piątek, 1 maja 2015

*EPILOG*

Notka dla wszystkich, którzy tutaj zaglądają, czytają, komentują, po prostu są ze mną ;) Strasznie dziękuję, za tą obecność przez te dwie części. To dla mnie bardzo ważne <3 Mam nadzieję, że wytrzymacie jeszcze do końca trzeciej? ;) 


"Śmierć to śmierć. Przestaje się żyć i umiera. Śmierć, czyli koniec wszystkiego. Człowiek przenosi się na tamten świat. Albo też pogrąża się w ostatecznym zapomnieniu, zależy, w co kto wierzy." - John Flanagan


~~*~~*~~*~~*~~

~~ Liam ~~

    Na miejscu pojawiłem się w momencie, gdy rozpętała się walka. Uważając, by nie oberwać, zacząłem przemieszczać się w stronę największego piekła. Cały czas rozglądałem się w poszukiwaniu jedynej interesującej mnie osoby. Prue. Gdzie jest Prue?
    Zauważyłem ją w tym całym zamieszaniu dopiero po jakimś czasie. Do tej pory powaliłem dwóch Wampirów - dawniej moich znajomych, dzisiaj wrogów. Nie byłem pewien, czy nie żyją, nie miałem czasu, by zatrzymać się przy nich o sekundę dłużej i to sprawdzić. Pędziłem dalej, przed siebie.
    Dotarłem do niej w momencie, gdy krzyczała coś, wpatrując się w dobrze znaną mi osobę. Harry Styles - najbardziej znienawidzony przeze mnie Wampir, jaki kiedykolwiek chodził po świecie. Widziałem malujący się na jego ustach uśmiech, szyderczo pokazywał swoje kły. Był niesamowicie pewny siebie i to mnie przerażało. Bałem się, że mimo wszystko, nie ujdziemy z tego starcia z życiem. A jednak byłem zdolny zaryzykować, byleby tylko ją uratować. Dla mnie była najważniejsza.
    Stanąłem między nimi w chwili, gdy miały paść pierwsze strzały.
    - Liam! - zawołała zza moich pleców Prue. - Co ty do jasnej cholery robisz? To jest moja wojna! Nie pozwalam ci się do niej wtrącać! - krzyczała, szarpiąc mnie za ramię. Nie zrobiło to na mnie wrażenia. Stałem uparcie w miejscu, wpatrując się w lodowate spojrzenie martwych oczu Stylesa.
    - Pożałujesz, że się w to wmieszałeś - syknął cicho, lecz usłyszałem do doskonale; dokładnie tak, jakby te słowa wykrzyczał.
    - Przekonamy się - odparłem, zaciskając ręce w pięści. Wiedziałem, że był ode mnie silniejszy. W końcu był Wampirem czystej krwi, mnie natomiast zmienił w niego, więc nie posiadałem tej naturalnej krzepy co on. Mimo to nie wycofałem się. Wręcz przeciwnie, przygotowałem się do ataku. Pochyliłem się delikatnie do przodu, obnażyłem zęby. A Styles po prostu stał i się uśmiechał, spoglądając mi w oczy, jakby chciał przewiercić moją duszę na wylot.
    Przejrzałem jego plan ułamek sekundy wcześniej, niż zaczął go wprowadzać w życie. Ten jeden, jedyny raz zerknął na Prue, która milimetr po milimetrze, delikatnie wychodziła zza moich pleców. I już wiedziałem, że to nie mnie miał pierwszego zaatakować tylko dziewczynę. Warknąłem złowrogo i, gdy wypuścił pierwszą kulę energii w naszą stronę, popchnąłem z całej siły Prue w bok. Odleciała dobrych kilka metrów dalej, zatrzymując się na drzewie. Uderzyła w nie z głuchym jęknięciem a potem opadła bezwładnie na ziemię. Amunicja Stylesa minęła mnie o milimetry. Nie dał się zaskoczyć. Już po chwili w moją stronę leciała kolejna kula energii. Rozzłoszczony tym, że pomieszałem mu szyki, zaczął się przemieszczać. Doskonale wiedziałem, dokąd chciał się udać. Pragnął wykończyć Prue, która nadal leżała na ziemi, nie okazując żadnych znaków życia. W którymś momencie doleciał do mnie zapach jej krwi. Bałem się, że zrobiłem jej krzywdę, chcąc ją ratować przed Stylesem. Jedyne, co teraz mogłem zrobić, to utrzymać go jak najdalej od dziewczyny, by ta mogła się pozbierać.
    - Jesteś żałosny - odparł pogardliwie. - Zawsze byłeś.
    - Na pewno nie tak bardzo jak ty - warknąłem, posyłając w jego kierunku kolejny pocisk. Zawczasu wytworzył tarczę, więc kula odbiła się od niej, tracąc swoją moc i znikając w powietrzu. Mogliśmy się tak bawić całymi godzinami, bo Styles nie pragnął mnie zabić. Przynajmniej nie teraz. Jego priorytet stanowiła Prue.
    Zaśmiał się szyderczo, wytwarzając i rzucając we mnie po kolei dwie kule, jedną większą od drugiej. Jednej uniknąłem, robiąc krok w bok, drugą natomiast wziąłem na swoją tarczę ochronną. Zachwiałem się pod siłą, z jaką pocisk we mnie uderzył. Nie przewróciłem się jednak, utrzymałem się na nogach.
    Niestety, Styles potrafił wykorzystać każdą sytuację, zwłaszcza, jeśli zwiastowała jego zwycięstwo. Już po chwili, gdy nie byłem jeszcze całkowicie gotowy na przyjęcie nowych amunicji, wystrzelił w moją stronę kolejne trzy kule. Jedna ominęła mnie. Jednak już druga i trzecia trafiły po kolei w moją klatkę piersiową. Otworzyłem szeroko oczy, niedowierzając w to, co się stało. Przez moment stałem jeszcze, lecz w ułamku sekundy nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Powieki opadły na oczy. Gruchnąłem bezwładnie na ziemię. Ostatnie, co usłyszałem to przerażający wrzask, który sprawił, że się uśmiechnąłem. Moja śmierć może nie pójdzie na marne. Gdy pomyślałem o Prue, zasnąłem z błąkającym uśmiechem na moich ustach. W końcu zasnąłem wiecznym snem. W końcu byłem spokojny.

~~ Prue ~~

    Głowa bolała mnie niemiłosiernie. Gdy podnosiłam się z ziemi, zakołowało mi się w niej i o mało co, znów się nie przewróciłam. Na szczęście podparłam się o drzewo i stanęłam na własnych nogach gotowa zmierzyć się z wszystkimi przeciwnościami, jakie na mnie czekały. Oprócz tej jednej, która mnie zaskoczyła.
     Podniósłszy wzrok, myślałam, że ujrzę nadal ze sobą walczące dwa Wampiry. Myliłam się. Widok, jaki zastałam, zmroził mi krew w żyłach i wydarł z gardła przeraźliwy krzyk. Zobaczyłam Liama opadającego na ziemię z osmoloną klatką piersiową - jedynym dowodem zbrodni. Gdy spojrzałam w oczy Stylesa, wiedziałam, że chłopak już nie żyje. Z moich oczu popłynęły łzy, które na ułamek sekundy przesłoniły mi widok na wszystko wokół. Zdałam sobie sprawę, że, gdy nie będę nic widziała, nie obronię się. Otarłam więc łzy z policzków i, nie oglądając się na leżącego Liama, podeszłam do Harry'ego.
    Pragnęłam jego śmierci. Chciałam, by poczuł to, co mój brat czy Liam, gdy ich mordował. Pragnęłam patrzeć na jego wykrzywione w grymas usta, z których powoli ciekła krew, plamiąc białą koszulkę szkarłatem. Uśmiechnęłam się do swoich myśli i spojrzałam prosto w jego szaleńcze oczy. W nich również widziałam rządzę mordu.
    Szykując się do ostatniego starcia, kątem oka zerknęłam w stronę przyjaciół, którzy walczyli za daleko mnie, by móc zainterweniować. Przynajmniej już nikt się nie wtrąci między mnie a jego. Byłam jedynie zła na siebie, bo przeze mnie oni znowu zmuszeni byli do walki z Wampirami. Nie widziałam jednak innego wyjścia.
    Mimo tego, że czułam, że wyjdą z tego cało, bałam się o nich. Bardziej niż o siebie, choć to ja miałam za chwilę umrzeć. Zdawałam sobie sprawę, że nie dam rady pokonać Stylesa. Jedyne, co mogłam zrobić, to pociągnąć go za sobą do grobu.
    To dziwne i pocieszające, że przed śmiercią niewiele się czuje. Tylko przyjemną pustkę, której nie chce się zapełnić.
    Zamierzałam atakować do utraty sił. Postanowiłam sobie kiedyś, że pomszczę śmierć brata i odnajdę ojca. Tata znaleziony, teraz tylko wystarczy zrobić wszystko, by pozbyć się Stylesa.
    Zaczerpnęłam głośno powietrza i wyrzuciłam przed siebie ręce. Styles wiedział, co chciałam zrobić i dlatego wytworzył tarczę, przez którą moja moc nie miała jak się przedostać. Spróbowałam jeszcze raz i jeszcze jeden. Nic. Wampir uśmiechał się głupkowato i niby od niechcenia sięgnął do pasa. W ułamku sekundy zauważyłam najpierw błysk ostrza, potem swoją jedyną szansę. Ostatni raz wyrzuciłam ręce w górę, bo, kiedy chłopak sięgnął po nóż, jego tarcza osłabła, nie widziałam tego, ale wyczułam. W tej samej chwili, w której użyłam swojej mocy, Harry rzucił we mnie nożem. Na początku nie poczułam nic. Potem, gdy moja moc ugodziła w jego klatkę piersiową, wszystko zamarło. Wampir rozleciał się na miliony kawałeczków, które na koniec zamieniły się w popiół. Ci, którzy zauważyli moje zwycięstwo, ryknęli z radości. Dodałam im tym aktem otuchy i nowej siły. Zobaczyłam, jak wiele Wampirów ginie, nie wiedząc, co zrobić po stracie przywódcy. Niektórzy zdążyli uciec, ale nie wiem, ilu ich było.
    Wszystko to zadziało się w ciągu sekundy, może dwóch. W ciągu następnej, zorientowałam się, że oberwałam. Ciepła krew spływała mi po brzuchu, już nie chcąc wsiąkać w bluzkę, która była już całkiem mokra i czerwona. Spojrzałam w dół z uśmiechem na twarzy. Dojrzałam wystającą z mojego brzucha rękojeść noża. Sięgnęłam prawą ręką i ostatkiem sił, wyciągnęłam je z ciała. Upadło z cichym brzdękiem na kamień.
    Jeśli to jest umieranie, to mogłabym umierać codziennie - zaśmiałam się w myślach. Nie czułam bólu, nie czułam strachu. Byłam wolna. Nareszcie wolna.
    Upadłam i już nie wstałam.
    - Dzień dobry, braciszku - szepnęłam, uśmiechając się do niego.

~~*~~*~~*~~*~~

    Hejka, jak tam majówka? Nie za fajna pogoda u mnie :/ Ale na szczęście jest epilog :D Jak Wam się podobał? Jak myślicie, co będzie dalej? ;) Chcecie trzecią cześć? ;) Piszcie, im więcej Was, tym większy uśmiech na mojej twarzy i więcej determinacji do pisania i zaskakiwania Was :D Jestem ciekawa wszystkiego, co myślicie, naprawdę ;)
    Jeśli są ze mną jacyś maturzyści, a podejrzewam, że są :D To życzę Wam powodzenia na maturze! <3 Oby te trzy czy cztery lata nie poszły na marne :D