środa, 29 stycznia 2014

*10. part 2. "...Spojrzałem jej w oczy, nie przejmując się tym, że była człowiekiem..."

Już dawno sobie obiecałam, że ten rozdział będzie dla kogoś, kogo, w sumie, nie znoszę. Ale wiele mu zawdzięczam. Bo to dzięki mojemu byłemu jestem taka, a nie inna, silniejsza emocjonalnie. Wiem więcej i przeszłam więcej niż moje rówieśniczki. To dzięki niemu zaczęłam pisać. Teraz, z perspektywy czasu, widzę, jakie błędy popełniłam, ale chyba nie zmieniłabym pewnych decyzji. Bo gdybym je zmieniła, pewnie nie byłoby mnie tutaj. I choć wiem, że tego nie przeczytasz, choć Cię nienawidzę, to mój honor każe mi Ci podziękować. Za historię, która zapoczątkowała wszystkie moje opowiadania. 


"Miłość, co wprawia w ruch słońce i gwiazdy" - Dante Alighieri


~~*~~*~~*~~*~~

    Szłam ulicą pełną przechodniów. Nie zwracając na nich uwagi, brnęłam przez tłumy do kawiarni, w której miałam się spotkać z wyjątkową osobą. Na samą myśl na moich ustach zagościł uśmiech.
    Na parkingu stało mnóstwo samochodów osobowych i jeden autokar. Przyjechała jakaś wycieczka. Zapewne zatrzymała się tu przejazdem, bo co ciekawego - oprócz szkoły dla Zmiennokształtnych - było w Dundee?
    Zaciekawiona, zajrzałam do Common Grounds. Wszystkie stoliki były zajęte, a niektórzy klienci, jeszcze nieobsłużeni, stali przy barze. Rozejrzałam się wokół w poszukiwaniu znajomej twarzy, lecz nigdzie jej nie widziałam. Przecisnęłam się przez tłum i podeszłam do baru, bo stwierdziłam, że sama sobie nie poradzę. Spytałam barmana o poszukiwaną.
    - Siedzi przy stoliku tam. - Wskazał ręką ze ściereczką kąt pomieszczenia po jego lewej stronie.
    - Dzięki - odpowiedziałam i ruszyłam we wskazanym kierunku. Gdy dotarłam do stojących tam stolików, zamurowało mnie, a coś w mojej głowie zapaliło czerwone światełko. Nie jego się tu spodziewałam, nie w kawiarni! Co on tam robił? I to akurat w czerwcu?!
    Właściwie to odkąd pamiętam, byłam sentymentalna. Ta data dobrze utkwiła mi w pamięci. I choć chodziłam z Chrisem, to moja podświadomość sama wyciągnęła wspomnienia z zakamarków mojej głowy na światło dzienne. Nawet nie sądziłam, że mogły aż tyle przetrwać!
    To właśnie rok temu, 17. czerwca zaczęłam spotykać się z Michaelem. I choć to przeszłość i nie powinnam o tym myśleć, to jednak myślałam, bo, cholera, ja chyba na serio go kochałam. Może odrobinę, ale jednak. I teraz, w pierwszą rocznicę - choć skoro się rozstaliśmy to nie powinno się to liczyć - przyjechał tu sobie jak gdyby nigdy nic, usiadł tam, gdzie miała na mnie czekać pewna osoba, a uśmiech nie schodził mu z twarzy, gdy rozmawiał ze swoimi kumplami.
    - Prue! - pisnął czyjś wysoki głosik, który mnie ocucił. Rozejrzałam się dokoła, lecz nie dane mi było cokolwiek zobaczyć, ponieważ świat przesłoniły mi czyjeś blond włosy. - Och, kochanie, tak się cieszę, że cię w końcu widzę! - uśmiechnęłam się, czując na sobie spojrzenie wszystkich zebranych przy najbliższych stolikach. Dziewczyna cmoknęła mnie w policzek i poprowadziła do stolika, przy którym na mnie czekała. - Powiesz coś w końcu? - zaśmiała się, spoglądając na mnie.
    - Przepraszam, ja po prostu.... Tak się cieszę! nawet nie wiesz, jak bardzo!
    - Oj wiem. To super, że ten wasz dyrektor zgodził się, bym u was pobyła przez jakiś czas! - piszczała rozemocjonowana.
    - Ja też! - Zaśmiałyśmy się obie.
    Przyjrzałam jej się uważniej. Rose Mongomery. Moja najlepsza przyjaciółka od niepamiętnych czasów. Długie blond włosy, które przy odpowiednim oświetleniu wydawały się białe, okalały jej chudą, bladą twarzyczkę i falami spływały po ramionach i łopatkach. Mądre, niebieskie oczy pełne radości rozglądały się dokoła, oceniając wszystko. Mały, lekko zadarty nosek, różowe usta wygięte w szczerym uśmiechu i zęby białe i równe jak z reklamy pasty do zębów. Oto cała ona. Moja ukochana bratnia dusza, której nie widziałam od ponad sześciu miesięcy!
    Na sobie miała białą bluzkę na ramiączkach, krótką, czarną spódniczkę w kwiatowy, drobny wzorek i trampki. Na oparciu krzesła wisiał szary sweterek, a obok niej, na stoliku leżała mała torebka. Miała nienaganny makijaż, lekko falowane włosy, kilka bransoletek na nadgarstkach i pierścionki na palcach. Długie, idealnie przycięte paznokcie pomalowane na turkusowy kolor pasowały do jej osobowości. I wiedziałam, że były jej. Zawsze takie miała.
    Reasumując ani trochę się nie zmieniła. Gdy jej to powiedziałam, zaśmiała się.
    - A ty właśnie przeciwnie. Ledwie co cię poznałam. Wyglądasz na starszą niż na te pół roku przystało i mądrzejszą. I bardziej zmęczoną.
    - Nie tak dawno skończyliśmy zdawać egzaminy i nadal staram się odespać zarwane noce.
    - Tak, tak, tłumacz się tak sobie. Ja tu widzę inny powód. - Poruszyła brwiami. - Ale... Opowiadaj! Co tam u ciebie i Chrisa? - Spojrzała na mnie znacząco, a ja czułam, jak na moje policzki wpływają rumieńce. - Oho! Widzę, że jest co opowiadać. Może chodźmy na spacer? - zaproponowała. Zgodziłam się od razu, bo jakoś nie miałam ochoty zwierzać się jej z prywatnego życia, kiedy przy stoliku obok siedział Mike.
    Wstałyśmy, a chłopak zrobił to samo. Gdy chciałam go wyminąć, zastąpił mi drogę. Popatrzyłam na niego zdziwiona.
Mike
    - Poświęcisz mi minutę? Chciałbym z tobą porozmawiać - odezwał się zachrypniętym głosem.
    - Ale ja nie mam o czym z tobą gadać - odparłam, szukając wzrokiem torby Rose, żeby tylko czymś się zająć.
    - Proszę, tylko minuta! - Złapał mnie za nadgarstek.
    - Ja i tak właściwie miałam iść do łazienki - mruknęła Rose, zostawiając mnie samą. Małpa!
    Niechętnie usiadłam z chłopakiem na krzesełkach, które przed chwilą zajmowałam z blondynką. Czekałam aż zacznie rozmowę, lecz nie zanosiło się na to.
    - Jak tam twoje dziecko? - zagadnęłam niby od niechcenia. Tak naprawdę miałam go serdecznie dosyć.
    - Co? - zapytał głupkowato, spoglądając mi prosto w oczy.
    - To, że nie mieszkam w Londynie, nie znaczy, że nie wiem, co się tam dzieje.
    - Och - wyrwało mu się. Dopiero teraz skojarzył! To do niego podobne. - To nie jest...
    - Wiesz, daruj sobie tłumaczenia. Gadaj, co miałeś gadać.
    - Ja... Chciałem cię przeprosić. Zachowałem się jak ostatnia świnia, wiem to. - Wyjął zza pleców piękną, czerwoną różę i wręczył mi ją. - Dzisiaj jest 17. czerwca i choć nie jesteśmy razem, to chciałbym, żebyś wiedziała, że te pół roku, kiedy byliśmy razem, były najszczęśliwszym okresem w moim życiu - wyszeptał na końcu.
    Wzruszyłabym się, gdybym nie była tak na niego zła. Ale różę przyjęłam. Nie chciałam, by się obraził, czy coś. A znając jego, tak się właśnie mogło stać. Raz był miły i czuły, raz wściekły i zaborczy.
    Nie miałam pojęcia, co powiedzieć, na szczęście nie musiałam.
    - Pójdę już. Do zobaczenia - zawahał się, a potem wstał, odwrócił się i wyszedł, niemalże wybiegł.
    Siedziałam tak, dopóki Rose nie wróciła z łazienki i nie potrząsnęła mną. Nie zadawała pytań i byłam jej wdzięczna. Najpierw sama musiałam to wszystko przetrawić.
    - Tak właściwie, to czym przyjechałaś i skąd się tu wziął Mike ze swoimi kumplami? - zapytałam, chwytając torbę blondynki i wychodząc z kawiarni.
    - Och, ich wychowawca organizował wyjazd nad jakieś jezioro, gdzieś niedaleko. Spytałam, czy mogliby mnie tu podwieźć, a on się zgodził. Musiałam mu jednak powiedzieć, po co się tutaj wybieram i chyba wtedy Mike podsłuchał, że opowiadam o tobie - skrzywiła się. - Przepraszam - powiedziała szczerze. - Nie wiedziałam, że będzie chciał z tobą gadać. Myślałam, że skończyliście ze sobą.
    - I skończyliśmy - potwierdziłam, ale nie rozwijałam tematu.
    - No to opowiadaj, co tam u ciebie? - Byłam jej wdzięczna, że zmieniła temat.
    - Po staremu - odparłam wymijająco.
    - Nigdy nie umiałaś kłamać. - Pokręciła głową z dezaprobatą. - Macie tam w ogóle jakichś przystojniaków? - spytała. Stroniła od poważniejszych związków, ale to ona i nie mogła przegapić szansy na jakiś flirt. Zwłaszcza, że mogła się już z tą osobą nie spotkać. Bo niby kiedy miałaby jeszcze mnie odwiedzić?
    - Kilku by się znalazło, ale akurat pech chciał, że większość uczniów wyjechała i zostało chyba tylko trzech chłopaków, w tym jeden zajęty.
    - Och - zasmuciła się Rose. - Szkoda. Ale to nic! Liczy się to, że w końcu będę mogła spędzić z tobą trochę czasu! - Zaśmiałyśmy się. - A jak się miewa David? - zapytała nieśmiało.
    - To ty nic nie wiesz? - zdziwiłam się. Na wzmiankę o bracie głos odmówił mi posłuszeństwa. Do oczu napłynęły łzy. Starałam się nie reagować tak emocjonalnie, gdy ktoś wspominał Davida, ale nie potrafiłam. Bardzo mi go brakowało!
    - Co się stało? - wystraszyła się, widząc moją reakcję.
    - On.... - chlipnęłam. - Nie żyje! - Z oczu popłynęły mi łzy, których starałam się nie uronić. - Przepraszam. Miałam nie płakać. - Uśmiechnęłam się blado. Dziewczyna przytuliłam mnie mocno.
    - Czemu nic mi nie powiedziałaś? - Wzruszyłam tylko ramionami. Otarłam łzy z policzków.
    - Ale... David trafił do pięknego miejsca.... Na pewno mu tam dobrze i niedługo się tam z nim spotkamy - wyjaśniłam, osuszając twarz. Rose tylko pokiwała głową.
    - Czy... Czy mogłabym zobaczyć jego grób? - zapytała cicho.
    - Pewnie, ale potem. Najpierw spacer.
    Było miło, choć już nie tak wesoło jak na początku. Rose opowiadała o swoim życiu w Londynie, swoich sprawach, by choć na chwilę odciągnąć myśli od śmierci Davida. Mówiła o Jamesie, o innych osobach z mojej byłej szkoły. Nie wspominała tylko o Michaelu, którego różę nadal trzymałam w ręce i o mojej mamie. Nie miałam siły o nią pytać. Bałam się odpowiedzi. Bo co, jeśli okazałoby się, że mama chodzi załamana, cały czas płacze? Choć z drugiej strony może dowiedziałabym się czegoś dobrego? Wolałam jednak nie ryzykować. Przynajmniej nie na spacerze.
    I tak, pochłonięte rozmowami o niczym, doszłyśmy do szkolnej bramy. Zaczęłam oprowadzać Rose po terenie szkolnym. Pokazywałam jej różne miejsca. na koniec weszłyśmy do internatu i zaprowadziłam przyjaciółkę do kuchni. Przygotowałyśmy sobie parę kanapek i sok do picia. Wzięłyśmy wszystko i poszłyśmy do mojego pokoju.
    Po drodze modliłam się, by Chris był ubrany, a najlepiej, by w ogóle go tam nie było.
    Otworzyłam delikatnie drzwi i zajrzałam do środka, wstrzymując oddech. Moje serce było nienaturalnie szybko. Gdyby chłopak był w środku, spaliłabym się ze wstydu. Co z tego, że Rose znała nas od tak dawna! I tak byłoby mi głupio.
    Na szczęście nikogo w środku nie było. Na szafce przy moim łóżku, o dziwo zasłanym idealnie, leżała zgięta na pół karteczka. Wzięłam ją do ręki i rozłożyłam.

"Gdy przyjdziesz, zadzwoń. Będę z Tomem"

    Uśmiechnęłam się i zaczęłam szukać telefonu. gdy go już znalazłam w czeluściach mojej głębokiej torby, wybrałam numer Chrisa. Odebrał prawie natychmiast jakby czekał na mój telefon.
    - Wróciłaś już? - zapytał bez przywitania.
    - Może jakieś "cześć kochanie, jak się masz?"? - wytknęłam mu.
    - A weź! Stęskniłem się - pożalił się.
    - Co robicie? - spytałam, nie zwracając uwagi na jego żale.
    - Siedzimy i oglądamy mecz.
    - W pokoju czy salonie?
    - W salonie, bo nikogo nie ma.
    - Okey. To za chwilę przyjdę i przyprowadzę niespodziankę. - Uśmiechnęłam się do Rose. - Jedliście coś?
    - Tak, obiad.
    - Dobra, to najpierw zjem. Pa.
    - Cześć!
    Rozłączyłam się. Usiadłam na łóżku, biorąc jedną kanapkę i szklankę z sokiem.
    - Kto jest z Chrisem? - zainteresowała się Rose.
    - A taki jeden! - Machnęłam ręką. Chciałam nie tylko chłopakowi sprawić niespodziankę.
    - Chłopak? - Pokiwałam głową. - Ładny? - Zaśmiałam się. Wzruszyłam ramionami, ale w końcu musiałam przyznać, że Tom był przystojny. - No to chodźmy!
    - Czekaj! Daj człowiekowi zjeść! - zawołałam, gdy pociągnęła mnie za rękę. W ostatniej chwili złapałam karton soku i talerz z kanapkami. Wybiegłam z pokoju za zaintrygowaną i uśmiechniętą przyjaciółką.
    Już po chwili stałyśmy w progu salonu chłopców. Blondynka dyszała lekko ze zmęczenia. gdy już unormowała oddech, śmiało weszła do pokoju. rozejrzała się i pomachała do chłopców, którzy nie potrafili ukryć swojego zdziwienia. Oboje podnieśli się ze swoich miejsc. Chris, nadal niedowierzając, podbiegł do dziewczyny.
    - Co ty tu robisz?
    - Stoję! - Zaśmiała się, cmokając jego policzek.
    - Właśnie widzę.
    - Niespodzianka! - uśmiechnęłam się, wychylając głowę zza pleców blondynki.
    - Bardzo miła niespodzianka - odparł Chris. Podeszliśmy do stolika, przy którym Tom nadal stał, wpatrując się w moją przyjaciółkę. Gdy ich przedstawiłam, podali sobie ręce, a ich spojrzenia się spotkały. W tamtej chwili wiedziałam, że coś było na rzeczy.

~~ Tom ~~

    - Ty to też czujesz? - zapytałem Chrisa, wciągając głośno powietrze.
    - Człowiek - mruknął blondyn i spojrzał na drzwi.
    Również powędrowałem tam swoim wzrokiem. W progu stała średniego wzrostu blondynka, uśmiechnięta od ucha do ucha. Pomachała do nas i jednym ruchem głowy odgarnęła włosy sprzed twarzy. Ten gest przypomniał mi kogoś, a im bardziej przyglądałem się dziewczynie, tym więcej podobieństw zauważałem między nimi. Między tą nieznajomą, a Vivian. Ona też tak robiła, gdy włosy ją denerwowały, wchodząc do oczu, czy ust. Obie miały błękitne oczy ciekawe świata. Sylwetka i, o ironią, głos przywołały miłe wspomnienia.
    Patrzyłem na dziewczynę, nie mogąc pojąć, jak dwie osoby mogą być tak podobne, a jednocześnie tak różne od siebie. Gdy uścisnęła moją dłoń, wiedziałem, że poczuła to, co ja. Przyjemne mrowienie w palcach. Spojrzałem jej w oczy, nie przejmując się tym, że była człowiekiem.


~~*~~*~~*~~*~~

Hej :) Macie rozdział wcześniej niż planowałam, ale na następny pewnie będziecie musieli trochę poczekać. W końcu znalazłam jakiś sposób na Toma, choć to jeszcze chyba nie do końca wszystko. To będzie temat, który pojawił się w wielu opowiadaniach,a le jeszcze nie u mnie i dlatego postanowiłam coś takiego napisać. Z resztą przekonacie się sami za parę rozdziałów :)
Tych, którzy lubią - mniej lub bardziej - skoki narciarskie, skoczków i różne takie (;D) zapraszam na bloga mojej przyjaciółki. Dopiero zaczęła i pewnie nie pogniewałaby się, gdybyście tam zajrzeli.
http://gdybym-miala-skrzydla.blogspot.com/  
No i oczywiście dziękuję kochanej seoanaa za nominację! ;*
Do zobaczyska!
Zuza♥

wtorek, 21 stycznia 2014

*10. part 1. "...Co by było, gdyby...?"

Rozdział z dedykacją dla pewnej kochanej dziewczyny, która dzieli ze mną moją pasję do skoków narciarskich i innych sportów. Wiem, że zawsze mogę z Tobą pogadać, że chociaż spróbujesz mnie zrozumieć i w wielu sprawach mamy to samo zdanie ♥ Dziękuję za te chyba już prawie dziesięć lat! Jak to szybko zleciało :D ;*


"I nie wiem, jak się stało, w którym okamgnieniu,
Żeś dotknęła mi wargą spoconego czoła,
Porwałem twoje dłonie - oddałaś w skupieniu,
A chruśniak malinowy trwał wciąż dookoła." - Bolesław Leśmian.


~~*~~*~~*~~*~~

~~ Prue ~~

    Wyspałam się jak nigdy, choć w łóżku spędziłam zaledwie parę godzin. Wstałam, nucąc piosenkę ze "Smerfów". Wyciągnęłam z szafy ulubione ciuchy i poszłam do łazienki.
    Po niecałych dwudziestu minutach wyszłam, uśmiechnięta od ucha do ucha. Schowałam telefon do kieszeni i powędrowałam na śniadanie.
    Chłopcy siedzieli już na swoich miejscach, więc dołączyłam do nich jak najszybciej. Przywitałam się i zaczęłam jeść. Mój dobry humor wynikał z tego, że wczoraj rozmawiałam ze Starkiem i zgodził się na mój pomysł. Wieczorem dopięłam wszystko na ostatni guzik. Już nie mogłam się doczekać jutra!
    - Co zamierzacie dzisiaj robić? - zagadnął Chris. Tom wzruszył ramionami, natomiast mnie przypomniała się wczorajsza umowa.
    - Wiem co TY będziesz robił! - Uśmiechnęłam się szeroko. Popatrzył na mnie zdziwiony. - No nie mów, że zapomniałeś o naszym zakładzie!
    - O cholera! - westchnął i położył głowę na blacie stołu.
    Wraz z Tomem zaśmialiśmy się.
    - Nie będę wam przeszkadzał. Życzę udanych rządów! - zawołał Felton i już go nie było. Chris podniósł głowę i spojrzał mi w oczy, w których dostrzegłam iskierkę wesołości.
    - Jestem na twe rozkazy, o królowo! - odezwał się poważnym głosem, pochylając głowę.
    - Na początek.... Może tu posprzątaj! - Machnęłam ręką nad blatem. Niechętnie wyrzucił śmieci do kosza, a tace odniósł na miejsce. - Mój rycerzu, jak chciałbyś, by jego królowa spędziła czas wolny? Jakieś propozycje?
    - Och wiele rzeczy, kochanie, wiele rzeczy możesz zrobić - uśmiechnął się łobuzersko.
    - No to chodźmy, bo zabraknie nam czasu na zrobienie tych wielu rzeczy! - Wstałam i ruszyłam do wyjścia, nie czekając na chłopaka. Chris w mgnieniu oka dołączył do mnie, splótł nasze palce i powędrowaliśmy dalej razem, uśmiechnięci od ucha do ucha.
    Przez kolejną godzinę siedzieliśmy pod drzewem, przyswajając witaminę D. Potem spacerowaliśmy po całym terenie szkolnym. I tak nam minął czas aż do obiadu. Gdy zjedliśmy posiłek, Chris zamierzał iść na strych, lecz ja wiedziałam, że to zły pomysł. Tyle rzeczy się tam wydarzyło, tyle wspomnień, nie szczególnie moich, wiązało się z tym miejscem. Dlatego wolałam odpuścić sobie tą wycieczkę. Zamiast na strych, udaliśmy się do mojego pokoju, który stał całkowicie pusty.
    Usiadłam na łóżku i westchnęłam. Chłopak tymczasem zamknął drzwi, zasłonił okno i położył się obok mnie. Nie wiedziałam dlaczego, ale uśmiechał się głupio, a w jego oczach widziałam złote iskierki. Położyłam głowę na jego klatce piersiowej, odsuwając wcześniej jego ramię. Czułam miarowy oddech chłopaka, który mnie uspokajał. Podniósł rękę i wplątał palce między moje włosy. Przejeżdżał dłonią wzdłuż głowy i ramienia, próbując je rozczesać. Czasem nawijał któreś pasmo na palec.
    - Kocham cię - szepnął, przyciągając mnie bliżej swojego ciała. Położyłam dłoń na jego torsie i uśmiechnęłam się delikatnie. Było tak jak kiedyś. Jakby pewne rzeczy nie miały miejsca w naszym życiu.
    - Zagrajmy w coś - zaproponowałam. Chłopak mruknął coś pod nosem, co wzięłam za odpowiedź twierdzącą. - Co by było, gdyby Mike ze mną nie zerwał? - zadałam pierwsze lepsze pytanie, które przyszło mi do głowy. Blondyn wzruszył ramionami. A przynajmniej próbował nimi poruszyć.
    - Nie wiem - powiedział w końcu. - Pewnie i tak byś odeszła od niego. On jest dziwny. - Wzdrygnął się. Coś mu się przypomniało. Tylko co?
    - Ej, co jest? - zapytałam.
    - Teraz chyba moja kolej na zadanie pytania - zauważył.
    Racja. Teraz on.
    - No to słucham.
    Zastanowił się chwilę. Czułam, że był rozdarty. Wahał się między jednym pytaniem a drugim. W końcu zadał jedno z nich:
    - Gdzie byłaś, kiedy cię nie było?
    Usiadłam i spojrzałam na niego zdezorientowana.
    - O co ci chodzi? - spytałam, nie pojmując sensu jego pytania.
    - O to, że szukałem cię wczoraj po południu, a ciebie nigdzie nie było.
    - Mówiłam, że musiałam coś załatwić.
    - No tak, ale tyle godzin?
    - To nieprzepisowe - zauważyłam. - Poza tym to ja miałam cię męczyć pytaniami, a ty być na każde moje zawołanie.
    - Przepraszam, po prostu jestem troszeczkę zazdrosny, kiedy nie wiem, z kim jesteś. Gdy nie wiem, co robisz, to się martwię, że coś ci się stanie, a ja nie będę mógł ci pomóc.
    - Och, miśku! - Uśmiechnęłam się. - Nie masz się o co martwić, jak widzisz, wróciłam cała i zdrowa. I dobrze wiesz, że kocham tylko ciebie, nie masz o co ani tym bardziej o kogo być zazdrosny! - Pochyliłam się i pocałowałam namiętnie. Poczułam, że się uśmiechnął, przyciągając mnie do siebie i sadzając na sobie. Potem przewrócił się tak, bym to ja leżała na plecach.
    - Co mówiłaś? Bo przez te poduszki jakoś tak nie słyszałem - odezwał się zachrypniętym głosem. W kącikach jego ust czaił się łobuzerski uśmiech.
    - Nie kłam, słyszałeś - wytknęłam mu język.
    - Ja kłamałem? - Nie dowierzał. - To ty coś tam bełkotałaś pod nosem. Nie moja wina! - Wzruszył ramionami. Przekręcił głowę na bok.
    - Ta, jasne. Ja bełkoczę, a ty jesteś głuchy.
    - Głuchy? Albo to odszczekasz, albo źle skończysz! - pogroził.
    - Niby co mi możesz zrobić? - Uniosłam brwi.
    - Znam twój słaby punkt - odpowiedział chytrze.
    - Jaki? - spytałam, choć domyślałam się, o co mu chodziło.
    - A taki! - Podniósł ręce i zaczął mnie łaskotać.
    - Aa... Haa... Too... ni... nie... f... f... fair! Niee... mm... am... jakk... uu... c... ciec! - wołałam, machając rękami jak szalona.
    - Mówiłem, że pożałujesz - powiedział obojętnym głosem, na chwilę odsuwając dłonie od mojego brzucha.
    - Ale to nie moja wina, że masz problemy ze słuchem.
    - A już myślałem, że zmądrzałaś - westchnął.
    I znów zaczął mnie łaskotać, lecz nie byłam mu dłużna. Również chciałam się na nim jakoś odegrać, lecz jak na złość Chris nie miał łaskotek.
    - Stop! - wysapałam po chwili. Chłopak przestał. - Kapituluję!
    - Wiedziałem, że się w końcu poddasz.
    Tak, nasza wojna kompletnie nie miała sensu. Ale cóż, to my. Nas nikt nie zrozumie.
    Na zgodę pocałowaliśmy się, a potem blondyn usiadł obok mnie, opierając się plecami o ścianę.
    - O czym rozmawiałeś wczoraj z Tomem? - zainteresowałam się, przypominając sobie, że chłopcy siedzieli na dworze intensywnie o czymś rozprawiając.
    - A dlaczego pytasz?
    Wzruszyłam ramionami.
    - Musisz odpowiedzieć. Taka była nasza umowa - przypomniałam mu.
   - Niestety pamiętam - zamilkł, ale po chwili kontynuował. - Zaczął wypytywać o Davida. No to mu opowiadałem, jaki był i że wszyscy za nim tęsknimy. Tom powiedział, że wie, jak się czujemy, a ja że nie sądzę i tak w przypływie emocji wyznał mi, co go skłoniło do zmiany szkoły. Ale nikt nie może się dowiedzieć o tym, co za chwile usłyszysz! - Zaparodiowałam zamykanie ust na niewidoczny zamek i wyrzucanie klucza za siebie. Chris wyznał cicho całą historię Toma.
    - To straszne! - Tylko tyle zdołałam powiedzieć. Nie wiem czemu, ale sądziłam, że Wampiry nie mają powodu, by zabijać innych Zmiennokształtnych. Że uwzięli się tylko na moją rodzinę i przyjaciół. Dowiedziałam się, że jednak tak nie było. Czasami moja naiwność nawet mnie zadziwia.
    - Wiem, dlatego jeszcze raz proszę cię, byś nikomu tego nie mówiła. Nawet Alice i Becky.
    - Ma się rozumieć - zapewniłam. Usiadłam obok niego i spojrzałam mu prosto w oczy. Wzmianka o rodzinie przypomniała mi coś. - Odpowiesz mi na kilka pytań? - spytałam.
    - Przecież muszę - uśmiechnął się. Jego głowa stopniowo przybliżała się do mojej.
    - Ale szczerze - zastrzegłam.
    - Szczerze - szepnął, całując mnie w żuchwę. Odsunęłam się od niego na kilka centymetrów.
    - Najpierw pytania. - Westchnął, ale nie sprzeciwił się, więc mówiłam dalej. - Chodzi o to... Co byś zrobił, czysto teoretycznie oczywiście.... Co byś zrobił na moim miejscu, gdybyś dowiedział się, że twój ojciec gdzieś żyje i że możesz go znaleźć? - wyszeptałam na jednym wydechu. Chłopak zamarł na moment.
    - To zależy, od kogo bym się tego dowiedział. Jeśli byłby to ktoś, komu można ufać, to pewnie bym chociaż spróbował.
    Pokiwałam głową.
    - Od czego byś zaczął? - zadałam następne pytanie.
    - Najpierw ustaliłbym, gdzie był, jakieś fakty, wiesz, może ktoś go widział, czy coś... Może coś jest ze sobą powiązane - rzekł, gdy się nad tym zastanowił.
    - A powiedziałbyś o tym komuś? Mnie?
    Spojrzał na mnie. Widziałam w jego oczach zaciekawienie.
    - A dlaczego pytasz?
    - Nie odpowiedziałeś na moje pytanie - naciskałam. Westchnął.
    - Myślę, że zastanowiłbym się. Nie chciałbym cię denerwować, narażać na niebezpieczeństwo. Ale gdybym miał wybierać, to padłoby to na ciebie. Lub Damiena, ale z nim nie dałbym sobie rady. Ciągle by na coś marudził, znasz go. Teraz mi powiedz, czemu o to pytasz?
    - Bo.... - powiedzieć mu prawdę? Raz kozie śmierć. - Bo ktoś powiedział mi ostatnio, że mój ojciec żyje, ale po rozmowie z tobą myślę, że to jakaś ściema... - wyrzuciłam z siebie jak najszybciej potrafiłam.
    - Kochanie, wiem, że bardzo chciałabyś go poznać, ale musisz się z tym pogodzić....
    Pokiwałam głową, a łza zakręciła mi się w oku. Chłopak przytulił mnie mocno.
    - Kocham cię - szepnął mi do ucha. Odnalazł moje usta swoimi i wpił się w nie. Choć chciałam je zatrzymać, to i tak z moich oczu poleciały łzy. W głowie nadal miałam obraz taty ze zdjęć.
    Chłopak położył się na mnie, delikatnie zjeżdżając pocałunkami na szyję. Dużymi dłońmi odpiął guziki moich spodni. Podwinęłam jego bluzkę aż po ramiona. Podniósł ręce i na chwilę oderwał usta od mojego ciała. Ściągnęłam z niego koszulkę. Potem po kolei pozbywaliśmy się reszty swoich ubrań.
    Leżeliśmy wtuleni w siebie, całując się. Chris przejeżdżał palcami po całym moim ciele. Tam, gdzie skóra stykała się z jego ręką, pozostawała gęsia skórka.
    Nagle chłopak zatrzymał usta tuż przy moim uchu. Przejechał nosem po mojej szyi, wciągając głośno powietrze.
    - Co jest? - wymruczałam.
    - To nie będzie twój pierwszy raz - oznajmił zdziwiony. Zarumieniłam się aż po same uszy.
    - Skąd wiesz? - wychrypiałam. Serce biło mi jak oszalałe.
    - Czuję jego zapach na tobie. Dobrze kojarzę? Mike?
    Pokiwałam szybko głową. Tak bardzo wstydziłam się tego, co zrobiłam. Nie chciałam teraz o tym rozmawiać. W ogóle nie chciałam wspominać o moim byłym. Dla mnie już dawno przestał istnieć.
    - Kiedy? - Zacisnął usta w wąską kreskę. Jego wilcza strona pragnęła mieć mnie tylko dla siebie, nie mógł pojąć, że przed nim spałam z innym. Było mi miło, że był o mnie zazdrosny, w końcu to oznaczało, że mu na mnie zależało, ale i bez tego wiedziałam, co do mnie czuł.
    - Pod koniec wakacji... Proszę, nie mówmy o tym. Co było, to było i nic tego nie zmieni, nawet gdybyśmy bardzo tego pragnęli - uśmiechnęłam się niezdarnie i pocałowałam go w usta. Na początku nie oddawał czułości, lecz po chwili znów się obejmowaliśmy. Zazdrość chłopaka wygrała z miłością do mnie.
    Nim się obejrzałam, zrobił to. Bardzo się starał. Chciał udowodnić, - nie byłam pewna, czy mnie, czy sobie - że jest lepszy w tych sprawach od mojego byłego. Czułam jego myśli, emocje; miłość, którą mnie obdarzył nie mogłam z niczym porównać, chyba tylko z tym uczuciem, którym ja obdarzyłam jego.
    Z tego co pamiętałam, był o niebo lepszy od Mike'a. Delikatniejszy, czulszy, nie dbał o siebie, tylko o mnie. I to było dobre. Właśnie za to go tak kocham; że mimo wszystko byłam dla niego najważniejsza. A on dla mnie.

    Rano obudziłam się w ramionach ukochanego. Chyba nie można sobie wymarzyć lepszego poranka od tego, który ja spędziłam w poniedziałek.
    Niestety, wszystkie miłe chwile szybko mijają. Zanim się zorientowałam, czas było wstawać.
    - Ale ja nie chcę! - jęknął, zakopując się jeszcze bardziej w kołdrze. Swoimi ciepłymi wargami odnalazł mój brzuch. Zaczął składać na nim mnóstwo pocałunków, a że miałam łaskotki, zaczęłam się śmiać jak opętana i próbowałam uciec, jednak bez skutku. Chłopak trzymał mnie na łóżku, łaskocząc do utraty sił.
    - Przestań! Proszę! - krzyczałam.
    - A bo co? - zapytał z przebiegłym uśmiechem.
    - Bo jeśli za chwilę nie wstanę, spóźnię się i nie będzie niespodzianki - wyjaśniłam.
    - Gdzie się spóźnisz?
    - Na randkę - wytknęłam mu język.
    - Jeśli tak, to na pewno cie nie puszczę - powiedział poważnie.
    - Och proszę cię! Serio, umówiłam się, a jeśli się spóźnię to mnie zabije! Muszę iść!
    - A kiedy wrócisz? - zrezygnował.
    - Dzisiaj - uśmiechnęłam się.
    - Pytam serio - zirytował się.
    - Nie wiem, to zależy.
    - Od czego?
    - Od tego, jak bardzo chcesz dowiedzieć się, co jest tą niespodzianką.
    - A jeśli powiem, że nie chcę wiedzieć? Zostaniesz?
    - To wtedy ci nie uwierzę.
    - Dobra, idź. Skoro tak ci spieszno - odparł zrezygnowany. Gdy wstawałam, klepnął mnie lekko w tyłek. Odwróciłam się i pogroziłam mu palcem, lecz on nic sobie z tego nie zrobił. Nadal śmiał się, gdy dostał poduszką w głowę.
    Weszłam do łazienki, po drodze zabierając ze sobą czystą bieliznę. Wzięłam szybko prysznic, wysuszyłam włosy i ubrałam. Zrobiłam makijaż.
    Gdy znów znalazłam się w pokoju, Chris nadal leżał na łóżku jak gdyby nigdy nic, nie zamierzając wstać. Nie miałam siły na kolejne przekomarzanie się z nim. Rzuciłam mu tylko klucze, wzięłam torbę, w której leżały najpotrzebniejsze rzeczy. Pocałowałam chłopaka na pożegnanie i zostawiłam go samego, mówiąc:
    - Skoro zostajesz, posprzątaj tu trochę.
    Wytknął mi język, kładąc głowę wygodnie na poduszce. Uśmiechnęłam się i zamknęłam drzwi.
    Na dworze słońce mocno już świeciło. Nie było ani jednej chmurki, ptaki ćwierkały i fruwały od drzewa do drzewa. Na terenie szkoły nikogo nie zauważyłam, ale gdy wyszłam przez bramę do miasta, zalał mnie potok aut, ludzi, rozmów i codziennego gwaru.

~~*~~*~~*~~*~~

KLIKAMY, CZYTAMY, KOMENTUJEMY!

Hej :) U góry macie link do mojego drugiego opowiadania. Byłabym wdzięczna, gdybyście tam wpadli, bo nie wiem, czy opłaca mi się to dalej pisać :) Na razie to tylko takie taam :) Zamierzam zrobić z tego coś w rodzaju fanfiction znanej powieści, którą uwielbiam czytać! ♥ Może wy też ją będziecie znali. Ciekawa jestem, czy zgadniecie, o jaką książkę mi chodzi :)
Przepraszam, że rozdział nie wcześniej, ale nie miałam prądu wczoraj po południu i dzisiaj do południa i nie miałam jak pisać :)
Wielkie WoW! Nie spodziewałam się, że będą aż takie wielkie oceny! Ja myślałam może nad 7. Szczerze, to ostatnio zrobiłam się bardzo wymagająca pod względem opowiadań i ja nie czytam takiego opowiadania, któremu dałabym z uśmiechem 10 - noo może jedna dziewczyna pisała super, ale zawiesiła, więc to się chyba nie liczy.
Nie wiem co tu jeszcze, na pewno o czymś zapomniałam, bo to ja, ale mówi się trudno :) Kto zaczął już ferie? Bo ja tak!! Ale nie za fajnie się zaczęły - jak już wspominałam brak prądu przez dwa dni to o dwa dni za dużo... :)
Pozdrawiam Was wszystkich serdecznie!
Zuza♥

wtorek, 7 stycznia 2014

*9. "...błysnęły kły..."

♥ Jakby nie patrzeć, długo zastanawiałam się, komu zadedykować rozdział. I w końcu padło na Ciebie, Niki. Chcę Ci tym podziękować za te wspaniałe życzenia, które mi złożyłaś. Gdy je przeczytałam, od razu mi się cieplej w serduchu zrobiło, a na usta wypłynął głupi uśmiech *,* Takie drobne z pozoru rzeczy są człowiekowi potrzebne, by podtrzymać go na duchu. I ty to zrobiłaś i dziękuję Ci serdecznie za to. ;*



"Najgorszym więzieniem jest przeszłość"


~~*~~*~~*~~*~~

~~ Bella ~~

    Alex wypatrzył jakiś plecak w jednym ze sklepów, obok których przechodziliśmy, więc weszliśmy do środka. Chłopak podszedł do stolika z torbami, a ja przechadzałam się między stojakami z wieszakami i oglądałam bluzki. Nikogo przy mnie nie było. Właśnie miałam iść przymierzyć jedną z koszulek, więc odwróciłam się, lecz nie zrobiłam nawet jednego kroku, bo wpadłam na wysokiego, ciemnowłosego chłopaka.
    - Och, przepraszam. Nie zauważyłam cię - zmieszałam się.
    - Nic się nie stało - uśmiechnął się, a w promieniach słońca, błysnęły kły.
    Potem wszystko potoczyło się błyskawicznie. Chłopak złapał mnie w pasie tak, że stałam tyłem do niego. Krzyknęłam, lecz już po chwili zasłonił mi usta dłonią, więc głos uwiązł w gardle. Pociągnął mnie w kierunku przebieralni. Nie miałam pojęcia, co zamierzał zrobić, ale to na pewno nie było nic dobrego. Starałam się więc wyswobodzić z jego ramion, które skutecznie uniemożliwiały mi ruchy rękami. Przezorny zawsze ubezpieczony, ale nie tym razem. Ja nie miałam aktywnej mocy, której mogłabym użyć przeciw niemu. Więc zamiast magią, posłużyłam się siłą swoich nóg. Wierzgałam, kopałam, choć niekoniecznie trafiałam w niego. Przewróciłam za to stojak i chyba to zaalarmowało Alexa. Przybiegł do nas i od razu rzucił się na Wampira. Ten wypuścił mnie z rąk. Poleciałam na bok. Uderzyłam głową w róg ściany. Na szczęście nie straciłam przytomności, co dobrze wróżyło. Spojrzałam na bijących się. Alex leżał na plecach i szamotał się z siedzącym mu na brzuchu Krwiopijcą. Nieznajomy uderzył Alexa w twarz. Był to mocny cios, jak na Pijawę przystało, bo z nosa chłopaka pociekła czerwona ciecz. Wampir zmarszczył nos i zmrużył oczy. Przez jeden malutki ułamek sekundy zdekoncentrował się, jednak to dało minimalną przewagę Alexowi. Ale wiedziałam, że w każdej chwili może się to zmienić. Próbowałam wstać, by pomóc przyjacielowi, lecz zakręciło mi się w głowie i przez chwilę nie mogłam nic zobaczyć, a w uszach słyszałam tylko szum.
    Gdy w końcu odzyskałam wzrok, zobaczyłam skrępowanego przez pnącza Wampira, leżącego pod przewróconymi stojakami na ubrania. Alex stał nad nim z uśmiechem na ustach. Był z siebie dumny. W końcu miał z czego. Niecodziennie można spotkać Wampira i pokonać go. W pojedynkę.
    Chłopak spojrzał na mnie. Wampir, korzystając z okazji, zalśnił i deportował się. Alex podszedł do mnie i pomógł mi wstać.
    - Wszystko ok? - zapytał z troską.
    - Tak. Fajnie jest mieć moc, która nie działa, gdy się tego potrzebuje - odpowiedziałam sarkastycznie. Byłam zła na siebie, bo nie pomogłam chłopakowi. A gdyby mu się coś stało? Nie wybaczyłabym sobie tego. - Czemu nie mogłam przewidzieć tego ataku? - Wkurzona otrzepałam spodnie z pyłu.
    - Może dlatego, że decyzja zapadła tuż przed atakiem? - zasugerował. Wzruszyłam tylko ramionami. Jakoś nie miałam ochoty roztrząsać tej sprawy. Wolałam na razie obrażać się na swoje magiczne zdolności. O tak, w tamtej chwili każdy milimetr mojego jestestwa był dziecinny.
    Jeżeli myślałam, że atak Wampira był czymś tragicznym, to się grubo myliłam. Dopiero potem rozpoczęło się piekło. Sprzedawczyni zadzwoniła na policję, więc musieliśmy złożyć zeznania. Na szczęście mogliśmy to zrobić na miejscu, a nie na komisariacie. Gdy przyjechała właścicielka sklepu, zaczęła się odgrażać, pytać, kto zapłaci za wyrządzone szkody - których, nawiasem mówiąc, nie było zbyt dużo. Policjant uspokoił ją, twierdząc, że jeżeli była ubezpieczona, nie poniesie żadnych strat. Nieco się uspokoiła, ale dopóki nie wyszliśmy, patrzyła na nas spode łba. To nie były przyjemne zakupy, ale na szczęście wszystko dobrze się skończyło.
    Przed domem stanęłam około dziesiątej. Wiedziałam, że nikogo w nim nie było. Po pierwsze, w żadnym z okien nie świeciło się światło, a po drugie, rodzice już dawno poinformowali mnie, że zostaną na noc u swoich przyjaciół gdzieś na drugim końcu Włoch.
     - Wejdziesz? - zaproponowałam błagalnym głosem. Alex pokiwał tylko głową.
    Nie byliśmy głodni, od razu poszliśmy do mojego pokoju. Siedzieliśmy chwilę w milczeniu. Jakoś żadne z nas nie kwapiło się do rozpoczęcia rozmowy.
    - Zostaniesz? Nie chcę być dzisiaj sama - szepnęłam, przerywając ciszę.
    - Dobrze - uśmiechnął się.
    Poszłam szybciutko do łazienki, wzięłam prysznic, by choć trochę zmyć pot i zapach Wampira, przebrałam się, a gdy wróciłam, wskoczyłam pod kołdrę. Po chwili dołączył do mnie Alex. Przytuliłam się do niego i życzyłam mu dobrej nocy.
    Myślał, że śpię, bo inaczej by tego nie zrobił, ale nie mogłam zasnąć. Wciągnął głośno powietrze, rozkoszując się moim zapachem.
    - Ty tego nie wiesz, ale ja nadal cię kocham - szepnął i pocałował mnie w czubek głowy. Moje serce na chwilę zapomniało, co ma robić. Co on przed chwilą wyznał?
    Pragnęłam wykrzyczeć, że ja też go kocham, ale w ostatniej chwili się powstrzymałam. W końcu "spałam". A poza tym, z jakiegoś powodu nie chciał mi tego powiedzieć, prawda? Miał jakiś powód, by to ukrywać.
    Wtuliłam się w niego jeszcze mocniej. Głupkowaty uśmiech malował mi się na twarzy, ale on nie mógł go zauważyć, bo ukryłam głowę w jego koszulce, wdychając tak znajomy mi zapach.


~~ Alice ~~

    Babcia zaczęła opowiadać o swoim mężu.
    - Edward Castle był przystojnym, młodym mężczyzną. Był wysoki i dobrze zbudowany. Miał krótkie, blond włosy, stalowe tęczówki, które zmieniały swoją barwę na pomarańczowy, gdy używał swojej mocy. Władał ogniem. Piękne, ogniste róże potrafił wyczarować. Uwielbiał życie Zmiennokształtnego. Był taki pomysłowy. Nie potrafił usiedzieć na miejscu kilku minut w ciszy. To on zawsze dostawał od nauczycieli burę za gadanie nie na temat. On i Emmet właśnie tacy byli. Emmet Dark, twój dziadek Damien. Edward i Emmet byli nierozłączni. Po prostu bracia. Tylko figle im były w głowie. Mimo, że nie uczyli się prawie wcale, zawsze znali odpowiedź na każde pytanie. Śmiesznie razem wyglądali. Jeden blondyn, drugi szatyn. Jeden miał oczy koloru stali, drugi barwy szmaragdu. Obaj wysocy, wysportowani, a za każdym razem ubierali się w wyjątkowy sposób. Jeśli Edward miał niebieską koszulkę i czarne spodnie, to Emmet nosił czarną koszulkę i niebieskie spodnie. Za każdym razem, gdy wcielali w życie jeden ze swoich planów, cała szkoła od tego huczała i wiedziała, że to właśnie nowa sztuczka Castle'a i Darka. Edward lubił eliksiry i kochał eksperymentować. Razem z Emmetem tworzyli swoje magiczne wyroby cukiernicze i rozprowadzali je po szkole, ale i okolicy, w której mieszkali. Nawet po ślubie został mu ten eliksirowy bzik. I to go niestety zabiło...
    - Za...zabiło? - zapytałam.
    - Tak... Pewnego wieczora, gdy eksperymentował w garażu, wsypał czegoś za dużo do kociołka; eliksir wybuchł mu prosto w twarz i pokrył całe jego oblicze, szyję i klatkę piersiową bąblami z jakimś dziwnym, zielonkawym płynem. I w wyniku tego zmarł... Twoja mama miała wtedy trzynaście lat i wszystko widziała. Od tamtej pory ma wstręt do magii. Nie chciała nawet iść do szkoły, ale jakoś ją do tego namówiłam. Wiedziałam, że nie była szczęśliwa, ale gdyby nie przeszła szkolenia, również by umarła. Zabiłaby ją przemiana. Gdy tylko skończyła szkołę, odcięła się od magicznego świata, przestała praktykować magię, nie spotykała się ze swoimi przyjaciółmi ze szkoły. Nawet mnie nie odwiedzała. Gdy urodziłaś się ty, bardzo przeżywała to, że również możesz być Zmiennokształtną. Miałaś pięćdziesiąt procent szans, by odziedziczyć po niej magię. I stało się. Dobrze, że namówiłam ją do tego, by ci pozwoliła iść do szkoły. Gdyby nie to, pewnie nie dowiedziałabyś się przed czasem, kim jesteś, a przemiana zabiłaby i ciebie.
    - To straszne - szepnęłam. Teraz, gdy rozumiałam motywy postępowania mojej mamy, nie mogłam się na nią gniewać. Nie mogłam być na nią zła, bo sama nie wiedziałam, jak zareagowałabym w takiej sytuacji. Pewnie moje decyzje byłyby podobne. - Czemu mi o tym nie powiedziałaś wcześniej? - zapytałam.
    - Nie miałam okazji, poza tym, musiałam uszanować wybór twojej matki. Lecz teraz, gdy już wiesz o magii nie było sensu tego przed tobą ukrywać. Lepiej, że dowiedziałaś się tego ode mnie, niżbyś miała to usłyszeć od kogoś innego, kogoś, kto mógłby nie znać całej prawdy.
    Pokiwałam delikatnie głową. Więcej nikt się nie odezwał. Siedzieliśmy w głuchej ciszy. Jedynym dźwiękiem, jaki było słychać, to tykanie zegara wiszącego na ścianie.


~~ Becky ~~

    Do mojego pokoju weszła Maya. Miała nieprzenikniony wyraz twarzy i twardo patrzyła mi w oczy. Podeszła do łóżka i stanęła naprzeciw mnie.
    - Może usiądziesz? - zaproponowałam uprzejmie, choć nie zanosiło się, by ta wizyta była miła.
    Pokręciła głową.
    - Ja wiem, ty jesteś lepsza ode mnie. Ale nie rozumiem tego do końca. Najpierw zabrałaś mi prawdziwych rodziców! Potem, po siedemnastu latach, przyjeżdżasz sobie jak gdyby nigdy nic i podbijasz serca moich zastępczych rodziców, którzy świata poza tobą nie widzą. Jeszcze tylko tego brakowało, byś zabrała mi brata, co może się niedługo stać, bo widzę, że już go sobie owinęłaś wokół palca. A może i na chłopaka masz chrapkę? - wyrzuciła z siebie najszybciej jak tylko potrafiła. Chyba dlatego, bym nie mogła jej przerwać.
    Musiałam chwilę przemyśleć jej słowa. Miała rację. Nie tak powinno być. Ona zasługiwała na rodzicielską miłość tak, jak każdy na świecie. Tylko jak jej wytłumaczyć to, że nie robiłam tego specjalnie? Przecież gdy nas zamienili, miałam zaledwie kilka dni. Co, miałam wstać i krzyknąć "Ej, nie róbcie tego, to niesprawiedliwe!"? To było niemożliwe. Gdy miałam się spotkać z Eve i Borisem, bałam się cholernie, że mnie nie zaakceptują. Skąd mogłam wiedzieć, że od razu mnie pokochają? Że ot tak odrzucą Mayę?
"Przestań!" - skarciłam się. - "Wcale jej nie odrzucili. Po prostu cieszą się, że do nich przyjechałam, że mogą mnie poznać".
    Wszystko to pragnęłam jej powiedzieć. Lecz nie chciała mnie słuchać. Przerwała mi w połowie pierwszego zdania.
    - Nie tłumacz się. Wiem, co powiesz, że przepraszasz, że ja nie jestem jakąś ostatnią łamagą, że mnie również kochają, że nigdy czegoś takiego nie chciałaś. Ale mam gdzieś twoje przeprosiny. To nic nie zmieni. Jestem na ciebie zła i chyba nigdy nie wybaczę ci tego, że przez ciebie nie miałam udanego dzieciństwa, że przez siedemnaście lat żyłam z myślą, że jestem gorsza. Bo dla was ludzie to gorszy gatunek. Może tego nie mówicie, ale widać jak się do nas odnosicie. Jesteśmy waszymi służącymi. Tak jak ja dzisiaj przy obiedzie. Obsługiwałam cię! Co to ma być? O nie, ja nie pozwolę się tak traktować! Dzisiaj zrobiłam to tylko i wyłącznie dlatego, że Eve mnie o to poprosiła i że jesteś naszym gościem... Choć pewnie od dzisiaj to twój nowy dom, prawda? Sorry, ale nie dam sobą pomiatać! - wykrzyczała się i wyszła z pokoju, trzaskając drzwiami.
    Siedziałam osłupiała przez parę chwil. Nic do mnie nie docierało. Nawet to, że podszedł do mnie Filip.
    - Nie martw się. Przejdzie jej. Jest zazdrosna to tyle. Ma trudny charakter - uśmiechnął się do mnie, kładąc mi dłonie na rękach. - I wcale nie miała złego dzieciństwa. Wszystko wyolbrzymia. Mamy szczęście, że los dał nam takich rodziców jak mama i Boris. Ona po prostu uważa, że jej biologiczni rodzice to bogowie. A chyba wcale tak nie jest, prawda?
    Pokiwałam głową, zdziwiona, że tyle o mnie wie.
    - To prawda. Nie byli jacyś super. Do tego jeszcze dwóch młodszych braci bliźniaków....
    - Jacy byli twoi rodzice? - zapytał nieśmiało.
    - Sama nie wiem. Wymagający, nigdy za nic mnie nie pochwalili, ale cały czas wymagali ode mnie więcej i więcej. Ojciec cały czas się czepiał, a mama była porypana i to konkretnie. Rozpieszczali bliźniaków na maksa. Teraz jak się tak zastanawiam, to myślę, że mogli przeczuwać, że nie jestem ich prawdziwą córką. No bo w sumie to nie byli źli ludzie. Po prostu mnie traktowali surowiej. Nie wiem, co mam jeszcze powiedzieć... Kochałam ich, ale bez przesady. Dobrze, że nie są moimi prawdziwymi rodzicami. W sumie, nigdy nie widziałam podobieństwa między nami. Ja dobrze się uczyłam, a oni ledwo zdawali z klasy do klasy. Lubię czytać, a oni w rękach mięli co najwyżej szkolne podręczniki. W miarę ładnie rysuję, a z tego co wiem, to oni takiego talentu nie posiadają... Może trochę mama, ale potrafi tylko szkicować. - Filip kiwał powoli głową ze zrozumieniem. - Ale proszę, nie rozmawiajmy o tym, co? - zaproponowałam. - Pogadajmy o czymś weselszym.
    - Czyli o czym?
    - Jakie masz plany na jutro? - zainteresowałam się. Chłopak popatrzył na mnie zdziwiony. - No co? Jestem ciekawa, co mój braciszek zamierza jutro robić - uśmiechnęłam się.
    - Nie wiem, nie myślałem o tym - odpowiedział. - Ale mama będzie pewnie chciała pobyć trochę czasu z tobą. Jestem tego prawie pewny.
    - Och, bardzo bym chciała. Tylko nie wiem, jak z nią rozmawiać. Nie jestem pewna, co powinnam mówić, a czego nie.
    - Po prostu bądź sobą. A rozmawiać, rozmawiaj tak, jak teraz ze mną.
    - Chyba masz rację. Dzięki - zaśmiałam się.
    - Ja zawsze mam rację.
    - I jesteś jak zwykle skromny - wytknęłam w jego kierunku język. Śmiał się cicho tym swoim niskim wampirowym głosem. - Cieszę się, że cię mam. I że namówiłeś mnie, bym tu przyjechała. A teraz, jeśli pozwolisz, chciałabym zadzwonić do Prue, obiecałam jej.
    - To nie przeszkadzam - powiedział i wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Wzięłam do ręki telefon i wybrałam numer przyjaciółki. Oparłam głowę o poduszkę i czekałam.
    Odebrała po chwili.
    - Halo?! - usłyszałam.
    - Cześć, jak kazałaś, tak dzwonie - zameldowałam.
    - Cieszę się. I jak? - zapytała. Coś robiła, bo w tle słyszałam ciche szuranie, czy buczenie.
    - W porządku. Lepiej niż się spodziewałam - zaczęłam jej opowiadać o mamie i Borisie. Na koniec wspomniałam o Mayi. - Tylko ona mnie nie lubi. Twierdzi, że ukradłam jej życie, rodzinę nie wiem w sumie, nadal nie mogę tego ogarnąć. A jak tam u was?
    - Nudno - westchnęła. - Nie ma co robić. Do południa grałam z Chrisem, Tomem i jakąś laską w siatkówkę. Oczywiście ja i Tomi wygraliśmy - opowiedziała mi o zakładzie, który wygrała. - A tak, to nic ciekawego. Ty miałaś o wiele bardzie interesujący dzień. O której Alice wyląduje w Osace?
    - Nie wiem, ale na pewno za ładnych parę godzin. Nie przejmuj się, zadzwoni do nas - zaśmiałam się cicho.
    - Wiem, po prostu się martwię. Tyle się teraz mówi o katastrofach. Dobra, zero smutnych tematów! Wszystko będzie ok! Opowiadaj jeszcze o Manchesterze! Byłaś już na mieście? - mówiła jak nakręcona katarynka. Szybko i bez konkretnego ładu.
    - Niestety nie, ale może pójdę jutro. Lub później... Zależy od mamy. Filip mówił, że będzie chciała ze mną porozmawiać. Założę się, że przybliży mi historię rodziny, wiesz pokrewieństwo z Czarodziejkami i te sprawy.
    - Och! To super! Jak ja bym chciała o nich posłuchać!
    - Wszystko Ci opowiem. Dla ciebie zapamiętam każde wypowiedziane przez mamę słowo na ten temat.
    - Dzięki - usłyszałam jej śmiech.
    Gadałyśmy przez kolejne dwadzieścia minut. Naszą rozmowę przerwał nam Filip.
    - Mama powiedziała, że za pół godziny kolacja i żebyś zeszła na dół.
    Pokiwałam tylko głową i pożegnałam się z Prue. Obiecałam, że zadzwonię, gdy tylko coś się wydarzy. Potem poszłam śladem brata do kuchni.


~~*~~*~~*~~*~~

    Hej ;* Oj wiem, dziwnie zrobiłam z tą Alice. Ale dopiero teraz się skapnęłam, że to jest źle rozmieszczone. No nic, mam nadzieję, że nie będziecie mi tego wytykać :) Historię Edwarda Castle'a pomagała mi pisać Marchewa ;*
    Dzisiaj mój blog kończy pierwsze urodziny :) Dlatego proszę, SKOMENTUJCIE. Zróbcie mi taki mały prezent :) Tak w ogóle, to cieszę się z tych ponad 6000 wyświetleń *,* Dla mnie jest to duża liczba, za którą chcę Wam ogromnie podziękować ♥
    Jak ocieniacie ten rozdział, całego bloga w skali  1-10? Dlaczego tyle a nie więcej/mniej? Ja dałabym... No może teraz nie powiem :) Dowiecie się pod następnym rozdziałem :)
No to do zobaczyska!
Zuza♥