sobota, 28 grudnia 2013

*8. "...Strzeżcie się syna Myrnina!..."

Rozdział z dedykacją dla mojego najukochańszego, starszego braciszka, którego niestety nie widziałam dobry miesiąc. Dużo by pisać, dlatego spróbuję zmieścić się tylko w kilku słowach. Dziękuję Ci za to, że jesteś ;p Za pomysły do mojego opowiadania ♥ 



"Nadzieja jest nie tylko wiarą, ale i pełnym zaufaniem"


~~*~~*~~*~~*~~

~~ Becky ~~

    Do domu rodziców przyjechaliśmy po południu, w sam raz na obiad. Gdy stanęliśmy przed bramą, Filip wciągnął głośno powietrze i uśmiechnął się.
    - Co jest? - spytałam, spoglądając to na chłopaka, to na dom.
    - Mama szykuje coś specjalnego na obiad. Na pewno będzie ci smakować - zapewnił. Podniósł rękę, by otworzyć furtkę, gdy drzwi frontowe stanęły otworem i ujrzałam w nich niską, drobną dziewczynę o długich, prostych włosach.
    - Hej Maya! - zawołał Filip i pomachał do szatynki. Uśmiechnęli się do siebie. Chłopak wszedł przez bramę na podwórko i podbiegł do dziewczyny. Wpadli sobie w ramiona. Również podeszłam bliżej i stanęłam za Filipem. Gdy się od siebie oderwali, braciszek przypomniał sobie o mnie.
    - Maya, to jest Becky, Beck to Maya, wspominałem ci o niej.
    - Cześć. - Uśmiechnęłam się do niej nieśmiało i wyciągnęłam rękę.
    - Hej! - Uścisnęła moją dłoń może nieco zbyt mocno.
    - Dzieci, wchodźcie do domu! - usłyszałam kolejny nowy głos, dochodzący z wnętrza domu. Serce zabiło mi szybciej. Filip to zauważył i ścisnął moją dłoń, by dodać mi otuchy.
    - Chodźmy! - Pociągnął mnie w stronę drzwi. Maya pomogła nam z torbami. Ruszyłam niepewnym krokiem.
    - Idziecie? - Kobieta o ciemnych, kręconych włosach wychyliła głowę z domu. Miała szaro-zielone oczy i wąskie, różowe usta, na których teraz zamarł uśmiech. Pod fartuszkiem w kwiatowe wzory, którym przepasana była w biodrach, widziałam niebieską koszulę i lekko przetarte jeansy.
    - Cześć mamo! - zawołał Filip, w mgnieniu oka pokonując ostatnie parę metrów i schody. Rzucił torby na progu i przytulił mocno kobietę, która nadal się we mnie wpatrywała.
    - Boris! - wydusiła z siebie po chwili, gdy już pierwszy szok minął. Spojrzała na Filipa. Bez słów zrozumiał, o co jej chodziło. Pokiwał tylko głową w odpowiedzi na niezadane przez nią pytane. Po chwili za kobietą pojawił się wysoki mężczyzna o kruczoczarnych włosach, które na czubku sterczały mu we wszystkie strony. Wytarł, ubrudzone czymś dłonie, w ściereczkę wetkniętą za pas spodenek, które miał na sobie.
    - Coś się stało? - zapytał i rozejrzał się dokoła. Zauważyłam, że ma czysto zielone oczy, takie, jak moje. - Czemu dziewczyny stoicie na dworze? Wchodźcie do środka! Och, Filip, już jesteś!
    - Boris! - ucięła krótko jego paplaninę kobieta. - Becky! To naprawdę ty? - spytała z niedowierzaniem, patrząc mi prosto w oczy. W jej głosie jak i oczach dostrzegłam radość i szczęście. Pokiwałam niepewnie głową.
    - O czym ty mówisz? - zdziwił się mężczyzna, nazwany Borisem.
    - Och, Becky! - zawołała kobieta, podbiegając do mnie i przytulając mocno do siebie. - Nawet nie wiesz, jak się cieszę! - zaszlochała. Czułam, że po jej policzkach zaczynają lecieć łzy, które powoli wsiąkały w moją koszulkę, bo swoją głowę położyła na moim ramieniu. Wiedziałam, że to były łzy szczęścia.
    Nie spodziewałam się, że aż tak radośnie mnie przyjmą. Najpierw... mama, potem... tata, który na początku nie wiedział kim jestem, ale poukładał sobie wszystko i już po chwili tuliliśmy się w trójkę. Filip objął ramieniem Maye i przyglądał nam się z zadowoleniem, wypływającym na jego twarz.
    - Kurcze! Moje mięso! - zawołała Eve po dobrych kilku minutach, gdy Filip mruknął coś o smrodzie.
    - Ja pójdę - westchnęła Maya i zniknęła we wnętrzu mieszkania.
    - Wejdźmy do domu - zaproponował brat, zbierając z ziemi swoje rzeczy.
    - Tak, tak! - Uśmiechnęła się mama, wycierając załzawione oczy rąbkiem fartuszka.
    - Pomogę ci z bagażem - zaofiarował Boris i wziął moje torby. Eve objęła mnie ramieniem i wprowadziła do mieszkania.
    Wnętrze domu było przytulne, ale przestronne. Dominowały ciepłe kolory, na ścianach wisiało mnóstwo obrazów, portretów, a na półkach stały kolorowe wazony i inne ozdoby. Mama poprowadziła mnie do jadalni oddzielonej "wyspą" od kuchni. Stał tam prostokątny stół, nakryty białym obrusem i całą zastawą, a wokół niego stały drewniane krzesła. Maya już szykowała dodatkowe talerze i sztućce.
    Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Dalej, za stołem, stała kanapa i mały stolik ze szklanym blatem i fotele. Na ścianie wisiał plazmowy telewizor. Prawą ścianę zajmowały okna od samego sufitu aż po podłogę, przez które można wyjść do ogrodu. Kuchnia jak i jadalnia utrzymane były w zimnych kolorach, panowała w nich biel i błękit, ale różne kolorowe i drewniane dodatki sprawiły, że i te pomieszczenia stały się przytulne.
    - Obiad będzie za jakieś dwadzieścia minut - usłyszałam głos Eve. - Filip, pokaż Becky pokój, dobrze?
    Chłopak pokiwał głową i poprowadził mnie do schodów, które znajdowały się po lewej stronie jadalni. Były one szerokie, drewniane i wyglądały na stare. Tutaj, tak jak i na korytarzu, na ścianach wisiały portrety.
    - To są zdjęcia sióstr Halliwell i ich przodków. Ja niewiele o nich wiem, ale mama z chęcią ci o nich opowie - wyjaśnił Filip. Weszliśmy na pierwsze piętro. Znów znalazłam się w otoczeniu wazonów, obrazów, mnóstwa drewnianych, solidnych drzwi. Ściany pomalowano na czerwony kolor. Filip podszedł do pierwszych drzwi po prawej i otworzył je. - To jest mój pokój - oznajmił, zaglądając do środka. - Zabałaganiony, taki, jakim go zostawiłem - uśmiechnął się. W jego pokoju dominowały ciemne i zimne barwy, głównie granatowy i ciemnozielony. I tak jak wspominał, wszędzie walały się różnego rodzaju przedmioty. - Chodźmy dalej - zaproponował. Zgodziłam się. - Tutaj mieszka Maya - wskazał palcem kolejne drzwi z kolorowymi naklejkami. - Tu znajduje się pokój gościnny, głównie przeznaczony dla starych mebli. - Wskazał kolejne mijane drzwi. - Tu śpią rodzice, tam masz łazienkę, a tu - zatrzymał się przed ostatnimi drzwiami - jest twoja sypialnia. - Uśmiechnął się i uchylił lekko drzwi, które cicho skrzypnęły. Moim oczom ukazał się mały pokój o jasnozielonych ścianach, niebieskim łóżku pod oknem i ciemnymi meblami naprzeciw okna. Na środku pokoju leżał puszysty brązowy dywan, resztę podłogi pokrywały panele. Jak zaczarowana podeszłam do okna i wyjrzałam przez nie. Rozpościerał się z niego widok na miasto. - I jak? Podoba ci się? - zapytał Filip, siadając na łóżku. Chwilę jeszcze myślałam, przyglądając się wszystkiemu dokładnie.
    - Jest świetnie - szepnęłam i zajęłam miejsce obok niego. Oparłam głowę na jego ramieniu i tak siedzieliśmy dopóki do pokoju nie wpadła Maya.
    - Obiad gotowy! - zawołała i już jej nie było. Chyba źle się czuła z tym, że tam byłam.
    - Idziemy? - zapytałam, patrząc na chłopaka.
    - Okey - zgodził się. Wstaliśmy z łóżka i wyszliśmy z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Gdy doszliśmy do schodów, zauważyłam, że nie kończą się one na tym piętrze, lecz ciągną się dalej w górę.
    - Co jest na górze? - spytałam, pokazując szczyt schodów.
    - Strych. - Wzruszył ramionami. - A niby co innego? - Zaśmiał się. Tak, przyznaję, moje pytanie było głupie. Zarumieniłam się lekko, na szczęście chłopak tego nie zauważył, bo zbiegł przodem po schodach. Podreptałam powoli za nim. Cieszyłam się, że w końcu poznałam swoich prawdziwych rodziców, ale wydawało mi się, że coś jest nie tak. Tylko co?
    A może to po prostu moja wyobraźnia podsuwała mi takie głupoty? Druga odpowiedź, a raczej moje "zapewnienie" było łatwiejsze, bo nie trzeba było szukać ani zastanawiać się nad czymś, więc przekonywałam siebie, że to prawda i od razu poczułam się lepiej.
    Weszłam do jadalni, gdzie wszyscy już na mnie czekali. U szczytu stołu siedział uśmiechnięty Boris, po jego prawej stronie od okna zajmowała miejsce mama, a obok niej Maya. Po lewej stronie ojca siedział Filip, więc mnie zostało krzesło naprzeciwko szatynki. Zajęłam pospiesznie miejsce. Na początku powiedzieliśmy sobie "Smacznego" i nie odzywaliśmy się więcej. Dopiero później, gdy Eve przyniosła deser, Filip zaczął rozmowę od błahych żartów i pytań.
    Obiad sam w sobie był pyszny. Najpierw pomidorowa z makaronem, później pierogi z różnymi farszami i mięso do wyboru. Na stole stały również sałatki i soki, które można było sobie wziąć. Gdyby nie ta grobowa cisza na początku, to popołudnie uznałabym za jak najbardziej udane i szczęśliwe.
    Potem Eve i Maya przyniosły ciasto i kawę. Wszystko mi bardzo smakowało.
    - Uch, ale się najadłem! - zawołał Filip, dopijając sok. - Mamo, to było jak zwykle przepyszne.
    Mama spojrzała na niego z politowaniem, ale uśmiechnęła się i podziękowała.
    - Dziękuję - odezwałam się uprzejmie, kładąc na talerzu zmiętą serwetkę.
    - Och, słonko, smakowało ci? - spytała Eve.
    - Tak i to bardzo - odparłam szybko.
    - Cieszę się! - Uśmiechnęła się szeroko.
    - To co robimy? - zapytał Filip, spoglądając na każdego z nas. Wzruszyłam ramionami.
    - Może pokażesz Becky okolicę? - zaproponował Boris. Braciszek spojrzał na mnie wyczekująco.
    - Może innym razem. Jestem trochę zmęczona.
    - Oczywiście, idź do pokoju, odpocznij - zawołała mama, wstając od stołu i zbierając talerze. Również wstałam, wzięłam z korytarza swoje rzeczy i poszłam na górę. Weszłam do swojego pokoju, położyłam torby obok szafy i zaczęłam się rozpakowywać. Wyciągnęłam tylko część ubrań, resztę zostawiłam w walizkach. Gdy usiadłam na łóżku, usłyszałam ciche, nieśmiałe pukanie do drzwi.
    - Proszę! - zawołałam i czekałam na gościa.


~~ Liam ~~

    Jak co miesiąc, zbieraliśmy się w ciemnej, oświetlonej tylko świecami, okrągłej, podziemnej komnacie. Jak zwykle, piętnastego dnia miesiąca, obchodzimy nasze święto. To wtedy, w połowie każdego miesiąca, oddajemy krwawą cześć naszej bogini Hekate. Nie jestem pewny skąd u Wampirów wziął się jej kult, jestem w tych sprawach całkowicie zielony, choć do Krwiopijców należę już od trzech lat. Może dlatego, że była mroczną boginią? Boginią magii i czarów, która zeszła na złą drogę? Chyba tak. Wampiry są do niej podobne. Oczywiście tylko te stworzone przez ugryzienie. Byliśmy kiedyś ludźmi, mieliśmy dusze, wolną wolę. Teraz jesteśmy zabójcami, bestiami bez skrupułów. Tak, myślę, że to dlatego jest naszą boginią.
    Jakieś pół godziny temu wszedłem do słabo oświetlonego pomieszczenia, w którym dominowała czerwień. Szkarłat był wszędzie: na zasłonach, na ścianach, fotelach i kanapach. A jak nie czerwony to czarny. Czy w świecie Wampirów nie ma innych kolorów?
    Podszedłem do wysokiego blatu, na którym stała ogromna misa z jakąś przeźroczystą lecz gęstą cieczą. Zaintrygowany wyciągnąłem palec, chcąc zbadać zawartość misy, gdy usłyszałem za sobą czyjś perlisty śmiech. Odwróciłem się szybko i ujrzałem długowłosą piękność, ubraną w tradycyjny strój wyroczni, Freyę.
    - Witaj Liamie - odezwała się melodyjnym głosem, podchodząc do mnie. Skłoniłem się jak to należało ukłonić się równemu sobie w hierarchii. Uprzejmie, ale nie za głęboko, bo wtedy przeciwnik mógłby mieć nad tobą przewagę. - Co cię do mnie sprowadza?
    - Święto Hekate - odparłem, spoglądając jej w zielone oczy. - Ale jak widzę, przybyłem za wcześnie. - Mój wzrok, odrywając na chwilę spojrzenie od dziewczyny, spoczął na pustych fotelach i kanapach.
    - To nic - zapewniła i uśmiechnęła się, obchodząc dokoła stół. Stanęła naprzeciw mnie, po drugiej stronie blatu. - Jak zauważyłam, ciekawi cię, do czego służy to naczynie. - Zamilkła na chwilę, by przemówić z jeszcze większym uśmiechem na ustach. - Ciekawość jest pierwszym krokiem do piekła.
    - Ja już mam tam zarezerwowane specjalne miejsce, więc wszystko mi jedno.
    Kobieta zaśmiała się dźwięcznie. Przejechała palcem po tafli owej dziwnej substancji w misie. Wcześniej nie zauważyłem na niej runicznych znaków na jej brzegach, których nie potrafiłem rozszyfrować.
    Powstały fale, które po chwili przeobraziły się w czysty, wyraźny obraz, jakbym oglądał coś w telewizorze. Spojrzałem na Freyę zdziwiony, lecz ta nakazała mi patrzeć w misę. Spełniłem polecenie. Pochyliłem się, by lepiej widzieć i wtedy rozpoznałem osobę, która pojawiła się w misie. Louis szedł jakąś długą ulicą z torbą na ramieniu. Na mijanej reklamie, czy tablicy zobaczyłem adres. Long Street, Manchester. Co on robi w Manchesterze?
    Po chwili odpowiedź przyszła sama w postaci wysokiej brunetki. Dziewczyna podeszła do Wampira, zarzuciła mu ręce na szyję i przytuliła się do niego. Louis złożył na jej ustach namiętny pocałunek. Zauważyłem, że dziewczyna płakała. Czemu?
    Po tym obraz się rozmazał, a ciecz znów stała się przejrzysta.
    - Co to było? - zdziwiłem się, prostując plecy.
    - Musisz im pomóc. Oni muszą się tam spotkać. Inaczej świat pogrąży się w chaosie i ciemności i już nigdy nie będzie dobrze. Strzeżcie się syna Myrnina! Pokładajcie nadzieję w młodych Wilkach! Odnajdujcie szczęście w pomaganiu innym! - wołała Freya jak opętana. Przeraziłem się. Co mogą znaczyć jej słowa?
    - Kobieto! Ja cię nie rozumiem! - zirytowałem się.
    - Każ mu jechać do Manchesteru! Ona tam będzie!
    Potem zamilkła i upadła. No pięknie! I znów wszystko na mojej głowie! Liam Payne - Pan przynieś, wynieś, pozamiataj.


~~ Bella ~~

    Od kilku minut czułam, że coś jest nie tak. Ktoś mnie śledził, niestety nie mogłam dostrzec kto, bo wokół mnie przechodziło mnóstwo różnych osób. W końcu to centrum handlowe.
    Chodziłam sobie od sklepu do sklepu, w poszukiwaniu odpowiednich ciuchów do szkoły. Kupiłam już balerinki i legginsy, brakowało mi jeszcze nowej torby i paru innych drobiazgów. Wchodziłam do kolejnego sklepu, gdy właśnie to poczułam. Ciarki przeszły mi po całym ciele. Obejrzałam się dokoła, jednak nic szczególnego nie zauważyłam. Ruszyłam dalej, gdy usłyszałam swoje imię. Odwróciłam się i zobaczyłam, biegnącego w moją stronę Alexa.
    - Hej! - zawołałam, gdy w końcu stanął przede mną.
    - Cześć, Bells! - Uśmiechnął się. Dalej poszliśmy razem.
    - Co ty tu robisz? - spytałam po chwili milczenia.
    - Próbuję znaleźć nową torbę, plecak na książki, bo stary mi się rozdarł. - Pokiwałam ze zrozumieniem głową.
    - Znam ten ból - zaśmiałam się cicho.
    Z Alexem znaliśmy się od kołyski. Razem się bawiliśmy, razem chodziliśmy do szkoły, tak samo jak teraz. Nasze rodziny mieszkają na tym samym osiedlu i są dobrymi znajomymi. Kiedyś chodziliśmy ze sobą. Taka tam szczeniacka miłość. Mogliśmy mieć najwyżej trzynaście lat. To już przeszłość, ale dobrze wspominam ten okres mojego życia. Zabawy, przekomarzanie, jedzenie wspólnie upieczonych ciastek. Czasami żałowałam, że to już się skończyło. Na szczęście nasza przyjaźń się nie zepsuła, co więcej, można powiedzieć, że nasze relacje były jeszcze lepsze odkąd ze sobą zerwaliśmy.
    Mimo, że Alex do mnie dołączył, nadal czułam, że ktoś mnie śledzi. Przez cały czas chodziłam niespokojna, co chwila odwracałam się, by przyłapać kogoś na wpatrywaniu się we mnie. Nie udało mi się. Albo ten ktoś był bardzo czujny, albo ja to wszystko sobie wymyśliłam.


~~*~~*~~*~~*~~

Hej, szczerze? To sama się dziwię, że dodaję rozdział tak szybko :) Mam nadzieję, że... Jest ok, bo czasami mam wrażenie, że moje opowiadanie robi się zagmatwane i czasami nawet mnie jest trudno się w nim połapać... Odniosłam takie wrażenie ostatnio, gdy pisałam jakiś rozdział... No nie wiem, w każdym razie, idę sprawdzać swoje błędy.
Życzę Wam Szczęśliwego Nowego Roku, oby był lepszy niż ten, 2013...
Do kolejnego
Zuza♥

piątek, 20 grudnia 2013

*7. "... Wypiłeś ostatnio osocze jakiegoś ćpuna, czy co?..."

♥ Dla pewnej dziwnej, choć ważnej dla mnie osóbki, która wie, jak mnie rozweselić, choć często robi to nieświadomie. Dziękuję Ci za to, że dzięki Tobie mam mnóstwo nowych pomysłów na bloga, za ten Twój uśmiech, który pojawia się w najmniej oczekiwanych momentach. Pewnie tego nie przeczytasz, ale co mi tam... I tak Ci dziękuję ;* 



"Nie nauczyłeś mnie, jak żyć bez Ciebie."


~~*~~*~~*~~*~~

~~ Alice ~~

    Gdy wysiedliśmy z autokaru, mieliśmy piętnaście minut na znalezienie wolnego miejsca w przedziałach, zanim pociąg wyruszył. Siedzieliśmy razem. Ja, Damien, Bella, Jenn, Alex i Nathan. Zajmowałam miejsce najbliżej okna. Patrzyłam na szybko uciekające krajobrazy. Myślałam, jak to będzie, gdy wejdę do domu. Co mama powie na towarzyszącego mi chłopaka? Czy się do mnie odezwie? Czy nie będzie zła? W końcu z jakiegoś powodu nie chciała, bym uczyła się magii.
    - Hej! Ziemia do Alice! - zawołał Damien, machając mi ręką przed oczami. Zamrugałam kilka razy i spojrzałam na przyjaciół. Ci zaśmiali się cicho.
    - Pytaliśmy, czy zagrasz na nami - odezwała się Bella.
    - A w co? - zainteresowałam się, zapominając o swoich troskach choć na chwilę. Lubiłam różnego rodzaju gry.
    - W pytania i zadania - zaproponowała Jen. Wszyscy chórem zaakceptowaliśmy ten pomysł. Usiedliśmy więc bliżej siebie w nieforemnym kole. Damien wyciągnął butelkę z wodą owocową i położył ją na środku. Zakręcił. Wypadło na Alexa.

    Bawiliśmy się do końca podróży do Londynu. Śmialiśmy się, krzyczeliśmy jeden przez drugiego, gdy ktoś próbował oszukiwać. Podróż szybko minęła i, nim się obejrzeliśmy, trzeba było wysiadać.
    - Uważajcie na siebie - żegnała się ze mną Bella. Przytuliłam ją serdecznie i mocno.
    - Wy też! - Zaśmiałam się. Potem podeszłam do Jennifer i z nią również się pożegnałam.
    Wyszliśmy ze stacji i wsiedliśmy do czekającej taksówki. Pojechaliśmy na lotnisko. Samolot mieliśmy za godzinę, więc, gdy dojechaliśmy na miejsce, usiedliśmy i czekaliśmy. Nie odzywałam się za dużo, po prostu siedziałam w ciszy, choć wokół mnie panował istny chaos, jak to na lotnisku. W końcu po kilkudziesięciu minutach usłyszeliśmy w głośnikach, że możemy iść. Więc wstaliśmy i udaliśmy się do wyznaczonego nam miejsca. Przeszliśmy przez bramki i pokazaliśmy bilety młodej, uśmiechniętej kobiecie. Następnie weszliśmy na pokład samolotu i zajęliśmy miejsca obok siebie. Ja znów od okna. Westchnęłam. Czekało nas kilka godzin w samolocie, kilkanaście tysięcy metrów nad ziemią. Patrzyłam na przejeżdżające obok ciężarówki i wózki. Zamyśliłam się. Po głowie błądziło mi wiele mało ważnych rzeczy. Głównie strzępki jakiś wspomnień z dzieciństwa.
    Z odrętwienia wyrwał mnie Damien, kładąc mi dłoń na kolanie. Spojrzałam więc na niego i uśmiechnęłam się.
    - Co jest? - Nie dał się zwieść.
    To prawda, że z zewnątrz był opryskliwy i nie dawał nikomu do siebie dotrzeć, nie chciał niczyjej pomocy, ale jeśli pozwoli poznać jego prawdziwe JA, a mi się to udało, to okazuje się, że pod tą grubą skórą lenia i głupka kryje się wrażliwy , kochający i bardzo mądry człowiek, który wiele już w swoim młodym życiu przeżył.
    - Nic. Po prostu myślę o tym, co mama powie na mój przyjazd. W końcu nic jej nie mówiłam...
    - Nie przejmuj się. Co będzie, to będzie, a ja będę z tobą.
    - Dziękuję. - Pochyliłam się i przelotnie pocałowałam. Uśmiechnął się do mnie czule.
    Dochodziło południe. Ziewnęłam i zwinęłam się na siedzeniu, opierając głowę na ramieniu chłopaka. Już po chwili odpłynęłam w krainę marzeń.
    Obudziło mnie szturchnięcie w ramię i lodowaty uścisk na dłoni.
    - Alice, obudź się. Za chwilę lądujemy - usłyszałam szept Damiena tuż przy uchu. Otworzyłam delikatnie oczy. Zamrugałam parę razy, by przyzwyczaić wzrok do światła. Za oknami był ranek. Już zniżaliśmy się do lądowania. Wszędzie widziałam białe obłoki i kilka ptaków. W dole można było zauważyć płytę lotniska i różne budynki. Usiadłam prosto w fotelu i przeciągnęłam się. Nie mogłam w to uwierzyć! Spałam dobre 11 godzin! Widocznie ostatnio przez te egzaminy nie wysypiałam się za dobrze.
    Zrobiliśmy wszystko według poleceń. Gdy samolot się zatrzymał, wysiedliśmy i przebyliśmy odpowiednie kontrole. Potem wzięliśmy swoje walizki i wyszliśmy z budynku. Tuż za wyjściem zatrzymałam się i rozejrzałam dokoła. Wciągnęłam powietrze, którym oddychałam przez dobrych parę lat. Przeprowadziliśmy się do Osaki, gdy miałam chyba siedem lat. Ojciec awansował, dostał podwyżkę, mieszkanie i takie bajery. Bez namysłu rodzice postanowili wyjechać z Nantes do Japonii. Na początku trudno mi było przyzwyczaić się do nowego, trudnego języka, tradycji, kultury, aż w końcu japońska kultura stała się moim konikiem. Gdy skończyłam czternaście lat, kochałam ten kraj całym swoim serduchem. Umiałam już wtedy jako tako porozumiewać się po japońsku, więc postanowiłam, że będę biegle władać tym językiem. Jak na razie myślę, że jak na siedemnastolatkę radzę sobie całkiem nieźle.
Teraz już wiem, dlaczego mama tak szybko zgodziła się na wyjazd. Chciała oderwać się od swojej przeszłości, zapomnieć o tym, kim jest, choć zupełnie nie rozumiałam dlaczego. Może w końcu się dowiem?
    Wsiedliśmy do pierwszej wolnej taksówki. Podałam adres rodziców i ruszyliśmy. Cały czas patrzyłam w okno, wypatrywałam zmian, których było niewiele. Tu coś dobudowali, tu zburzyli, tu posadzili. Uśmiechałam się cały czas jak głupi do sera.
    Po kilkunastu minutach, bez korków, bo czas porannych już minął, a na popołudniowe było za wcześnie, stanęliśmy przed wysokim domem, który nic się nie zmienił przez te pół roku. Ten sam kolor, te same dachówki, te same okna, nawet firanka w jednym oknie była ta sama. Ta w moim pokoju. Tylko ogród nieco się zmienił, choć jak zawsze był równiuteńko przystrzyżony, po prostu idealny.
    Zapłaciliśmy kierowcy, wysiadając. Wzięliśmy swoje rzeczy i stanęliśmy z nimi na chodniku przed bramą. Nacisnęłam dzwonek domofonu. Nikt się nie odezwał, ale furtka skrzypnęła i uchyliła się. Weszliśmy więc do ogrodu, przeszliśmy wysypaną żwirem ścieżką i zatrzymaliśmy się przed drzwiami, które w tym samym momencie się otworzyły i ujrzałam w nich najdroższą mi osobę w rodzinie.
    - Babcia! - krzyknęłam, rzucając wszystko i podbiegając do niej. W jej urodzie było coś z Francuzki. Te czarne włosy, które wcale nie były jeszcze farbowane, by ukryć siwiznę, brązowe oczy i ciemna karnacja. Gdy się uśmiechała, a robiła to często, wokół oczu tworzyły jej się malutkie zmarszczki. Nikt nie dałby jej tych sześćdziesięciu lat. Nadal była w pełni sił, ładna i wesoła. Dopiero teraz zauważyłam, będąc Zmiennokształtnym, że tak naprawdę moja mama czy babcia niewiele się zmieniły przez te lata. Nadal wyglądały na młode, lecz doświadczone kobiety. - Jak miło cię widzieć! Tak bardzo się za tobą stęskniłam! - zawołałam, przytulając się do niej jeszcze  mocniej.
    - Ja też się cieszę, że przyjechałaś, ale może mnie puść, bo chyba nie chcesz mnie udusić? - zaśmiała się.
    - Co ty tu robisz? - spytałam, cofając się o krok.
    - Stark napisał do mnie, że wybierasz się do Osaki, więc ja również postanowiłam odwiedzić twoją matkę. Widzę, że nie jesteś sama. - Uśmiechnęła się. - Dzień dobry, Damienie - przywitała się, podchodząc do chłopaka i przytulając go do siebie.
    - Dzień dobry, proszę pani - powiedział uprzejmie i uśmiechnął się.
    - Rozmawiałam ostatnio z twoją babcią. Skarżyła się, że nie masz dla niej czasu - wytknęła mu.
    - Och - zmieszał się. - Co u niej?
    - Wszystko dobrze, na szczęście twoja siostra jest jeszcze z nią i może się nią zająć.
    - Przepraszam. Obiecuję, że się do niej odezwę - rzekł poważnie, a ja stałam tam obok nich i kompletnie nie rozumiałam o czym, a raczej dlaczego rozmawiają o babci Damiena.
    - Wejdźmy do środka - zaproponowała babcia i zanim się spostrzegłam, wzięła jedną z moich walizek i schowała się we wnętrzu domu. Poszłam za nią, w pośpiechu łapiąc rączkę drugiej torby. Damien szedł tuż za mną.
    Pozostawiliśmy niepotrzebne rzeczy na korytarzu, który przesiąknięty był kulturą japońską. W powietrzu unosił się specyficzny zapach parzonej zielonej herbaty. Znaczyło to, że mama była w domu. Skierowałam się za babcią do kuchni, gdzie przy stole siedziała, pochylona nad gazetą, moja rodzicielka. Gdy mnie zobaczyła, nie potrafiła ukryć zaskoczenia.
    - Alice? Co ty tu robisz? - zawołała, zrywając się z miejsca.
    - Cześć - powiedziałam nieśmiało. Podeszła do mnie i mocno przytuliła. Gdy zerknęła na drzwi, znów zaniemówiła. - Ach, to jest Damien, Dan to jest moja mama.
    - Miło mi panią poznać - odezwał się. Byłam z niego dumna. Starał się być miły i uprzejmy, a to przecież do niego niepodobne. Mama mnie puściła i spojrzała na chłopaka. Wyglądała trochę, jakby chciała go zabić lub chociaż wyrzucić z domu.
    - Dzień dobry - przywitała się przez zaciśnięte zęby. - Czemu nic nie powiedziałaś, że przyjedziesz? - zwróciła się do mnie już nieco spokojniej.
    - Chciałam wam zrobić niespodziankę - powiedziałam nieco pewniej. Nadal zastanawiałam się, czemu mama tak oschle przywitała Damiena.
    - I udało ci się! - Miałam wrażenie, że nie jest zadowolona z tego, że przyjechałam.
    - Wiedziałam, że nie będzie mogła uwierzyć w to, że postanowiłaś ją odwiedzić - zaśmiała się babcia, wychodząc ze schowka. - Siadajcie, pewnie jesteście głodni. Zaraz wam coś naszykuję, bo twoja matka jak na razie nie jest do tego zdolna.
    W trójkę zajęliśmy miejsca wokół stołu, a babcia po chwili podała pyszną herbatę i małe kanapki, naszykowane na szybko. Razem z Damienem pochłonęliśmy większość w ciągu kilku następnych minut.
    - Dziękujemy - westchnął Dan, opierając się o krzesło.
    - Nie ma za co! - zawołała, uśmiechając się. - To co chcecie robić?
    - Zdecydowanie odpocząć - odparłam. - Po tych wszystkich egzaminach nadal jestem zmęczona.
    - Właśnie, jak tam testy? - spytała babcia. - Gdy ja je zdawałam, były strasznie trudne. Pamiętam, jak twój dziadek pomagał mi z historią. Zawsze to lubił.
    Niespodziewanie moja mama chrząknęła znacząco. Babcia umilkła i przeniosła na nią wzrok.
    - Mamo, proszę cię - odezwała się moja rodzicielka z błagającą nutą w głowie.
    - Och Diano, kochanie, Alice powinna znać prawdę. Powinna wiedzieć, czemu nie praktykujesz już magii.
    - Mamo? O co chodzi? - Spojrzałam na nią, potem na babcie. - Babciu?
    - A róbcie, co chcecie! - krzyknęła mama. - Ja nie chcę mieć z tym nic wspólnego. Skończyłam z tym gdy miałam trzynaście lat i nigdy nie wrócę do praktykowania magii - wołała, wymachując rękoma. Po tych słowach wyszła z kuchni, a po chwili dało się słyszeć trzaśnięcie frontowych drzwi.
    - Babciu? O czym wy mówiłyście? - spytałam cicho, patrząc w brązowe oczy staruszki. Westchnęła, pozwalając, by powieki na chwilę się jej zamknęły. Wyciągnęłam ku niej rękę. Ścisnęłam jej dłoń, by dodać jej otuchy, by zachęcić do dalszej rozmowy. Pokiwała głową i odetchnęła głęboko, po czym zaczęła mówić cichym i słabym głosem.


~~ Zayn ~~

    - Oszalałeś, prawda? Powiedz, że tak, bo jeśli kurwa nie, to cię zabiję! Wypiłeś ostatnio osocze jakiegoś ćpuna, czy co? Po cholerę mnie tu wysłałeś? - krzyczałem do słuchawki. Po drugiej stronie był Styles.
    - Jeżeli nie możemy dobrać się do Prue, to zaczniemy wybijać jej przyjaciół! - Zaśmiał się szyderczo. - Gdy zostanie sama, nie będzie już taka nieustraszona. Cholera, tłumaczyłem ci to przed przyjazdem. - wkurzył się.
    - Dobra, dobra - starałem się załagodzić sytuację, bo zły Styles to niebezpieczny Styles. - To co mam robić?
    - Śledzić ją, a gdy będzie sama, zabić, poćwiartować, przebić kołkiem, co tylko chcesz, byleby tylko się jej pozbyć. Potem dopadniesz tego jej chłoptasia, ale z nim może być gorzej.
    - Dobra.
    - Zadzwoń, jak będziesz miał jakiś plan.
    - Dobra, nara. - Rozłączyłem się, zanim zdążył coś dodać.
    Włożyłem telefon do kieszeni, przewiesiłem torbę przez ramię i ruszyłem chodnikiem przed siebie. Musiałem znaleźć jakiś hotel, by móc wszystko dokładnie zaplanować i przemyśleć. I zostawić sprzęt.
    Rozejrzałem się dokoła. Zacisnąłem usta i zmrużyłem oczy. Byłem głodny, a wokół nie widziałem ani nie wyczułem odpowiedniej osoby do ugryzienia. Musiałem wytrzymać. Przyspieszyłem kroku. Skręciłem na podwórko pierwszego lepszego hotelu. Załatwiłem wszystkie formalności w recepcji, porwałem kluczyk i w mgnieniu oka znalazłem się w pokoju. Zamknąłem drzwi na klucz, położyłem torbę na łóżku, nie zwracając na nic uwagi. Wyciągnąłem z niej małą, przenośną lodówkę, z której porwałem woreczek z czerwoną cieczą. Zatopiłem w nim kły.
    Gdy się posiliłem, westchnąłem, oblizałem wargi i opadłem na łóżko. Byłem wyczerpany do granic możliwości. Od tygodnia robiłem wszystko, czego zażądał sobie Styles. Mam go po dziurki w nosie, ale bardziej od niego nienawidzę tych tępych Zmiennokształtnych, więc robię wszystko, by ich zniszczyć.


~~*~~*~~*~~*~~

Elo, elo! Co tam u Was? Jak tam koniec semestru? Oceny wystawione? Bo u mnie praktycznie już wszystkie :) W tym jedna szósteczka :D
Jak wrażenia po przeczytaniu rozdziału? :) Mam nadzieję, że momentami Was nie zanudziłam. Lepiej z "akapitami", czy bez? Zaczął się dziwny etap mojego opowiadania i mam nadzieję, że nikt się nie pogubi, bo będzie teraz dużo rzeczy z perspektyw innych bohaterów. Dlatego radzę czytać uważnie :)
Nie wiem, czy uda mi się coś do świąt dodać, dlatego już teraz pragnę złożyć Wam najserdeczniejsze życzenia, wesołych świąt, mnóstwa wymarzonych prezentów pod choinką, szczęścia, miłych pogodnych świąt, spędzonych z bliskimi. Czego sobie tylko życzycie. I szczęśliwego Nowego Roku, oby był lepszy niż ten. I śniegu na Wigilię, bo co to za święta bez śniegu, kuligu, bałwana czy choćby głupiej wojny na śnieżki z kuzynami *,* kiedy jest się caluteńka mokra, bo kuzyni się zmawiają przeciwko tobie *,*
Ściskam mocno ;*
Zapraszam:
http://zuzkamalfoy.tumblr.com/
Zuza♥

piątek, 6 grudnia 2013

* 6. "... Nie wyglądał jak Liam z boysbandu ani jak Liam-Wampir..."

Może będę się powtarzać, nie wiem, ale ten post dedykuję osobom, które komentują, a którym jeszcze nie dziękowałam ;* Nawet nie wiecie, ile radości mi sprawia, przeczytanie każdego, nawet nie wiadomo jak przesiąkniętego krytyką komentarza. I tu dziękuję Mystery, choć twoich komentarzy nie było za wiele, to pojawiły się i były takie, jakie lubię, czyli długie, w których napisałaś, co ci się podobało w rozdziale, a co nie, za co jestem ogromnie wdzięczna ;*


Słyszymy i widzimy tylko to, co jesteśmy zdolni pojąć. 


~~*~~*~~*~~*~~

Wstał piękny, ciepły, letni poranek. Słońce już od godziny ogrzewało świat swoimi promieniami.
Obudziłam się równo z nim, a za jakieś pół godziny rozdzwonii się budzik, budząc Alice i Becky oraz powodując w naszym małym pokoju istny chaos. Poszłam więc do łazienki, by potem nie robić zamieszania. Trudno było przedrzeć się przez labirynt toreb. Dziewczyny wyjeżdżały tylko na niecałe dwa tygodnie, a zabierały ze sobą masę ciuchów, jakby miały już tu nie wrócić. Otworzyłam drzwi, odsuwając czerwoną torbę Becky na bok. Zrobiłam poranną toaletę i ubrałam się.
Gdy wyszłam, dziewczyny jeszcze spały, więc, nie budząc ich, włączyłam laptopa. Zastanawiałam się, co powiedzieć Chrisowi, by nic nie podejrzewał, gdy po południu wyjdę na spotkanie z Liamem Chciałam dowiedzieć się wszystkiego o moim ojcu, lecz na razie nie powinnam nikomu mówić. Bo co, jeśli to wszystko okaże się kłamstwem?
Przeglądałam różne strony internetowe, ale nie znalazłam wiele takich, które by mnie zainteresowały. Jakieś plotki o gwiazdach w tym o Tomie Feltonie. Pisali o tym, że przeprowadził się z San Francisco z jakiegoś ważnego powodu. Nie podawali z jakiego, ale artykuł ten mnie zaciekawił.
W tym samym momencie zadzwoniły budziki i dziewczyny poprzewracały się na drugi bok. Becky zasłoniła głowę poduszką, a Alice zaczęła wymachiwać ręką w poszukiwaniu budzika. Westchnęłam i, uśmiechając się, wyłączyłam alarm. Odsłoniłam okno i w pokoju zrobiło się jasno. Potem otworzyłam je. Zawiał lekki wiatr, przynosząc ze sobą świergot ptaków.
- Która godzina? - zapytała Alice, siadając na łóżku i mrużąc oczy.
- Punktualnie w pół do ósmej. - Usiadłam na swoim łóżku.
Dziewczyny jęknęły chórem.
- Nawet dzisiaj nie dają nam się wyspać - westchnęła blondynka.
- Jeśli chcecie zjeść śniadanie, to radzę wam już wstawać - zauważyłam.
- Zajmuję łazienkę! - zawołały razem i, wystrzelone jak z procy, pobiegły do łazienki. Pierwsza dopadła do niej Alice. Becky walnęła zaciśniętą pięścią w białą płytę drzwi i zaczęła szukać swoich ubrań.
Równo o ósmej wyszłyśmy z pokoju. Szybko przeszłyśmy drogę z internatu do stołówki. Wzięłyśmy swoje śniadanie i usiadłyśmy przy stoliku. Przywitałyśmy się z chłopcami, którzy już tam siedzieli.
- Dzisiaj wielki dzień - zauważył Chris. Wszyscy spojrzeliśmy na niego, jak na kosmitę. - No co, cieszę się, że w końcu pozbędę się Damiena na dwa tygodnie. Marzyłem o tym odkąd razem zamieszkaliśmy. - Za te słowa oberwał od bruneta z łokcia w bok. - Poza tym Becky pozna swoich rodziców, a Alice wyjedzie stąd jako Zmiennokształtna. Tak, to wielki dzień - podsumował. Uśmiechnęłam się dobrodusznie.
Śniadanie minęło nam w miłej atmosferze. Gdy je skończyliśmy, poszłam z dziewczynami do naszego pokoju, by pomóc im z torbami. Za godzinę mieli pociąg do Londynu, potem każdy wsiądzie do innego środka transportu i poleci, pojedzie - zależnie gdzie - do swoich rodzin. Chris i Tom również zaofiarowali swoją pomoc, więc gdy wyszłyśmy z internatu, obładowałyśmy ich częścią walizek.
Czekaliśmy przed główną bramą na jakieś wolne miejsce w autokarze. Kilka już odjechało na stację. Zostały jeszcze dwa. W ostatnim znalazło się sporo miejsca, więc chłopcy upchali tam torby, a ja zaczęłam się żegnać z dziewczynami.
- Będę tęsknić. - Przytuliłam Alice.
- Ja też będę. - Teraz przyszedł czas na Becky.
- Obiecajcie, że zadzwonicie! - zastrzegłam.
- Och proszę was. Nie będzie nas tylko dwa tygodnie! - zawołał Damien, jednak podszedł do mnie, by się uściskać. - Nie szalejcie za bardzo. Chcę wrócić do szkoły, która będzie stała prosto - mruknął mi do ucha. Trzepnęłam go lekko w ramię i uśmiechnęłam się. Potem przyszedł czas na Filipa.
- Dbaj o Becky. I jakby coś się działo, to dzwoń, albo Teleportuj się - powiedziałam poważnie.
- Nie martw się. Damy radę! - Zaśmiał się, tuląc mnie do siebie. - I w wolnej chwili poćwicz trochę.
Pokiwałam głową. Patrzyłam, jak Alice i Damien wchodzą do autokaru, a Becky i Filip kierują się do stojącego dalej czarnego samochodu, którym mieli jechać do Manchesteru. Gdy machałam do blondynki, która uśmiechała się do mnie, poczułam, że ktoś delikatnie muska mój policzek. Odwróciłam się gwałtownie i zobaczyłam roześmianą Bellę i Jenn. One również wyjeżdżały. Szybko pożegnałyśmy się, bo autobus lada moment miał odjeżdżać. Dziewczyny zajęły miejsca przed Alice i brunetem i pomachały na pożegnanie. Wysłałam im po buziaku, po czym odjechali. Chris przyciągnął mnie do siebie i pocałował w czubek głowy. Odwróciliśmy się w stronę szkoły.
- Ale tu teraz pusto i cicho - westchnęłam, patrząc na ponuro wyglądające szkolne budynki. Została nas garstka, którą można policzyć na palcach u rąk. Chłopcy zgodzili się ze mną.
- To co robimy? - zapytał Chris, gdy szliśmy chodnikiem.
- Idę spać - oznajmił Tom. - Na razie! - zawołał i zniknął w internacie. Nie chciał nam przeszkadzać. Czułam jego emocję. Tą pustkę i smutek, który starał się ukrywać.
- No to co MY robimy? - powtórzył pytanie, uradowany Chris.
- Ja będę się cieszyć z tego pięknego słońca. Muszę się trochę opalić - powiedziałam, idąc przed siebie po trawie za internatem.
- Serio? Będziemy leżeć cały dzień na trawie w słońcu? - jęknął.
- Jak ci się nie podoba, zawsze możesz iść do pokoju - zauważyłam.
- A może zagramy w siatkę? - zaproponował, kiwając głową na boisko.
- We dwoje?
- Co? Boisz się, że przegrasz? - droczył się ze mną.
- Nie. Każdy wie, że jestem od ciebie lepsza. Po prostu to głupota grać w dwójkę - stwierdziłam, siadając na zielonej trawie.
- Ty lepsza ode mnie? W życiu!
- A właśnie, że jestem lepsza! - Wytknęłam mu język, przymykając oczy.
- To chodź, zagramy. Zobaczymy kto wygra. Zakład, że cię pokonam?
- Dobra. O co? - zapytałam, wyciągając dłoń i otwierając szybko oczy.
- Przegrany robi jutro wszystko, co zechce zwycięzca. - Uśmiechnął się łobuzersko.
- Okey, umowa stoi! - Uścisnęliśmy sobie dłonie.
- To lecę po piłkę! - zawołał i już go nie było.
Zastanawiałam się, na co się zgodziłam. Zrobi wszystko... Zadrżałam, wyobrażając sobie rzeczy, które mógłby mi kazać zrobić Chris. Musiałam wygrać! Za wszelką cenę!
- Gramy trzy sety do dwudziestu, zgoda? - zapytał, gdy przyszedł, niosąc dwie piłki do siatkówki.
- Jak tu niby mamy grać? I to we dwóch? Normalne sety?
Cameron
- Zadbałem o towarzystwo. Prue, poznaj proszę
Cameron. Cam, to Prue. - Zza Chrisa wyjrzała wysoka blondynka o błękitnych oczach i uścisnęła mi dłoń. - Cam będzie ze mną grała. Jest urodzoną siatkarką! - Podkreślił jej zdolności.
- A ja z kim mam grać? - zapytałam, rozglądając się dokoła.
- Zadzwoniłem po Toma. Zgodził się przyjść za jakieś dziesięć minut. Chodźmy! - Uśmiechnął się i poszedł w stronę boiska z rozłożoną siatką.
Gdy weszliśmy na boisko, zaczęliśmy się rozciągać. Po chwili dołączył do nas Tom. Gdy się trochę rozgrzał, mogliśmy zaczynać. Gra była zacięta, ale w sumie świetnie się bawiłam, a to najważniejsze. Pierwszego seta wygrali Cam i Chris, ale drugiego już my. W trzecim, walcząc do 32:30 zmiażdżyliśmy ich.
- I co, teraz wierzysz, że jestem lepsza? - zawołałam tryumfująco.
- Niech ci będzie, ten jeden raz - uśmiechnął się i pocałował.
- Chodźmy coś zjeść - zaproponował Tom.
Poszliśmy więc na stołówkę. Trafiliśmy idealnie na obiad. Gdy skończyliśmy, oznajmiłam, że muszę się umyć. Wstałam od stołu.
- Ale zobaczymy się później? - spytał Chris, również wstając.
- Może... Wiesz, muszę coś załatwić na mieście...
- Pójdę z tobą - zaoferował.
- Wiesz... To raczej babska sprawa... Lepiej żebyś został. Pogadaj z Tomem - zaproponowałam. - Poznajcie się lepiej, na pewno to wam nie zaszkodzi - zaproponowałam, uśmiechnęłam się, całując go w policzek. - Do zobaczenia potem!
- Cześć! - zawołał, gdy wychodziłam ze stołówki.
Ufff! Udało się go spławić!
Pobiegłam do pokoju, a gdy do niego weszłam, szybko zamknęłam drzwi na klucz. Wpadłam do łazienki, by się trochę ogarnąć i wziąć prysznic. Rozebrałam się i weszłam do kabiny. Opłukałam ciało letnią wodą, a gdy stanęłam znów na płytkach, owinięta w ręcznik, zaczęłam robić makijaż. Włosy zostawiłam rozpuszczone, jedynie je nieco pokręciłam.
Wyszłam z łazienki w samej bieliźnie, ponieważ zapomniałam zabrać czyste ubrania. Stałam przed szafą dobrych kilka minut, nie wiedząc co założyć. Aż w końcu wzięłam pierwsze lepsze ciuchy i wciągnęłam na siebie.
Była za piętnaście trzecia, więc szybko chwyciłam torebkę i wybiegłam z pokoju. Starałam się iść w ludzkim tempie. Co chwila upominałam się, by zwolnić. Jak poczeka, nic mu się przecież nie stanie.
Do kawiarni dotarłam z kilkuminutowym spóźnieniem. W Common Grounds niewiele się zmieniło. Dużo stolików, wokół nich krzesełka, przestronna sala z wielkimi oknami i bar.  Rozejrzałam się dokoła. Niespodziewanie przez moją tarczę mentalną, którą wytworzyłam przed wejściem tutaj, przedostały się czyjeś silne emocje. Podekscytowanie i zniecierpliwienie. Wiedziałam, że to moje Skojarzenie z Liamem. Tylko ono przebiłoby moją ochronę.
Zauważyłam chłopaka. Siedział przy tym samym stoliku co zawsze. Z dala od okien, na uboczu. Podeszłam do niego. Gdy na mnie spojrzał, aż się zachłysnęłam. Nie wyglądał jak Liam z boysbandu ani jak Liam-Wampir. Myślałam, że go znam, a tu proszę! Na spotkanie przychodzi Liam-Chłopak, którego nigdy nie miałam okazji poznać. No, może przez parę chwil... Jego brązowe oczy z czerwonymi przebłyskami otaczał wachlarz ciemnych rzęs, blada skóra, czerwone usta, starannie ułożone brązowe włosy. Jego twarz wykrzywił grymas. Ni to bólu, ni uśmiechu. Martwił się, lecz chciał to ukryć. Czym się martwił?
Ubrany był w zwykły ciemny T-shirt, podkreślający jego umięśnione ciało. Na nogach miał dżinsowe rybaczki i białe buty.
- Cześć - przywitał się po dłuższej chwili milczenia.
- Hej - odezwałam się i nadal staliśmy.
- Może usiądziemy? - zaproponował, kiwając głową na stolik i krzesełka. Skinęłam głową. Zajęliśmy więc miejsca naprzeciwko siebie. Gdy podszedł kelner, zamówiliśmy ciastka i kawę. - To... - zaczął. - Co tam u ciebie?
- Dobrze - stwierdziłam krótko. - Słuchaj - postanowiłam nie owijać w bawełnę. - Wiem, że trudno nam ze sobą rozmawiać po tym, co się stało, ale musisz mi powiedzieć, czy dobrze rozumuję.
- Tak - odparł, wyczytując z moich myśli resztę pytania. - Tak, twój tata żyje.
Moje serce zaczęło bić coraz to mocniej.
- Ale jak... Jak to możliwe? - szepnęłam, niezdolna wydobyć z siebie głośniejszego dźwięku.
- Sam do końca nie wiem. Podobno chronią go czary, o których Styles nic nie wie. Cały czas próbuje je złamać, ale jak dotąd bez skutku.
- Czy wiesz, gdzie on jest?
- Tego nikt do końca nie wie. Podobno, gdy ktoś jest blisko poznania prawdy o jego położeniu, to przenosi się gdzie indziej. Lub go przenoszą.
- Kto?
- Ludzie, którzy wiedzą o Wampirach i ich nienawidzą. Gdy byłem jeszcze z Stylesem, podejrzewał, że jest gdzieś w zachodnich Włoszech. Teraz może być wszędzie. Znaczy, wszędzie tam, gdzie są Łowcy Wampirów, a oni mieszkają praktycznie w każdym państwie.
- Świetnie - westchnęłam. - Nie jestem ani trochę bliżej rozwiązania tej zagadki. Ale dzięki, że się ze mną spotkałeś. - Wzruszył ramionami. - To, co tam u ciebie i reszty chłopaków? - spytałam, by przełamać powstałe między nami lody. Zaczął opowiadać, co tam u niego i Nialla oraz Louisa. Potem on zapytał o mnie i moich przyjaciół, więc powiedziałam, że prawie wszyscy wyjechali.
- Alice do Japonii, a Becky do Manchesteru i teraz w szkole jest mega pusto - zakończyłam.
- Która to Alice, a która Becky? - zainteresował się. - Jakoś nie zapamiętałem.
- Alice ma proste, blond włosy, a Becky ciemne i kręcone.
Pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Wiesz, będę musiała już lecieć. Powiedziałam, że przed szóstą będę z powrotem - powiedziałam po ponad dwugodzinnym spotkaniu. Chłopak zapewnił mnie na koniec, że postara się zebrać jak najwięcej informacji o moim ojcu i teoretycznym miejscu zamieszkania. Chciał mi pomóc. Starał się odpokutować za wszelkie zło, które uczynił. I byłam z niego dumna, bo zależało mi na nim i chciałam, by miał udane życie. I myślę, że teraz, jak się tak zmienia, to jego przyszłość wygląda o wiele kolorowiej, niż przed paroma miesiącami. Mimo złości, jaką do niego żywiłam, chyba już się na niego nie gniewam, bo grunt to mieć mnóstwo sojuszników i zaufanych ludzi. A myślę, że on może być i jednym i drugim. Może mam za miękkie serce, ale każdy zasługuje na drugą szansę. Nawet Wampir. Zwłaszcza przemieniony Wampir, który nie miał jak zdecydować o tym, czy chce nim zostać, czy też nie.
Gdy się już pożegnaliśmy, wyszłam na zewnątrz, a Liam został w kawiarence.
Dochodziła szósta, kiedy przekraczałam bramę. Przeszłam przez chodnik. Zauważyłam, że chłopcy siedzą przy boisku i o czymś zawzięcie rozmawiają. Widziałam na ich twarzach uśmiechy, więc zaśmiałam się cicho pod nosem. Nie chcąc im przeszkadzać, weszłam do internatu.
Przez całą drogę myślałam o ojcu. Gdzie jest? Czy go znajdę? Jak i w którym miejscu mam zacząć poszukiwania? Nie znałam odpowiedzi na żadne z tych pytań, ale obiecałam sobie, że chociaż spróbuję, nawet gdyby to miałaby być ostatnia rzecz, jaką zrobię.


~~*~~*~~*~~*~~

Hej, dziękuję za ponad 5000 wejść na bloga i komentarze pod ostatnim postem, jesteście wielcy, nawet nie wiecie, jak bardzo się cieszę :) Cytat u góry z mojego ciasteczka z wróżbą z dyskoteki andrzejkowej :)
Uch, dzisiaj miałam jechać na "Igrzyska Śmierci", ale z powodu kochanego wiatru Ksawerego odwołali wycieczkę i niestety jak na razie nie obejrzę filmu w kinie. Ale może się uda w przyszłym tygodniu. Poza tym, nie wiem, czy wiecie, ale dzisiaj o 22 chyba będzie druga część Władcy Pierścieni :) Och już nie mogę się doczekać, szkoda, że tak późno.
No nic, nie biadole dłużej. Jak na razie rozdział nie sprawdzony, tak wiec z góry przepraszam za błędy, gdy znajdę czas, wszystko poprawię.
Do kolejnego!
Zuza♥

sobota, 23 listopada 2013

*5 "... Chyba mózg mi się przegrzał..."

Dla wszystkich anonimów, którzy komentują. Dzięki Wam, wiem, że ktoś to czyta i że mam dla kogo prowadzić tego bloga, że wam się podoba, za co jestem wam wdzięczna ;*


Sądzisz, że coś o mnie wiesz, ale to tylko wspomnienia, nic więcej. - Haruki Murakami.


~~*~~*~~*~~*~~

~~ Prue ~~

- Uch, jak ja nienawidzę egzaminów! - jęczała Alice, idąc z klasy historii w stronę łazienki.
- Wiemy, wspominałaś już o tym... Jakieś dziesięć razy - westchnęła Becky, która szła tuż za nią. Ja człapałam na samym końcu.
Weszłyśmy do szkolnej łazienki. Zawsze je lubiłam, bo były przestronne, czyste i ładnie urządzone. Podeszłam do jednej z dwóch białych umywalek, które były naprzeciwko drzwi. Alice zniknęła po lewo w pierwszej z brzegu kabinie. Odkręciłam kran i starannie umyłam spocone dłonie. Wytarłam je papierowym ręcznikiem, który zgniotłam i wrzuciłam do kosza, stojącego między umywalkami. Dopiero wtedy spojrzałam w długie lustro, wiszące na ścianie. Moje długie, ciemne włosy nie chciały się dzisiaj w ogóle układać, dlatego związałam je w niesfornego koka na czubku głowy. Byłam blada, niestarannie pomalowana i chuda. A wszystko przez te egzaminy. Chciałyśmy je zdać jak najlepiej, więc uczyłyśmy się do późna, a dzisiaj o mało nie zaspałyśmy na pierwszy test. Na szczęście angielski i inny język obcy - w moim i Becky przypadku hiszpański, a Alice japoński - już napisane. Nie było wcale tak źle, a pytania z angielskiego okazały się dosyć łatwe. Gorzej było jednak z hiszpańskim. Zrobiłam tylko jakąś połowę zadań. Na drugą po prostu nie starczyło mi czasu.
- Co zaznaczyłyście w 15? Ja wahałam się między "C", a "D" - usłyszałam głos Becky.
- Wahałaś się między Tolkienem, a Amandą Hocking? - zdziwiła się Alice, podchodząc do umywalki. Odkręciła kran.
- Wiesz, nie czytałam nic tolkienowskiego, więc mam prawo się wahać - powiedziała. - W końcu zaznaczyłam Amandę, bo jej trylogię czytałam...
- Ja zaznaczyłam Suzanne Collins. Pamiętam, że nasza kochana pani Nelson kiedyś o niej wspominała.... - odparłam.
- A ja byłam wierna Legolasowi i postawiłam na Tolkiena - przyznała Alice.
- Znając nasze szczęście, poprawną odpowiedzią będzie Stefanie Mayer - mruknęła brunetka. Musiałam się z nią zgodzić, choć dziwne byłoby, gdyby Zmiennokształtny pisał dobrze o Wampirach, prawda? A pytanie piętnaste brzmiało: "Który z podanych autorów książek jest Zmiennokształtnym?". Byłam przekonana, że to Suzanne Collins. Do teraz. Dziewczyny zasiały we mnie ziarno niepewności.
Wyszłyśmy z łazienki na pusty korytarz. Ci, którzy skończyli już pisać, na pewno wylegli na dwór, ponieważ było tak przyjemnie, że aż szkoda marnować czasu na przesiadywanie w czterech ścianach. My również skierowałyśmy się do wyjścia.
Słońce mocno przygrzewało, wiał lekki, ciepły wiaterek, a wszystkie możliwe miejsca do siedzenia były zajęte. Nam to nie przeszkadzało. Podeszłyśmy do wielkiego, rozłożystego dębu obok internatu i rozsiadłyśmy się na miękkiej trawie. Becky i Alice wyprostowały nogi i oparły się plecami o pień drzewa. Ja usiadłam po turecku naprzeciwko nich.
- Co zamierzacie zrobić z tymi dwoma tygodniami wolnego? - zapytała Alice, czyszcząc okulary.
- Zostaję w szkole z Chrisem - powiedziałam, bawiąc się zawieszką bransoletki.
Co powiedzieć, gdy spytają, dlaczego nie jadę do Londynu?
- Rozumiem. Ja jadę do Japonii, do rodziców - odpowiedziała blondynka.
- A ty? - zwróciłam się do Becky, która do tej pory siedziała, wpatrując się przed siebie, wyraźnie nad czymś myśląc.
- Ja? - wyrwała się z zamyślenia. - Em... - Wyraźnie nie wiedziała, jak zacząć.
- Mów - zachęciłam ją, kładąc jej dłoń na kolanie.
Odwróciła się w moją stronę i, patrząc mi w oczy, powiedziała.
- Jadę do Manchesteru.
- Do Manchesteru? - zdziwiła się Alice, marszcząc czoło. - Dlaczego akurat tam?
- Tak, do Manchesteru. Pojadę tam z Filipem. Do moich biologicznych rodziców - powiedziała cichutko, spuszczając wzrok. - Tylko nie wiem, czy to dobry pomysł... - Znów podniosła na mnie spojrzenie swoich zielonych oczu.
Jej tęczówki były koloru świeżej trawy. Duże, błyszczące, szczere i mądre, że bardziej się nie dało. Teraz nie były już tak smutne, jak tydzień czy dwa temu. To w tych oczach zakochał się mój brat. Mówią, że oczy są odzwierciedleniem serca i duszy. Jeśli tak jest naprawdę, to wiem, teraz już na pewno, że to, co łączyło tych dwoje, choć trwało krótko, było prawdziwe i szczere. Ja przeżyłam śmierć swojego brata, a ona swojej drugiej połówki, pokrewnej duszy...
- Powinnaś jechać. - Przywołałam się do porządku, uśmiechając się. - Naprawdę. To świetny pomysł.
- Wiecie, chyba macie rację. Tylko, że trochę się boję, jak zareagują - wyznała.
- Na pewno wszystko będzie dobrze - przekonywałam.
- Tak... Pewnie tak. Jakby co, będzie Filip. Jak mi to proponował, powiedział, że gdy będzie coś nie tak, to zawsze możemy wrócić do szkoły. - Wyraźnie poprawił się jej nastrój.
- Jak to: Filip proponował? - zapytała Alice. - Chcesz powiedzieć, że to on wysunął propozycję?
Becky kiwnęła głową.
- To tym bardziej powinnaś jechać, moja droga. Oni też chcą cię poznać. Inaczej Filip by cię nie pytał o... No wiesz o co mi chodzi. Eh... Chyba mózg mi się przegrzał - stwierdziła blondynka, masując się po czole.
- A to dopiero początek - zauważyłam.
- Nawet mi nie mów. Ja już mam dość - jęknęła, zamykając oczy.
- Właśnie. Ja muszę iść, zrobić powtórkę - oznajmiła Becky, podnosząc się, otrzepując spódniczkę i łapiąc torbę. - Na razie! - I już jej nie było. Tak, cała ona. Taką Rebeccę to ja rozumiem. Znów jest sobą. No, przynajmniej po części.
- Jak ona może się tyle uczyć? - spytała Alice. - Nie robi nic innego, tylko się uczy i uczy, a jak nie uczy to czyta albo gdzieś znika. Fakt, teraz rzadziej, ale mimo wszystko.
Westchnęłam.
- Cóż... Ona po prostu taka jest. Teraz jest sobą. Lub stara się znów sobą być...


~~ Becky ~~

Zasnęłam z książką od fizyki na kolanach. To moja pięta achillesowa.
Przeciągnęłam się. Zebrałam książki do torby. Za oknem biblioteki było ciemno, a świeca już prawie się wypaliła. Wyciągnęłam telefon. Dochodziła północ. Ledwo powłócząc nogami, udałam się do internatu dziewcząt. Gdy znalazłam się w pokoju, dziewczyny już spały. Rzuciłam torbę obok łóżka. Szybko się przebrałam w piżamę, składającą się z krótkich spodenek i niebieskiego T-shirtu, padłam na łózko, po czym odpłynęłam w krainę Morfeusza.

- Becky, Becky. Obudź się - usłyszałam głos.
Tak mi znany. Tak drogi. Otworzyłam oczy i ujrzałam osobę, do której ów głos należał.
- David? - spytałam wzruszona, nie mogąc uwierzyć.
Chciałam płakać, rzucić mu się na szyję, znów być bezpieczna w jego ramionach. I zrobiłam to, co chciałam.
- Cii... Nie płacz. Wiesz, jak tego nienawidzę - wyszeptał.
- Ale jak to możliwe? - spytałam, patrząc w jego błękitne niczym niebo o poranku oczy.
- Widzisz... Poprosiłem Boginię, by pozwoliła mi się z tobą zobaczyć. Pożegnać. Nie mogłem znieść, jak bardzo przeżywasz moje odejście - powiedział cicho, ciągle tuląc mnie do siebie. - Pozwoliła mi na to, bo nie mogła patrzeć na twoją rozpacz. Będę tu z tobą tę noc. Ostatnią. Ale nie martw się. Zawsze będę przy tobie. Bo jesteś moją pokrewną duszą. Najdroższą osobą na świecie. Rozumiesz? - spytał. - Ja zawsze będę przy tobie. Nawet wtedy, gdy nie będziesz o tym wiedzieć. Nigdy cię nie zostawię, ale ty musisz iść dalej. Żyć dalej. Bądź szczęśliwa. Radosna jak wiosna. Taka, jaką byłaś wcześniej, kochanie. Zrób to dla mnie - poprosił.
Pokiwałam głową, wciąż tuląc się do tak dobrze znanego mi ciała Dave'a.
- Musisz spać. Jutro egzamin - szepnął.
- A zaśniesz ze mną? - wychrypiałam.
- Oczywiście. - Pocałował czubek mojej głowy.
- Jeśli możesz mnie dotknąć... - zaczęłam - To czy pocałować też możesz? - spytałam.
- Tak. Ale tylko raz. Jeden - szepnął, zbliżając usta do moich. Po chwili moje i jego wargi złączyły się w ostatnim wspólnym pocałunku, który trwał i trwał. Który mógłby trwać wiecznie. Niestety, tak się nie stało. Dave, patrząc mi w oczy, starł kciukiem łzę z mojego policzka.
- Kocham cię. Zawsze będę - wyznał cicho.
- Ja też cię kocham. I nigdy nie przestanę - wyszeptałam.
- A teraz czas spać - powiedział.
W pewnej mierze to on mnie do tego nakłonił. Do położenia się pod kocem. Chwilę potem znalazł się obok mnie, tuląc do siebie tak, jak potrafił tylko on, a ja byłam szczęśliwa, bo miałam przy sobie tak dobrze mi znane drugie ciało. I choć wiedziałam, że nim ta noc dobiegnie końca, jego już nie będzie, to cieszyłam się, że mogę tu z nim być. Że złagodził mój smutek po jego stracie i że dał mi wskazówki, jak żyć dalej, bez niego.

Kiedy rano się obudziłam, nie było go. Tak jak powiedział. Mógł być ze mną tylko ostatnią, jedyną noc. Z początku myślałam, że to tylko sen. Tak, tak myślałam. Jednak, gdy zobaczyłam na pościeli bransoletkę z błękitną przywieszką w kształcie serca, wiedziałam już, że był tu naprawdę i że ciągle będzie nade mną czuwał. Przyrzekłam sobie, że choćby nie wiem co, nigdy, przenigdy nie ściągnę tej bransoletki. Dowodu jego obecności.


~~ Prue ~~

Gdy rano się obudziłam, Becky już nie spała. Siedziała na łóżku i przyciskała coś do piersi. Niebieską bransoletkę. Nie chcąc jej przeszkadzać, wstałam i udałam się do łazienki.
Po dwudziestominutowej toalecie byłam gotowa. W pokoju dziewczyny powtarzały jeszcze jakieś wzory. Mnie już głowa bolała od całej tej matmy i fizyki i postanowiłam nie powtarzać nic przed egzaminem, bo i tak niczego się już nie nauczę. Wczoraj razem z Alice zakuwałyśmy prawie do jedenastej i mam nadzieję, że to wystarczy.
Gdy dziewczyny były gotowe, wyszłam za Alice i Becky z pokoju, pogrążona we własnych myślach. Najpierw zastanawiałam się nad jutrzejszym egzaminem. Geografia jest prosta, więc się nią nie martwiłam. Gorzej z biologią. W londyńskiej szkole zawsze miałam średniawe oceny z tego przedmiotu. Gdy przyjechałam tutaj, obiecałam sobie, że będę miała jak najlepsze stopnie, jednak po wczorajszym hiszpańskim, wątpię, bym dotrzymała obietnicy.
Kolejną rzeczą, o której myślałam, był sen. Bardzo dziwny sen. Śnił mi się David. Powiedział, że mnie bardzo kocha, ale też, że nie mogę obwiniać się za jego śmierć, co robiłam do tej pory. Mówił coś o przeznaczeniu, o tym, że u Nyks jest mu wspaniale i że kiedyś znów się spotkamy. Chciałam, by tak było. Chciałam znów się przytulić do tego głupka. Ale to niemożliwe, nie teraz. Dziś rano postanowiłam sobie, że choćby nie wiem co, nigdy o nim nie zapomnę, ale i nie będę rozpaczać, bo wiem, że trafił do prawdziwego raju. Czułam, że Becky również o nim śniła. Była spokojniejsza i uśmiechała się z byle powodu, co nie zdarzało jej się ostatnio za często.
Potem wspominałam o mamie. Czy będzie zła, gdy się dowie, że mimo wolnego, nie przyjechałam do niej? Co będzie z Rose? Tak bardzo za nią tęskniłam! Tak bardzo chciałabym z nią pogadać. Na żywo, bo Skype i telefon się nie liczą. A może...? Nie... Stark by się nie zgodził. Choć, czemu nie? Może warto zapytać?
Uśmiechnęłam się do swoich genialnych myśli. W końcu znalazłam rozwiązanie!

Kolejne dni mijały bez żadnych niespodzianek. Biologia okazała się prostsza niż myślałam, za to historia i WOS, z którymi nigdy nie miałam problemów, okazały się być jednymi z trudniejszych testów. Jednak i z nimi dałam radę.
W piątek był egzamin z najgorszego przedmiotu, jak mogli wymyślić - chemia. Test pisemny zdawaliśmy we wtorek, natomiast praktyka odbyła się właśnie w piątek. Mieliśmy uwarzyć eliksir uzdrawiający. Męczyłam się nad nim do jedenastej, lecz nie wiem, czy zrobiłam coś użytecznego.
Po południu sprawdzali nasze umiejętności podczas walk. Mój egzaminator pochwalił mnie za niebezpieczny, choć przydatny unik i zablokowanie. Postawił mi piękne "Powyżej oczekiwań" czyli normalną piąteczkę. Byłam z siebie dumna, bo, choć kochałam grać w siatkę, to nigdy jakoś bardzo dobra z wf nie byłam. Chris i Damien chwalili się swoimi "Wybitnymi" z samoobrony, czyli szóstkami. Becky dostała "P", a Alice "Zadowalający", bo niby coś tam źle zrobiła, lecz sama nie wiedziała co dokładnie.
Na sam koniec tygodnia testów mieliśmy egzamin z samokontroli. Przez cały dzień zastanawiałam się, co będziemy musieli zrobić. W końcu, bo tuż przed kolacją moja ciekawość została zaspokojona. Otóż wszyscy nauczyciele sprawdzali, jak zachowamy się w różnych sytuacjach, czy nie zdradzimy swojej natury, czy nie zmienimy się w zwierzę, lub czy nie użyjemy swoich mocy. Na szczęście i ten egzamin jakoś przeżyłam z jednym tylko błędem - zamroziłam lecącą w moją stronę piłkę lekarską. Niby błahy błąd, ale mogłabym w świecie ludzi narazić się na nieprzyjemności.
Na szczęście egzaminy już za nami! Jutro trzeba będzie się pożegnać z Becky, Alice, Damienem i resztą, bo praktycznie wszyscy opuszczają szkołę. No i powinnam w końcu porozmawiać z dyrektorem o moim pomyśle!


~~*~~*~~*~~*~~

Hej :) Po pierwsze: jak wam się podoba szablon? :) I na tym i na drugim blogu zrobiony przez Marchewę!! Ubóstwiam cię po prostu! ;*
Rozdział pisany z Marchewą :D Za co również ci dziękuję :) Jakieś pytania? Walcie śmiało :) "P" to mam nadzieję wiadomo co oznacza :) - Powyżej oczekiwań - z Harry'ego Pottera :)
http://zuzkamalfoy.tumblr.com/
http://oneworldmanylivesonefuture.blogspot.com/
Zaglądajcie! :)
Nie przedłużam :)
Do następnego ;*
Zuza♥

piątek, 15 listopada 2013

* 4. "... Gdybym miał serce, biłoby jak oszalałe..."

Ten rozdział jest dla Rosemarie za to, że gdy zaczęłaś czytać, skomentowałaś nie tylko te rozdziały, które pojawiły się na blogu, gdy go już czytałaś, ale i te, które opublikowałam już wcześniej. Dziękuję za miłe słowa, które podnoszą mnie na duchu, gdy je czytam. Dzięki takim komentarzom mam ochotę pisać dalej, bo wiem, że mam dla kogo ;*


"Cel jest wielki, kiedy mu się poświęcasz, lecz staje się mały, kiedy robisz sobie z niego tytuł do chwały."*


~~*~~*~~*~~*~~

Już od tygodnia wszędzie porozwieszane były kartki z datami egzaminów, numerami klas, w których poszczególne roczniki będą pisać testy i przedmioty, które będziemy zdawać. Dokładnie wszystkie potrzebne informacje. Za każdym razem, gdy przechodziłam obok takich kartek, po moim ciele przechodziły dreszcze. W oczy od razu rzucał się wielki napis "EGZAMINY".

"Egzaminy semestralne jak co roku odbędą się w połowie czerwca - od 10. do 14. Klasy pierwsze będą pisały w sali od historii, drugie w sali biologicznej, trzecie w klasie języka angielskiego, czwarte w sali matematycznej, a testy dla piątego roku odbędą się w klasie geograficznej. Prosimy uczniów o przybycie do klas 10 minut przed rozpoczęciem każdego egzaminu.
Rozkład egzaminów:
1. Poniedziałek
- 9.00 am. - 10.30 am. - język angielski
- 10.30 am. - 11.00 am. - przerwa.
- 11.00 am. - 12.00 am. - inny język obcy, wybrany przez zdającego. 
2. Wtorek
- 9.00 am - 11.00 am. - matematyka
- 11.00 am. - 11.30 am. - przerwa
- 11.30 am. - 1.00 pm. - fizyka i chemia.
3. Środa
- 9.00 am. - 10.00 am. - biologia
- 10.00 am. - 10.30 am. - przerwa
- 10.30 am. - 11.30 am. - geografia.
4. Czwartek
- 9.00 am. - 10.30 am. - historia
- 10.30 am. - 11.00 am. - przerwa
- 11.00 am. - 12.00 am. - WOS.
5. Piątek
- 9.00 am - 11.00 am. - praktyka z chemii (eliksiry).
- od 4.00 pm. - samoobrona.
Uczniowie, którzy przeszli przemianę, powinni stawić się również na test z samokontroli o 7.00 pm. (pierwszy rocznik i co godzinę kolejny) w piątek w Sali Księżycowej."

Cały plan tego tygodnia znałam już na pamięć i na wyrywki.
Przez ostatni tydzień padało, wiało i było strasznie zimno. Było to tak, jakby pogoda odzwierciedlała nasze uczucia. Zresztą, to chyba prawda. Ostatnio, gdy Damien dostał swój test, który rozwiązywaliśmy na lekcji, tak się wkurzył, że przez kolejne dziesięć minut nad jego głową fruwały płatki śniegu, które spadały na jego włosy i blat stołu, topiąc się i tworząc kropelki wody.

Była pora kolacji. Siedzieliśmy wszyscy przy stolikach i zajadaliśmy się kanapkami z wędliną i żółtym serem, rozmawiając o wszystkim i o niczym, gdy do stołówki wszedł Stark. Uciszył wszystkich ruchem ręki. Spojrzeliśmy na niego zdziwieni.
- Witam was moi drodzy uczniowie. Mam dla was kilka ogłoszeń. Po pierwsze, pewnie już o tym wiecie, ale pragnę przypomnieć, że egzaminy semestralne rozpoczną się dziesiątego czerwca i będą trwać do czternastego czerwca. W związku z nimi i z wydarzeniami ostatnich miesięcy postanowiłem zrobić wam niespodziankę i piętnastego czerwca po południu będziecie mogli wyjechać na małe wakacje do końca miesiąca. Odwiedzić rodziców lub inną rodzinę. Tych, którzy chcą wyjechać, proszę o zgłoszenie się do mnie lub profesora Phillipsa. Będziecie musieli podać miejsce, do którego chcecie wyjechać, byśmy mogli załatwić bilety. Tych, którzy zostaną, proszę, by zapisali się u Nancy lub profesora Collinsa, byśmy wiedzieli, ilu was zostanie.
Większość uczniów ucieszyła się z wolnego, lecz nie ja i Chris. Gdyby chłopak wrócił, jego ojciec przypominałby mu o tym, kim jest, a według ojca Chrisa jesteśmy podgatunkiem, zwierzętami, które można traktować gorzej od muchy. Według mnie nie miał po co wracać. Tak samo jak ja. W Londynie mieszkała Rose i moja mama, ale gdybym tam pojechała, wszystko by mi przypominało o Davidzie, nie mogłabym już tam normalnie funkcjonować.
Choć z drugiej strony fajnie byłoby zobaczyć Rosalie i mamę...
- Mój pokój na strychu nadal jest wolny - szepnął mi do ucha. Uśmiechnęłam się dobrodusznie. - Jak chcesz. - Wzruszył ramionami.
- Nie chcę. - Pokręciłam głową. - Wiesz, gdybym weszła do domu, od razu przypomniałby mi się David...
- Nie musimy wracać do TWOJEGO domu - zauważył z łobuzerskim uśmieszkiem. Trzepnęłam go w ramię i oboje zaśmialiśmy się. - Ale wiesz, ja cię do niczego nie zmuszam. Nawet jak zostaniemy tutaj, to będzie fajnie. - Poruszył brwiami.
Pokręciłam głową z uśmiechem na ustach. On zawsze wiedział, jak mnie rozweselić, poprawić humor. Przytuliłam się do niego. Objął mnie ramieniem i trwaliśmy w tym uścisku dobre kilka minut. Na koniec pocałował mnie w czoło i niestety musieliśmy już iść.
Myślałam nad pomysłem, by odwiedzić Londyn i zamieszkać u Chrisa, ale to chyba również przypomniałoby mi o bracie, a rana była za świeża, by ją rozdrapywać. Dlatego lepiej, byśmy zostali tutaj, gdzie, jak sądzę, zostanie mało uczniów, bo większość będzie chciała zobaczyć swoich bliskich.

~~ Becky ~~

Filip zaproponował, byśmy się przeszli, po tym jak Stark oznajmił te "wakacje". Wyszliśmy ze stołówki i poszliśmy w stronę parku i boiska. Przechadzaliśmy się chodnikiem, nad nami, między koronami drzew śpiewały ptaki, lekki, ciepły i przyjemny wietrzyk rozwiewał moje włosy. Czułam słodki zapach kwiatów, skoszonej trawy i rosy.
Nie odzywałam się, tak samo jak Filip. Całą drogę przebyliśmy w milczeniu. Zatrzymaliśmy się dopiero pod betonowym murem, otaczającym szkolne tereny. Usiedliśmy w cieniu rozłożystego drzewa, oparliśmy się plecami o jego twardą korę. Przymknęłam na chwilę oczy. Pierwszy raz od wielu już dni było mi... Dobrze. Co prawda nadal rozpaczałam po utracie Dave'a, lecz teraz jakoś wszystkie te problemy zeszły na dalszy plan. Cieszyłam się z czerwonych już promieni słonecznych, które starały się przebić przez najniższe gałęzie drzewa, z wiosennego wiatru, który delikatnie muskał moje policzki i z obecności Filipa, z tego, że siedział tu pod tym drzewem ramię w ramię ze mną.
Spojrzałam na chłopaka, który wydawał się nad czymś intensywnie rozmyślać. Nie wiedziałam, czy mogłam mu przerwać. Po chwili jednak dotarło do mnie, że to on poprosił mnie o rozmowę i gdy otworzyłam usta, on odwrócił się w moją stronę.
- To o czym chciałeś porozmawiać? - zapytałam.
- Ja... - zawahał się, więc zachęciłam go kiwnięciem głowy. - Zastanawiałem się... Bo skoro Stark powiedział, że możemy wyjechać... To zastanawiałem się, czy nie zechciałabyś może pojechać ze mną do mamy i Borisa? Znaczy - zmieszał się - twojego ojca? - Uśmiechnął się nieśmiało. Wpatrywał się we mnie, oczekując odpowiedzi. A mnie odebrało mowę. Bo, owszem, chciałam poznać rodziców, ale teraz, gdy nadarzyła się okazja, by ich odwiedzić, to zaczęłam się irracjonalnie bać. No bo co, jeśli coś pójdzie źle? Co jeśli oni wyobrażali mnie sobie inaczej? Co jeśli ich zawiodę? Nie chciałam tego.
- Ja... - Przełknęłam gulę. Zaczęłam tak samo jak Filip i w duchu uśmiechnęłam się, lecz na zewnątrz nadal siedziałam wyprostowana, z nic niemówiącym wyrazem twarzy. - Ja chciałabym, i to bardzo... Ale... - Czy mogłam mu powiedzieć, że bałam się spotkać z własnymi rodzicami? Czy mnie wyśmieje? Czy mogę mu zaufać?
- Boisz się - stwierdził, patrząc mi głęboko w oczy. - To zrozumiałe. Ja też bym się bał, gdyby ktoś mi powiedział, że zaprowadzi mnie do ojca, którego nigdy nie widziałem. Ale zapewniam cię, mama i Boris są spoko. To jedni z najlepszych rodziców, jakich mogliśmy mieć. Mają wady, bo w sumie kto ich nie ma, ale są w porządku, jak na rodziców. Wychowali Mayę jak własną córkę, licząc na to, że ty również będziesz miała szczęśliwe dzieciństwo, co dobrze o nich świadczy. Tak więc mówię ci, nie masz się czego bać. - Zaśmiał się, obejmując mnie ramieniem i przyciągając do siebie. - To co, jedziemy? - zapytał. Pokiwałam tylko głową, niezdolna do wypowiedzenia jakiegokolwiek słowa. Po prostu przytuliłam się mocniej do niego, wrzeszcząc na siebie w myślach za brak zaufania do niego, za ten głupi strach przed tym spotkaniem.
- Cieszę się, że cię mam - szepnęłam cichutko, lecz wiedziałam, że mnie usłyszał. W końcu był Dhampirem.

~~ Prue ~~

Zastanawiałam się, co robiliby moi rodzice, gdyby teraz razem siedzieli w Londynie. Czy przyjechaliby na pogrzeb Davida? Pewnie tak.
A myślałam nad tym, bo mama w ogóle nie pojawiła się ani na pogrzebie, ani przez ostatnie miesiące w szkole. Czy była jej aż tak obojętna śmierć jedynego syna? Chyba nie. Więc czemu nie przyjechała?
Zawsze mówiła, że David strasznie przypomina jej tatę. Oczywiście nie była osobą skorą do zwierzeń, ale gdy ją już coś napadło to opowiadała i opowiadała. Te blond włosy i rysy twarzy. Podobno budowę ciała również odziedziczył po nim. Nie wiem, nigdy go nie widziałam. Babcia wspominała, że mój nos jest identyczny do nosa ojca, tak jak niebieskie oczy.
Och tato, jesteś tam? Krzyczałam w myślach to pytanie od jakichś 13 lat i nic. Ale gdy tak mówiłam, czy pisałam o nim, to wydawało mi się, że jest gdzieś przy mnie. Może patrzy na mnie z góry?
"- Nie zabił!" - przemknęło mi przez głowę zdanie, wypowiedziane przez Liam'a w Twierdzy Strażnika Bajek. Wydaje się, że zdarzyło się to tak dawno temu!
"- Nie zabił!" - znów obiło mi się o czaszkę i dopiero za tym drugim razem dotarł do mnie sens tych dwóch słów. Serce zabiło mocniej.
- Mój tata żyje - szepnęłam obłąkańczym głosem. Jak w amoku sięgnęłam po laptop, włączyłam go i zalogowałam się na facebooku. Miałam ponad 20 nowych wiadomości. Nie zwracając na nie uwagi, napisałam krótkie pytanie do Liama - ostatniej osoby, z którą chciałabym mieć jakikolwiek kontakt. Ale tylko on mógł mi pomoc, znał odpowiedź na moje pytanie.
Odpowiedź pojawiła się w sekundę po wysłaniu mojej wiadomości. Jedno "Tak" wywróciło mój świat do góry nogami. Zakręciło mi się w głowie.

~~ Liam ~~

Siedziałem na parapecie, zastanawiając się nad sensem mojego życia. Po co istnieję? Kiedyś pracowałem dla Harry'ego. To on zamienił mnie w to, czym teraz jestem. Nie jestem mu ani trochę za to wdzięczny, bo przez bycie Wampirem spotykały mnie same przykrości. Tylko wtedy, tuż po X-Faktorze coś znaczyłem, żyłem dla kogoś i dla czegoś. Teraz nic dla siebie nie znaczyłem, nie mogłem spojrzeć na siebie w lustrze, mogłem nie istnieć. Dlaczego? Bo zachowałem się jak ostatni kretyn bez własnego zdania. Bo pomogłem Styles'owi zbliżyć się do Prue, bo przez nas zginął jej brat. Codziennie czułem jej smutek, czułem to, jak przeżywała wszystko od nowa. A to wszystko przeze mnie, przez to, że napisałem do niej, że się z nią zaprzyjaźniłem, a potem tak okrutnie zdradziłem.
Nagle poczułem, że koniecznie muszę włączyć facebooka. Gdy to zrobiłem, okazało się, że to Skojarzenie, bo zobaczyłem wiadomość od Prue. Moje serce zabiło szybciej. A raczej to, co z serca zostało.W końcu się do mnie odezwała!
Drżącą ręką kliknąłem ikonę, by wyświetlić treść wiadomości. Nie wiem, czego się spodziewałem, ale na pewno nie tego. Nie tego jednego, krótkiego pytania. Ale nie zrażając się, odpisałem od razu w wampirzym tempie.
Dość długo czekałem na odpowiedź, ale na szczęście odpisała. Chciała się spotkać, by dowiedzieć się, co wiem. Mimo, że chciała się spotkać w konkretnej sprawie, czysto biznesowej, można by powiedzieć, to i tak się ucieszyłem. W końcu ja zobaczę, a to chyba najważniejsze!
Umówiliśmy się w Common Grounds piętnastego czerwca o trzeciej po południu. Gdybym miał serce, biłoby jak oszalałe. Uśmiechałem się jak głupi do ekranu laptopa, na którym było zdjęcie Prue.
Nagle do pokoju wpadł bez pukania Louis.
- Nie nauczyli cię pukać? - warknąłem jak każdy Wampir, gdy ktoś naruszył jego terytorium. - Sorry - mruknąłem, spuszczając wzrok. Nie mogłem przyzwyczaić się do mieszkania pod jednym dachem z Tomlinsonem i Horanem.
- Co tam? - Jak zwykle starał się być wesoły. Wzruszyłem ramionami, a w kącikach moich ust pojawił się uśmiech. Czułem to. - Co jest? - zapytał. O Hekate! Jak on mnie zna!
- Prue do mnie napisała - opowiedziałem mu całą historię.
- Gdy się z nią spotkasz, spytaj ją o tę jej przyjaciółkę... - mruknął. Uśmiechnąłem się pod nosem i zgodziłem się zapytać, co u jej przyjaciółki. Jak jej było?


~~*~~*~~*~~*~~

* Antonie Saint - Exupery
Hej :) Co tam? Och u mnie ciężko! Mnóstwo nauki i wszystkiego... :)
Rozdział może krótszy od pozostałych, ale mam nadzieję, że się wam spodobał :) Jak pewnie niektórzy z was zauważyli, że pod tamtym postem odpisywałam na komentarze i będę się starała to robić z każdym, oczywiście sensownym :) Rosemaire pytałaś ostatnie o Shane'a i Chloe :) I za to Ci dziękuję również, ponieważ podsunęłaś mi bardzo ciekawy pomysł na kolejny rozdział, ale to troszkę później będzie :)Och miałam coś napisać i zapomniałam. Moja skleroza jednak boli... -,- no nic, jak mi się przypomni to powiadomię was o tym, co miałam do powiedzenia :)
To chyba tyle :)
Do kolejnego ;*
Zuza♥

piątek, 8 listopada 2013

*3. "... To były najlepsze urodziny na świecie!..."

Dla Alice za to, że jest z tymi swoimi wadami, dzięki którym mam różne pomysły na opowiadanie. Za to, że jesteś, lub że Cię nie ma, nawet nie wiesz, ile Ci zawdzięczam, ile zawdzięcza Ci moje opowiadanie. Dziękuję ;* Choć pewnie tego nie przeczytasz ( za co się nadal focham) to i tak musiałam publicznie ci podziękować! <3


"Everything that kills me makes me feel alive"


~~*~~*~~*~~*~~

Sobota i niedziela minęły spokojnie. W poniedziałek Alice obchodziła swoje siedemnaste urodziny. Przygotowywaliśmy jej imprezę, o której pewnie wiedziała a miała być niespodzianką. Przez cały dzień Damien pilnował, by na wieczór wszystko zostało dopięte na ostatni guzik. Za bardzo się starał, jakby ktoś się pytał o moje skromne zdanie.
Lekcje jak to lekcje; nic ciekawego ani nic nowego. Same powtórki przed egzaminami, które miały się odbyć w połowie czerwca. Na samą myśl o nich robiło mi się niedobrze. Pracy domowej było po dziurki w nosie, dlatego razem z Becky, która ostatnio starała się nadrobić wszelkie zaległości, i Alice ślęczałyśmy w bibliotece nad książkami do samej kolacji a i tak wszystkiego nie zrobiłyśmy. Na szczęście to, co nam zostało, było na czwartek.
Na kolacji nie towarzyszył nam Tom. Co dziwniejsze, w ogóle go nie widziałam na stołówce. Zapytałam o niego chłopaków, lecz oni również nic nie wiedzieli.
- Co się nim przejmujesz. Jest dorosły - zauważył Damien, w rekordowym tempie pochłaniając swoją porcję.
- I nowy - dodałam. - Poza tym to aktor. Gwiazda! Może go porwali, albo...
- Hej! Hej! Wyhamuj, proszę, z tą swoją wybujałą wyobraźnią!
- Sorry. To o czym my...?
- Muszę spadać - oznajmił Dam, wstał i wyszedł.
- Na pewno nie wiecie nic o tym Brisingamenie?
Pokręciliśmy głowami.
- Brisingamen to w mitologii nordyckiej - odezwał się za mną męski głos - złoty lub bursztynowy naszyjnik bogini Frei. Kiedy go zakładała, żaden mężczyzna nie mógł się jej oprzeć. Brisigamen miał mieć też właściwość dawania zwycięstwa armiom w bitwie. Został wykonany przez czterech krasnoludów ze Svartalfeimu, Brisingów: Alfrigoja, Berlinga, Dvalina i Greeea. Żeby dostać naszyjnik, Freja zgodziła się oddać każdemu z nich.
Właścicielem tego głosu był Tom. Mówił, patrząc przed siebie, jakby czytał z niewidzialnej strony. Potem spojrzał na Becky.
- Siadaj i opowiadaj! - rozkazała brunetka, robiąc miejsce przy stole i wyciągając zeszyt i długopis.
- Do czego ci to potrzebne? Przecież mitologia nordycka nie jest przedmiotem obowiązkowym.
- Mam napisać o tym naszyjniku, by poprawić ocenę. A ty skąd o nim wiesz? - zainteresowała się.
- Fotograficzna pamięć - odparł krótko, pukając się w skroń.
- Super! - zawołała. - No, opowiadaj, co tam wiesz o tym Brisingamenie.
Tom opowiedział jej mit, a dziewczyna pilnie notowała. Tymczasem Chris odpisywał komuś na smsa.
- Do kogo piszesz? - zainteresowałam się.
- Musimy już iść. - Spojrzał na mnie znacząco a ja w mig pojęłam, o co mu chodziło.
- Szkoda - zasmuciła się Becky, wstała od stołu i wyszła ze stołówki, pociągając za sobą Alice.
- Może pójdziesz z nami? - zaproponowałam Tomowi, który przyglądał się temu z niemałym zdziwieniem.
- Co szykujecie? - spytał, wypijając do dna kubek z wodą.
- Imprezę urodzinową dla Alice. Niby niespodzianka, ale znając życie to o wszystkim wiedziała już trzy tygodnie temu. To co, idziesz z nami?
- Nie powinienem, w końcu urodziny to uroczystość bardziej dla rodziny i przyjaciół - odparł smutno. Miał chyba złe doświadczenia związane z takimi imprezami.
- No nie daj się prosić. Zabawisz się, poznamy się lepiej. Będzie fajnie, zobaczysz! - nalegałam.
- Nawet nie mam dla niej prezentu.
- Na pewno się nie obrazi. - Zaśmiałam się. Niechętnie się zgodził. Po drodze zatrzymał się przed jednym z drzew, urwał gałąź z młodymi listkami i pąkami.
- Jakie są ulubione kwiaty Alice? - zapytał.
- Nie wiem - odparłam szczerze zaskoczona. Przystanęłam obok niego, marszcząc czoło i zastanawiając się nad odpowiedzią.
- Każda dziewczyna lubi róże, nie? - Wzruszył ramionami Chris. Pokiwałam rozważnie głową. Może nie każda, ale wolałam nie komplikować sytuacji.
Tom położył gałąź na swoich dłoniach. Zamknął oczy, a gdy je otworzył, były kolorowe jak tęcza. Wpatrywał się w gałąź, która pod wpływem tego wzroku zamieniała się w piękny bukiet z żółtych róż.
- Jest śliczny, na pewno jej się spodoba - pochwaliłam jego pracę.
- Jaka to moc? Przypomina Transmogryfikację, ale ona działa, z tego co wiem, tylko na ciało posiadacza tej mocy - zainteresował się Chris.
- Masz rację, ale moja Transmogryfikacja jest na tyle rozwinięta, że mogę ją przenosić na różne przedmioty - wyjaśnił.
- No dobra. Chodźmy, chodźmy. Mamy być przed Becky i Alice, a ja muszę jeszcze skoczyć po prezent - ponagliłam. Weszliśmy do internatu dla dziewczyn. Chłopcy poszli do salonu, a ja wbiegłam po schodach na górę, by zabrać z pokoju paczkę dla blondynki.


~~ Tom ~~

Poniedziałkowy ranek minął spokojnie. Poznałem swoją klasę, poziom nauczania i wychowawców. Lecz przez całe przedpołudnie otaczały mnie tłumy piszczących dziewczyn. W San Francisco wszyscy się już do mnie przyzwyczaili a tutaj byłem nowy, tak samo jak moja sława. Gdy w końcu się od nich uwolniłem, obiad się już skończył. Ukryłem się pośród drzew i patrzyłem na przechodniów. Nie widziałem wielu takich, których znałem. Nagle dojrzałem Starka w towarzystwie młodej brunetki z mojego roku. Chyba się kłócili. Podszedłem bliżej, by podsłuchać, o czym rozmawiają.
- Nie, nie możemy! - mówił cicho, ale stanowczo dyrektor. Judy, bo to ona towarzyszyła Starkowi, wydawała się być zawzięta w swoich postanowieniach.
- Nie pozwolę żebyś mnie tak traktował! Nie jestem rzeczą, szmatą, którą można wyrzucić, gdy się zużyje. Myślałam, że o tym wiesz, w końcu jesteś dorosły. Ale jak widać, myliłam się co do ciebie i twoich poglądów. Nie chcę mieć już z tobą nic wspólnego! Nie odzywaj się do mnie, nie przychodź.
- Będziemy udawać, że nic się między nami nie wydarzyło? Myślałem, że mnie kochasz... - zauważył wzburzony.
- Jeśli tak ma wyglądać nasza miłość, to ja pasuję. - Pokręciła głową, odwróciła się na pięcie i odeszła. Stark wyglądał na zdezorientowanego. Po chwili przywołał jednak na usta uśmiech, który nie dosięgał oczu i ruszył przed siebie. Chyba zależało mu na szczęściu dziewczyny.
Tymczasem o mało nie zdradziłem swojej kryjówki, gdy usłyszałem, że uczennica spotykała się z dyrektorem. I to nie były korepetycje. Oni ze sobą byli! Sypiali ze sobą! Byłem tak zdruzgotany swoim odkryciem, że siedziałem w krzakach dobrych kilka minut. Gdy pierwszy szok minął, opamiętałem się, skarciłem w myślach.
"Niech robią co chcą, są dorośli, co mi do tego. Poza tym ja nie jestem odpowiednim kandydatem do potępiania innych. Sam nie jestem święty".
Westchnąłem i zacząłem zmierzać w stronę stołówki na kolację. Z tacą pełną jedzenia podszedłem do stolika, przy którym siedział Chris i ta cała jego banda. Właśnie stanąłem za Prue, gdy ta brunetka, chyba Becky, zapytała o Brisingamen. Bez namysłu opowiedziałem w skrócie to, co wiedziałem o tym klejnocie. Czasem tak miałem. Gdy ktoś o coś zapytał, przed oczyma pojawiało mi się to coś i od razu wiedziałem o nim wszystko. Oczywiście jeśli kiedykolwiek o tym czymś słyszałem lub czytałem. Wszyscy byli pod wrażeniem. Lecz ja nie uważałem fotograficznej pamięci za jako taki dar od Nyks. Ten sam efekt uzyskałbym, gdybym się czegoś bardzo długo uczył. Choć to byłoby czasochłonne, więc nie narzekałem.
Potem nasunęło się to zaproszenie na urodziny Alice. Impreza urodzinowa. Coś ukłuło mnie po lewej stronie klatki piersiowej. Widziałem w oczach Prue, że posmutniałem, dlatego starałem się przybrać weselszą minę. Niezbyt często ujawniałem swoje emocje, a po stracie Vivian nigdy specjalnie przed nikim się nie otworzyłem. Tylko ona i Will wiedzieli, że jednak potrafię okazywać większa gamę uczuć niż to robiłem na co dzień.
Od zawsze byłem skryty. Teraz to zaproszenie przywołało smutne fragmenty mojego życia. Kiedy zajmowałem się głupim przyjęciem, Vivian zamordowano! Chyba nigdy sobie tego nie daruję!
Zgodziłem się, lecz wychowany w dobrej, szanującej się rodzinie, nie mogłem sobie pozwolić na przyjście bez prezentu dla jubilatki. Dlatego też zmieniłem gałąź w bukiet żółtych róż, ulubionych kwiatów Vivian.
Weszliśmy do salonu w domu dla dziewcząt, gdzie poznałem Filipa, który spoglądał na mnie nieufnie i Bellę, uśmiechniętą od ucha do ucha, zapewne fankę. Usiadłem na jednym z wolnych foteli, a kwiaty położyłem na stoliku obok tortu.
Nie czekaliśmy długo na przybycie dziewczyn. Gdy podeszły do stolika, wszyscy krzyknęli "Sto lat!". Stanąłem za nimi, biorąc kwiaty do ręki. Zastanawiałem się, co miałbym jej powiedzieć. Czy wystarczą zwykłe życzenia, czy raczej powinienem wytłumaczyć swoją obecność?
Na szczęście, gdy przyszła moja kolej, a Alice mnie zobaczyła, Prue pospieszyła z wyjaśnieniami.
- Zaprosiłam go, chyba nie masz nic przeciwko?
- Nie, skąd. Czemu miałabym być przeciwna?
Obie uśmiechnęły się do mnie promiennie.
- To dla ciebie. - Wręczyłem jej bukiet. - Wszystkiego najlepszego. - Próbowałem uśmiechnąć się jak najbardziej wiarygodnie, lecz wiedziałem, że wyszedł z tego krzywy grymas.
- Dziękuję. Są naprawdę śliczne! I cieszę się, że przyjąłeś zaproszenie - powiedziała rozradowana Alice.
- Czas na tort! - zawołała Bella, niosąc małe ciasto w czekoladowej polewie.


~~ Alice ~~

To były jedne z najlepszych urodzin, jakie miałam w życiu! Żadne, nawet te piętnaste, gdy dostałam swoje upragnione kimono, nie przebije tego dnia! Nawet nie miałam pojęcia, że zwykłe siedzenie z przyjaciółmi, niedrogie prezenty to najlepsze urodziny EVER!
Mimo żałoby, mimo, że nie znaliśmy się z Tomem zbyt dobrze, wszyscy świetnie się bawiliśmy. Śmialiśmy się z wielu żartów opowiedzianych przez Damiena, rozmawialiśmy na przeróżne tematy, omijając szerokim łukiem Dave'a i szkołę.
Tom na początku wydawał się nieobecny, lecz z czasem i on dodał jakiś komentarz do prowadzonej rozmowy. Uśmiechałam się głupkowato, podczas gdy Felton opowiadał jak wyglądała jego dawna szkoła, czym się różniła od tej tutaj. Jacy byli uczniowie i nauczyciele. Powiedział, że bardzo zdziwiło go to ciepłe powitanie z naszej strony, jak i to, że ludzie, zwłaszcza dziewczyny, piszczały na jego widok, prosząc o autograf. Mówił, że odzwyczaił się od tego.
Po tym przyszedł czas, by rozpakować prezenty. Pierwszy był od Prue i Chrisa. Dostałam od nich kupony do nowootwartej chińskiej restauracji. W końcu będę mogła zjeść coś porządnego i normalnego! Oprócz tego w tym samym pudełku znalazłam dziesięciopak Grześków toffi i paczki żelek oraz przywieszkę w kształcie smoka. Becky podarowała mi najnowszą płytę Linkin Park, od Filipa dostałam, wybierane przez brunetkę kolczyki, które na końcu łańcuszka miały małe listki. Bella kupiła czerwony kapelusz i sweterek w czarno - białe paski, przyniosła również wielki kolaż, zrobiony ze zdjęć z Japonii jak i ze szkoły, byliśmy tam wszyscy. Oznajmiła, że zrobiła go Jenn, której było bardzo przykro, ale nie mogła przyjść, bo musiała zostać na jakiś dodatkowych zajęciach. A Damien? Od niego dostałam bukiet żółtych tulipanów. Powiedział, że ma jeszcze jakąś niespodziankę, jednak na nią musiałam nieco poczekać.
Nie wiedziałam ile to "nieco" dla niego znaczy, dlatego, gdy przyjęcie się skończyło i zostałam z nim w salonie sam na sam, trochę się denerwowałam. Zaśmiał się, czując, jak się niecierpliwię. Wstał z kanapy i pociągnął mnie za sobą. Wyciągnął z kieszeni chustkę, którą zasłonił mi oczy.
- Musisz mi zaufać - szepnął, gdy chciałam ściągnąć materiał z oczu. - Ufasz mi? - zapytał podejrzliwie, lecz czułam w jego głosie rozbawienie.
- Teoretycznie - odparłam, przekrzywiając nieco głowę. Wkurzało mnie to, że nie mogłam niczego zobaczyć.
Chłopak poprowadził mnie, uśmiechając się. Po prostu wiedziałam, że na jego różowe usta wpełzł złośliwy uśmieszek, który teraz ich tak szybko nie opuści. Wyszliśmy na dwór. Czułam świeże powietrze i delikatny wiatr we włosach. Szliśmy tak dosyć długo chodnikiem aż w końcu znów zostaliśmy otoczeni przez mury.
- Uwaga schody - ostrzegł mnie Damien. Stąpałam teraz ostrożniej, by się nie wywrócić. - Poczekaj. - Stanęłam posłusznie. Usłyszałam ciche skrzypnięcie, a w moje nozdrza uderzył zapach ryb i ryżu. - Chodź - szepnął do mojego ucha chłopak. Ruszyłam, lecz po paru krokach znów kazał mi się zatrzymać. Oddalił się ode mnie. Słyszałam skrzypnięcie, a potem poczułam jak odwiązuje mi chustkę i ściąga ją z oczu. - Wszystkiego najlepszego - usłyszałam jego głos tuż przy uchu. Otworzyłam oczy i ujrzałam niski stolik, nakryty białym obrusem, wokół niego leżało mnóstwo miękkich poduch, a na nim...
Ryba, ryż, sushi, owoce morza i inne potrawy z Japonii i nie tylko. Pośrodku między półmiskami paliły się dwie długie świece, tak samo jak wszędzie dookoła.
Odwróciłam się przodem do Damiena i zarzuciłam mu ręce na szyję. Miałam łzy w oczach, łzy szczęścia, łzy radości.
- Dziękuję - szepnęłam i pocałowałam go. On uśmiechnął się tylko, splótł nasze palce i poprowadził mnie do stolika. Usiedliśmy na poduchach i zaczęliśmy jeść, rozmawiając i śmiejąc się.
Tak, to były najlepsze urodziny na świecie! To była najwspanialsza noc, jaką kiedykolwiek przeżyłam!

~~*~~*~~*~~*~~

Hej ;) W końcu znalazłam czas na przepisanie tego rozdziału!! Jak wam się podoba? Według mnie ten mój Tom jest jakiś na razie bezpłciowy.... Chodzi mi o jego charakter. Będę musiała nad nim popracować :) Proszę o komentarze, bo nawet nie wyobrażacie sobie jak mi jest smutno, gdy widzę u innych tyle komentarzy, a u siebie tylko po 2, 3... Aż odechciewa mi się pisać...
Gdyby ktoś chciał się ze mną skontaktować:
http://zuzkamalfoy.tumblr.com/
Śmiało wchodźcie :) :
http://oneworldmanylivesonefuture.blogspot.com/
To chyba tyle, do następnego! <3

środa, 30 października 2013

*2 "...Nikt nie mówił, że będzie super i bezboleśnie..."

Dla wszystkich, którzy tak jak ja mają świra na punkcie Toma *,*


"Minute of silence for my Pain"


~~*~~*~~*~~*~~

~~ Tom~~

Wiele kilometrów przeszedłem, by dostać się tutaj. Mijałem rzeki, jeziora, góry, doliny, duże miasta i małe wioski, lasy i łąki. Wszystko to dla normalnego człowieka byłoby pewnie ładne, może nawet piękne. Normalny człowiek powiedziałby, że to wędrówka jego życia, wymarzona wycieczka. Normalny człowiek wynająłby chociaż rower czy zamówiłby taksówkę. Ale nie ja. Dla mnie wszystkie te mijane miejsca były zwyczajne. Nie widziałem w nich nic ciekawego. Dla mnie to była po prostu droga do nowego życia, do nowej szkoły. Może okaże się lepsze, jeżeli Nyks pozwoli. Nie wynajmowałem pokoi, bo szkoda mi na nie pieniędzy, skoro mogłem nocować pod lub na drzewie. Za taksówkę również trzeba było zapłacić. Ale po co mi auto, skoro mam nogi?
Tak, nie byłem normalny. Wszyscy mi to od początku wytykali. Kuzyni, potem koledzy w szkole, nawet dziewczyna. Rodzice tłumaczyli, że to przez ciągły stres na planie filmowym. Ale to nie to. Teraz już to wiedziałem. 
Zaczął się rok, w którym miałem skończyć siedemnaście lat i wszystko się wyjaśniło. To, że John i Maria nie byli moimi prawdziwymi rodzicami, to, że biologiczni zginęli w walce dobra ze złem, to, że byłem inny. Co nie znaczyło, że dziwny. Raczej wyjątkowy. 
Od stycznia 2009 roku uczęszczałem do szkoły, do której chodzili wszyscy tacy jak ja. Wyjątkowi. To tam poznałem co to miłość i przyjaźń. W końcu znalazłem swój kąt. Ale i to musiało się kiedyś skończyć. 
Zabili ich piątego maja. W dzień jej urodzin. Pół godziny przed przyjęciem ona i mój najlepszy
William
kumpel wyszli na spacer. Will miał ją czymś zająć, podczas gdy ja szykowałem imprezę. Gdy wszytko było gotowe, zadzwoniłem do niego. Odebrał, powiedziałem mu, by wracali i nagle coś trzasnęło i połączenie zostało przerwane. Zdenerwowałem się i spróbowałem dodzwonić się do Willa ponownie lecz bez skutku. Niespodziewanie usłyszałem w myślach głos Vivian. Szeptała, że mnie kocha, a potem nic, pustka. Rzuciłem wszystko i wybiegłem z salonu. Odnalazłem ich. Oboje leżeli na ziemi martwi. Próbowałem przywrócić ich do życia, lecz niestety moje wysiłki poszły na marne. Straciłem wszystkich, na których mi zależało, których kochałem.
To dlatego postanowiłem przenieść się do szkoły w Dundee. To jedna z niewielu szkół, które uczą takich jak ja. Wyjątkowych. W San Francisco wszystko przypominało mi o Willu, Vivian i rodzicach, których nigdy nie poznałem.
Tymczasem stanąłem przed dużą czarną bramą. Była otwarta, co po zachodzie słońca niespotykany widok. Przekroczyłem bramę i ruszyłem w kierunku budynków, by tam zapytać, gdzie znajdę dyrektora. Zauważyłem ładną brunetkę, biegnącą chodnikiem w stronę dwóch identycznych domów, które przed chwilą mijałem. Podbiegłem do niej, wołając już z daleka, by się zatrzymała.
- Cześć, wiesz może, gdzie znajdę Starka Evansa? - zapytałem.
Dziewczyna miała rozmazany tusz, opuchnięte oczy i zaciśnięte w cienką kreskę usta. Oparzoną ręką wskazała budynek po mojej prawej stronie.
- Gdy wejdziesz po schodach na pierwsze piętro, Starka znajdziesz za pierwszymi brązowymi drzwiami.
- Dzięki. - Zerknąłem jeszcze raz na jej dłoń. Widząc to, dziewczyna schowała rękę do kieszeni i szybkim krokiem ruszyła do domu za mną.
Ja również poszedłem przed siebie. Wszedłem do środka budynku, który pokazała mi brunetka. Wbiegłem po schodach na górę i już po chwili stałem przed brązowymi drzwiami. Zapukałem, a gdy ze środka usłyszałem stłumione "Proszę", wszedłem.
Biuro jak biuro. Wszędzie książki, papiery, wieczny bałagan na biurku. Pod oknem siedział Stark. Wstał, gdy wszedłem do środka.
- Dobry wieczór - przywitał się i wyciągnął dłoń przed siebie. Uścisnąłem ją na powitanie. - Thomas, prawda?
- Tom - poprawiłem. Nienawidziłem brzemienia swojego pełnego imienia.
- Tak, oczywiście, Tom - zreflektował się dyrektor. - Cieszę się, że w końcu do nas przybyłeś.
- Ja też. To była długa podróż.
- Nie przeczę. Twoje rzeczy już dawno do nas dotarły. Czekają na ciebie w pokoju. Czy będzie ci przeszkadzało to, że umieszczę cię z dwoma osiemnastolatkami? Bo niestety wszystkie wyremontowane pokoje są zajęte, oprócz tego jednego miejsca.
Wzruszyłem ramionami. Było mi obojętne, z kim dzieliłem pokój, byleby dało się z nimi żyć.
- Nie będzie mi to przeszkadzało - zapewniłem.
- To dobrze. - Wyglądał jakby mu ulżyło. - Zaraz poproszę kogoś, by pokazał ci pokój i resztę szkoły.
Wziął do ręki telefon i nacisnął jeden przycisk.
- Przyślij mi tu Damiena - oznajmił do słuchawki.
- Alice przechodzi przemianę i jest z nią u Nancy - usłyszałem czyjś głos w telefonie.
- No to... - zamyślił się. - Evelyn? Julię?
- Evelyn ma spotkanie z Dziećmi Księżyca. A Julia wyjechała do ojca.
Stark westchnął, zrezygnowany.
- To zawołaj mi tu Chrisa.
- Dobrze, zaraz przybędzie do twojego gabinetu.
Mężczyzna odłożył telefon na biurko.
- Zaraz przyjdzie tu twój współlokator. Pokaże ci pokój, oprowadzi po szkole.
Pokiwałem tylko głową. Po chwili do gabinetu wszedł młody, wysoki chłopak o niedbale ułożonych blond włosach. Spojrzał na mnie przelotnie, a potem zwrócił się do dyrektora przez zaciśnięte zęby.
- Chciałeś mnie widzieć? - spytał. Wyczuwałem od niego niechęć do Starka, może nawet złość.
- Tak. Chris, to jest Tom. Tom, to jest Chris. Od dzisiaj  będziecie razem mieszkali.  Chciałbym, żebyś zapoznał go z zasadami, pokazał co, gdzie i jak.
- Zaraz, zaraz. On zajmie TO łóżko? - spytał Chris. Coś tu było nie tak. Stark mi czegoś nie powiedział, czy to ten chłopak miał coś do mnie?
- Tak, zamie łóżko Davida, które posprzątaliśmy dzisiaj przed południem.
- Zabraliście jego rzeczy? - krzyknął z furią w oczach.
- Myślałem, że wiesz. Nie byłeś w pokoju?
Pokręcił głową.
- Cały dzień siedziałem z Damienem u Prue i Alice.
- Właśnie, jak się czuje Prue i Rebecca? - Stark jakby posmutniał.
- A jak mają się czuć? Straciły chłopaka i brata! Bratnią duszę, kogoś, kogo kochały, ufały mu. Po takiej tragedii trudno jest pozbierać się w dwa miesiące!
- Przepraszam, ja tylko... - zawahał się dyrektor.
- Daruj sobie te gatki szmatki. Mam tylko nadzieję, że nie wywaliliście jego rzeczy na śmietnik.
- Nie, oczywiście, że nie. Gdybyście chcieli je przejrzeć, tylko powiedzcie.
- Dobra, mogę już iść?
- Proszę.
Podszedł do drzwi. Gdy je otworzył, odwrócił się i spojrzał na mnie.
- Idziesz? - zapytał. Wstałem więc i ruszyłem za nim.
- Sorry, to nie moja sprawa, ale co się tak właściwie stało i kim jest David? - spytałem, bo czułem się głupio, gdy oni o tym rozmawiali, a ja nie miałem pojęcia o co chodziło.
- David był moim kumplem i bratem mojej dziewczyny. Wampiry dwa miesiące temu zamordowały go, gdy ratował swoją siostrę.
Szybko dotarliśmy pod drzwi z numerem 126.
- Tu masz swoje klucze. - Podał mi je, gdy wchodziliśmy do środka. - To łóżko jest twoje. - Wskazał na świeżo pościelone łoże, stojące tuż przy wejściu. - Wszystkie puste półki w szafie mogą być również twoje.
Skinąłem głową. Rozejrzałem się po pokoju. Mało miejsca, ale cóż, jakoś się przeżyje.
- Damiena chyba już dzisiaj nie poznasz - powiedział, biorąc bluzę z szafy. Potem podszedł do drzwi. - Muszę jeszcze coś załatwić. Czuj się jak u siebie - oznajmił i wyszedł, a ja zostałem sam.
- No to zapowiada się świetny rok - westchnęłam. Wszedłem do łazienki, by wziąć prysznic.

~~ Prue ~~

Chris przed chwilą poszedł do Starka. Ciekawe co znowu od niego chciał. Postanowiłam, że skorzystam z okazji i pójdę się umyć. Alice przebywała jeszcze w skrzydle szpitalnym, a Becky nie wróciła po tym, jak widziała mnie i Chrisa w pokoju. Wyszłam za nią, lecz jej nie znalazłam. Pewnie chciała być sama, ale zrobiło mi się przykro. Szukałam jej po całym internacie, ale jej nie znalazłam. Zaszyła się gdzieś. Nie można powiedzieć, była dobra w ukrywaniu się.
Podczas gdy ja byłam pod prysznicem, Becky wróciła do pokoju. Kiedy wyszłam z łazienki, siedziała na swoim łóżku ze spuszczoną głową. Patrzyła na swoje dłonie. Wycierając ręcznikiem włosy, usiadłam obok niej.
- Hej, wszystko okej? - zapytałam, spoglądając na nią. Zobaczyłam resztki rozmazanego tuszu, czerwone oczy. Znów płakała. Chciałam dotknąć jej dłoni, by dodać jej otuchy, lecz Becky cofnęła rękę. Dopiero wtedy zauważyłam, że się oparzyła.
- Co się stało?
- Siedziałam i nagle BUM! - szepnęła, drżącym głosem. - Nie wiem, co zrobiłam. Po prostu ręka mi zapłonęła.
- Może to przejaw twojej mocy? - zasugerowałam. Dziewczyna tylko wzruszyła ramionami. Przybliżyłam się do niej i objęłam ramionami.
- Tak mi przykro - szepnęłam. Becky zarzuciła mi ręce na szyję.
- Bardzo mi go brakuje - łkała, chowając twarz w moje włosy. Zaczęłam ją głaskać po plecach.
- Wiem, mnie również - mówiłam cicho.
Siedziałyśmy tak dobrych kilkanaście minut. Becky płakała, a ja ją pocieszałam i przytulałam. Samej zrobiło mi się przykro i łzy zakręciły mi się w oczach, ale postanowiłam być twarda. Dla niej i dla Davida!
- Dzięki. - Uśmiechnęła się przez łzy. Pocałowałam ją w policzek i mocno przytuliłam.
- Hej, nie uwierzycie co się stało! - zawołał Chris, wpadając przez okno do pokoju. Becky szybko starła łzy i nie podnosząc głowy, pognała do łazienki.
- To ja was...
- Nie, zostań - poprosił chłopak, łapiąc ją za przedramię. Dziewczyna wróciła na miejsce obok mnie.
- No to słuchamy, co się takiego ważnego wydarzyło? - spytałam.
- Poszedłem do Starka, pamiętasz? Tam spotkałem takiego Toma. I Stark kazał mi go zaprowadzić do pokoju. On będzie z nami mieszkał! A wszystkie rzeczy Davida sprzątnęli, jakby nic nie znaczył, jakby go nigdy nie było - wołał wstrząśnięty. Poczułam jak Becky skamieniała. Mięśnie miała napięte, a oparzoną ręką ściskała poduszkę. Popatrzyłam na Chrisa, nie wierząc w to, co powiedział.
- Ten chłopak - odezwała się Becky, podnosząc głowę. Spojrzała w oczy mojemu chłopakowi. - To wysoki blondyn w czerni?
- Tak, skąd to wiesz?
- Pytał mnie o drogę do gabinetu dyrektora.
- Nie mogę w to uwierzyć, że ot tak spakowali jego rzeczy... - Pokręciłam głową.
- Stark powiedział, że gdybyśmy chcieli je przejrzeć, to mamy do niego przyjść.
- Przynajmniej tyle. - Westchnęła moja przyjaciółka. - Pójdziemy jutro? - zwróciła się do mnie, błagającym głosem.
- Jasne - rzekłam, przełykając gulę.
- Dzięki, jesteście super. - Wyciągnęła ramię do Chrisa. Ten podszedł do nas i w trójkę przytuliliśmy się.
Po chwili wyswobodziła się z uścisku i poszła do łazienki.
- Co z nią? - zapytał, kiwając głową na zamknięte drzwi.
- Stara się. - Wzruszyłam ramionami. - Która godzina?
- Po północy - odparł, zerkając na zegarek.
- Wiesz coś może o Alice? - Pokręcił tylko głową. Szum w łazience umilkł. - Lepiej, żebyś już poszedł.
- Masz rację. Do zobaczenia jutro! - Nachylił się i pocałował w usta.
- Na razie - szepnęłam, przygryzając dolną wargę. Chris uśmiechnął się łobuzersko. - Jesteś niemożliwy! - Westchnęłam. Dobrze wiedział, że go pożądałam, że to mnie podniecało. Lecz teraz nie miałam głosy do tego. Nie powinnam o tym myśleć w tych okolicznościach.
- I za to mnie kochasz. - Zaśmiał się. Chłopak podszedł do okna i wyskoczył przez nie na zewnątrz. Pokręciłam głową i położyłam się na swoim łóżku. Nie wiem, kiedy zasnęłam ani nie pamiętam jak Becky wróciła z łazienki.

Rano obudził mnie budzik. Nie miałam siły wstawać, ale po chwili przypomniałam sobie o umówionym treningu z Filipem, więc podniosłam się niechętnie z łóżka, wzięłam wygodne ciuchy i poszłam do łazienki.
Gdy wyszłam, Becky również już nie spała.
- Cześć - przywitałam się.
- Hej, już nie śpisz? - zdziwiła się, szperając w szafie.
- Tak. Poczekać na ciebie? - spytałam.
- Jasne. - Wzruszyła ramionami. - Czemu nie.
Weszła do łazienki, a ja usiadłam na łóżku i sięgnęłam po książkę, którą zaczęłam czytać kilka dni temu. Nie dokończyłam strony, gdy dziewczyna otworzyła drzwi.
- Możemy iść. - Odłożyłam więc książkę i wyszłyśmy na korytarz.
Na stołówce nie było dużo osób, kiedy tam doszłyśmy. Wzięłyśmy swoje porcje i usiadłyśmy przy swoim stałym stoliku. Gdy wzięłam do ręki kanapkę, zadzwonił mój telefon.
- Halo?! - odebrałam, przełykając kęs chleba.
- Cześć, jesteście już na śniadaniu? - zapytał Chris.
- Tak, a co?
- Nic, zaraz przyjdziemy - powiedział i się rozłączył.
Niedługo po tym Chris pojawił się na stołówce. Za nim szedł wysoki blondyn, ubrany w ciemne dżinsy, poprzecierane na udach i kolanach, czarne adidasy i również czarną koszulę. Gdy podszedł bliżej, od razu go poznałam. Serce na moment zapomniało, co ma robić. Chris podszedł do mnie i pocałował.
- Cześć. Tom, to jest moja dziewczyna Prue i przyjaciółka Becky. Dziewczyny to jest Tom...
- Felton! - wpadłam  mu w słowo. Chłopcy zdziwili się, lecz Tom od razu to zamaskował i podał mi dłoń, którą uścisnęłam, uśmiechając się głupkowato. Potem to samo zrobiła Becky. Chłopcy poszli po swoje porcje.
Jedliśmy, rozmawiając. Pytałam chłopaka o jego starą szkołę. Jakie panowały w San Francisco zasady, czy uczyli się czegoś innego niż u nas. Odpowiadał, ale moje pytania go chyba męczyły, bo wydawał się niezadowolony z tego zainteresowania.
Gdy kończyliśmy posiłek, dołączyli do nas Alice i Damien. Chris przedstawił nowoprzybyłych Tomowi.
- I jak? Wszystko w porządku? - spytałam przyjaciółkę.
- Teraz już tak. Czemu nikt mi nie powiedział, jaka przemiana jest ciężka? - wyrzuciła nam, a my zaśmialiśmy się.
- Nikt nie mówił, że będzie super i bezboleśnie. - Damien wzruszył ramionami. Spojrzałam na zegarek.
- O Cholera! - zaklęłam. - Muszę iść! - Wypiłam do końca sok i posprzątałam po sobie.
- Gdzie idziesz? - zainteresował się Chris.
- No boisko - odparłam.
- Pójdziemy z tobą, co? - spytał Toma. Ten tylko wzruszył ramionami, wstając. - Pokażę ci co, gdzie i jak.
Więc ze stołówki wyszliśmy w trójkę.
- Tu masz stołówkę, skrzydło szpitalne a na górze gabinety nauczycieli. - Chris wskazał na budynek, z którego właśnie wyszliśmy. - Tutaj są wszystkie klasy i biblioteka - mówił, gdy mijaliśmy schody, prowadzące do głównego wejścia. Poszliśmy dalej obok internatu na jego tyły. - Po lewej jest główna brama, a po prawej hala sportowa. - Pokazywał rękoma blondyn. - A przed nami znajduje się boisko. Dalej jest stajnia i magazyn z różnymi rupieciami.
Przeszliśmy między wysokimi drzewami, by stanąć przed wejściem.
- To ja idę. Bawcie się dobrze. Miło było cię poznać Tom. Na razie! - Cmoknęłam Chrisa w policzek i pognałam przed siebie.
Filip już tam był i ćwiczył. Nie chcąc go rozpraszać, stanęłam nieco z tyłu, oparłam się o ogrodzenie i czekałam aż wypuści strzałę, przyglądając się jego zwinnym ruchom, by potem móc je powtórzyć.
- Siema! - zawołał, wystrzeliwując strzałę, która wbiła się w sam środek tarczy. Wzdrygnęłam się, a chłopak odwrócił w moją stronę.
- Myślałam, że... - zaczęłam, ale Filip tylko się zaśmiał.
- Zmiennokształtni chodzą cicho, ale jako Dhanpir usłyszałem cię jeszcze zanim weszłaś na boisko. Zwłaszcza, że nie kryłaś się i stąpałaś dosyć głośno.
- Wow! - Potrafiłam tylko westchnąć. Podeszłam do niego. - To co, od czego zaczynamy? - zapytałam podekscytowana.
- Naszykowałem dla ciebie łuk. Jest mniejszy od tego, którego używam, przez co będzie ci łatwiej go utrzymać i wycelować. - Podał mi mój cały nowy sprzęt. - Stańmy może bliżej tarczy - zaproponował. Zgodziłam się. - Strzelałaś kiedyś? - Zaprzeczyłam ruchem głowy.
- Patrzyłam tylko jak ty to robisz - przyznałam, zakładając kołczan na plecy. Stanęłam przodem do tarczy i sięgnęłam po strzałę.
- Po pierwsze: bezpieczeństwo. Gdybyś teraz wystrzeliła i nie trafiła w tarczę z tyłu jest pole siłowe, które uniemożliwi przebiciu się strzały na drugą stronę. Poza tym mam to. - Wskazał na rękaw ze sztywnej skóry. Pomógł mi go wsunąć na przedramię. - Ochroni cię przed uderzeniem cięciwy. Dobra, to teraz patrz.
Pokazał mi w jaki sposób zakładać wycięcie w osadzie strzały na cięciwę, potem jak naciągnąć łuk trzema palcami, trzymając strzałę między palcem wskazującym, a serdecznym i w końcu, jak zwolnić cięciwę podczas strzału.
- Staraj się używać mięśni grzbietu, nie tylko ramion. Uczucie powinno być takie, jakbyś ściągała łopatki do siebie. - pouczył. - W ten sposób łuk będzie stawiał mniejszy opór, a poza tym, łatwiej z niego celować.
Spróbowałam. Robiłam wszystko według wskazówek Filipa. Za pierwszym razem strzała trafiła w pole siłowe za tarczą. Dopiero za dziesiątym razem strzała utkwiła na krawędzi tarczy. Był to dla mnie nie mały wysiłek i radość z dużych postępów.
- Szybko się uczysz - zauważył. Usiedliśmy w cieniu drzewa. - Kim był ten chłopak, który szedł z Chrisem? Nigdy go tu wcześniej nie widziałem.
- To Tom Felton. Przeniósł się do nas na czwarty rok z San Francisco.
- A czemu się przeprowadził? - zainteresował się.
- Nie wiem. Nic nie mówił, a mi głupio było zapytać. - odparłam. Pokiwał ze zrozumieniem głową.
- Idziemy? Niedługo będzie obiad - powiedział, patrząc na słońce.
- Tak długo już tu siedzimy? - zdziwiłam się. - Gdzie chowasz sprzęt?
- Do magazynu. Chodź, pokażę ci.


~~*~~*~~*~~*~~

Hej, co tam u was? Bo u mnie masakrycznie -,- Szkoła mnie wykańcza.... Na szczęście teraz parę dni wolnego.
Dodałabym ten rozdział wcześniej, ale wiadomo sprawdziany i kartkówki i w ogóle... To cud, że przeżyłam. Poza tym mam mnóstwo problemów... Przechodzę ciche dni z przyjaciółkami, a jedyna bliska mi osoba, która zawsze wie jak mnie pocieszyć, mój misiek kochany siedzi teraz daleko ode mnie i nie ma jak się przytulić....! -,-
Rozdział długi i nawet nawet, według mnie. Opis uczenia się strzelania zaczerpnęłam z "Zwiadowców", a zdjęcie Toma w zakładce "Głowni bohaterowie".
To chyba tyle... Do kolejnego <3