środa, 30 grudnia 2015

Miniaturka 2. "Gorzka przeszłość."


Rosalie Montgomery zawsze była silną dziewczyną. Wychowała się bez mamy, z ojcem, więc musiała sobie radzić sama z pewnymi sprawami. I choć tata zawsze próbował ją we wszystkim wspierać, to nie było to samo, co mama. Nie zastąpił stuprocentowo matczynej miłości i opieki, choć bardzo się starał.
Z Prue przyjaźniły się niemal od zawsze. Obie nie pamiętały, jak to było, kiedy jeszcze się nie znały. Doskonale znały jednak dzień, w którym się poznały. Prue była jeszcze małym dzieckiem, ale jej ojciec już z nimi nie mieszkał. Spacerowała z mamą po parku. Musiały być wakacje, bo już wtedy Rosie chodziła do przedszkola, ponieważ ojciec nie potrafił jednocześnie pracować i zajmować się nią oraz domem. Jednak tego dnia nie była w szkole. Tata zabrał ją na lody z budki, która codziennie o tej samej porze przyjeżdżała do parku. Wesoła muzyka grała z głośników samochodu, a kolejka głodnych na słodycze dzieci ustawiała się do okienka na kilometr. Wśród nich znalazły się również Rosie i Prue ze swoimi rodzicami. Nie wiedzieć dlaczego, ale pośród tylu dzieci, rówieśników obu dziewczynek, to właśnie na siebie spojrzały. Rose uśmiechnęła się do młodszej koleżanki i podała jej misia, który jej upadł, kiedy próbowała zlizać topiącego się loda z wafelka. Prue nieśmiało spojrzała na koleżankę i podziękowała cicho. Między mamą i tatą nawiązała się luźna rozmowa. Od słowa do słowa, umówili się jeszcze kilka razy, a kiedy rodzice popijali kawę, dzieci się bawiły ze sobą i poznawały. Po kilku latach zaprzyjaźniły i już nie potrafiły żyć bez siebie. Mogły zawsze na siebie liczyć. Nawet wtedy, kiedy rodzina i inni bliscy zawodzili. A taka sytuacja w życiu Rosie nie raz się zdarzyła.
Mama blondynki odeszła od rodziny, kiedy ta miała trzy lata. Umarła w samotności, nie chcąc narażać rodziny na smutek oraz patrzenie, jak kona w bólu. Jej tata zawsze mówił o niej dobrze, choć w głębi duszy czuł do niej żal, że nie została z nimi do końca. Nawet nie mógł się z nią pożegnać przed śmiercią.
Wtedy jednak dziewczyny się jeszcze nie znały, a Rosie nawet nie pamięta dokładnie swojej mamy. Gdzieś w pamięci zostały jej wspomnienia o jej gęstych blond włosach oraz długich nogach. Kiedy widziała ją na zdjęciach, zawsze zazdrościła jej urody i żałowała, że nie odziedziczyła po niej niczego więcej. Zmarła młodo i na zdjęciach zachowała się jej młodzieńczość.
Na pewnej imprezie poznała chłopaka. Był od niej starszy, miał z dwadzieścia lat, kiedy ona niedawno obchodziła swoje szesnaste urodziny. Świetnie się bawili, tańczyli, rozmawiali. Chłopak był niezwykle mądry, imponował Rosie. Miał motocykl, którym odwiózł później dziewczynę do domu. Żegnając się, wsunął swój numer telefonu do tylnej kieszeni jej spodni, kiedy całował ją w policzek. Zauroczona nim, godzinami opowiadała Prue, jaki jest kochany i słodki. Młodsza przyjaciółka starała się ją jakoś uczulić na niego, pokazać jego słabe strony, lecz zakochana nie widziała jego wad. Jedynie same superlatywy. Nie chciała nawet słuchać Prue, kiedy ta wspominała, jak widziała go palącego trawkę ich szkołą, kiedy czekał na Rosie przy swoim motorze. Była zbyt w niego wpatrzona.
Rose popadała w jego towarzystwo i choć starała się utrzymywać kontakt z pozostałymi przyjaciółmi, to i tak stał się nieco inny. Chłodniejszy. Odzywała się do nich inaczej, już nie z miłością w oczach lecz z odrobiną złości. Zaczęła wagarować, znikała na całe noce, by móc się z nim spotykać.
Któregoś dnia po prostu wróciła. Już bez chłopaka, bez motoru. Z podkrążonymi oczyma i podartymi rajstopami. Od kilku dni nie było z nią kontaktu i Prue zaczęła się martwić, a kiedy przyszła do niej, cała zapłakana, w żałosnym stanie, wiedziała, że zerwali. A raczej to on zerwał z nią.
– Co się stało? – zapytała z troską, kiedy już usiadły w pokoju brunetki z gorącą czekoladą w dłoniach.
– Ja... – Pociągnęła głośno nosem. – Powiedziałam mu dzisiaj... że jestem w ciąży... – wyszeptała. Prue musiała się bardzo pochylić, by cokolwiek usłyszeć z jej ust.
– Jesteś w ciąży? – zapytała przerażona. Dla Prue to było coś niezwykle odległego. Rosie tylko pokiwała delikatnie głową. – A on co na to? – Przejęła sprawy w swoje ręce. Blondynka nie była w stanie wiele zrobić, wiec Prue postanowiła jej jakoś pomóc.
– On powiedział... Stwierdził, że to na pewno nie jego dziecko i na pewno nie będzie się nim zajmował. – Zapłakała cicho. – Dodał też na koniec, że jeżeli zrobiłam sobie bachora, to sama go będę wychowywała. – Zaszlochała, ukrywając twarz w dłoniach.
– A to świnia... – szepnęła cicho brunetka. Przytuliła przyjaciółkę najmocniej jak tylko potrafiła. – Rozmawiałaś z tatą? Bał się o ciebie, dzwonił do nas po kilka razy dziennie i wypytywał o ciebie.
Rose pokręciła szybko głową, podnosząc wzrok na przyjaciółkę. W jej oczach odbił się strach i panika.
– Boję się  – przyznała cicho. – Co powie na marnotrawną córkę z brzuchem? – Załkała. 
– Na pewno okaże odrobinę więcej empatii niż twój pożal się Boże chłopak – zakpiła. 
– Przepraszam, ostatnio byłam fatalną siostrą – powiedziała Rose.
– Wiem o tym. – Zaśmiała się. – Ale i tak cię kocham i nie zamieniłabym cię na nikogo innego – szepnęła jej do ucha, przytulając ją mocno.
Razem poszły do domu blondynki, a kiedy Rose opowiadała ojcu, co się stało, przyjaciółka mocno trzymała ją za rękę, dodając tym gestem otuchy. Nie można powiedzieć, pan Montgomery nie był zadowolony. Mało który ojciec cieszyłby się, że jego nastoletnia córka zaszła w ciążę i to w dodatku z chłopakiem, który ją od razu zostawił. Jednak uśmiechnął się i odetchnął z ulgą, widząc ją całą i zdrową. Zapewnił również, że przecież jakoś sobie poradzą. Jak zwykle z resztą. Na koniec wpadli sobie w objęcia, a Rose przeprosiła tatę za wszystko.
Kolejne tygodnie mijały spokojnie. Rose wróciła do szkoły i nadrabiała zaległości. Prue starała się jej pomóc we wszystkim, w czym tylko mogła. David zaofiarował również swoją pomoc w domowych obowiązkach. Wszystko w końcu zaczęło układać się po ich myśli.
Prue widziała diametralne zmiany w zachowaniu Rose, zwłaszcza wobec płci przeciwnej. Do wielu chłopców odnosiła się z dystansem, nawet jej brata nieco odsunęła na moment. Dopiero po jakimś czasie wrócił do łask i dziewczyna czuła się przy nim bezpiecznie i komfortowo. Jednak poza nim, żaden chłopak nie mógł się do niej za bardzo zbliżyć. Już żadnemu nie chciała zaufać.
Tuż przed świętami Rose miała umówioną wizytę u lekarza. Czuła się świetnie, więc z uśmiechem na ustach, szła pod rękę z Prue. Minęło trochę czasu, i choć ból nie zniknął, to starała się o nim zapomnieć. Zapomnieć o chłopaku, o tym, jak ją potraktował. I działało za dnia i starała się wykorzystywać swój dobry humor, bo wiedziała, że już niedługo przyjdzie noc i kolejne koszmary. Poza tym dobry nastrój przyjaciółki działał na nią zaraźliwie i przy Prue nie potrafiła się smucić.
Ze swoim tatą miała się spotkać już u lekarza, jednak w ostatniej chwili zadzwonił do niej, że się nieco spóźni. Nie przejmowała się tym. Miała przy sobie swoją najlepszą przyjaciółkę i to jej wystarczyło.
Podekscytowana weszła do gabinetu. Jej ciążę od początku prowadziła miła kobieta, która przypadła jej do gustu już przy pierwszym spotkaniu. Przywitały się, lekarka zapytała o samopoczucie i to, jak jej minął ostatni czas. Rose chętnie opowiadała jej, co się z nią działo a potem role się odwróciły. W pewnym momencie kobieta skupiła się mocniej, przez kilka chwil spoglądała w monitor i w zamyśleniu zapisała coś w karcie pacjenta.
– Coś się stało? – zapytała podejrzliwie Rosie.
– Wytrzyj się. – Podała jej ręcznik. Dziewczyna posłusznie wykonała polecenie, po czym zasiadła naprzeciwko lekarki przed biurkiem.
– Przykro mi to mówić – zaczęła, a Rose coś ukłuło w piersi. Bała się dalszych słów. – Dziecko zmarło. Myślę, że to z powodu jakiegoś zakażenia, może bakterii. Tobie nic nie zrobiły, ponieważ masz wysoką odporność. Płód niestety takiej jeszcze nie miał.
Rosie patrzyła na nią i nie słyszała wielu słów. Dziecko umarło... Jej dzidziuś nie żyje. W oczach stanęły jej łzy. Zaczęła kręcić głową, nie mogąc uwierzyć w to, co przed chwilą oznajmiła jej kobieta.
Lekarka niespodziewanie wstała i wyszła z gabinetu. Po chwili weszła z powrotem a za nią Prue, która natychmiast podeszła do niej i przytuliła ją mocno.
– Będzie dobrze – szepnęła. – Chodźmy, twój tata czeka na dole. – Delikatnie ją pociągnęła. Rosie spojrzała na nią zapłakanymi oczami. Co prawda bała się, jak to będzie, kiedy w końcu urodzi, czy sobie poradzą, ale kiedy pogodziła się z myślą, że zostanie mamą, ucieszyła się z tego. Przywykła do tych myśli i teraz, kiedy dowiedziała się, że jednak nie będzie dziecka, poczuła pustkę. Ogromną pustkę. Tak, jakby kogoś jej znowu zabrano.
Potem jeszcze długo nie mogła się po tym pozbierać. Wiele się na jej głowę wtedy zwaliło i nie potrafiła sobie z tym poradzić. Opuściła się w nauce, więc miała jeszcze więcej kłopotów. A Prue i David jak zawsze trwali przy niej, mimo, że ona była często bierna na ich obecność.

~~*~~*~~*~~*~~

I znów przybywam ;) Jak tym razem miniaturka? Ostatnia Wam się chyba spodobała ;) Mam jeszcze pomysły na może dwie, które opublikuje razem z epilogiem ;)
Chciałabym Wam życzyć udanego Sylwestra, a w Nowym Roku mnóstwo zdrowia, żeby był lepszy, niż ten co się kończy. Miłości i szczęścia, bo to najważniejsze :) I tego, czego tylko sobie życzycie <3

poniedziałek, 21 grudnia 2015

Miniaturka 1. "Słów kilka o Ohrimach."


Mężczyźni, którzy byli zaangażowani w pościg za zbiegłymi, wrócili do wioski zdenerwowani. Klęli w swoim ojczystym języku, a trzeba Wam wiedzieć, że mieli dosyć sporo niecenzuralnych słów. Nie mogli uwierzyć, że wykiwała ich dwójka młodzików. Ich, doświadczonych wojowników i mężczyzn.
Merrin czekał niecierpliwie, jak na szpilkach, chcąc dowiedzieć się, jak poszły im łowy. Zobaczywszy markotne miny towarzyszy, od razu wiedział, co usłyszy.
– Uciekli. – Westchnął Silas. Wódz trzasnął całą pięścią w stół, wstając z drewnianego krzesła. Myślał gorączkowo o ofierze, jaką mieli złożyć tego dnia bogom. Przez wariacje, jakie zadziały się na stosie, nic nie dali bogom i teraz oni będą źli na całą wioskę. Lękał się gniewu bogów, zwłaszcza jednego. Według ich wierzeń  Amandla, najważniejszy bóg, który sprawował władzę właśnie nad głównymi organami władzy, oraz sprawował pieczę nad pozostałymi bożkami, był najgroźniejszy. Często popadał w szał, co objawiało się częstymi suszami lub całodobowymi opadami deszczu. Zjawiska atmosferyczne miał pod swoją opieką i mógł im rozkazywać.
Merrin wolał nie myśleć, jaka kara ich spotka, za takie przewinienie. Jeszcze nigdy nie zdarzyło im się nie złożyć ofiary na czas. Próbował wymyślić, co mogliby podarować bogom w zamian, by ich choć trochę udobruchać, ale niestety, posiadali mało zapasów.
– Wodzu – odezwał się grzecznie i cicho Silas. Merrin spojrzał na niego. Już zapomniał, że byli razem z nim. – Może byśmy... Przynieśli coś z lasu? Może uda nam się coś znaleźć? – zapytał. Najwidoczniej ich myśli krążyły wokół tego samego tematu.
Przywódca zastanowił się przez chwilę. Nie podobało mu się, że to nie on wpadł na ten pomysł. Wolał sam wszystko zorganizować, ale wiedział, że jeżeli nic nie zrobią, na pewno narażą się a gniew bogów. Jeżeli coś im podarują, może okazać się, że się tak bardzo nie wściekną.
– A więc idźcie i poszukajcie w lesie najlepszych ziół i mięsiwa. Może zdołacie jeszcze coś upolować – powiedział to takim tonem, jakby to wszystko to był jego pomysł. Jeszcze kiedy mówił, wskazał im drzwi.
– Tak jest, wodzu! – odkrzyknęli chórem wszyscy zebrani i wyszli.
Zostawili Merrina ze swymi myślami. Przeklinał w duchu dwójkę cudzoziemców, którzy mieli mu przysporzyć chwały wśród bogów a narobili tylko wielkiego bałaganu.
Nie dosyć, że musiałem ich wyżywić, to jeszcze znaleźć pracę oraz na koniec uciekli i nie dali mi żadnego pożytku z siebie, warknął w myślach. Teraz jeszcze szukaj nowej ofiary!
Nie mógł tego przeboleć. Nie potrafił się pogodzić z porażką. Bardzo chciał, by w końcu wszystko wyszło na jego. Miał nadzieję, że chociaż ofiara wyjdzie. Jeżeli nie, to oznaczało koniec jego. Koniec jego rządów, może nawet koniec życia.
Zaczął powoli przechadzać się w tę i z powrotem po pomieszczeniu, chcąc zabić czas oczekiwania na swoich poddanych. Zastanawiał się, jak dawno już wyruszyli i ile czasu im zajmie powrót. Już miał nawet wyjść z domu i rozejrzeć się po wiosce, kiedy znów ktoś do niego zawitał. Tym razem był to jego syn, Kartik.
– Ojcze, wiem, że robisz wszystko dla dobra całej wioski, ale mam jedno pytanie, jako twój następca – odezwał się szybko, jakby spodziewał się, że Merrin mu przeszkodzi w wypowiedzi.
– Słucham cię, synu. – Westchnął przeciągle. Dobrze wiedział, że Kartkik jest naprawdę uparty i zrobiłby wszystko, żeby dowiedzieć się tego, czego chciał się dowiedzieć, przychodząc tutaj.
– Dlaczego zamierzałeś spalić naszych przyjaciół? – zapytał wprost.
– Oni nie mogli być waszymi przyjaciółmi! – Zaśmiał się w głos. – Znaliście się raptem parę dni, może tydzień. Nie poznaliście się dostatecznie, żeby nazywać ich swoimi przyjaciółmi – krzyknął zdenerwowany.
– Ale to byli jednak goście! – zezłościł się. – Poza tym, zawsze do tej pory wystarczała ofiara z jednego zwierzęcia oraz roślin. I nagle musieliśmy bogom podarować dwóch ludzi? – Tym razem to Kartik się zaśmiał.
– Jak śmiesz podważać moje decyzje? – Stanął przed chłopakiem. Niby syn był wyższy, ale czując respekt przed ojcem, a przede wszystkim wodzem, skurczył się w sobie.
– Po prostu czuję, że gdybyś ich oddał bogom, byliby źli. Jeszcze bardziej, niżbyś już nic im nie podarował – szepnął Kartik, spuszczając wzrok. Chciał już wyjść, ale sumienie  kazało mu wszystko wyjaśnić ojcu.
– Sumienie? – prychnął Merrin. – W podejmowaniu decyzji masz się kierować rozumem i dobrem swojego ludu a nie tym, co ci sumienie podyktuje! – Zawołał, ośmieszając chłopaka. – Odejdź, rozmowa skończona – warknął.
Kartik wyszedł, zatrzaskując drzwi. Z jednej strony bardzo się bał przejęcia władzy, jaka będzie mu przysługiwać po śmierci ojca. Z drugiej jednak wolałby już być wodzem, byleby tylko nie słuchać tyrad Merrina i jego jakże wspaniałych i cudownych pomysłów. Miał nadzieję, że bogowie go wspomogą, kiedy będzie musiał sam podjąć pierwszą decyzję, by wybrał dobrze. Mimo przestróg czy jakichkolwiek nauk ojca, zawsze, przy jakimkolwiek wyborze słuchał swojego wewnętrznego głosu oraz Felicity. Bardzo się ze sobą zżyli i już nie wyobraża sobie życia bez niej u swego boku. Mimo, że małżeństwo było ustawione, byli szczęśliwym i zgranym małżeństwem jakiego ze świecą po całym świecie szukać.
Uśmiechnął się na samo wspomnienie żony. Czekała na niego w domu z ciepłym posiłkiem. Była smutna, ponieważ Chloe odeszła bez pożegnania. A dziewczyna bardzo umilała dzień Felicity. Nie czułą się samotna, zawsze razem wypełniały swoje obowiązki. Wśród mieszkanek Ohr nie miała dziewczyny, z którą utrzymywałaby tak bliski kontakt. Z resztą, każda inna miała już swoją rodzinę, którą musiała się zajmować od rana do samego wieczora, a czasami nawet i w nocy.
Kartik, wchodząc do domu, powitał swoją żonę. Streścił jej rozmowę z ojcem. Dziewczyna przejęła się tym nie na żarty i starała się pocieszyć jakoś męża, ale bezskutecznie.
Kiedy zasiedli do kolacji, przyszli do nich ludzie wodza, którzy oznajmili, że wszyscy mają się zebrać wokół stosu.
Felicity spojrzała na Kartika zdezorientowana. Ten tylko wzruszył ramionami.
– Najwidoczniej znaleźli nową ofiarę – wyjaśnił, pociągając żonę za rękę w kierunku wyjścia.

~~*~~*~~*~~*~~

Hello, it's me! W końcu pojawiam się z taką drobną miniaturką. Mam nadzieję, że Wam się spodoba. Miała być nieco inna, ale wyszła taka i jest taka, po prostu ;)
Z racji tego, że chyba nic nie dodam do świąt, to chciałabym Wam złożyć najserdeczniejsze życzenia na te zbliżające się Święta Bożego Narodzenia! Dużo uśmiechu na ustach, miło spędzonych, w rodzinnym gronie świąt. Fajnych prezentów pod choinką, zdrowia i miłości <3
Mam nadzieję dodać coś do końca roku, może kolejną miniaturkę a epilog na początku kolejnego roku? Może w urodzinki bloga? Co wy na to? :)
Pozdrawiam Was cieplutko, bo zimno <3

sobota, 28 listopada 2015

~11. "...jest zbyt krótkie, by robić głupstwa."

"Pamiętaj - ze wszystkich rzeczy wiecznych, miłość trwa najkrócej." 
– Janusz Leon Wiśniewski




~~ Prue ~~

Na sylwestra zaprosiliśmy wszystkich naszych bliższych znajomych, z którymi zawsze utrzymywaliśmy lepszy kontakt. Zrobiliśmy wstępną listę, która po kilku minutach rozrosła się do kilkudziesięciu nazwisk. Każdy z nas, oprócz wspólnych kolegów, miało przyjaciół i znajomych, których pozostali albo w ogóle nie znali, albo znali tylko z widzenia. Te różnice wynikły głównie z tego, że Rosie mieszkała nadal w Londynie i po naszym wyjeździe, chcąc nie chcąc, zaczęła zadawać się z ludźmi, którzy ją otaczali. Znowu my, przebywając cały rok w Dundee poznaliśmy wiele osób tam, z którymi się zakolegowaliśmy. Staraliśmy się ograniczyć jakoś zaproszonych gości, ale ich ostateczna suma i tak mnie przerażała.
Oczywiście nie przyjechali wszyscy. Louis oraz Niall odmówili zaproszenia. Czułam, że nie będą chcieli spędzać całego wieczoru ze Zmiennokształtnymi, ale i tak wypadało ich zaprosić. Zwłaszcza Lou. Wraz z nim nie pojawiła się również Becky, która wolała tę noc spędzić z ukochanym. Tej decyzji również się nie dziwiłam. W końcu wkrótce znów zacznie się szkoła a oni będą mieli coraz mniej czasu tylko dla siebie. Zakładając oczywiście, że takowy w ogóle by znaleźli.
Ja oraz Rosalie stałyśmy przy wejściu i witałyśmy przybyłych gości jako gospodynie imprezy. Każdy gość dostał od nas drobny upominek w postaci dużego, słodkiego lizaka z doczepioną karteczką z datą imprezy oraz naszymi imionami, by każdy zapamiętał, gdzie się tego dnia bawił.
Jako pierwsi przybyli Alice i Damien. Mimo, że nie widzieliśmy się tylko kilka, może kilkanaście dni, stęskniłam się i musiałam ich mocno wyściskać, nim mogli przejść dalej. Rozglądali się dokoła, wchodząc do domu. Nigdy nie byli u mnie i mieli prawo poznać każdy kąt mojego mieszkania. Obiecałam sobie, że później pokażę Alice bliżej mój dom.
Kolejni goście to głównie koleżanki Rose, których zapamiętałam jedynie imiona, kiedy blondynka mi je przedstawiała. Bliźniaczki Liv i Carrie, rudowłosa Susan i długowłosa brunetka Katie. Wszystkie wydawały się miłe i sympatyczne. Dwie z nich przyprowadziły swoich chłopaków, których oczywiście poznałam, lecz imiona umknęły mi w tłumie wrażeń.
Kiedy pokazywałam Alice moją nową bransoletkę, którą dostałam pod choinkę, do drzwi znów ktoś zapukał. Otworzyłyśmy a w progu stała Bella, Jenn i Alex. W dłoni Alex trzymał jakiś alkohol, którym od razu zaopiekował się Chris.
Po jakimś czasie pojawił się również brat Chrisa - Jack. Zamieniłam z nim kilka słów na początku, ale niestety później inne obowiązki mnie wezwały i  już go nie widziałam.
Impreza powoli się rozwijała i szła w dobrym kierunku. Jako przykładna pani domu częstowałam gości wszystkimi smakołykami, jakie przygotowaliśmy. Było cudownie, wielu ludzi już zaczynało powoli kołysać się w rytm puszczonej muzyki, inni po prostu rozmawiali ze sobą, śmiali się z opowiedzianych przez Damiena żartów lub po prostu siedzieli na kanapie i obserwowali innych.
Wraz z Rosie byłam cały czas na nogach, przechadzając się pomiędzy gośćmi i sprawdzając, jak się miewają. Od czasu do czasu towarzyszył mi Chris, lecz później zniknął wraz z Tomem gdzieś w zakątkach domu.
– Widziałaś gdzieś chłopaków? – zapytałam blondynkę, kiedy spotkałyśmy się w kuchni. Nalewała właśnie nową porcję soku do dzbanka a ja przyszłam po kolejne ciasteczka. Dziewczyna pokręciła głową.
– Nie wydaje ci się, że oni coś knują? – powiedziała podejrzliwie, zatrzymując się na chwilę. Przyjrzała mi się uważnie. – Wiesz coś może? Tym razem to ja pokręciłam głową.
– Chris nie spowiada mi się ze wszystkiego, co robi, niestety. A może nawet i stety. Chyba nie chciałabym wiedzieć wszystkiego, co robi. – Uśmiechnęłam się do niej. – Ni przejmuj się, na pewno niedługo się dowiemy, co im w głowach siedzi. Długo tego przed nami nie ukryją.
– Pewnie masz rację. – Westchnęła.
– Jak zwykle! – Zaśmiałam się, potrząsając przy tym swoimi długimi włosami. Nie zdradziłam jej, o czym ostatnio rozmawiał ze mną Tom. Nie chciałam jej denerwować, a przecież to może wcale nie miało ze sobą nic wspólnego. Znając Rosie, zaczęłaby panikować z byle powodu, który w jakikolwiek sposób wiązałby się z chłopakiem. Taka już była. To, co stało się dawno temu, odbiło się na jej psychice i już dawno nie zaufała żadnemu chłopakowi tak bardzo, jak Tomowi. I to chyba szło w drugą stronę. W końcu on też swoje przeżył i stracił niemało.

~~ Chris ~~

– Jesteś pewien? – zapytałem go po raz tysięczny. – Na sto procent?
– Na dwieście – powiedział z przekonaniem i spojrzał na mnie. Szykowaliśmy fajerwerki, które, według tradycji, mieliśmy odpalić o północy. Co zbliżało się wielkimi krokami.
– Chciałem się tylko upewnić. – Wzruszyłem tylko ramionami. Nie miałem nic przeciwko temu, co chciał zrobić. Może nawet nie powinienem mówić mu, żeby się jeszcze zastanowił. Skoro podjął tak ważną decyzję, przemyślał ją wcześniej i zapewne już ma wszystko w głowie poukładane.
Tom uśmiechnął się do mnie serdecznie. Chyba rozumiał mój niepokój. Nie wiadomo kiedy, stał się moim najlepszym przyjacielem, z którym mogłem o wszystkim pogadać, który mnie rozumiał i wspierał, choć nie lubił wypowiadać się w kwestiach, których nie znał. Mimo wszystko starał się pomóc, więc i ja próbowałem mu w tamtej, ważnej dla niego chwili, odwdzięczyć się.
– Myślisz, że mógłbym coś zrobić? – zaproponowałem.
– Po prostu zajmij się fajerwerkami. Nic więcej mi nie trzeba. – Uśmiechnął się serdecznie i wyniósł pierwszą partię rac na zewnątrz. Podążyłem za nim a w mojej głowie rodził się plan idealny. I choć Tom nie mówił, by mu w czymś jeszcze pomóc, postanowiłem wziąć sprawy w swoje ręce i zaangażować w plan Prue. Oczywiście nic jej przedwcześnie nie mówiąc. Niech ma również niespodziankę. A Tom? Na pewno mi później za to podziękuje!

~~ Rose ~~

Tuż przed północą wyszliśmy wszyscy przed dom. Było strasznie mroźno, więc non stop przytulałam się do Toma, który wydawał się nieobecny. Próbowałam wciągnąć go w jakąś rozmowę, ale jedyne, co potrafił robić, to przytakiwać i mruczeć nic nieznaczące półsłówka. Nigdy nie był wielce wylewny, to fakt, ale zwykle starał się ze mną rozmawiać. Nie mogłam się nadziwić tej jego nagłej zmianie.
Staliśmy w dogodnym miejscu, by wszystko idealnie widzieć. Każdy z nas wziął sobie z domu kieliszek, niektórzy trzymali w dłoniach zamknięte jeszcze butelki z szampanem, które miały wystrzelić równo o północy wraz z fajerwerkami. Przed nami Chris układał ostatnie fajerwerki, kiedy zaczęło się odliczanie. Uśmiechałam się jak głupia, bo to był najlepszy moment całego sylwestra; okres pomiędzy starym a nowym rokiem działał na mnie energicznie. Zawsze wtedy dostawałam takiego kopniaka w tyłek i wiedziałam, że w przyszłym roku mogę zrobić wszystko i zaczynałam styczeń z dużą dawką energii, co było mi niezmiernie w życiu potrzebne. Bez niej nie osiągnęłabym niczego.
Kiedy tłum doszedł do piątki, poczułam, jak Tom wyrywa swoją rękę, na której się niemalże uwiesiłam, starając się ukryć przed kąśliwym mrozem. Spojrzałam na niego zdziwiona. Miał strasznie poważną minę i nie wiedziałam, co o całej tej sytuacji myśleć. Jego zachowanie śmierdziało na kilometr jakimś spiskiem, tylko jeszcze nie rozgryzłam, o co w tym wszystkim chodziło.
I kiedy wszyscy wykrzyknęli "Szczęśliwego Nowego Roku", kiedy w górę wystrzeliły kolorowe fajerwerki, kiedy szampan lał się strumieniami, przy swoim uchu usłyszałam najpiękniejsze słowa, jakie może zakochana kobieta usłyszeć od mężczyzny.
– Rosie, kocham cię. Czy zostaniesz moją żoną? – Nawet nie zauważyłam, kiedy stanął przede mną i zbliżył się do mnie. Wcisnął mi pierścionek do ręki, jakby bał się, że mu odmówię, albo że go nie zobaczę.
W pierwszym odruchu zaniemówiłam. Zastanawiałam się, czy to aby nie żart. Nawet delikatnie się uśmiechnęłam, lecz kiedy spojrzałam na jego minę, która starała mi się mówić "no powiedz coś wreszcie", zrozumiałam, że to były prawdziwe oświadczyny.
Ścisnęłam mocniej jego dłonie i delikatnie oddałam mu pierścionek. Zaskoczony, spojrzał mi prosto w oczy.
– Tom, kocham cię i chcę spędzić z tobą resztę swojego życia. Tak, zgadzam się zostać twoją żoną – odpowiedziałam mu cicho. Niemal poczułam, jak cały stres uchodzi z jego ciała. Uśmiechnął się serdecznie i pocałował najżarliwiej jak tylko potrafił. Potem pierścionek znalazł miejsce na moim palcu i go już nie opuszczał.

~~ Prue ~~

Kiedy Chris poprosił mnie, bym podczas wystrzeliwania fajerwerek nagrała Toma i Rosie, pomyślałam, że zwariował. No bo niby po co miałabym to robić?
Wszystko się wyjaśniło, kiedy już zaczęłam to robić i zorientowałam się, zapewne dużo szybciej niż Rosie, o co w tym wszystkim chodziło. Łezka mi się w oku zakręciła, myśląc o tym, że moja najlepsza przyjaciółka jest szczęśliwie zaręczona.
Stojąc tak i czekając, aż Chris skończy wypełniać swoje obowiązki, byśmy mogli już w spokoju i wspólnie wrócić do domu, zaczęłam zastanawiać się nad swoim życiem. Dotarło do mnie, że przecież to właśnie w Nowy Rok wszystko się zaczęło. Cała moja przygoda z magią. To wtedy usłyszałam pierwsze głosy w swojej głowie. Później pojechaliśmy do Dundee. Niewiele pamiętam z tamtego okresu, był zbyt zwariowany, ale jedno jest pewne; moje życie zmieniło się diametralnie. W końcu znalazłam swoje życie na ziemi, u boku fantastycznego faceta. W ciągu roku poznałam mnóstwo wspaniałych ludzi. Niestety z wieloma musiałam się również pożegnać. Do końca swojego życia nie zapomnę o moim braciszku, który oddał dla mnie życie ani o Liamie, który zginął, ratując mnie. Wszyscy się poświęcali, nawet mój tata, który przecież, żeby nas chronić, odszedł od nas. Postanowiłam nie zmarnować danego mi życia, ponieważ jest zbyt krótkie, by robić głupstwa. Jeszcze nie miałam pomysłu na to, co mogłabym robić, ale mam jeszcze chwilę, by się nad tym zastanowić.
W końcu jestem szczęśliwa, a to chyba jest w życiu najważniejsze i każdy do tego dąży, by móc spędzić życie u boku najbliższych mu osób.
– Dziękuję, że jesteś – szepnęłam Chrisowi na ucho, kiedy stanął obok mnie. Objął mnie w pasie ramieniem i razem oglądaliśmy końcówkę cudownych, kolorowych światełek, które rozświetliły nocne niebo.

~~*~~*~~*~~*~~

Hejoo! Wybaczcie, że mnie ostatnio nigdzie nie ma, ale jestem taka zabiegana, że masakra! Chyba jak każdy z Was. Doprawdy, nie mam pojęcia, gdzie my wszyscy się tak spieszymy, naprawdę :/ Ale cały czas nas coś goni i goni i nie znajdujemy czasu na przyjemności, pewne rzeczy odkładamy na później. Cóż, bywa i tak, zapewniam Was jedynie, że o nikim nie zapomniałam. Moje serduszko jest wielkie a pamięć dobra, więc wiecie <3
Rozdział krótki, wiem, nie bijcie! Ale rozpraszają mnie zawody w skokach, które nie chcą się odbywać, ale i tak jestem zawsze mega podekscytowana. ;) Nawet teraz jestem tutaj w przerwie, więc mam mało czasu :)
Mam nadzieję, że wszystko jest w porządku. Jeżeli tak to piszcie, a jeżeli nie to tym bardziej piszcie! Do zobaczenia! <3

wtorek, 10 listopada 2015

~10. "Tego nauczyło mnie całe życie..."

"Najtrudniej jest wykorzenić najstraszniejsze wspomnienia, 
przecież je zapamiętujemy najlepiej." - Suzanne Collins




~~ Prue ~~

Bałam się powrotu do domu. Nie byłam pewna, czego konkretnie, ale na samo wspomnienie domu, skręcało mnie w brzuchu. Szukałam przyczyn w stracie brata i tym, że odkąd umarł, nie pojawiłam się ani razu w miejscu, z którym wiązało się przecież tyle wspólnych wspomnień. Może to chodziło o moją mamę, z którą nie rozmawiałam od tak dawna. Może bałam się jej reakcji na mój powrót. A może po prostu było mi przykro z powodu tego, że nie przyjechała, kiedy dowiedziała się, że umarłam, że odnalazłam ojca. Nawet na pogrzeb mojego brata się przecież nie pofatygowała. To właśnie te niewiadome mobilizowały mnie do tego, by odwiedzić swój dawny dom.
Okazja nadarzyła się nawet bardzo szybko. W końcu w święta szkoła zostaje zamykana i wszyscy wyjeżdżają do swoich rodzin. To jedyna szansa dla wszystkich uczniów i nauczycieli, by pobyć choć chwilę z najbliższymi. Dwa tygodnie to dość dużo, by móc sobie wszystko wyjaśnić.
Miałam ogromne wsparcie w Chrisie. Cieszyłam się ogromnie, że los postawił go na mojej drodze w odpowiednim momencie. Gdyby nie on, wiele rzeczy, które mnie spotkały, nie miałyby miejsca. Nie wiem, gdzie byłabym, gdyby nie on i to, że zawsze przy mnie był, choć nie zawsze okazywał wsparcie.
Tym razem było jednak inaczej. Znał całą sytuację i zgadzał się ze mną, że powinnam wyjaśnić z mamą parę spraw i że przerwa świąteczna to najlepszy czas na to.
Tata również starał się jak tylko mógł. Kiedy już pozałatwiał wszystkie sprawy w szkole i te niecierpiące zwłoki w stadzie, wyjechał do Londynu, by tam porozmawiać z mamą, przygotować ją na mój powrót.
Wiele razy korciło mnie, by zapytać go przez telefon, jak zareagowała mama na jego powrót, na wieść o tym, że żyję, że mam się dobrze. Przecież powinna się cieszyć. Zawsze miałyśmy dobry kontakt ze sobą. A teraz? Co się zepsuło?
Ostatni dzień w szkole mijał na pożegnaniach, składaniu sobie życzeń oraz zadawaniu pracy na czas wolny między świętami a sylwestrem. Wszędzie porozwieszane były ozdoby, choć przecież nikt nie zostawał na święta w szkole. Wystrój był na potrzeby tylko tego dnia, żebyśmy poczuli, że w szkole również obchodzi się święta jak w domu, że może być równie fajnie jak w rodzinnym gronie. Ja właśnie tak się czułam od samego początku. Od pierwszego dnia otaczała mnie rodzina, przyjaciele i znajomi. I choć nie wszyscy są ze mną nadal fizycznie, to wiem, że David świętuje w otoczeniu innych, gdzieś w krainie Nyks, która nie dostała jeszcze żadnej formalnej nazwy.
Pakowanie również nie zajęło dużo czasu. Od razu po szkole władowałyśmy najpotrzebniejsze rzeczy do toreb i zniosłyśmy je przed internat, by później załadować do autobusu, który odwoził uczniów na dworzec.
Odwróciłam się w stronę budynku szkoły, by po raz ostatni w tym roku popatrzeć na otulony śniegiem dach.
– Będzie mi tego brakowało. – Westchnęłam. Damien spojrzał na mnie jak na wariatkę. – No co? – zapytałam. – To dla mnie prawie drugi dom – usprawiedliwiłam się. Chris ścisnął mocniej moją dłoń, której nie puszczał odkąd włożył nasze walizki do autokaru. Wracał ze mną. Mój tata osobiście zaprosił go do nas na świąteczną kolację jak i na całą świąteczną przerwę. Oficjalnie dał mu jeszcze jedną szansę, jeśli chodzi o wybór stada. Tym razem Chris bez żalu zgodził się zostać z nami. Już nie był samotnym wilkiem. Miał prawdziwą, wilczą rodzinę, bo tą ludzką posiadał odkąd zaczęliśmy się przyjaźnić.
– A ja tam się cieszę, że wyjeżdżamy – powiedziała Becky. – W końcu znowu spotkam się z moimi rodzicami. Tak dawno ich nie widziałam! – pożaliła się. Uśmiechnęłyśmy się z Alice porozumiewawczo. Chłopcy, widząc nasze miny, roześmiali się, a zdezorientowana Becky obraziła za to, że nie chcieliśmy jej powiedzieć, dlaczego nam tak wesoło. Po chwili jej jednak przeszło.
– Hej! Idziecie? – usłyszałam głos Belli dochodzący z autobusu. Stała na schodach, machając do nas. – Zajęłam nam wszystkim miejsca!
– Jasne, już idziemy! – odkrzyknął jej Chris. Wszyscy oprócz mnie ruszyli w stronę pojazdu. Mój chłopak spojrzał na mnie pytająco. – Gotowa? – zapytał. Chyba wiedział, jak się czułam. Sam przecież musiał mieć obawy zawsze, kiedy wracał do domu.
Pokiwałam delikatnie głową i usiadłam na siedzeniu przed Bellą. Uśmiechnęłam się do niej między siedzeniami.
Podróż minęła nam spokojnie. Najpierw ja, Chris i inni, którzy zmierzali do Londynu, wysiedli na dworcu kolejowym, by poczekać na pociąg. Reszta wybierała się w dalszą podróż na lotnisko, a potem gdzie ich serce kierowało. Również Tom jechał z nami. Trochę mnie zaskoczył, a kiedy dowiedziałam się, że Rose sama zaprosiła go do siebie, jeszcze bardziej nie mogłam w to uwierzyć.
Z pociągu nie pamiętałam wiele. Chyba zasnęłam, ponieważ pierwsze, co pamiętam to wieczorne światła na dworcu w Londynie i tłumy ludzi wysiadających z naszego pociągu. Nie spieszyliśmy się. Tata obiecał, że nas odbierze, więc nie musieliśmy walczyć o taksówkę, o którą zapewne byłoby trudno.
Stali oboje z moją najlepszą przyjaciółką przy wyjściu głównym. Pomachałam im, gdy tylko ich zobaczyłam. Zrobili to samo. Uśmiechnięciu od ucha do ucha pobiegli do nas i wyściskali, jakbyśmy nie widzieli się z co najmniej dwa lata, a przecież Rose wyjechała wraz z moim tatą miesiąc temu z Dundee.
– Rosie, przyjechałaś tutaj dlatego, że przyjechałam ja czy dlatego, że wraz ze mną jest też Tom? Przyznawaj mi się tutaj zaraz! – odezwałam się groźnie, idąc w stronę zaparkowanego auta.
– No wiesz... – zaczęła, wkładając moją torbę do bagażnika. – Gdybyś przyjechała sama, cieszyłabym się, jasne, że tak. Ale jeżeli z tobą przybył też Tom, to jak myślisz, z czego bardziej się ucieszyłam?
– No jasne, że ze mnie! – odpowiedzieliśmy oboje z Tomem. Całe towarzystwo wybuchnęło śmiechem na środku parkingu.
– Brakowało mi tego. – Westchnęłam, dziękując Nyks, że moje myśli zostały na chwilę oderwane od już niedalekiego spotkania z mamą. – Boże, tato, dałeś jej prowadzić auto? – zawołałam oburzona, kiedy zobaczyłam, jak moja przyjaciółka zasiada na fotelu kierowcy.
– Wiesz kochanie, dawno nie jeździłem, poza tym wiele się w Londynie zmieniło, muszę do tego powoli przywyknąć. A Rose radzi sobie znakomicie – odpowiedział, chwaląc blondynkę. Niedowierzałam. Moja przyjaciółka nie mogła poprawnie jeździć. To po prostu nie mieściło się w głowie. Zawsze była trochę fajtłopowata. Nawet jeżeli chodziło o prowadzenie roweru.
Okazało się jednak, że Rosie świetnie panuje nad samochodem, zna się na rzeczy, wszystko robi płynnie a nam, jako pasażerom, przyjemnie się jechało. Nawet na moment znów zapomniałam o mamie. Jedynie dom, który wyłonił się zza któregoś z kolei zakrętu, brutalnie sprowadził mnie na ziemię.
Na trzęsących się nogach wysiadłam z samochodu. Tata i Rosie pomogli nam z torbami, więc szybko się z nimi uporaliśmy. Nim się obejrzałam, już stałam na progu, a Derek otwierał przede mną drzwi.
– Nie ma jak w domu! – zawołał zadowolony. Bardzo się starał, by mój powrót był naturalną rzeczą. Jakby nic, co do tej pory się wydarzyło, nie miało miejsca.
Byłam chyba za bardzo przejęta całą sytuacją, ponieważ w pierwszej chwili nie poczułam cudownego zapachu, który unosił się w całym domu. Dopiero kiedy Chris głośno zawołał do bliżej nieokreślonej osoby, pytając, co tak ładnie pachnie, zaciągnęłam się i już wiedziałam.
– Naleśniki – szepnęłam. Ulubione danie moje, Davida i mamy. Zwsze, kiedy byliśmy wszyscy w domu, robiliśmy razem naleśniki.
Rosie wiedziała, co oznaczały, dlatego od razu do mnie podeszła i ścisnęła moje ramię, chcąc pokazać mi swoje wsparcie. Byłam jej za to wdzięczna. Czułam jak moje nogi miękną, kiedy z kuchni do salonu, w którym jak do tej pory staliśmy, weszła mama. Zniknęły cienie pod oczami od przepracowania. Zamiast nich pojawił się wyrazisty makijaż, który podkreślał jej cudowne oczy. Ubrana w zwiewną sukienkę, która podkreślała jej figurę, wyglądała na o wiele młodszą niż w rzeczywistości była. Tryskała energią, choć w oczach widziałam smutek. Ogromny żal i ból, który starała się chować przed nami po odejściu ojca.
W pierwszym momencie myślałam, że się rozpłacze. Widziałam, jak w jej oczach gromadzą się łzy. Kiedy się jednak odezwała, nie usłyszałam już żadnego załamania. Była wyłącznie szczęśliwa kobieta.
– Tak się cieszę, że w końcu jesteście! Prue, Chris, rozbierajcie się! – zawołała. Podeszła do mnie i uściskała serdecznie. Zaskoczyła mnie. Nie spodziewałam się tego. W ogóle nie miałam pojęcia, czego oczekiwać, ale z pewnością nie takiej reakcji. – Rosie, może przedstawisz mnie swojemu koledze? – zaproponowała.
– To jest Tom, Tom poznaj mamę Prue, Ivonne. – Podali sobie grzecznie dłonie na powitanie.
– Może zostaniecie na kolację? – zaoferowała.
– Dziękujemy, ale obiecałam tacie, że wrócimy jak najszybciej – powiedziała z pewnym żalem w głowie blondynka.
– Szkoda! Ale wpadniecie któregoś dnia, mam nadzieję? – Chciała się upewnić.
– Jeszcze będzie miała nas pani dość! – zapewniła Rose, wychodząc z domu.
– No to co? Myjcie ręce, zaraz zasiadamy do stołu! – rozporządziła mama i zniknęła w kuchni. Spojrzałam zdezorientowana na tatę.
– Odkąd wróciłem, tak się zachowuje. – Wzruszył ramionami jakby chciał powiedzieć, że metamorfoza mojej rodzicielki to absolutnie nie jego wina.
Oszołomiona zjadłam kolację i przysłuchiwałam się rozmowie, jaką prowadzili domownicy. Próbowali mnie w nią wciągnąć, ale byłam zbyt pochłonięta własnymi myślami, by zajmować się rozmową z innymi. Nie chcąc psuć nikomu nastroju, odczekałam, aż każdy zje i dopiero kiedy siedzieliśmy w salonie przed telewizorem, wypaliłam prosto z mostu.
– Mamo, może powiesz mi teraz, dlaczego nie przyjechałaś na pogrzeb Davida? Dlaczego nas nie odwiedziłaś? Dlaczego nawet nie zadzwoniłaś, kiedy to wszystko się wydarzyło?
Zaskoczyłam ją. Widziałam w jej oczach smutek i ból i już przestraszyłam się, że może wypowiedziałam się zbyt ostro. Ale nie, musiałam być twarda, chcąc wyciągnąć coś z mojej mamy. Tego nauczyło mnie całe życie z nią. Po dobroci niczego złego sama nie powiedziała.
– Ja wiem, że powinnam... że powinnam zrobić cokolwiek... Wiem, że masz do mnie o to żal i nawet się temu nie dziwię, sama byłabym wściekła. – Próbowała patrzeć mi prosto w oczy, ale często, chyba nieświadomie, pochylała głowę do przodu i uciekała wzrokiem w podłogę. – Przepraszam cię, nie powinnam się tak zachowywać. Jestem twoją matką i to we mnie masz mieć oparcie, a ja użalałam się nad sobą i nie wzięłam pod uwagę tego, że tobie może być równie ciężko co mnie.
– Nie chcę przeprosin, choć to miłe, że przyznajesz się do winy. Ja po prostu chciałam się dowiedzieć, dlaczego – szepnęłam. Czułam łzy napływające do oczu. Nie zamierzałam płakać, to byłoby głupie, ale takie wyznania, jakkolwiek banalne by nie były, zawsze sprawiały, że się wzruszałam.
– Nie chciałam przeżywać tego jeszcze raz. Pragnęłam zapamiętać Davida, ciebie jako osoby uśmiechnięte, pełne życia, szczęśliwe. Gdybym zobaczyła was elegancko ubranych, leżących w trumnie... nie potrafiłabym... Przepraszam. – Nie przygotowałam się na taką odpowiedź. Gdzieś w podświadomości ciągle wyobrażałam sobie, że jej wytłumaczenie będzie miało coś bardziej... Sama nie wiedziałam, czego się spodziewać.
Podeszłam do mamy i przytuliłam ją, ponieważ po wyznaniu, rozpłakała się na dobre. Nie byłam już na nią zła. Może jeszcze nie tak dawno czułam żal do mojej rodzicielki, tak jak to było, kiedy nie powiedziała mi, że byłam Zmiennokształtnym. Po tym, jak mi wszystko wyjaśniła, cała złość odeszła bezpowrotnie.
– Kocham cię, wiesz? – szepnęłam jej na ucho. Uśmiechnęła się do mnie przez łzy i pocałowała delikatnie w czoło.

***

Święta minęły w miłej, rodzinnej atmosferze. Wszyscy byli szczęśliwi. Nawet Chris się rozchmurzył, co w jego sytuacji oznaczało zapomnienie o swojej ludzkiej rodzinie, a zwłaszcza o ojcu, ponieważ jego mama i Jack wpadli do nas w Pierwszy Dzień Świąt. Widziałam, że wizyta wiele znaczyła dla mojego chłopaka. Mogli w końcu ze sobą porozmawiać i wyjaśnić jak ja i moja mama.
Podczas wszystkich przygotowań, potem wśród świętowania, ja i Chris znaleźliśmy kilka chwil tylko dla siebie. Zaszywaliśmy się w moim pokoju, zakopywaliśmy w kołdrze i cieszyliśmy się sobą. Wtedy wiedziałam, że wszystko u mnie było na swoim miejscu, że w końcu mam prawdziwą rodzinę, że mam kogo kochać i jestem kochana.
Na sylwestra zaprosiłam do siebie wszystkich moich znajomych. Impreza miała się równać tej, którą przeżyłam rok temu, kiedy dowiedziałam się, kim tak naprawdę byłam. Chciałam, by każdy czuł się wyjątkowo i dobrze - jak w swoim domu. Przez cały tydzień razem z Rose, Tomem i Chrisem staraliśmy się zrobić wszystko, by wyszło idealnie. Układaliśmy menu, wieszaliśmy lampki i inne ozdoby. Chowaliśmy najcenniejsze i kruche rzeczy, by nie uległy zniszczeniu.
– Jejku, ale się zmęczyłam! – zawołała Rose, kładąc się na kanapę. Właśnie kończyliśmy zakładanie lampek nad wejściem. Chris zaczął już powoli sprzątać cały salon, kiedy rozplątywaliśmy sznur kolorowych lampek.
– Nie marudź, sama mnie namawiałaś do zrobienia całej tej imprezy – powiedziałam, całując ją delikatnie w policzek.
– Nie sądziłam, że zwalisz na mnie większość obowiązków! – zawołała, wodząc za mną wzrokiem. Przeszłam do kuchni, gdzie Chris położył naczynia, z których jedliśmy nasz obiad. Cały czas kontrolowałam sytuację w salonie.
– Myślałaś, że sama się ze wszystkim uporam? Zwłaszcza, że to był twój pomysł? – Zaśmiałam się serdecznie.
– Jasne, że nie, ale nie sądziłam, że będzie aż tyle roboty! A przecież jeszcze nie zaczęliśmy szykować jedzenia – jęknęła, kuląc się na kanapie. – Tom! Ja już nie mam siły. Nic już dzisiaj nie zrobię.
– Pomogę im jeszcze w kuchni i możemy wrócić do domu, co? – zaproponował. Rose coś mruknęła pod nosem, kiedy blondyn przyniósł ostatnie dwa kubki do zmywania. – Pomóc ci w czymś jeszcze? – zapytał, spoglądając na wyciągnięte zza kanapy nogi blondynki. Uśmiechnęłam się pod nosem.
– Nie, możecie już iść – powiedziałam, płucząc naczynia. Widocznie chłopak mnie nie słuchał, bo spojrzał na mnie zdezorientowany z niemym pytaniem w oczach. – Kochasz ją, prawda? – Uśmiechnęłam się szeroko. Oparłam się o blat szafki, wycierając mokre ręce w ściereczkę. Tom spojrzał najpierw na nią, później na mnie i zaśmiał się.
– No – przyznał nieco zmieszany swoim wyznaniem.
– To widać – przyznałam. – Cieszę się, w końcu wszystko zaczęło się układać.
– Myślisz... – zaczął jeszcze bardziej zmieszany.  – Myślisz, że chciałaby zostać ze mną... no wiesz, na zawsze? – zapytał w końcu. Przejechał dłonią po swoich jasnych włosach.
– Oh... – Nie wiedziałam, co mu odpowiedzieć. Czy Rose była gotowa na coś tak poważnego? Z jednej strony zawsze stroniła od płci przeciwnej odkąd pewne wydarzenia miały miejsce. Z drugiej, Tom to nie każdy inny facet. Tom to Tom. – Myślę, że ona sama może tego jeszcze nie wiedzieć – starałam się wybrnąć jakoś ładnie z tej sytuacji. – Kocha cię, a to chyba powinno ci wystarczyć, prawda?
Nic więcej nie odpowiedział. Pokiwał zamyślony głową i wyszedł z kuchni, mijając się na progu z Chrisem.

~~*~~*~~*~~*~~

Hej, strasznie Was przepraszam, że rozdział nie pojawił się na czas, tak samo jak na moim drugim blogu, jeżeli ktoś czyta. Postaram się do weekendu ogarnąć rozdział na "Polowanie...". A na Wasze blogi, jeżeli mam zaległości, wpadnę jutro, w końcu jest wolne. Oczywiście w przerwie od nauki matmy, bo w czwartek sprawdzian :/
Mam nadzieję, że rozdział odpowiedniej długości oraz, że was nie zanudził  ;)
Pozdrawiam cieplutko!
Zuza <3

sobota, 24 października 2015

~9. "...i nie opuścić jej, aż do śmierci."

"Mógłbym przesiedzieć sto lat w więzieniu, gdybym tylko wiedział, że w końcu się zobaczymy." - C.J. Daugherty, "Niezłomni"



~~ Chris ~~


Shane jeszcze w kostnicy wyjaśnił nam, że Prue się wybudzała. Moje serce biło jak oszalałe. Z jednej strony bardzo się cieszyłem, że wracała w końcu do nas. Z drugiej jednak okropnie się martwiłem i denerwowałem. Gdzie ona, do cholery, polazła? Dlaczego nie poczekała? Co było tak ważne, że naraziła się, wychodząc z pomieszczenia?
Nie potrafiłem odnaleźć odpowiedzi na te wszystkie pytania, które kotłowały się zapewne nie tylko w mojej głowie. Widziałem na twarzach pozostałych, że również główkują nad rozwiązaniem tej zagadki. Żadne z nas jednak nie było na tyle inteligentne, by zrozumieć Prue i jej zamiary.
Powlokłem się za wszystkimi w kierunku internatu. W połowie drogi skręciłem jednak w lewo i udałem się do stajni. Łudziłem się, że przerażona swoim powrotem do życia Prue, zaszyje się w jakimś przytulnym miejscu, do którego lubiła wracać. A stajnia była właśnie takim miejscem. Zawsze, kiedy musiała coś przemyśleć, coś ją zdenerwowało, wystraszyło, zaszywała się wśród koni. Dokładnie tak jak Filip.
Przekraczając próg, wstrzymałem oddech a serce podskoczyło mi do góry. Żyłem tą nadzieją przez całą drogę i kiedy okazało się, że dziewczyny tam nie było, zawiodłem się. Zwiodłem się głównie na sobie, ale odrobinę też na Prue. Pomyślałem, że mogła się przecież schować w jakimś znanym mi miejscu a nie bawić się w chowanego i uciekać przede mną.
W następnej kolejności, zbeształem się za te myśli.
– Głupek – warknąłem. Koń z najbliższego boksu wyjrzał zza drewnianego ogrodzenia i spojrzał na mnie zaciekawiony. Zastrzygł uszami i parsknął. – Nie było jej tutaj, prawda? – zapytałem zwierzęcia. Oczywiście mi nie odpowiedział, więc wyszedłem ze stajni, po tym, jak koń, zamiast mną, znów na powrót zainteresował się sianem.
Z tego wszystkiego przegapiłem kolację, ale miałem nadzieję, że w stołówce w internacie znajdę coś wartego uwagi. Skierowałem tam swoje kroki i już po chwili siedziałem przed telewizorem z talerzem kanapek. Przełączałem co chwila na nowy kanał pilotem, ponieważ nic nie zwróciło mojej uwagi. Próbowałem się skupić na czymkolwiek innymi niż moja ukochana. Nie potrafiłem. Ciągle miałem ją przed oczami. Pragnąłem ją przytulić, pocałować, usłyszeć jej głos, poczuć jej dotyk na swoim ciele, mieć już do końca życia blisko siebie i nie opuścić jej, aż do śmierci.
Alex wpadł do salonu, kiedy jadłem ostatnią kanapkę. O mało co się nie udławiłem i już zamierzałem mu to wytknąć, jednak nie pozwolił mi cokolwiek powiedzieć.
– W końcu cię znalazłem, stary! – zawołał, łapiąc szybko oddech. – Chodź, nie mamy czasu!
Pociągnął mnie za sobą, przez co upuściłem kanapkę na podłogę. Nie zdążyłem zawołać, że powinien to najpierw posprzątać, a już biegłem za chłopakiem w kierunku szkoły. Pytałem go kilkakrotnie, o co chodziło. Przeczuwałem, że o Prue. Tylko co takiego musiało się stać, że Alex mi nic nie mówił i tak bardzo się spieszyliśmy? Przez głowę przeszły mi najczarniejsze scenariusze, a nie miałem siły zastanowić się, że przecież najgorsze już się stało i właśnie miała do mnie powrócić.
Wpadliśmy do skrzydła szpitalnego z impetem, przez co spojrzenia wszystkich zgromadzonych zwróciły się w naszym kierunku. Byli tam niemalże wszyscy, którzy mieli coś do powiedzenia w szkole. Nie widziałem tylko mojej Prue.
– Gdzie ona jest? – zawołałem, podbiegając do Dereka. Miał zmartwioną minę co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że coś się stało. Kiedy podszedłem do łóżka, wokół którego się wszyscy zebrali, parę mniej ważnych osób, których nawiasem mówiąc, nie znałem, odsunęło się, ukazując mi ukochaną.
Leżała przykryta kołdrą do brzucha. ręce złożone na brzuchu, twarz spokojna i uśmiechnięta. Patrzyła na mnie z wielką miłością wypisaną na twarzy. Usiadłem obok niej i złapałem ją delikatnie za jedną dłoń, nie wiedząc, czy nie zrobię jej dotykiem krzywdy. Prue ścisnęła mocno moją rękę. Nie spodziewałem się po niej takiej siły. Zwłaszcza, że z jakiegoś powodu, znajdowała się w szpitalu pod obserwacją Nancy.
– Co się stało? Gdzie się podziewałaś? – zapytałem. – Shane był przy tobie, kiedy się budziłaś. Pobiegł po nas a kiedy wróciliśmy, ciebie już nie było.
– To dłuższa historia – powiedziała cicho, dotykając dłonią mojego policzka. – Jezu, jak dobrze cię w końcu widzieć! Nawet nie wiesz, jak się stęskniłam! – szepnęła i pocałowała mnie lekko w usta.
Oszołomiony, nie miałem pojęcia, co o tym wszystkim myśleć. Przyglądałem się jej, doszukując się jakichkolwiek zmian, lecz żadnych nie potrafiłem dostrzec. Może się w ogóle nie zmieniła? A może zmiana miała polegać na psychice?
– Ale dlaczego jesteś w szpitalu? Coś musiało się stać – zaoponowałem.
– Ojej, no bo zemdlałam, ponieważ za szybko wstałam i przez to, że się zmęczyłam biegiem. Nic wielkiego. – Wzruszyła ramionami, lekceważąc wszystko. Spojrzałem na Nancy, chcąc się upewnić, że to, co mówiła dziewczyna, to prawda. Kobieta skinęła głową.
– Zostanie u nas na obserwacji. Chcę się upewnić, że wszystko z nią w porządku. To prawdziwy cud, że do nas wróciła! – zawołała z uśmiechem na ustach. Również się uśmiechnąłem, oddychając z ulgą. Kamień spadł mi z serca.
– Hej – powiedziałem cicho, nachylając się ku niej. Kątem oka zauważyłem, że wszyscy nagle się ulotnili. Zostaliśmy w końcu sami.

~~ Prue ~~

Odkąd wróciłam, żadne z moich znajomych nie opuszczało mnie ani na krok. Staraliśmy nadrobić stracony czas. Nie było go wiele, zaledwie kilka dób, lecz to i tak za wiele. Zwłaszcza, że ani ja, ani oni nie wiedzieli do końca, czy wrócę. Becky i Louis milion razy dziękowali mi za interwencję. Nie widziałam w tym nic szczególnego, po prostu postąpiłam zgodnie z sumieniem i uchroniłam mojego ojca od ogromnego błędu. Na pewno w przyszłości żałowałby tak pochopnie podjętej decyzji. Sam o tym wspominał, kiedy rozmawialiśmy. Starał się znaleźć dla mnie jak najwięcej czasu w ciągu dnia, choć było to bardzo trudne. Organizował konkurs na dyrektora szkoły i przeglądanie podań kandydatów zajmowało mu wiele czasu. Czasami starałam się mu w tym pomóc, ale kompletnie się na tym nie znałam, więc niewiele mu ta moja pomoc pomogła.
Z nikim nie rozmawiałam o tym, co zdarzyło się Tam. Moi przyjaciele bardzo nalegali, Nancy również była ciekawa, lecz nie uległam. Pragnęłam zachować wspomnienia dla siebie. To było coś zbyt intymnego, osobistego, by komukolwiek o tym opowiadać. Może kiedyś ktoś się dowie ode mnie, co robiłam po śmierci, ale z pewnością nie w najbliższej przyszłości. Jedyne, co zrobiłam, to opisałam całe spotkanie z bratem i Nyks w pamiętniku, by nigdy o nim nie zapomnieć.
Znów w szkole wytykali mnie palcami, obgadywali za plecami, jak to było na początku roku, kiedy wszyscy już wiedzieli, że jestem córką Dereka Cartera. W końcu każdy się do tego przyzwyczaił i znów pojawił się powód, by mieli mnie za kogoś innego. Nie przeszkadzało mi to. Wiedziałam, że nie robią tego złośliwie, po prostu są pod wrażeniem, ciekawi tego, jak udało mi się oszukać śmierć. Uśmiechałam się do każdego, kto na mnie zerknął w ten zaintrygowany sposób.
Najwięcej czasu spędzałam z Chrisem. Zaszywaliśmy się czasami na całe dnie z dala od całego świata, głusi na telefony, na wszystko inne. Liczyliśmy się tylko my.
Oczywiście nie obyło się bez wyrzutów Rose, która na koniec naszej rozmowy rozpłakała się jak małe dziecko i przytuliła do mnie mocno. Cieszyłam się, że w końcu nie muszę przed nią nikogo udawać, że zaakceptowała nas wszystkich takimi, jakimi jesteśmy. Strasznie mi jej brakowało, ponieważ zawsze była takim punktem stałym w moim życiu. To zawsze na niej mogłam polegać, ze wszystkiego się wyżalić, była człowiekiem i w pewien sposób łączyła mnie z moim starym życiem. Nasza przyjaźń to najlepsze, co mnie w życiu spotkało.
Przyszedł też w moim życiu moment smutny. Któregoś dnia Shane i Chloe oznajmili, że muszą już wracać do siebie. Tyle czasu z nimi spędziłam, że zapomniałam, że przybyli z przyszłości. Traktowałam ich jak jednych z nas.
– Będę tęskniła – wyżaliłam się na pożegnanie, kiedy portal na strychu już był otwarty. Chris uświadomił mnie, że Shane to nasz syn. Jakoś nie mogłam sobie tego wyobrazić. Nie mieściło mi się to w głowie.
– My też – zapewniła Chloe. – Dziękujemy wam za wszystko – dodała, przytulając się do mnie. Pocałowałam ją delikatnie w policzek.
– Uważajcie na siebie – zastrzegłam.
– Już w twoim głowie wykształca się matczyna nuta – burknął Shane. – Myślałem, że to pojawiło się dopiero po moich narodzinach a tu proszę – westchnął teatralnie.
– Och, mój drogi – wtrąciła się Rose. – Gdybyś ty ją słyszał z jakiś rok temu, kiedy jeszcze nie wiedziała, że jest dziwnym czworonogiem. Wtedy to dopiero matczyła Davidowi i Chrisowi. – Zaśmialiśmy się wszyscy.
– Mam nadzieję, że tym razem traficie do swojego świata – powiedziała już całkiem poważnie Becky.
– Chyba limit pomyłek już wykorzystaliśmy, nie uważasz? – zapytał Damien. Obok niego stała Alice, która uśmiechnęła się z żartu ukochanego, po czym podeszła do Chloe i uścisnęła ją serdecznie.
Chris objął mnie ramieniem, kiedy zauważył łzy gromadzące się w moich oczach. Pożegnawszy się już z każdym, Chloe i Shane złapali się za ręce i zniknęli w portalu, który się od razu zamknął.

~~ Chris ~~

Stałem na plaży, fale słonego morza z hukiem wpływały na wybrzeże. Zastanawiając się, co ja robiłem na plaży, ruszyłem wzdłuż morza w poszukiwaniu odpowiedzi.
Pojawiła się szybciej, niż mogłem przypuszczać. Wiedziałem, że to niemożliwe, ale wyłoniła się jakby z wody, ponieważ wcześniej nigdzie jej nie widziałem, ale kiedy na nią spojrzałem, ona już stała po kostki w morzu. Zbliżyłem się do niej. Jej blond włosy rozwiewał na wszystkie strony wiatr. Zachwyciłem się jej urodą. Była piękna. Nie tak, jak dziewczyny, które spotykałem na swojej drodze, ale jak bogini. Emanował od niej spokój.
– Witaj, Chris. Długo kazałeś na siebie czekać – odezwała się. Wyglądała na młodą, ale coś w jej głosie mówiło mi, że to tylko pozory.
– Przepraszam – szepnąłem. Machnęła niedbale ręką.
– Najważniejsze, że w końcu się spotkaliśmy. Wiesz, dlaczego tu jesteśmy? – Szybko zaprzeczyłem ruchem głowy, więc od razu kontynuowała. – Chcę, byś uświadomił sobie, jak bardzo Prue jest wyjątkowa. Zdajesz sobie z tego sprawę?
– Tak – odpowiedziałem nieco drżącym głosem.
– Pamiętaj, że ona ci ufa jak nikomu innemu. Opiekuj się nią, ponieważ David już nie może. Jej brat jest teraz ze mną i to ty musisz przejąć również jego rolę. Obiecaj mi, że przy tobie nic jej się nie stanie, że nie będę musiała znów interweniować w wasze życie – odezwała się nieco groźniej.
– Obiecuję – powiedziałem poważnie, zdając sobie sprawę, kto przede mną stał. Nyks we własnej osobie nawiedziła mnie we śnie, by upewnić się, że Prue będzie ze mną dobrze. – Będę strzegł jej jak oka w głowie. Kocham ją i nie pozwolę, by stała jej się jakakolwiek krzywda. Już nigdy więcej!

~~*~~*~~*~~*~~

Siemson! Jejku, ale zabiegany tydzień! I kolejny również się taki zapowiadaaa! ;( Byle przeżyć do kolejnego piątku! <3
Jak tam rozdział? Taki trochę chyba miłosny, nie? Jeszcze raz powtarzam, że zbliżamy się do końca, żeby przy epilogu nie było niespodzianek :D Przy okazji, jeżeli komuś zatęskniłoby się za moim twórstwem, serdecznie zapraszam na "Polowanie na magię!". Co prawda troszkę początek zawaliłam, ale mam nadzieję się podnieść i coś niecoś poprawić w późniejszych rozdziałach <3
No to do kolejnegooo! Jeżeli dotrwam w szkole ;) Paa <3

wtorek, 13 października 2015

~8. "Od kiedy to karzemy kogoś za pochodzenie?"

"Do sądu nie idzie się po sprawiedliwość, ale po wyrok."



~~ Louis ~~

Najbardziej szkoda mi było Becky. Musiała bardzo przeżyć to, co się ze mną działo. W chwili rozstania widziałem łzy w jej oczach. Strach czułem poprzez nasze Skojarzenie przez cały czas. Obawiała się o mnie. O to, co mi zrobią, o to, jak ta cała sprawa się dalej potoczy.
Sam nie bałem się niczego. Już nie obchodziło mnie to, co ze mną zrobią. Całe życie myślałem, że robię wszystko dobrze, służąc Stylesowi. Potem, kiedy poznałem, jacy są naprawdę Zmiennokształtni i zdradziłem "swoich" na ich rzecz, przeczuwałem, że prędzej czy później, któraś ze stron mnie dopadnie. Raczej sądziłem, że to będą Wampiry, ale nie dziwiłem się, że Derek również chce sprawiedliwości. Sam bym tak uczynił na ich miejscu. W końcu swoje zrobiłem i powinienem odpokutować. Tylko czy kara będzie sprawiedliwa?
Nie mogłem im niczego zarzucić. Jak na "więźnia" traktowali mnie niezwykle łagodnie. Zamknęli mnie w jakimś pomieszczeniu, do którego wstawili nawet wygodne łóżko, biurko, krzesło i lampkę. Na półce wiszącej nad łóżkiem ustawiono kilka książek, ale nie zwracałem na nie uwagi. Po prostu położyłem się i leżałem, rozmyślając. Nie miałem na co narzekać, ponieważ wieczorem przynieśli mi jedzenie. Co prawda ludzkie, ale sam fakt, że pomyśleli o mnie, podnosił mnie na duchu. Może nie będzie tak bardzo źle jak mi się wydawało?
Cały czas myślami byłem przy Becky. Próbowałem dowiedzieć się, co się z nią działo, czy ją już przesłuchiwali, czy jej także groziło jakieś niebezpieczeństwo. Wątpiłem, że zrobią swojemu jakąś krzywdę, ale w mojej sytuacji musiałem brać pod uwagę wszystkie opcje. Non stop zapewniałem ją w swoich myślach, że nic mi nie jest, żeby się o mnie nie martwiła, że sobie poradzę. Ale ona i tak się obawiała. Szukała mnie, choć nic z tego nie wyszło.
Miałem tylko nadzieję, że jeżeli nie wyjdę z tego cało, Becky nie załamie się tak jak po stracie Davida. Winiłbym się do końca swojego marnego życia, a jeżeli później również potrafiłbym to wspominać, to na całą wieczność. I choć nie było mnie przy niej, kiedy umarł brat Prue, mogłem sobie wyobrazić co choć w części przeżywała.
Spędziłem w więzieniu kilka godzin; nie wiem, ile dokładnie, ponieważ straciłem rachubę czasu, choć zdawałem sobie sprawę, że zapadł już zmierzch. Mniej więcej w tym czasie własnie przynieśli mi posiłek. Nie musiałem długo czekać na kolejną wizytę. Tym razem był to Derek w towarzystwie wielu Zmiennokształtnych, którzy robili za obstawę.
– Zabieramy cię na przesłuchanie – oznajmił dyrektor, spoglądając mi prosto w oczy. Następnie skinął w kierunku dwóch mężczyzn, którzy stali przy samych drzwiach. Związali mi dłonie i poprowadzili w tylko im znanym kierunku.
Na dworze nie było ciemno, zimno również nie; mimo to zadrżałem. Już za chwilę miały przesądzić się losy o moim dalszym życiu a ja nie miałem nic na swoją obronę. Bardzo chciałbym powiedzieć im wszystkim, że żałuję, ale czy to coś da? Nie uwierzą mi. Sam bym sobie przecież nie uwierzył.
Przeszliśmy kawałek przez plac, minęliśmy wielkie wejście główne, zgadywałem, że to właśnie tam mieściła się szkoła. Weszliśmy przez jakieś boczne wejście do nieoświetlonego pomieszczenia. Moje oczy momentalnie się przyzwyczaiły, lecz równie szybko zapalono światło, więc przeciwnik mnie zdekoncentrował i przez dobrą chwilę nie widziałem praktycznie niczego. Dopiero później mogłem spokojnie dostrzec długi stół naprzeciwko drzwi, za którym już zasiadali jacyś Zmiennokształtni. Mnie usadzono naprzeciwko nich przy jednym z niskich stolików. Ala salę sądową urządzono w mniejszej z sal; w kącie nadal stał stojak na mapy a za plecami Dereka wisiała tablica.
Oprócz dyrektora nikogo nie rozpoznałem. Kojarzyłem jedną czy dwie twarze, ale nie potrafiłem przypisać im imion czy choćby stanowisk, jakie obejmowali w stadzie. Byli po prostu ludźmi, którzy przyszli mnie osądzić, całkowicie mnie nie znając.

~~ Becky ~~

Nie wiedziałam, co o tym wszystkim myśleć. Najpierw mój brat dołącza do zespołu Dereka, który ma za zadanie skazanie mojego ukochanego. Następnie zamykają Louisa gdzieś, nie mam pojęcia gdzie i nie dają mi z nim porozmawiać. Nawet Filip zachowuje się inaczej. Przez całą drogę do szkoły próbowałam mu wytłumaczyć, że Lou jest niewinny, że go kocham, że nic nie zrobił, ale on mnie jakby w ogóle nie słuchał. Przytakiwał tylko, a potem palnął mi wykład o tym, jakie to Wampiry są niebezpieczne. Nim ugryzłam się w język, odgryzłam mu się, że on również w połowie jest Wampirem. Nic na to nie odpowiedział, nastroszył się jedynie i odburknął coś niezrozumiale. Nie zamierzałam go ranić, ale to on pierwszy zaczął i nie mogłam pozwolić mu na to, by źle rozpatrywał sytuacje. Dobrze wiedziałam, że się o mnie martwił, ale nie miał prawa dyktować mi, co mam robić,  a czego nie i z kim.
Kiedy już wróciliśmy do szkoły, nie odzywałam się do niego całkowicie. Wolałam przeczekać ten czas, kiedy musiał wszystko przemyśleć, nawet jeżeli tego nie robił. Wkurzył mnie swoim postępowaniem oraz tym, że nie dał sobie wytłumaczyć niczego. Jakby zamknął się w sobie z jakiegoś powodu. Nigdy taki nie był, więc nie rozumiałam tej nagłej przemiany. Miałam tylko nadzieję, że w końcu mu przejdzie i zrozumie, dlaczego zrobiłam tak a nie inaczej.
Próbowałam go znaleźć, ale moje starania zeszły na panewce. Cały czas starałam się mieć z nim kontakt, więc nie mogłam się na niczym innym skupić. Kiedy ktoś do mnie coś mówił, prosiłam, by powtarzał kilka razy, bym w końcu mogła go zrozumieć.  Tak samo było w momencie, kiedy Shane wyciągnął nas z salonu, chcąc coś pokazać. W pierwszej chwili pomyślałam, może nawet łudziłam się, że przez przypadek znalazł Louisa, ale po chwili dotarło do mnie, że to raczej niemożliwe. Wszedłszy do kostnicy, również nie połączyłam od razu faktów. W ogóle już miałam się zapytać, po co on nas tam przyprowadził, ale na szczęście w porę odezwał się Chris, pytając go o to, gdzie Prue. I już wtedy zrozumiałam, że moja przyjaciółka zniknęła, choć przecież jeszcze nie tak dawno leżała martwa na stole.
Wróciliśmy do salonu pogrążeni w ciszy. Nikt się nie odzywał, ja nadal próbowałam połączyć się z Louisem, wywiedzieć, gdzie się znajdował. Na próżno. Nawet nie wiedziałam, czy trzymali go na terenie szkoły czy już po za nim. Kompletnie nic! Louis nie dopuszczał mnie do tych części jego myśli, żebym go nie szukała.

~~ Louis ~~

Przesłuchanie rozpoczęło się punktualnie o dwudziestej. Na początku kazano mi się przedstawić, powiedzieć coś o sobie, głównie interesował ich status krwi, rodzina, najbliżsi. Zadawali mało pytań, nie chcieli znać przecież całego mojego życia. Chodziło im głównie o poznanie mnie.
Dopiero z czasem przeszli do pytań trudniejszych. Kazali na przykład opisać dzień, w którym poznałem Stylesa.  Pytali o niego, o zlecenia, jakie musieliśmy wykonywać. Odpowiadałem bez zahamowań, zdając sobie sprawę, że i tak już o wszystkim wiedzą, pragną tylko, bym wszystko potwierdził.
– A jak poznałeś Rebbecę Tonkin? – W końcu padło pytanie, którego się obawiałem. Wszyscy ludzie przede mnie wpatrywali się we mnie, notując coś, cokolwiek zauważyli czy jeżeli powiedziałem coś, co szczególnie ich zainteresowało.
– Poznaliśmy się przez Liama. On... On przyjaźnił się z Prue i od słowa do słowa wyszło na to, że na siebie wpadliśmy w Manchesterze. Ja... kiedy ją zobaczyłem wtedy, podczas bitwy w lesie... Poczułem coś. Sam nie wiem, co to było... Mogłem ją zabić, ale nie zrobiłem tego. Spoglądając jej w oczy, przeszła mi ochota na wypełnianie poleceń Stylesa, na zabijanie niewinnych ludzi tylko po to, by się pożywić. Dostrzegłem w Zmiennokształtnych dobro, swego rodzaju sympatię. Zobaczyłem wady bycia Wampirem i zalety życia takiego, jakie wiódł Liam już od jakiegoś czasu. Chciałem stać się lepszy i dzięki Becky w końcu mi się to udało. Nie żałuję, że się poznaliśmy, że spędziliśmy razem cudowne chwile. Mam tylko nadzieję, że przeze mnie nie będzie cierpiała. Tego bym sobie w życiu nie wybaczył. – Nie miałem pojęcia, dlaczego to mówiłem, ale nie potrafiłem przestać. Czułem potrzebę wyrzucenia z siebie wszystkiego, co ostatnimi czasy leżało mi na sercu.
Wszyscy zebrani patrzyli na mnie zdziwieni. Nie spodziewali się po mnie takich wyznań? Uważali, że skoro jestem Wampirem, to nie potrafię czuć, współczuć, kochać? Skoro tak, to bardzo dobrze, że się przed nimi tak otworzyłem. Może w końcu dostrzegą kogoś więcej niż tylko maszynę do zabijania.
Po moich słowach nastała chwila ciszy. Derek spojrzał najpierw w jedną stronę, kiwając głową, następnie w drugą. Dopiero kiedy uzyskał zgodę już wszystkich zebranych, zerknął na mnie.
–  Musimy się naradzić – oznajmił chłodno. Mnie wyprowadzono a rada rozpoczęła swoje obrady.
Straż nie spuszczała mnie z oka nawet na moment. Wszelki mój ruch był odnotowywany, jakby sądzili, że mógłbym uciec. Irytowały mnie ich ciągłe spojrzenia, ale cóż mogłem poradzić?
Na szczęście rada nie kazała mi długo czekać na wyrok. Znów zająłem swoje miejsce, tym razem nie pozwolono mi już usiąść, musiałem stać. Derek również wstał, trzymając w ręku podkładkę, z której zapewne miał odczytać wyrok. Zacisnąłem mocno pięści, uniosłem wysoko głowę, chcąc stawić temu czoła. Tylko na moment przymknąłem powieki, czekając w napięciu.
– Louisa Tomlinsona uznaje się winnego zarzucanych mu czynów... – padły pierwsze słowa, które przerwało wtargnięcie kogoś do sali. Wszyscy jak na komendę spojrzeli w tamtą stronę. Derek już chciał nakrzyczeć na przybysza za to, że zakłóca sąd, lecz powstrzymał się, widząc, kto wszedł.
– Zdążyłam? - zapytała Prue, odgarniając swoje włosy z policzka. Widać było, że biegła, oddychała szybko, serce również pracowało na najszybszych obrotach. Rozejrzała się dokoła i chyba jej ulżyło, widząc mnie. – Część, Louis, cześć, tato. Widzę, że się już poznaliście – powiedziała kąśliwie.
Nikt nie odpowiedział. Każdy patrzył na nią jak na dziwadło. W końcu chyba po części nim była, prawda? Przecież jeszcze nie tak dawno wszyscy przeżywali żałobę po jej śmierci, jej ojciec chciał się na mnie zemścić za to, co zrobił Styles.
– Widzę, że zdążyłam. Chciałabym więc zabrać głos w sprawie Louisa – oznajmiła poważnie, tonem, jakby się znała na prawie.
– Ale... Przecież ty... – odzyskał głos Derek. – Prue, kochanie, to ty? – zapytał.
– Oczywiście, że ja, tato. Ale porozmawiamy o tym kiedy indziej. Będzie na to czas. Teraz jestem tutaj po to, by powiedzieć ci, że nie możesz go ukarać. W ogóle nie możesz tak bezprawnie urządzać sądów. Sprawy powinny być rozstrzygane z odpowiednią procedurą, przecież wiesz, znasz się dużo lepiej ode mnie na prawie Zmiennokształtnych.
– Ale przecież to Wampir... – zaczął protestować.
– Tato – postawiła sprawę jasno. – Znam kilka Wampirów... Znałam... Którzy byli wspaniali. Mój przyjaciel, jeden z wierniejszych, był Wampirem. Louis również jest moim kolegą. To chłopak Becky. On nie zrobił nic złego. Od kiedy to karzemy kogoś za pochodzenie? Wiesz, kiedy poznałam Liama, poczułam się z nimi w pewien sposób powiązana. W końcu oba nasze gatunki są nadnaturalne i my wszyscy nie powinniśmy używać swoich mocy przeciwko sobie. Musimy się wspierać, a to najlepszy moment, by zacząć to robić, ponieważ Styles nie żyje. Nie po to umarł David, Liam, nawet ja na chwilę, byśmy teraz się nawzajem wykończyli – zakończyła. Łzy pojawiły się w jej oczach, kiedy wspominała swoich bliskich zmarłych. Mnie również coś tknęło, słysząc o Liamie, widząc Prue całą i żywą.
Zerknąłem na Dereka. Patrzył cały czas na córkę. Widać było, że hamuje się, by nie rzucić się na nią i nie przytulić do siebie. Nie dziwiłem mu się. W końcu nie codziennie człowiek dowiaduje się, że jego dziecko jednak nie umarło.
– Tato – szepnęła, podchodząc do niego. Mijając mnie, ścisnęła na moment moją dłoń. Była ciepła, co tylko potwierdziło to, że żyje.
Kiedy Pure podeszła do ojca, ten już darł papier, z którego odczytywał wyrok. Pozostała część rady spoglądała na niego zaskoczona, zapewne nie wiedząc, co o tym wszystkim myśleć.
– Niewinny – dodał na koniec i przytulił Prue, która zaśmiała się serdecznie. Mnie kamień spadł z serca. W końcu wiedziałem, na czym stałem.
Nie wiedziałem, co ze sobą począć. Nie chciałem przeszkadzać radującym się z powrotu Prue, więc pragnąłem wymknąć się cichaczem. Straż mi jednak w tym przeszkodziła i zastawiła drzwi. Nie miałem więc innego wyjścia jak usiąść na krześle i czekać, aż reszta przypomni sobie o mnie.
– Prue! – zawołał nagle Derek przerażony. Zerknąłem w jego stronę i zobaczyłem bezwładne ciało dziewczyny w jego ramionach. Ruda kobieta już była przy nich i badała Prue. Przerażony, podbiegłem, by zobaczyć, co się stało.

~~*~~*~~*~~*~~

Wybaczcie ogromne spóźnienie, ale szkoła daje mi ostatnio w kość. Cały czas coś, a jak wróciłam w weekend to praktycznie cały przespałam ;) Ale rozdział już jest, mam nadzieję, że się podoba ;) A co tam u Was? Chwalcie się <3

sobota, 26 września 2015

~7."Każdy, kto o pomoc poprosi, zostanie wysłuchany"

"To jeszcze nie koniec. Jeszcze nie. Nie możemy się poddać."
 - "Niezłomni" C. J. Daugherty 



~~ Prue ~~

    Siedziałam z Davidem na pomoście w ciszy. Oboje wpatrywaliśmy się w taflę spokojnego jeziora. Próbowałam zrozumieć całą sytuację, w której się znaleźliśmy, ale nie szło mi to zbyt dobrze. Utknęliśmy już na początku. Ani ja, ani mój brat nie wiedzieliśmy, jak dalej postąpić, co zrobić. Żadne rozwiązanie nie przychodziło nam do głowy. W końcu Nyks nie powiedziała wprost, jak mam się wydostać z Przedsionka.
    No właśnie! Wydostać się. Czy chciałam znów wrócić na ziemię? Z jednej strony jakaś część mnie nawet cieszyła się z takiego obrotu sprawy. Za bardzo tęskniłam za moimi przyjaciółmi, którzy tam pozostali. Pozostawała też kwestia ojca, którego dopiero co odnalazłam i jeszcze nie zdążyłam poznać. Z drugiej jednak czułam pewnego rodzaju pustkę, smutek związany z kolejną rozłąką z bratem, może nawet z tym wspaniałym miejscem. No bo kto by nie tęsknił za takimi widokami? Taką cudowną atmosferą? Musiałby być naprawdę nieczułym idiotą.
    Zerknęłam na mojego brata. Miał niesamowicie skupiony wyraz twarzy, że aż nie śmiałam mu przeszkadzać. Ciekawiło mnie, nad czym tak myślał. Może zastanawiał się, jakby się mnie tu pozbyć? Miałam nadzieję, że tak właśnie było, ponieważ bardzo chciałam pomóc przyjaciołom. A z tego, co opowiadał mi David, mogą wpaść w niezłe tarapaty.
    Przypatrywałam się chłopakowi jakiś czas zaciekawiona. Zaintrygowało mnie to, że w pewnym momencie zaczął ruszać ustami, jakby coś mówił. Nie potrafiłam rozróżnić słów, ponieważ wymawiał je zbyt cicho. Chyba wyczuł, że mu się przyglądam, bo podniósł na mnie wzrok i uśmiechnął się porozumiewawczo. Nie rozumiałam, co chciał mi w ten sposób przekazać. Może żebym się nie martwiła?
    Jego wzrok zaraz po tym przeniósł się na coś po mojej prawej stronie. David wstał z niesamowitą gracją i zwinnością, otrzepał dłońmi spodnie i zwrócił się twarzą w tamtą stronę. Poszłam śladami brata i już po paru chwilach oboje patrzyliśmy na drobną postać idącą w naszą stronę. Już z daleka zauważyłam, że to kobieta. Miała na sobie długą, białą suknię oraz niemalże białe włosy sięgające pośladków, które delikatny wiatr rozwiewał we wszystkie strony. Kiedy podeszła bliżej, dostrzegłam jej piękną twarz nie skrytą za kilogramami makijażu. Dama była stuprocentowo naturalna, bił od niej blask, ale nie potrafiłam go zidentyfikować. Uśmiechała się do nas serdecznie.
    Stanąwszy naprzeciwko nas, okazała się niesamowicie niziutka i drobniutka, chociaż ani ja, ani ona nie nosiłyśmy butów. Posiadała krągłą figurę, a mocno zarysowana, jakby jeszcze świeża blizna ciągnęła się od lewego ramienia i ukrywała się pod fałdami sukni na piersi.
    - Witajcie - odezwała się pierwsza melodyjnym głosem. David skłonił się nisko, pozdrawiając ją. Ja stałam natomiast osłupiała, nie wiedząc, jak się zachować. Spuściłam więc głowę, choć bardzo niechętnie, ponieważ trudno było oderwać od kobiety wzrok.
    - Nyks, dziękuję, że odpowiedziałaś na moją modlitwę - usłyszałam głos mojego brata i wszystko zrozumiałam. Te szepty pod nosem, jego postawa wobec nieznajomej. Wszystko w mgnieniu oka stało się jasne.
    - Każdy, kto o pomoc poprosi, zostanie wysłuchany, a ja postaram się ze wszystkich sił mu tę pomoc dostarczyć - odpowiedziała. - Czy wyjaśniłeś jej wszystko, jak cię prosiłam? - zapytała. Uniosłam delikatnie głowę, by móc widzieć choć odrobinę. Chłopak pokiwał gorliwie głową, uśmiechając się do bogini. - Bardzo dobrze się spisałeś - pochwaliła go, a on znów się skłonił, tym razem nieco płycej. - Prue - zwróciła się tym razem do mnie. Pod wpływem jej głosu po prostu musiałam podnieść na nią wzrok. Spojrzałam w jej zielone oczy i utonęłam w nich. Były niesamowite, pełne radości, mądrości, wiedzy. - Jesteś gotowa na powrót do domu?
    Nie miałam pojęcia, co mam odpowiedzieć. Nie dlatego, że zaniemówiłam, stojąc przed Nyks, jak to było chwilę temu. Po prostu nie czułam, że jestem gotowa na ten kolejny krok.
    Nyks, widząc moje rozterki, chwyciła mnie lekko za ramię i odciągnęła na bok. Na jej tak młodo wyglądającej twarzy, odbiły się lata jej doświadczenia.
    - Nie mam pojęcia, co teraz czujesz - nie ukrywała, nie kłamała, co mi się bardzo podobało, bo nie było obłudne i fałszywe. - Wiem, że zawsze wszyscy od ciebie oczekiwali dużo. Może nawet zbyt dużo, jak na tak młodą osobę. Ale popatrz. Dałaś radę. Odnalazłaś ojca, pokonałaś najgroźniejszego Wampira i przezwyciężyłaś śmierć. Jesteś wyjątkowa. A ja nie pozwolę ci zginąć w tym okrutnym świecie na dole. Zawsze przy tobie byłam i to nigdy się nie zmieni. Staram się czuwać nad każdym moim dzieckiem, ale ty jesteś jedyna w swoim rodzaju. I po twoich dokonaniach zasługujesz na odpoczynek. Ale zdecydowanie nie w mojej krainie. Jeszcze nie teraz. To nie twój czas. Tobie pisany jest inny, ciekawszy scenariusz. Na pocieszenie mogę ci dodać, że kiedyś na pewno się spotkamy - zapewniła na koniec, śmiejąc się.
    Nie wiedziałam, czy akurat to chciałam od niej usłyszeć. Nie byłam też pewna, czy zadziałało to na mnie jakoś motywująco czy może odwrotnie. Zdałam sobie jednak sprawę, że ktoś w końcu docenił to, co zrobiłam, że zobaczył trud, jaki włożyłam w zadania, przed którymi mnie los postawił. Zrobiło mi się niesamowicie miło, kiedy usłyszałam takie słowa z ust samej Nyks. One musiały coś znaczyć. W końcu była boginią.
    Łzy mi się w oczach zakręciły, więc kobieta uściskała mnie ze śmiechem jak kochająca matka. Brakowało mi takiej matczynej miłości w ciągu ostatniego roku. Każdy, nawet prawie dorosły człowiek potrzebuje czasami ramienia matki, na którym może się wypłakać lub po prostu wesprzeć w trudnej chwili. W tamtej chwili zapragnęłam odbudować swoje relacje z mamą i postanowiłam, że pierwsze, co zrobię po powrocie, to właśnie długa rozmowa z rodzicielką. Choćby się paliło i świat miałby się za moment skończyć, chciałam, by zakończył się, kiedy pogodzę się z mamą.
    - Czas już na ciebie - szepnęła mi do ucha. Odsunęłam się od niej i pokiwałam niezdarnie głową. Łzy już dawno poleciały mi po policzkach i nawet ich nie wycierałam, bo nie widziałam w tym sensu. Podeszłam szybko do Davida i przytuliłam się do niego mocno.
    - Pozdrów ode mnie rodziców. Powiedz tacie, że bardzo chciałbym go poznać - powiedział mi do ucha łamiącym się głosem. Skinęłam tylko głową, nie mogąc wydusić z siebie ani słowa. - Kocham cię. - Pocałował mnie w czoło, jak to zwykle robił, kiedy jeszcze żył. - Opiekuj się Becky. Zasługuje na szczęście - dodał na koniec i odwrócił się ode mnie, zapewne nie chcąc pokazywać mi swoich łez.
    - Chodźmy - odezwała się Nyks i pociągnęła mnie za rękę w swoim kierunku.
    - Do zobaczenia, David! - krzyknęłam, odwracając się ostatni raz. Pomachał do mnie na pożegnanie.

~~ Shane ~~

    Przez cały dzień coś nie dawało mi spokoju. Chodziłem podenerwowany i nie mogłem na niczym skupić myśli, choć bardzo tego potrzebowałem, by zrozumieć, dlaczego tak mi się dzieje. Chloe patrzyła na mnie niepewnie, kiedy bębniłem palcami w stół lub kiedy podrygiwałem nogą. Na pewno bardzo chciała mi pomóc, lecz nie wiedziała, jak. Ja również.
    W końcu z braku pomysłów postanowiłem odwiedzić Prue. Żaden pomysł, jak sprowadzić ją z powrotem stamtąd, gdzie się znajdowała, nie przychodził mi do głowy. Byłem w kropce. Wiedziałem, że muszę coś zrobić, ponieważ ceremonia pogrzebowa miała odbyć się już jutro. Przez głowę przeszła mi nawet myśl, by ukraść ciało i schować je w jakimś bezpiecznym miejscu, lecz to byłoby głupie.
    Usiadłem obok niej i chwyciłem ją za rękę. Już przyzwyczaiłem się do jej zimna. Pierwszy raz, kiedy ją dotknąłem, odskoczyłem od razu. Chłód, który od niej bił sprawiał, że momentalnie zamarzałem. Dziwiło mnie to, ponieważ jako Zmiennokształtny nie powinienem tak bardzo odczuwać niższej temperatury. A jednak.
    - Cześć, mamo - odezwałem się do niej, po raz pierwszy odkąd się tu zjawiłem, mówiąc do niej w ten sposób. Ciężko mi było, nie tylko dlatego, że leżała obok mnie nieżywa. Chodziło również o jej wygląd. Mogłaby uchodzić za moją dziewczynę czy siostrę a nie za matkę! Mimo że wiedziałem, że to dlatego, że przenieśliśmy się w czasie, nadal, po tylu miesiącach, nie potrafiłem się przyzwyczaić. Myśląc o mamie, przed oczami widziałem kobietę dorosłą, dochodzącą do czterdziestki a nie osiemnastolatkę, która nawet nie wie, że ma, lub raczej będzie miała syna.
    Zamknąłem oczy, mając nadzieję, że jej obecność pozwoli mi na skupienie się. I na początku to działało. Udało mi się uspokoić swoje nerwy i zacząłem zastanawiać się, skąd u mnie od rana takie podenerwowanie. Lecz nie dane mi było posiedzieć w absolutnej ciszy. Już po chwili usłyszałem dziwne, ciche, stłumione uderzenie. Najpierw jedno, po jakimś czasie drugie. A potem jeszcze jedno, szybciej niż poprzednie. Częstotliwość uderzeń narastała, a ja nie potrafiłem zidentyfikować źródła hałasu, co mnie jeszcze bardziej wkurzyło.
    Dźwięk wydawał się znajomy i to mi nie dawało spokoju. Wstałem i puściłem dłoń dziewczyny, przeszedłem się od ściany do ściany, lecz hałas pozostawał. Wróciwszy na swoje miejsce, chwyciłem z powrotem rękę Prue i doznałem szoku. Była ciepła! Dotknąłem jej twarzy, która delikatnie nabrała rumieńców, których wcześniej nie zauważyłem. Przytknąłem ucho do jej klatki piersiowej, by upewnić się, że nadzieja, która zrodziła się w mojej głowie, nie była płonną.
    Usłyszałem jej mocne bicie serca, które już od jakiegoś czasu próbowało mi powiedzieć, że dziewczyna do nas wraca. Nie mogąc się powstrzymać, skakałem jak głupi ze szczęścia w miejscu i krzyczałem.
    - Zaraz wracam. Tylko nigdzie mi nie odchodź! - zastrzegłem, nachylając się ku niej, kiedy już się opanowałem.
    Wybiegłem z kostnicy, ciesząc się jak wariat. Pragnąłem podzielić się tą jakże wspaniałą nowiną z pozostałymi. Znalazłem ich w salonie, oglądających jakiś film. Spojrzeli na mnie dziwnie, kiedy wparowałem z prędkością światła do pokoju.
    - Musicie to zobaczyć! - zawołałem, próbując złapać oddech i ponaglając ich. Nie chcieli mnie słuchać, dopiero po paru chwilach namów udało mi się ściągnąć ich z kanapy. Pociągnąłem Becky i Alice za sobą a chłopcy poszli za mną.
    Zaprowadziłem ich do kostnicy, przepuściłem ich, by weszli pierwsi, a kiedy i ja stanąłem przy łóżku, okazało się, że posłanie było puste. Zdezorientowany spojrzałem po twarzach pozostałych. Wszyscy wyglądali na równie zaskoczonych co ja.
    - Gdzie ona jest? - zapytał podejrzliwie Chris, patrząc mi prosto w oczy.
    - Też chciałbym wiedzieć - mruknąłem, siadając na miejscu, na którym jeszcze przed chwilą budziła się do życia Prue.


~~*~~*~~*~~*~~

    Hejo! Spodziewaliście się czegokolwiek, co zawarłam w tym rozdziale? Czy może jednak Was czymś zaskoczyłam. Jestem niezmiernie ciekawa Waszych opinii! ;)
    Ostatnio sporo mam na głowie; trzy zbliżające się wielkimi krokami konkursy, mnóstwo kartkówek, prawie codziennie po dwie co najmniej, dodatkowo mamy nakręcić reklamę, która ma zachęcić uczniów do przyjścia do technikum, więc szykuje się parę zarwanych nocy, by wszystko przygotować. No poza tym zostałam przewodniczącą klasy a co za tym idzie organizuję wycieczkę klasową, a raczej staram się coś wymyślić, by każdy był zadowolony, a jak wiecie, zadowolić 30 osób na raz to ciężka sprawa :D
    No nie marudzę Wam więcej, życzę natomiast, byście mieli mnie obowiązków ode mnie! Oj tak <3