Wiesz, że zawsze chciałam się nauczyć strzelać z łuku.
    - Chyba odkąd obejrzałaś "Opowieści z Narnii" - powiedziałam.
    - To też. - Zaśmiała się.
    - Wiesz, że będę tęsknić? - zapytałam nieśmiało.
    - Na pewno nie bardziej ode mnie - odparła.
    - Oj nie wiem, nie wiem. Nie byłabym tego taka pewna. Tak strasznie mi ciebie brakuje w Londynie! Chciałabym, by wszystko było tak jak dawniej - wyznałam.
    - Też chciałabym wrócić do Londynu, ale wiesz, że nie mogę. Muszę zostać tutaj. Ale jeśli wszystko dobrze pójdzie, przyjadę na Święta Bożego Narodzenia. - Uśmiechnęła się krzywo. Wiedziałam, że myśli o tym samym co ja. Że do świąt jeszcze pół roku. Że to zdecydowanie za długo. Objęłam ją ramieniem i przyciągnęłam do siebie. Położyła głowę na moim ramieniu a ja swoją na jej głowie. Siedziałyśmy tak, kołysząc się w prawo i w lewo przez jakiś czas, nie odzywając się do siebie. Cieszyłyśmy się tą chwilą, czerpałyśmy na zapas szczęście z tego, że byłyśmy razem, siedziałyśmy obok siebie, tuliłyśmy się.
    - Co tam u ciebie i Toma? - zapytała znienacka.
    - A co ma być? - zdziwiłam się. Spojrzałam na nią, zastanawiając się, czy ze mnie nie drwi, lecz mówiła całkiem poważnie. Przynajmniej na taką wyglądała.
    - No nie wiem. Dlatego się pytam. Ostatnio dużo czasu spędzałaś ze mną. Nie było mu z tego powodu przykro? W końcu już jutro wyjeżdżasz.
    - Wiesz, gdy z nim gadałam, zachowywał się jakoś dziwnie. Tak właściwie to ja cały czas nawijałam, a on milczał. Spytałam go, czy wszystko w porządku, ale on powiedział, że tak i żebym się nim nie przejmowała. Ale jak mam się nie przejmować jak widzę, że coś go gryzie. Zależy mi na nim jak na nikim do tej pory...
    - To było straszne pół roku dla nas wszystkich. Musisz postawić się w jego sytuacji. Czy nie zachowywałabyś się tak samo? Pomyśl.
    - Ale czuje, że to nie ma nic wspólnego z Vivian. Nie w tym sensie. Wydaje mi się, że chodzi o mnie. Mam takie przeczucie... Tylko kompletnie nie wiem, czy poprawne. I nie wiem, jak to sprawdzić, bo Tom nic mi nie chce powiedzieć.
     - A myślisz, że mnie by powiedział? - spytałam ostrożnie. Nie wiedziałam, czy chciała, bym wchodziła buciorami w ich sprawy.
    - Nie mam pojęcia, ale jeśli chodzi o mnie to pewnie tobie szybciej powie niż mnie. Porozmawiałabyś z nim? Strasznie się o niego boję... - wyznałam. Prue zaśmiała się cicho. - No co?
    - Nic, po prostu cieszę się, że w końcu znalazłaś kogoś, kto ci się podoba i odwzajemnia twoje uczucia. Jakoś nigdy nie miałaś szczęścia w miłości.
    - Ale za to zawsze miałam szczęście w kartach - odparłam. Obie zaśmiałyśmy się głośno.
    - Będzie mi ciebie brakować! Bardzo! - Westchnęła Prue, podnosząc się z ziemi.

~~ Tom ~~

    Prue znalazła mnie między regałami w bibliotece. Właśnie odkładałem książki na swoje miejsce, gdy podeszła do mnie i zagadnęła.
    - Hej, co tam? - Odwróciłem się do niej, uśmiechnąłem delikatnie i wzruszyłem ramionami. Potem wróciłem do poprzedniej czynności. Dziewczyna sięgnęła po następną nieuporządkowaną książkę i położyła na odpowiedniej półce. - Gadałam dzisiaj z Rose.
    - Codziennie z nią rozmawiasz - zauważyłem.
    - To prawda - przytaknęła. - Ale dzisiaj rozmawiałyśmy o tobie.
    - O mnie? - zdziwiłem się.
    - O tobie - potwierdziła. - Martwi się o ciebie.
    - Niepotrzebnie. Nic mi przecież nie jest.
    - No właśnie nie jestem pewna. Dziwnie się zachowujesz.
    - To znaczy jak? - zapytałem, przerywając na chwilę pracę. Spojrzałem jej prosto w oczy. Wiedziałem, że ma mocne argumenty. Widziałem w jej oczach, że się nie podda dopóki nie powiem jej prawdy.
    - Wiesz, gdybym to ja wiedziała, że pozostał mi jeden dzień z Chrisem zanim by nie wyjechał gdzieś daleko i potem nie mogłabym się z nim widywać to wykorzystałabym ten czas jakoś bardziej... Spędziłabym z nim jak najwięcej czasu, wiedząc, że później może być to niemożliwe. Czy to nie dostateczny dowód na to, że zachowujesz się inaczej niż zwykle?
    - Sam nie wiem. My nie jesteśmy jak ty i Chris. Nie chodzimy ze sobą pół roku. Znamy się jakieś dwa tygodnie... Czy to możliwe, żeby w tak krótkim czasie się zakochać? - spytałem.
    - Rose się zakochała - odparła. Serce zabiło mi szybciej. Prue spojrzała na mnie uważniej. Przekrzywiła głowę i uśmiechnęła się. - O co chodzi?
    - Nie mam pojęcia, czy to wypali. Czy ja i Rose... Czy ten związek ma przyszłość? Czy damy radę tak na odległość, nie mówiąc sobie pewnych rzeczy?
    - Nie przekonasz się, dopóki nie spróbujesz. Zaryzykuj, a przekonasz się, że warto.
    - A jeśli okaże się, że to dla nas zbyt trudne? Nie chcę skrzywdzić ani siebie, ani jej. Ale jeśli zaangażujemy się bardziej to skrzywdzimy się na pewno.
    - Nie, jeśli pozostaniecie sobą. Jest tyle par na świecie takich jak wy i normalnie żyją, pobierają się, mają dzieci. Rodzice Alice na przykład. Jej mama jest Zmiennokształtną, a jej ojciec człowiekiem.
    - Naprawdę? Nie wiedziałem.
    - Według mnie jesteście dla siebie stworzeni. Tylko nie możesz się od niej odwracać. To również ją rani. Bo bardzo się o ciebie martwi. Bądź z nią szczery we wszystkim, w czym tylko możesz. Wtedy będzie wam o wiele łatwiej.
    Wiedziałem, że miała racje. Tylko czy tego nie spieprzę? Czy już nie spieprzyłem?
    - Idź do niej. Czeka na ciebie już tak długo, nie pozwól jej, by czekała jeszcze dłużej - usłyszałem głos Prue. Porzuciłem książki na środku biblioteki i wybiegłem z niej, szukając Rose.

~~ Prue ~~

    Przy żegnaniu Rose było mnóstwo łez, uścisków, pocałunków. Pustki, smutku, żalu. Ale w końcu wyjechała, a my musieliśmy żyć dalej.
    Przez kolejne dni nie działo się nic ciekawego. Powoli wdrażaliśmy się w szkolne życie. W weekend należało odrobić zaległe prace domowe, które nauczyciele zadali nam na te trzy tygodnie wolnego. Nie były to trudne zadania, ale i tak zmarudziłam przy nich większość soboty. Na szczęście przy kolacji czekała nas miła niespodzianka. Stark ogłosił, że dwudziestego siódmego lipca odbędzie się dyskoteka. Gdy tylko to powiedział, wszyscy zaczęli krzyczeć z radości i klaskać.
   - Dobrze, dobrze. Wiem, jak bardzo jesteście rozradowani, ale mam jeszcze jedno ogłoszenie. Otóż przyszły wyniki waszych egzaminów. Bardzo się cieszę, bo wypadły nadzwyczaj dobrze. Poprosiłbym, by przewodniczący klas przyszli do mnie po kolacji, by odebrać dokumenty, z których dowiecie się o waszych wynikach. Smacznego! Radujcie się, bo macie z czego! - zakończył i wyszedł ze stołówki.
    Przewodniczącą naszej klasy na początku roku została Alice i to ona, w towarzystwie Damiena, po kolacji poszła do Starka. Natomiast ja razem z Becky i Chrisem wyszliśmy na dwór. Usiedliśmy na trawie pod drzewami. Zamierzałam wypytać dziewczynę o to, jak było u jej rodziców, czy wydarzyło się coś szczególnego. Lecz kiedy o to zapytałam, Beck zaczęła opowiadać jakich to fantastycznych ma rodziców, że Maya, mimo jej trudów, nie przekonała się do niej. Nie wspomniała ani słowem o jakiś wydarzeniach, które ją zmieniły. A coś ją diametralnie zmieniło. Dużo częściej się uśmiechała - a raczej uśmiechała się cały czas. Przestała ubierać się cała na czarno. Nadal zakładała jedną rzecz ciemną, ale reszta miała różne barwy. Już nie uciekała, spędzała dużo czasu z nami lub z Filipem. Bardzo mnie to cieszyło, lecz nie wiedziałam, co stało za tą nagłą zmianą.
    Alice dopiero po dobrej godzinie przyniosła kartki z naszymi wynikami. Szybko je nam rozdała. Drżącą ręką rozłożyłam złożony na pół papier. Przejechałam pobieżnie wzrokiem po długim ciągłym tekście. Bla, bla, bla... Gadanina o formalnych częściach egzaminów. Dalej w kolumnie wypisane zostały przedmioty a obok nich procenty punktów, które uzyskałam.

język angielski - 88%
język hiszpański - 59%
matematyka - 70%
fizyka i chemia - 71%
geografia - 100%
biologia - 63%
historia - 92%
WOS - 85%
eliksiry - 50%
samoobrona - Powyżej oczekiwań
test samokontroli - Powyżej oczekiwań

    Mogłam być z siebie dumna. Nic poniżej połowy i nawet eliksiry i hiszpański poszły mi lepiej niż myślałam. Najbardziej cieszyłam się z maksymalnej liczby punktów z geografii i aż tylu procent z historii. Mimo tak nieumiejącego przekazywać wiedzę nauczyciela, napisałam egzamin na 92%. To był dowód na to, że jednak coś tam umiałam. Bo nie sztuka jest nauczyć się, gdy nauczyciel jest wymagający. Sztuką jest coś wiedzieć, gdy ma się tak niedobrego nauczyciela jak my.

 ~~*~~*~~*~~*~~

    PUK, PUK!
    Hej, jest tu kto? Czy wszyscy mnie już opuścili nawet na blogu? Jeśli jesteście to dajcie jakiś znak swojej egzystencji, bo nie wiem, czy jest sens, bym dalej publikowała, skoro nie czytacie.Wiem, że teraz to same flaki z olejem, ale muszę pewne sprawy podokończać, by móc ze spokojem przejść do najważniejszej części tego opowiadania.
    Dzisiaj krótszy, bo się załamałam. Wszyscy się z kimś żegnają i nie daję już rady nic wymyślić, ale już wkrótce urodziny Becky, a potem to się będzie działo :D Tylko chcę Was widzieć!
Zuza♥

piątek, 13 czerwca 2014

*19. "...nie pasowała do naszego brutalnego świata."

Rozdział dla wszystkich ważnych osób w moim życiu. Dla tych co mnie wkurzają, wspierają, wtrącają się do mojego życia bez pytania, dla tych co nawet palcem nie kiwną. Dla wścibskich, nieśmiałych, kochających, kochanych, nienormalnych, wnerwiających, uśmiechniętych, pomocnych, pocieszających, odtrącających, kłamliwych, obłudnych ludzisk, którzy przewinęli się przez moje życie. Nie będę wymieniać z imienia, nie po to tutaj jestem, ale chcę podziękować - mam nadzieję, że każdy kto to przeczytał będzie wiedział, że to o nim - za to, że tylu rzeczy mnie nauczyli. Że marzenia się nie spełniają, lecz, że marzenia trzeba spełniać. Że życie to domino i gdy coś pójdzie nie tak to wszystko się posypie. Że jeśli ma się tą prawdziwą przyjaźń to nie trzeba o nią walczyć, bo ona jest. A gdy musisz o nią walczyć to znaczy, ze nigdy nie była to prawdziwa przyjaźń. Że miłość i przyjaźń są ponad wszelkimi różnicami, uprzedzeniami, kulturą, krajem, nieważne skąd pochodzisz, ważne, że można na siebie polegać. Dziękuje tym osobom, które sprawiają, że dzień staje się lepszy, że mam po co wstawać z łóżka, że mam dla kogo żyć. Wy już wiecie, że to o Was. Szkoda tylko, że ten najważniejszy tego nie wie♥


"Nie bój się, bo wielkie oczy ma ten strach 
To tylko złudzenie, więc
Uwierz w siebie tak pokonasz lęk
To co chcesz tu i teraz dzieje się
Śmiało płyń pod prąd
 Na nieodkryty ląd"
- Marta Podulka "Nieodkryty ląd"


~~*~~*~~*~~*~~

~~ Prue ~~

    Wstał nieco pochmurny dzień. Słońce od samego świtu próbowało przedostać swoje światło przez siwe chmury, ale bezskutecznie. Mimo szarego nieba, było ciepło. Nawet duszno. Chyba zbierało się na burzę. Pierwszą tego lata prawdziwą burzę. Uwielbiałam siedzieć przy oknie i wpatrywać się w granatowe niebo, które co chwila przecinały błyskawice. Kochałam słuchać, jak deszcz puka kroplami o dach, jak szumi w gałęziach drzew, jak grzmoty uderzają gdzieś daleko ode mnie. Zawsze wtedy musiał mi ktoś towarzyszyć. W domu zawsze siedziałam z bratem, owijaliśmy się kocami, mama robiła nam gorącą herbatę lub kakao i w trójkę patrzyliśmy jak natura szaleje. Wiedziałam, że dzisiaj tak nie będzie. Dawid już nigdy przy mnie nie usiądzie, nie przytuli, nie przykryje kocem. Za to będzie Chris. Mój ukochany, przyjaciel, powiernik najskrytszych tajemnic.
    Pogoda nie zachęcała do zwleczenia się z łóżka. Było tak duszno, że odechciewało się wszystkiego. Nie miałam ochoty wstać, ubrać się, iść na śniadanie, przywitać się z przyjaciółmi. Spać również mi się nie chciało.
    Leżałam z zamkniętymi oczami jakieś pół godziny. Słyszałam, jak Rose krzątała się po pokoju, sprzątając swoje ciuchy, by zrobić miejsce dla Becky i Alice, które miały dzisiaj przyjechać. Otworzyła okno, dzięki czemu ciepły wiatr nieco rozgonił duchotę z pokoju. Nie na wiele się to zdało.
    - Wiem, że już nie śpisz - odezwała się blondynka, gdy minęły kolejne trzy minuty. Przewróciłam się na bok i otworzyłam oczy. - Wstawaj, musisz mi pomóc ogarnąć pokój.
    - Nie chce mi się! - jęknęłam, spoglądając na przyjaciółkę. Jak zwykle prezentowała się nienagannie w białej bluzeczce na ramiączkach i króciutkich jeansowych spodenkach. Blond włosy związała na czubku głowy w koński ogon, lecz niektóre niesforne kosmyki nie dały się związać i okalały jej jasną twarz. Nie potrzebowała makijażu, by wyglądać pięknie. I wiedziała o tym. Jedynie pomalowała usta błyszczykiem. Teraz te właśnie usta wykrzywiała do mnie w uśmiechu, kładąc ręce na biodrach.
    - To niech ci się zachce. Za dwie godziny, plus minus, przyjeżdżają dziewczyny i będą musiały się tu zmieścić. A jak na razie to tu nie wepchniesz choćby łepka od szpilki. - Przekrzywiła głowę. Zauważyłam w jej niebieskich oczach błysk. Złowrogi błysk. Nie wiedziałam, co o tym myśleć.
    Rose podeszła do mnie, złapała mnie za rękę i zwlokła z łóżka, pociągając za mną kołdrę i poduszki. Cofając się, potknęła się o porzucony but i runęła za mną na podłogę. Zaczęłyśmy się śmiać na cały głos. Po chwili do oczu napłynęły nam łzy i zaczęłyśmy płakać ze śmiechu.
    - Dobra, ogarnijmy się - zarządziła po paru minutach blondynka, ocierając łzy z policzków. Spojrzałyśmy na siebie i znów zaczęłyśmy się śmiać.

***

    We czwórkę staliśmy przy bramie i czekaliśmy na przyjazd autokarów, które przywiozą uczniów ze stacji. Obok nas stali nauczyciele, Stark i reszta dzieciaków, które zostały w szkole. W sumie, garstka ludzi.
    Według planów mieli pojawić się dokładnie za piętnaście minut. Trochę się denerwowałam. Zastanawiałam się, jak dziewczyny przyjmą Rose. Miałam nadzieję, że dobrze. Wszystkie byłyśmy towarzyskie, więc chyba nie będzie problemu. Mimo wszystko się bałam. Bo co, jeśli ktoś się zdemaskuje? Do tej pory w szkole mieszkało tylko kilkoro uczniów. Od dzisiaj będą ich setki. Wraz z ich przyjazdem zwiększało się prawdopodobieństwo tego, że ktoś zdradzi nasz wspólny sekret. Na szczęście Rose już niedługo wyjedzie.
    Z drugiej strony bardzo tego nie chciałam. Te dwa tygodnie minęły jak z bicza strzelił, a ja nigdy nie będę miała dosyć czasu spędzonego z przyjaciółką. Chciałam jej pobyt u nas jakoś przedłużyć, ale doskonale wiedziałam, że nie mogłam. Pociągało to za sobą zbyt duże ryzyko.
    Stałam między Chrisem a Rose, a obok przyjaciółki stał Tom. Trzymali się za ręce. Tak jak ja i Chris. Spojrzałam na niego, a on ścisnął mocniej moją dłoń, chcąc dodać mi otuchy i wsparcia. Wiedział, że się lękam, choć pewnie nie do końca rozumiał moje obawy. W końcu wszyscy jego przyjaciele byli Zmiennokształtnymi. Nie musiał się przed nimi kryć z tego powodu, że kiedy tylko chciał, zamieniał się w wilka. Ja musiałam i robiło się to dla mnie coraz bardziej uciążliwe. Miałam takie momenty, że byłam bliska wyznania Rose prawdy, ale potem uświadamiałam sobie, że nie mogłam. Sprowadziłabym na nas ogromne niebezpieczeństwo. Tylko miłość, a raczej związanie węzłem małżeńskim człowieka z Zmiennokształtnym pozwalało wyjawić naszą prawdziwą naturę. Żaden człowiek niezwiązany niczym z magią nie mógł wiedzieć o tym, czego uczyliśmy się w tej szkole, co robimy w pełnię księżyca, dlaczego mamy inną temperaturę ciała od zwykłych ludzi, dlaczego, gdy się zdenerwujemy, oczy przybierają inną barwę i dzieją się dziwne rzeczy. Nie, nie mogłam powiedzieć Rose o tym. Przeżyłaby zbyt wielki szok.
    Pokładałam jednak nadzieję w tym, że związek jej i Toma będzie na tyle stabilny, by kiedyś w przyszłości się pobrali i Rose mogła poznać nasz sekret. Ale to kiedyś. Na pewno nie teraz. Teraz wydawała mi się zbyt krucha, nie pasowała do naszego brutalnego świata.
    Najpierw usłyszałam z oddali jadące duże pojazdy. Potem wyczułam zapach spalin zmieszany z wonią Zmiennokształtnych. Na końcu dopiero zobaczyłam autokary wjeżdżające na podjazd. Gdy się zatrzymały, zaczęłam rozglądać się w poszukiwaniu przyjaciółek. Stałam na palcach, a głowę wyciągałam jak najwyżej. Widziałam tylko masę młodych ludzi witających się nawzajem, idących w stronę szkoły, rozmawiających, niosących swoje torby. Ani śladu Belli, Alice, Becky, Alexa, Jen, Damiena, Filipa...
    - Prue! - usłyszałam wołanie za swoimi plecami. Odwróciłam się szybko i ujrzałam biegnącą w moją stronę blondynkę, która ciągnęła za sobą swojego chłopaka.
    - Alice! - zawołałam i ruszyłam jej na spotkanie. W połowie drogi rzuciłyśmy się sobie w objęcia. Śmiałyśmy się i płakałyśmy jednocześnie. - Jak dobrze was widzieć. - Uśmiechnęłam się, wypuszczając przyjaciółkę z objęć. Podeszłam do Damiena i jego również mocno przytuliłam. Przywitali się ze wszystkimi, gdy przypomniałam sobie o tym, że nie przedstawiłam im Rose. - Damien, Alice, poznajcie, proszę Rose. Rosie to jest Damien a to Alice.
    - Cześć, cieszę się, że w końcu mogę cię poznać - powiedziała Alice, podchodząc do Rose i całując ją w policzek. Potem ją przytuliła.
    - Ja też się cieszę - odparła blondynka, ściskając dłoń Damiena. Nie zdążyliśmy nic więcej powiedzieć, bo w tym samym momencie pojawili się Bella i Alex. Gdy tylko ich zobaczyłam, od razu wiedziałam, że są razem. To było widać. Szczęście wprost emanowało od nich. Wszystko przebiegło tak jak w przypadku Alice i Damiena. Przywitaliśmy się, potem przedstawiłam przyjaciółkę. I następna para przywitała ją ciepło.
    Przyszła kolej na Filipa i Becky. Oni przyszli jako ostatni, gdy już większość ludzi się rozeszło, poszło do swoich pokoi. Dziewczyna szła uśmiechnięta od ucha do ucha, rozmawiając z bratem. Gdy nas zauważyła, podniosła rękę i pomachała. Razem z Alice jej odmachałyśmy. Poczekałyśmy aż dojdą do nas i postawią torby na ziemi. Wtedy rzuciłyśmy się na nią we dwie, ściskając ją mocno.
    - Chcecie mnie przywitać czy udusić? - Zaśmiała się serdecznie brunetka.
    - No pewnie, że udusić. Nie znasz nas? - spytałam retorycznie. - Tak strasznie się cieszę, że w końcu przyjechaliście. Tu było tak spokojnie bez was! Tak nienaturalnie cicho!
    - Wyobrażam sobie - odparła Becky. Potem zmarszczyła nieco brwi, spoglądając mi przez ramię. Odwróciłam się więc, by zobaczyć, co przykuło jej uwagę. Patrzyła na Toma i Rose pogrążonych w rozmowie nieco na uboczu. Uśmiechnęłam się do brunetki i poprosiłam ją o chwilę cierpliwości.
    - Rosie, możesz tutaj przyjść na chwilę? Chciałabym ci przedstawić moja drugą współlokatorkę - zawołałam do blondynki. Rose podeszła do nas wraz z Tomem, który nadal trzymał ją za rękę. - Rose, to jest Becky i Filip, a to Rose - oznajmiłam, pokazując dłonią na osobę, której imię akurat wymawiałam. Przywitali się grzecznie. Filip nieco z dystansem, ale nie oczekiwałam niczego więcej. Z reguły nie wychodził przed tłum, więc dlaczego teraz miałoby być inaczej?
    Becky zachowała się tak jak Bella i Alice. Przytuliła ją serdecznie. Wiedziałam, że wszystkie będą dobrymi koleżankami. Może nie przyjaciółkami, ale kumpelami na pewno. Na nic więcej nie liczyłam.

*** 

    Siedziałyśmy w czwórkę w pokoju i rozmawiałyśmy. Dziewczyny się lepiej poznawały, opowiadały o sobie, pytały o przeróżne rzeczy. Miałam ochotę wypytać je o wydarzenia, które rozegrały się, gdy były u swoich rodzin, ale nie mogłam tego zrobić przy Rose. Ciągle sobie powtarzałam, że później będziemy miały jeszcze mnóstwo czasu na obgadanie tych spraw.
    Burza była tuż tuż. Co jakiś czas widziałam przecinające niebo błyskawice i słyszałam dalekie grzmoty. I pierwszy raz w życiu nie miał mnie kto przytulić, choć przebywałam w zatłoczonym pokoju. Każdy miał swoje życie i tylko od czasu do czasu te nasze życia przeplatają się z życiami innych osób. Niektóre splatają się na jakiś czas, lecz później i tak zostajemy sami. Taka już nasza ludzka natura.


~~*~~*~~*~~*~~

piątek, 6 czerwca 2014

*18. "Tak jak to zwykle w bajkach bywa."

Tym razem z dedykacją dla mojej klasy, a zwłaszcza chłopców, ponieważ jesteście mega inspirujący, a gdy sobie pojechaliście to nie dałam rady nic napisać! Coś musi w tym być ;p Wasze zachowanie sprawia, że mam tyle pomysłów, że aż nie mam kiedy ich spisać. Dlatego jeszcze raz Wam dziękuję - większości - za te cztery lata owocnej znajomości ;* Za niezapomniane chwile na wfie i technice oraz wycieczkach! ♥ Teraz już wiem, że klasa bez Was to nie klasa ;p No i oczywiście muszę podziękować wspaniałej 3c za te cztery dni, które mogłam z nimi spędzić. Było cudownie! Te wfy! :D Ale i tak bym się nie zamieniła, sorry, ale nie ;p ;*


"Bo w tym cały sens istnienia, żeby umieć żyć bez znieczulenia" - Dżem

~~*~~*~~*~~*~~

~~ Alice ~~

    Pakowanie nigdy nie było moją ulubioną czynnością. Zawsze odwlekałam je do ostatniej chwili. Lecz teraz właśnie przyszła ta ostatnia chwila. Po południu mama z babcią odwożą nas na lotnisko, więc zostały mi z cztery godziny, na spakowanie wszystkiego, co wyciągałam przez ostatnie dwa tygodnie z walizki. A sporo się tego nazbierało! Moje ciuchy walały się, krótko mówiąc, po całym domu. Wszędzie tam, gdzie choć na chwilę usiadłam.
    Postanowiłam najpierw przynieś wszystkie ubrania do pokoju. Poszłam więc do salonu, uzbrojona w wielki kosz, którego mama używała, by przenieś pranie na sznurek lub z powrotem do domu.
    W salonie zastałam Damiena leżącego na kanapie przed telewizorem. W skupieniu oglądał mecz siatkówki. Gdy mnie zauważył, oderwał na moment wzrok od ekranu.
    - Cześć - przywitał się i uśmiechnął.
    - Hej. Już spakowany? - zdziwiłam się.
    - W przeciwieństwie do ciebie nie miałem tylu rzeczy. Poza tym zostawiałem je wszystkie u siebie w pokoju. Czekam, aż wyschnie pranie, które twoja mama dzisiaj rano robiła, bo były tam moje spodenki.
    - Skoro sam się już uporałeś z pakowaniem to może mógłbyś mi pomóc? Tego jest tak dużo! - jęknęłam, spoglądając na małą kupkę moich ubrań, leżącą w kacie salonu.
    - O nie! Nie dam się w to wrobić! Twoja babcia kazała mi się nie przemęczać, pamiętasz?
    - Wiem, pamiętam - burknęłam pod nosem. Włożyłam wszystkie swoje ciuchy do koszyka i powędrowałam dalej.
    Przechodząc obok okna, zauważyłam, że znowu padało. Z małymi przerwami lało od czwartkowego wieczoru. Słońca zza granatowych chmur nie było widać. Tylko deszcz, deszcz i deszcz. Przez tę psią pogodę wszystkiego się odechciewało. Jedyne, czego pragnęłam to położyć się pod kocykiem i spać. Niestety, musiałam się spakować.
    Szukając kolejnych ubrań, wracałam myślami do wydarzeń sprzed kilku dni. Po starcu z Zaynem wiele się działo. Po pierwsze było mnóstwo krzyku i bólu, gdy babcia od nowa łamała mi rękę, która zrastała się zbyt szybko i w nieodpowiednim miejscu. Po tych trzech dniach już nie czuję, że ją złamałam. Gorzej poturbowany był Damien. Nadal nie doszedł do siebie. Ciągle oddychał szybko i płytko, rzężąc przy tym niemiłosiernie. rany na jego ciele goiły się prawidłowo, ale wolno. Babcia stwierdziła, że to dlatego, że oberwał srebrnym nożem. Srebro utrudnia gojenie ran Zmiennokształtnym, każdy uczący się w szkole w Dundee to wie. Nie zdawałam sobie jednak sprawy, że mimo wszystko to może być aż takie poważne. Chłopak miał zakaz wykonywania zbędnych czynności, wysiłku i szybkiego poruszania się. Gdyby tylko w pobliżu był jakiś las! Wtedy mógłby się przeobrazić, co przyspieszyłoby jego rekonwalescencję. Babcia jednak kategorycznie zabroniła przemian. Bała się, że ktoś by go zobaczył.
    Już po opatrzeniu ran przyszedł czas na zdanie relacji dociekliwej babci. Ja również miałam parę pytań do Damiena. Więc to ja zaczęłam opowieść, a chłopak ją dokończył. Wyjawiłam jej wszystko, odpowiedziałam na pytania, które w trakcie zadawała. Nie była zła. Cieszyła się, że nic poważnego nam się nie stało, że oboje żyjemy. Martwiło ja tylko to, że Wampir nas ot tak zaatakował na ulicy. Następnie spojrzałam na bruneta i zapytałam, bo jedna sprawa nie dawała mi spokoju.
    - Skąd wiedziałeś, że on ma moją bluzkę?
    - Widziałem - odparł.
    - Co ona tam robiła? - zdziwiła się babcia.
    - Dobre pytanie. Mam jedną hipotezę tylko nie wiem, do jakiego stopnia jest prawdziwa - powiedział Damien. Zachęciłyśmy go, by mówił dalej. - Wydaje mi się, że ta Pijawa włamała się do domu i ukradła coś twojego, Alice, by wywęszyć cię wszędzie, nawet jeśli straciłby cię z oczu.
    - Och! - zachłysnęłam się. Takie wyjaśnienie do głowy by mi nie przyszło. Ale zawsze najprostsze rozwiązania najtrudniej jest wymyślić. - Skoro on napadł na nas to Prue jest w ogromnym niebezpieczeństwie! Muszę do niej zadzwonić - mruknęłam po chwili, gdy już prawda do mnie dotarła. To moja przyjaciółka przecież była główną ofiarą. To na nią poluje Styles. Nie na mnie czy Damiena. Ale skoro zaatakowali nas to na pewno wkrótce zaatakują i Prue.
    Zadzwoniłam. Dziewczyna bardziej przejęła się nami niż swoim życiem. Stwierdziła, że w szkole jest bezpieczna. Wszystkie ofiary w horrorach tak mówią. I jak kończą? Na pewno nie żyją długo i szczęśliwie. Po kilkuminutowym monologu, który wygłosiłam, mówiąc, jaka to ona jest ważna dla nas, dla całego świata, nie tylko magicznego, ale i ludzkiego, zapewniła, że będzie na siebie uważać. Strasznie się o nią bałam. Na szczęście już niedługo znów będziemy razem. Razem zawsze raźniej, nie?


~~ Bella ~~

   Odkąd pamiętam, nigdy nienawidziłam pożegnań. Zawsze musiałam się rozpłakać, stojąc przed najbliższymi i wiedząc, że spotkamy się dopiero za pół roku w święta. I tym razem było tak samo. Przytuliłam się mocno do mamy, potem do taty. Następnie podeszłam do rodziców Alexa, by z nimi też się pożegnać.
    - Uważajcie na siebie! Uczcie się dobrze! - wołała mama, gdy wzięliśmy swoje walizki i ruszyliśmy przez lotnisko. - Do zobaczenia! - Odwróciłam się jeszcze raz i pomachałam do rodziców. Tata obejmował w talii mamę, która wycierała chusteczką łzy z policzków. Uśmiechnęłam się do nich i pomachałam wolną od bagażu ręką. Mimowolnie zwolniłam tempo.
    - Chodź, bo się spóźnimy - ponaglił Alex, ciągnąc mnie za lewą dłoń.
    - Już idę - mruknęłam. Podążyłam za nim, ciągle myśląc o rodzicach. Strasznie trudno mi się z nimi rozstawać. Alex nie miał pojęcia, dlaczego tak to wszystko przeżywam; widziałam to w jego oczach. On cieszył się, że już nie będzie miał na głowie rodziców, że znów będzie mógł robić to, na co miał ochotę. Ja nie widziałam tego w ten sposób. Dla mnie wyjazd oznaczał rozłąkę z najbliższymi mi osobami, na których zawsze mogłam polegać, którzy, bez względu na wszystko, byli ze mną, wspierali mnie, kochali. Zawsze najtrudniejsze było wejście na pokład samolotu. Potem już wszystko samo się układało. I choć cieszyłam się, że znowu spotkam się z wszystkimi znajomymi, było mi smutno, że rodzice nie mogli być przy mnie w tak ważnym dla mnie okresie życia.
    A był bardzo ważny. Nie tylko ze względu na to, że stawałam się dorosłą kobietą, że dojrzewałam jako Zmiennokształtny. Chodziło tu raczej o to, że na reszcie życie zaczęło mi się układać. Życie z Alexem.
    Przez ostatni tydzień bardzo dużo rozmawialiśmy. Na początku zastanawialiśmy się, jak doszło do naszej zamiany ciałami. Trochę to trwało zanim Alex zorientował się, że wszystko zaczęło się od tej chińskiej restauracji, w której byliśmy w zeszły piątek. Zaproponowałam, byśmy się tam wybrali i dowiedzieli, czy nasza wizyta tam miała coś wspólnego z późniejszym incydentem.
    Gdy tylko weszliśmy do restauracji, dostrzegłam tę samą kobietę, która dała nam ciastka z wróżbą. Podeszliśmy do niej, lecz okazało się, że nie rozumiała ani po angielsku, ani po włosku. Na szczęście jedna z kelnerek zauważyła, że mamy kłopoty i podeszła do nas. Była młodziutka, mogła mieć zaledwie dwadzieścia parę lat. Czarne włosy związane miała w kitkę. Nosiła granatową spódnicę i białą koszulę, w talii przepasany miała biały fartuszek. Uśmiechnęła się w naszą stronę, a potem zwróciła się do starszej pani. Krzyczała na nią cicho w ich ojczystym języku. Oczywiście nic nie zrozumieliśmy. Była mocno wkurzona na kobietę, bo nawet ja odczułam jej gniew, a moja empatia nie była dobrze rozwinięta.
    Kiedy już sobie wszystko wyjaśniły, kelnerka spojrzała na nas przepraszającym wzrokiem.
    - Bardzo mi przykro, że musieliście przez to przechodzić. Ale moja babcia, cóż, mocno wierzy w chińską magię.
    - Więc to przez te ciastka zamieniliśmy się ciałami? - zapytał Alex.
    - Tak, niestety. Przepraszam was za to. Pewnie chcielibyście, żeby wszystko wróciło do normy...
    - Tak właściwie to już wróciło - wtrącił się chłopak.
    - Naprawdę? - zdziwiła się kelnerka.
    - Tak. Moglibyśmy chwilę porozmawiać? Mamy do pani kilka pytań, a pewnie i pani pragnęłaby się dowiedzieć, jak nam się udało wszystko odczarować. A muszę pani powiedzieć, że to dosyć dziwna historia. - Uśmiechnęłam się.
    - Proszę, mów mi Youli .
    - Jestem Bella, a to jest Alex - przedstawiłam nas. Podaliśmy sobie dłonie. Dziewczyna pokazała nam wolny stolik, więc usiedliśmy. Sama zniknęła za barem, po chwili przynosząc herbatę i ciasteczka.
    - Dlaczego ta kobieta chciała, byśmy zamienili się ciałami? - zapytał Alex, biorąc do ręki jeden smakołyk.
    - Moja babcia zauważyła, że się kłócicie. Jak już wspominałam, wierzy w chińską magię, według której skłócone osoby najlepiej pogodzić w ten właśnie sposób. Ludzie muszą poznać siebie nawzajem, a jaki jest lepszy sposób od tego, w którym stają się sobą na jakiś czas? Widzę, że akurat w tym przypadku miała rację. Już się pogodziliście?
    - Tak - przyznałam. - Mogłabyś podziękować swojej babci od nas? Jestem jej wdzięczna za to, co zrobiła.
    - Oczywiście, podziękuję. Możecie mi teraz powiedzieć, jak wróciliście do własnych ciał? Bardzo mnie to interesuje.
    Opowiedzieliśmy jej ogólnikowo, jak czuliśmy się w nie swoich ciałach, co się działo po przemianie. Słuchała bardzo uważnie, nie wtrącała się, nie zadawała pytań. Bardzo się z tego cieszyłam, bo bałam się, że gdyby mi przerwała, straciłabym wątek.
    Potem przeszłam do historii, która zdarzyła się na obiedzie. Opowiedziałam, jak Alex wyznał mi miłość i pocałował i co działo się potem. A było co opowiadać!
    - Najpierw poczułam delikatne mrowienie w palcach u nóg, potem przeszło na resztę ciała, straciłam panowanie nad ciałem i runęłam na ziemię. A Alex za mną. Upadliśmy, trzęsąc się, jakbyśmy dostali ataku padaczki. Na szczęście po chwili wszystko ustało i zorientowaliśmy się, że znów jesteśmy w swoich ciałach. nawet nie wiesz, jak bardzo się wtedy cieszyliśmy!
    - No tak! - zawołała Youli. - Pocałunek prawdziwej miłości odwróci czar. Tak jak to zwykle w bajkach bywa - zaśmiała się, a my jej zawtórowaliśmy. 
     Gdy już zagadkę zamiany ciał mieliśmy rozwiązaną, zaczęliśmy rozmawiać o nas. O tym co było, co jest i co będzie. Wspominaliśmy dzieje, kiedy jako młode dzieciaki chodziliśmy ze sobą, kiedy wszystko było proste. Teraz wszystko się komplikowało, nawet gdy wydawało się, że sprawa jest najprostsza na świecie. Zawsze los i my musimy wybierać inną drogę.
    Postanowiliśmy z Alexem żyć teraźniejszością. Nie martwić się przyszłością. Co Nyks nam ześle, tak też będzie. Nic na to nie poradzimy, więc po co sami mamy planować przyszłość, skoro ta została już zaplanowana z dniem naszego poczęcia, a może i jeszcze wcześniej?


~~ Becky ~~

    - Czego się boisz? - zapytał.
    W jednej chwili w mojej głowie pojawiło się setki myśli:
    Boję się tego, że będę zwykłym, szarym człowiekiem. tego, że nie spotkam osoby, która uczyni moje życie wyjątkowym.
    Tego, że nie będę w stanie dawać radości osobom, które kocham. Boję się życia...
    A najbardziej boję się tego, że nigdy nie zrozumiesz, co chcę ci powiedzieć, że jesteś dla mnie cholernie ważny...
    - Boję się pająków - odpowiedziałam. Chłopak zaśmiał się serdecznie i przytulił mnie mocno do siebie.
    - Tak, ja też - szepnął mi do ucha. Poczułam jego przyjemny zapach, gdy muskał moją żuchwę swoimi ustami. Gdy w końcu natrafił na moje usta, namiętnie mnie pocałował. Tak bardzo uwielbiałam się z nim całować! Było bardzo przyjemnie. W brzuchu mnie ściskało, jakby każdy pocałunek był naszym pierwszym. Czułam się, jakbym była naprawdę zakochana. Może i byłam. Sama nie wiedziałam. Bo gdy mnie całował, przestawałam myśleć. Nic innego się nie liczyło. Tylko on i jego pełne usta
    Nawet się nie zaróżowiłam, choć powinnam, bo dokładnie wiedział, o czym myślałam. Skojarzenie było fajną sprawą, ale nie w takich momentach jak ten.
    Lecz może to dobrze, że mógł to wyszperać z moich myśli? Jeśli by tego nie zrobił, sama musiałabym mu o tym kiedyś powiedzieć. A tak to już się tym nie przejmowałam.
    - Nie chcę, żebyś wyjeżdżała - pożalił się.
    - Ja też. Dobrze mi jest tak, jak jest. Ale muszę. Gdybym nie wróciła, przysłaliby jakiś oddział specjalny tu po mnie. A Filip chyba by oszalał! - Zaśmiałam się, wyobrażając sobie minę mojego brata, kiedy usłyszałby, że nie wracam z nim do szkoły.
    - Tak, chyba masz rację. Co nie zmienia faktu, że będę za tobą tęsknić. Baardzo! - wymruczał znów obsypując mnie pocałunkami.
    Siedziałam z Louisem w jego pokoju w hotelu na łóżku. To było nasze ostatnie spotkanie przed moim wyjazdem do Dundee. Gdy w końcu, po tylu dniach żałoby, znalazłam szczęście, musiałam je opuścić.Nie było to sprawiedliwe, ale czy życie w ogóle kiedykolwiek jest sprawiedliwe?
    Pożegnania zawsze są trudne. Bez względu na to, czy wyjeżdża się na rok, dzień czy godzinę. Gdyby nie Louis chętniej wracałabym do szkoły. W końcu to jedyne miejsce, gdzie mogę się uczyć tego, co naprawdę mnie ciekawi i przyda się w życiu. Teraz było mi smutno. Gdy już dojadę do szkoły, nie będę miała czasu na spotykanie się z Louisem. Oczywiście pomijając fakt, że w ogóle dostałabym pozwolenie na wyjście poza teren szkolny.
    Jeden z najważniejszych argumentów przemawiających za powrotem do szkoły to to, że w każdej chwili mogła zacząć się moja pierwsza przemiana. Za dwa tygodnie moje urodziny. W ciągu tych kilkunastu dni może wydarzyć się wszystko. A bardzo chciałabym mieć przy sobie Nancy, gdy zacznie się moja pierwsza przemiana. Ona wie, co w takich chwilach robić. Czułabym się przy niej bezpieczna. Względnie, oczywiście. Bo co się wydarzy, tego nikt nie wie. Chyba tylko sama Nyks.


~~*~~*~~*~~*~~

     Hej! Rozdział z lekkim poślizgiem, ale jest przynajmniej dłuższy niż poprzednie. Przynajmniej tak uważam. Poza tym ostatnio coś mało komentujecie. Nie tylko tutaj, ale i na drugim blogu też. Nie wiem, dlaczego. Rozumiem, że wystawianie ocen, ostatnie poprawy, ale jakoś tak mi przykro. Może po prostu wam się nie podoba? Cóż, ja to tak odbieram.
    Końcówkę pisało mi się strasznie opornie, dlatego może być tragiczna :D
     Nie zanudzam Was więcej!
Zuza♥