piątek, 28 lutego 2014

*12. "...Wszystko było na odwrót..."

Z dedykacją dla mojej kochanej Belli z prawdziwego życia. Za to, że mnie wspierasz, że zawsze jesteś przy mnie, że ze mną wytrzymujesz. Dziękuję za te nasze smsy, paplaniny o chłopakach, o skokach i wszystkim innym. Uwielbiam Cię, wiesz o tym? ;p nawet nie chcę sobie wyobrażać tego, jak by się potoczyło moje życie, gdybyś się nie przeniosła do naszej klasy ;* Jak bym sobie poradziła? Chyba wcale. Ach i dziękuję za nasze umiłowanie historią, której tak nawiasem nie umiem, ale ją kocham ;) i za ten konkurs *,* i Za to, że wypatrzyłaś Kubę na zawodach ;* Gdyby nie ty, nie wiedziałabym, że tam był ;p So dziękuję Ci moja Alu ty ♥ Ten rozdział pisany z myślą o Tobie!


"Być zagadką, której nikt nie zdąży zgadnąć, nim minie czas..."


~~*~~*~~*~~*~~

~~ Bella ~~

    Kolejne dni mijały spokojnie. Wolny czas, którego miałam teraz mnóstwo, spędzałam albo z mamą w ogródku, albo z Alexem, spacerując po parkach, ulicach, placach miasta. Było tak jak kiedyś. Wygłupialiśmy się, śmialiśmy, chodziliśmy do najróżniejszych sklepów, bo Alex jest takim chłopakiem, który nie marudzi, kiedy go się ciągnie po centrum handlowym.
    Rozmowy na temat incydentu w sklepie staraliśmy się unikać. Nadal nie mogłam uwierzyć, że moja moc mnie zawiodła. Powinnam mieć wizję chociaż kilka minut przed atakiem. Dlaczego nie miałam, skoro przewidywałam zwykłe skaleczenie palca? To wie chyba tylko sama Nyks.
    O tym, co usłyszałam potem, w nocy od Alexa również nie rozmawialiśmy. Nie wiedziałam, jak zacząć, by chłopak nie zorientował się, że słyszałam to, co powiedział. Alex tymczasem zdawał się być bardzo szczęśliwy. Zauważyłam, że często na mnie spogląda, gdy myśli, że tego nie zauważam. Do jego myśli już nawet nie staram się dojść, bo raz mnie na tym przyłapał. Gdy spytał, co chciałam, spuściłam tylko wzrok i zarumieniłam się. Chłopak był zły, ale mu się nie dziwiłam, bo ja też bym się wkurzyła, gdyby mi próbował szperać w głowie. Gdy tylko znalazłam okazję, uciekłam do pokoju.
    Nim się obejrzałam, był już piątek. Szliśmy przez park na naszym osiedlu. Jedliśmy czekoladowe lody i milczeliśmy. Było mi z tym dziwnie, bo między nami nigdy nie zaległa tak długo cisza. Próbowałam coś wymyślić, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Żaden neutralny temat. A i Alex nie starał się przerwać tego milczenia, co było dziwne, bo to on zawsze nakręcał rozmowę.
    - Nadal się na mnie złościsz? - zapytałam, nie myśląc, co mówiłam.
    - Co? - zdziwił się. Widziałam, jak z jego oczu znikała zaduma. Otrząsnął się z zamyślenia i spojrzał na mnie. - Przepraszam, nie słuchałem. Co mówiłaś?
    - Och... - zmieszałam się. - O czym tak myślałeś? - zmieniłam pytanie.
    - W niedzielę jest u mnie rodzinny obiad. Cholernie nie chce mi się tam iść. Przyjedzie mój żałosny kuzyn i będzie się przechwalał jak to on jest we wszystkim najlepszy. Nienawidzę go, odkąd skończyliśmy dziesięć lat i kiedy wygrał ze mną w bierki. Od tamtej pory puszy się jakby był nie wiadomo kim, a ja mam ochotę mu przywalić w ten jego krzywy nos. Dlatego nie mam ochoty na ten obiad. Pewnie znowu będzie gadał o tym, że wygrał jakiś konkurs czy coś, a wszyscy będą zachwyceni.
    - Nie możesz go po prostu olać? - zasugerowałam. - Albo w ogóle nie iść na ten obiad, co?
    - Nie mogę nie iść! Mama by mi chyba głowę urwała! Poza tym, gdybym nie przyszedł, to tym samym dałbym Jeremiemu pretekst do kolejnych żartów na mój temat. Sam nie wiem, co w jego głowie siedzi. Nie rozumiem tego kolesia.
    - Chyba przesadzasz - wtrąciłam. - Nie może być aż tak źle!
    - Ja przesadzam? Ty nic nie rozumiesz! On zawsze znajdzie sposób, by mnie upokorzyć. On jest zły!
    Nie zauważyłam, kiedy doszliśmy do chińskiej restauracji. Weszliśmy do środka i usiedliśmy przy wolnym stoliku.
    - Po prostu go nie znasz, jasne?
    - Ale znam ciebie i wiem, że często przesadzasz. Nie możesz tego wszystkiego brać do siebie, bo zwariujesz...Wiesz, na twoim miejscu bym to olała, ale zrobisz, jak będziesz chciał.
    - Ale nie jesteś na moim miejscu! Ty nic nie rozumiesz! Jesteś kobietą. Wy martwicie się tylko o to, by mieć modne ciuchy, nienaganny makijaż, czy fryzurę. Ty nigdy nie zrozumiesz, o co mi chodzi!
    - Teraz już wiem, dlaczego zerwaliśmy! - powiedziałam, mocno już wkurzona, bo pragnęłam mu pomóc, a on na mnie naskoczył. - Twierdzisz, że kobiety mają łatwiej? - prychnęłam. - Nie wytrzymałbyś dnia, będąc kobietą.
    - A ty nie wytrzymałabyś pół dnia jako facet! - odpyskował. - Szkoda, że nie ma sposobu, byśmy się o tym przekonali.
    - Tak, bardzo szkoda - mruknęłam i odwróciłam się do niego plecami, wymachując przy tym długimi włosami, które trafiły go prosto w twarz. Zaczął pluć, bo niektóre kosmyki wpadły mu do ust. Uśmiechnęłam się, mimo, że byłam na niego zła.
    Nagle podeszła do nas stara kobieta z tacką. Na niej siwowłosa Chinka trzymała dwa ciastka z wróżbą. Zaczęła coś trajkotać po chińsku, pokazując na smakołyki.
    - Ale my niczego nie zamawialiśmy - wtrącił Alex, lecz kobieta nadal mówiła coś, czego kompletnie nie rozumieliśmy.
    Westchnęłam i sięgnęłam po słodycz, zmęczona ciągłą paplaniną kobiety. Chłopak również wziął ciastko. Przełamaliśmy je w tym samym momencie. Kobieta odeszła od nas. Wyciągając karteczkę, poczułam, że podłoga się zatrzęsła. Spojrzałam wystraszona na Alexa. On również to czuł. Widziałam zdezorientowanie w jego oczach.
    - Co się dzieje? - zapytał, lecz nie umiałam mu na to pytanie odpowiedzieć. Sama nie miałam pojęcia, co się działo.
    Wszystko wokół nas trzęsło się, przedmioty z półek i stolików zlatywały na podłogę. Porcelana i szkło narobiły mnóstwa hałasu, tłukąc się na płytkach. Lampy pod sufitem huśtały się to w jedną to w drugą stronę. Któreś krzesło przewróciło się na podłogę, przygniatając talerz z chińszczyzną, która spadła tam sekundę wcześniej.
    I nagle, jak się pojawiło, tak ziemia przestała się trząść. Rozejrzałam się dookoła, lecz w pobliżu nikogo nie było. Stoliki stały tak samo jak wtedy, kiedy weszliśmy do kawiarni. Na ziemi nie leżały już żadne kawałki naczyń.
    - Nic ci nie jest? - spytał Alex. Pokręciłam głową, nie mogąc wydobyć z siebie ani jednego dźwięku. - To dobrze - odetchnął z ulgą. - Lepiej chodźmy już.
    Zgodziłam się. Bez namysłu schowałam karteczkę z ciastka do torby przewieszonej przez ramię. Szybko wyszliśmy z restauracji.
    Resztę popołudnia spędziliśmy bez żadnych niespodzianek. Alex już się na mnie nie gniewał ani nie krzyczał.
    I dzisiaj chłopak został ze mną.

~~ Narracja trzecioosobowa ~~

    Zegar na nocnej szafce Belli wskazywał godzinę 11.59 pm, gdy to wszystko się zaczęło. Dziewczyna szamotała się pod kołdrą, choć zwykle spała spokojnie. Co chwila jej klatka piersiowa podnosiła się, to opadała na pościel. Ręce zaciskała w pięści na rogach poduszki. Z oczu poleciały pojedyncze łzy. W mokrych kropelkach na jej policzkach odbijało się światło, świecącego przez na wpół zasłonięte okno, księżyca. Wiatr szumiał w gałęziach wysokich drzew przed jej domem.
    Na szczęście, gdy zegar wybił północ, Bella uspokoiła się i dalej spała jak zabita. Tym razem to Alexa coś wzięło i prawie spadł z łóżka, tak się na nim rzucał. Wiercił się, przekręcał, zaplątał w pościeli. Wymachiwał rękami, jakby chciał się od czegoś odgonić.
    Po minucie wszystko ustało.

~~ Alex ~~

    Obudził mnie dźwięk budzika Belli. Nie chciałem otwierać oczu. Pragnąłem nadal zostać pod ciepłą kołdrą, leżąc do południa. Niestety, nie było to możliwe. Obiecałem mamie, że pomogę jej w przygotowaniach do obiadu. Co ja im zrobiłem, że co roku zmuszali mnie, bym brał w tym udział?
    Niechętnie otworzyłem oczy i zamrugałem. Coś było nie tak. I to wcale nie chodziło o to, że leżałem po drugiej stronie łóżka, niż zasypiałem. Nie miało to nic wspólnego z tym, że czułem czyjąś rękę na brzuchu. Tu chodziło o długie, ciemne włosy, które zasłaniały mi oczy i łaskotały pod nosem. Odgarnąłem je z czoła dość drobną i chudą dłonią z długimi, zadbanymi paznokciami, które na pewno nie były moją własnością. Usiadłem szybko, przerażony i spojrzałem na swoje ciało, które w rzeczywistości nie należało do mnie. Patrzyłem na zgrabną, szczupłą sylwetkę Belli. Zerknąłem na miejsce obok. Leżało tam moje ciało do ramion szczelnie zakryte kołdrą.
    Próbowałem krzyknąć, ale z mojego gardła wydobył się przeraźliwie wysoki pisk. Szybko zakryłem usta dłonią.
    - Co się dzieje? - szepnąłem, ale zamiast swojego niskiego głosu, usłyszałem melodyjny głos Belli.
    - Czemu ktoś krzyczał? - zapytała i wystraszona spadła z łóżka.
    Wszystko było na odwrót. Obudziłem się w ciele Belli, a ona w moim. Mówiliśmy swoimi głosami i mieliśmy takie same nawyki. Dziewczyna, nie mogąc w to uwierzyć, zaczęła obmacywać moje ciało.
    - Ej! Trochę szacunku, co? Ja cię nie dotykam! - obruszyłem się.
    - Sorry. Po prostu... To po prostu niemożliwe! - zatrzymała ręce na klatce piersiowej i spojrzała na mnie. - To dziwne, prawda? Dlaczego zamieniliśmy się ciałami? - zadała nurtujące nas oboje pytanie.
    - Nie mam zielonego pojęcia. - Wzruszyłem ramionami.
    Siedzieliśmy na łóżku, bojąc się cokolwiek zrobić. Patrzyłem na swoje ciało, nadal nie mogąc w to uwierzyć, tak samo jak dziewczyna. Nagle przypomniałem sobie o rodzinnej uroczystości, która była zaplanowana na następny dzień.
    - O cholera! Muszę iść! Ten przeklęty obiad! - jęknąłem. Dziewczyna chrząknęła znacząco.
    - Nie zapomniałeś o czymś? - Uniosła jedną brew, co nie dało zamierzonego efektu na mojej twarzy.
    - O czym? - zdziwiłem się. Wskazała ręką najpierw na siebie, a potem na mnie.
    - To ja wyglądam jak ty. Chyba twoi rodzice by się zdziwili, gdyby zauważyli... mnie... Och, ale to głupio brzmi! - westchnęła. Ale zrozumiałem, o co jej chodziło. Już nie byłem tym Alexem, którego znali rodzice. Przynajmniej fizycznie.
    - Masz rację.... - zastanowiłem się. - Czyli to TY będziesz musiała tam iść! - Uśmiechnąłem się.
    - Ja... Co? Nie, nie, nie i jeszcze raz nie! - Pokręciła głową. - Jak ty to sobie wyobrażasz? Przecież ja ich nawet nie znam!
    - Dlatego ja pójdę tam z tobą.
    - Nie dam się na to namówić! - krzyknęła.
    - Och, proszę cię! Potem zrobię wszystko, co tylko zechcesz. Tylko musisz mi pomóc. Sama powiedziałaś, że sam nie mogę iść. W twoim ciele... Jakbym to wytłumaczył, nie? Ale jak pójdę z tobą to po pierwsze będę ci mówił co i jak, a po drugie nie opuszczę obiadu. No i sama przekonasz się, jaki jest mój kuzyn.


~~*~~*~~*~~*~~

    Hej :) Następny będzie dłuższy. Wiem, że ten taki niewydarzony, ale jakoś nie mam pomysłu na poprawienie go. W ogóle ostatnio brak mi czasu na pisanie. Postaram niedługo urodzić coś dużo lepszego ;p
    Dziś krótko, bo wszystko mnie boli. Lecę się leczyć!
    Do napisania!
Zuza♥

piątek, 14 lutego 2014

*11. "...Uśmiechnęła się, gdy wspomniała ciepłe ramiona, otaczające jej drobne ciało..."

Z dedykacją dla wszystkich, którzy tu wchodzą i mają siłę czytać te moje dyrdymały :D Dziękuję Wam za ponad 8000 wejść! Dziękuję za nominację do LBA - A., Seoanaa, Nikki i Kasi! Więcej informacji w zakładce. To również dla was ten rozdział, bo nominacją pokazałyście mi, że mój blog się Wam podoba i jest warty polecenia. ♥


"Rodzimy się z krzykiem. Z buntem dorastamy. W szalonym pędzie życia gubimy ponad miarę cenne perełki czasu, ścigając marzenia niedościgłe, chwytając chwile nieuchwytne..."


~~*~~*~~*~~*~~

~~ Narracja trzecioosobowa ~~

    Wstał ranek. Ciemnowłosa dziewczyna usiadła na łóżku i rozejrzała się po pomieszczeniu. Promienie słońca wpadały przez okno, ogrzewając jej zaspaną twarz. Na początku nie poznała tego miejsca, lecz po chwili wszystko do niej dotarło. Została uwięziona z blondynem w jakimś innym wymiarze, w którym wczoraj odbył się ślub. Zadrżała na samo wspomnienie wczorajszych wydarzeń.
    Doskonale pamiętała, co działo się po poczęstunku, jak nie mogła na to wszystko patrzeć, jak błogosławiła te cztery ściany, w których w końcu mogła się schować w ramionach niebieskookiego. Znów zadrżała. Uśmiechnęła się, gdy wspomniała ciepłe ramiona otaczające jej drobne ciało. Odwróciła się w stronę, na której spał chłopak. Miejsce było puste. Przerażona dotknęła poduszki. Już się ochłodziła. Jak oparzona wyskoczyła z łóżka, migiem doprowadziła się do porządku, ubrała i wybiegła na zewnątrz. Tam o mało nie wpadła na szczupłą blondynkę, niosącą w rękach mnóstwo ziół.
    - Przepraszam! - zawołała, pomagając jej zebrać rośliny z ziemi.
    - Nic się nie stało - zapewniła, spoglądając brunetce prosto w oczy. - Ale widzę, że coś cię wystraszyło - stwierdziła dziewczyna, w której Chloe poznała Felicity.
    - Nie widziałaś może mojego przyjaciela? - spytała brunetka.
    - Owszem, widziałam. Nie martw się o niego. Wróci na obiad. A teraz chodź ze mną. Nie powinnaś nosić tych ciuchów tutaj. - Dziewczyna rozumiała ją, choć było to trudne przez jej dziwny akcent. Pociągnęła ją za sobą. Chloe poszła za nią, lecz nie mogła wyzbyć się nieprzyjemnego uczucia, które towarzyszyło jej odkąd się obudziła. Czuła, że Shane'owi grozi jakieś nieznane jej niebezpieczeństwo.
    - Ale gdzie on jest? - zapytała, wchodząc do chatki Felicity i Kartika.
    - Poszedł z innymi do pracy - westchnęła, kładąc zioła na drewnianym stole. Wyglądało na to, że tylko dla Chloe było to podejrzane. - A teraz chodź, pożyczę ci jakąś sukienkę.
    - Ale po co? - zdziwiła się, gdy Felicity przeszła do drugiego pomieszczenia, gdzie na środku stało łóżko, a przy jednej ze ścian spora szafa, do której podeszła blondynka.
    - Jak to po co? - Spojrzała na nią. - Jeśli macie tutaj zostać, choćby nawet przez chwilę, musicie się dostosować do naszych zasad. A u nas dziewczyny chodzą w takich sukienkach. - Wyciągnęła z szafy piaskową, zwiewną sukienkę, która sięgała jej nieco przed kolana.
    Podała ją Chloe, by ta ją przymierzyła. Dziewczyna niechętnie pożegnała się z czarną spódniczką i bluzką w paski i wciągnęła na siebie delikatny materiał, który, mimo, że była wyższa od Felicity, sięgał jej do połowy ud. Dziękowała Nyks za to, że znaleźli się tutaj, gdzie słońce mocno grzało od rana po sam wieczór, a nie gdzieś, gdzie było zimno i hulał porywisty wiatr. Choć może wtedy stroje tubylców wyglądałyby inaczej.
    - Tutaj masz rzeczy na zmianę, sukienkę, którą zakładamy w najważniejsze święta, sweterki, gdyby było ci zimno i sandały, w których będzie ci się o wiele lepiej chodziło niż w tych... - Wskazała palcem na czarne buty na koturnie, które miała na sobie Chloe.
    - Dziękuję ci za wszystko - odpowiedziała nadal nieco zdezorientowana całą tą sytuacją. - To co będziesz dzisiaj robić? - zapytała po chwili milczenia.
    - To, co zwykle robią zamężne kobiety. - Wzruszyła ramionami i wróciła do kuchni. Chloe podążyła za nią, zostawiając ciuchy na łóżku.
    - Czyli? - spytała, choć domyślała się odpowiedzi.
    - Och, no wiesz. Muszę ugotować obiad, posprzątać, uprać brudy, a potem zabrać się za pielęgnowanie ogródka. Gdybym miała dzieci, to rano i wieczorem uczyłabym je pisać i czytać, ale jak na razie ten obowiązek jeszcze nie jest mój.
    - Och, to sporo pracy, jak na jeden dzień - zauważyła brunetka.
    - Można się przyzwyczaić. - Felicity uśmiechnęła się, zabierając ze stołu zioła. Potem podała gościowi skromne śniadanie. Chloe z ulgą stwierdziła, że nie było to żadne obrzydlistwo, które widziała wczoraj. Na talerzu widziała grudę sera, chleb z ziarnami, masło i kawałek szynki. Zjadła wszystko bardzo szybko i popiła czystą wodą z kubeczka.
    - Dziękuję - powiedziała, gdy skończyła. Felicity zabrała naczynia i umyła je. Wziąwszy czystą misę i zioła, skierowała się do wyjścia - Mogę ci jakoś pomóc? - zaproponowała, wychodząc za blondynką z domu.
    - Czemu nie. - Wzruszyła ramionami. - Muszę iść wypłukać rośliny w rzece. Trzymaj misę i chodź za mną! - Podała jej naczynie.
    Nie musiały iść daleko. Po parunastu metrach w głąb lasu za domkiem, dziewczyny ujrzały niegłęboki, ale dość szeroki, bystry strumyczek, który spływał po gładkich kamieniach. Na jednym z nich Felicity kazała położyć brunetce misę. Sama ściągnęła sandały i stanęła na dwóch sąsiednich skałkach. Poleciła Chloe, by ta podawała jej po jednej gałązce ziół. Wszystko szło szybko i sprawnie. Brunetka podawała mężatce rośliny, które ta zanurzała w lodowatej wodzie, by opłukać z piasku i ewentualnych ich mieszkańców. Następnie odrywała niepotrzebne części - korzenie i dolne części roślin, które w dużej mierze były wyschnięte i do niczego się już nie nadawały. Do misy trafiały zielone czubki ziół razem z ich liśćmi o dziwnym, aromatycznym zapachu.
    Gdy ostatnia roślina spoczęła w naczyniu, Felicity zeskoczyła delikatnie na piasek, założyła buty i ruszyła w drogę. Nie zmierzały jednak do wioski. Kolejnym zadaniem, jakie musiały wykonać, było sprawdzenie wnyk i sideł. Chloe przyglądała się temu z zainteresowaniem, bo nigdy czegoś takiego nie widziała. Wszelkie polowania, jakich była świadkiem, odbywały się w innych okolicznościach, a zwierzęta zabijano przy pomocy łuku, strzelby czy procy. Nigdy nie widziała zastawianych pułapek, a tym bardziej zwierzyny w takim urządzeniu. Zadawała mnóstwo nurtujących ją pytań, gdy Felicity wyciągała martwego ptaka z wnyk i zastawiała nowe pułapki. Takim sposobem po pół godzinie niosły już dwa spore ptaki i trzy wiewiórki, które wielkością dorównywały dorosłym kurom i jedno zwierzątko, które przypominało skrzyżowanie fretki z lisem, a którego Chloe nie potrafiła nazwać.
    - My, ludzie z wioski nazywamy go freliwem* - Ta nazwa nic nie mówiła brunetce, bo po raz pierwszy się z nią spotkała.
    Dopiero, gdy słońce było wysoko na niebie, a wioska tętniła życiem, wróciły do chatki. Położyły zwierzynę na progu, a Felicity przyniosła wszystkie potrzebne narzędzia do oporządzenia ich. Usiadły na ławeczce przy ścianie domku, przed sobą postawiły taboret, a na nim okrągłą deskę. Gdy pozbyły się piór z ptaków i futra z reszty zwierząt, blondynka przekroiła pierwszego ptaka wzdłuż klatki piersiowej. Trzasnęły małe kosteczki. Pomogła sobie palcami dostać się do wnętrzności ptaka. Wypatroszyła go, a potem włożyła do misy, w której przyniosła wodę. Takim sposobem w naczyniu wylądowała reszta zwierząt. Potem opłukała je z krwi i piórek, wylała czerwoną wodę i weszła do chatki. Tam przełożyła do garnka jednego ptaka i wiewiórkę. Zalała mięso czystą wodą.
    - Tyle nam na dzisiaj wystarczy. Resztę muszę zanieść mamie. Chodźmy.
    Wyszły z domu. Felicity poprowadziła Chloe między budynkami praktycznie na drugi koniec wioski. Gdzie nie spojrzeć, wszędzie bawiły się małe dzieci, kobiety wykonywały codzienne obowiązki, a starcy siedzieli w fotelach i czytali lub wykonywali prace ręczne.
    Przed rodzinnym domem blondynki zgromadziło się sześcioro dzieci w różnym wieku - od dwóch latek do lat trzynastu. Pochylały się nad czymś, cicho dyskutując. Gdy zauważyły Felicity, od razu się zerwały, by się do niej przytulić.
    - Hej, hej! Bo mnie udusicie! - krzyknęła, uśmiechając się promiennie. - Rory, mama w domu? - zapytała najstarszego, gdy już wyswobodziła się z rąk maluchów. Odpowiedział jej bardzo podobny do niej niski jeszcze blondyn o nieco zasmuconych oczach.
    - Tak. Kazała nam nie przeszkadzać. Uważaj, ma dzisiaj zły humor, od rana coś ją denerwuje.
    - Dzięki, idźcie się pobawić. Ja zaniosę mamie świeżą zwierzynę na obiad. - Podniosła delikatnie misę, wypełnioną mięsem. Dzieci ucieszyły się i szybko pobiegły bawić się w dziwną, nieznaną Chloe zabawę.
    Dziewczyny weszły do środka. Domek był bardzo podobny do chatki Felicity i Kartika. Różniło je tylko to, że w tej było więcej dziecięcych akcesoriów i mniej światła.
    - Cześć, mamo! - zawołała Felicity od progu.
    - Dzień dobry! - przywitała się grzecznie brunetka, choć jeszcze nie widziała rodzicielki blondynki.
    Dziewczyny usłyszały raban, dochodzący najprawdopodobniej z kuchni, a potem ciche, siarczyste przekleństwa.
    - Mamo? - zapytała niepewnie Felicity, przechodząc w mgnieniu oka korytarz i wpadając do kuchni. Chloe pobiegła za nią.
    Mamę Felicity zostały siedzącą na podłodze, wśród szczątków potłuczonego talerza i kubka. Z lewej ręki sączyła się czerwona krew i spływała na drewnianą podłogę. Blondynka podbiegła do kobiety, która na moment podniosła wzrok, lecz po chwili znów siedziała ze zwieszoną głową i wpatrywała się niewidzącym wzrokiem w potłuczoną porcelanę. Jej córka wzięła czystą ściereczkę, zamoczyła ją w wodzie i przetarła ranę z krwi.
    - Co się stało? - spytała cicho, odgarniając jej długie, gdzieniegdzie przetykane siwizną blond włosy z twarzy.
    - Ja... - zawahała się, a potem rzuciła w ramiona córki. Chloe zauważyła, jak bardzo są do siebie podobne. Gdyby jej mama była młodsza, mogłyby uchodzić za siostry. Blondynka głaskała rodzicielkę po plecach, dopóki ta się nie uspokoiła. Gdy już to nastało, ponowiła pytanie, a wtedy kobieta odpowiedziała jej. - Ja po prostu nie mogę uwierzyć, że ciebie już tu nie będzie... Ja nie poradzę sobie tutaj bez ciebie. Kto się zajmie dziećmi? Sama nie dam sobie rady... A Rory nie potrafi, poza tym to chłopak...
    Felicity zaczęła pocieszać swoją mamę, obiecała przychodzić najczęściej, jak to się tylko dało. Lecz kobietę nie można było tak szybko zwieść tym zapewnieniem.
    - Teraz masz swojego męża i to nim powinnaś się zająć, a nie starą matką. Poza tym niedługo będziesz miała swoje dzieci i to nimi się będziesz opiekowała... Przepraszam - dodała po chwili. - Nie powinnam ci tym głowy zawracać. - Spojrzała na nią z uśmiechem, pociągając nosem. Potem jej spojrzenie powędrowało ku zdezorientowanej Chloe, nadal stojącej w progu kuchni. Felicity szybko przedstawiła dziewczynę i zaprosiła do środka.
    Do samego południa dziewczyny przesiedziały w domu kobiety. Chloe dowiedziała się nowych, rzeczy, głównie przepisów na ich dziwne potrawy, których nie zamierzała nigdy gotować. Potem wróciły do chatki Felicity i zaczęły przygotowywania do obiadu.

Felicity
~~*~~*~~*~~*~~

* A to taki tam wymysł mojej którejś tam przyjaciółki :D
    Hej :) Megaogromnie przepraszam, że rozdział nie pojawił się wcześniej, ale moi nauczyciele się po prostu wściekli. Nie dosyć, że wracam późno do domu, to jeszcze mam tyle pracy domowej, że po prostu w niej tonę. Poza tym boli mnie prawy nadgarstek i dłuższe pisanie jest dla mnie katorgą. Ale już się nie użalam ;p
    Teraz czas na nieco wyjaśnień. Tam, gdzie oni się znajdują czas płynie kompletnie inaczej - możecie sobie to porównywać do Narnii. Czasami kilka miesięcy u nas to u nich jedna noc, a czasami u nas jedna noc to kilka miesięcy u nich. Rozumiecie? I rozdział w niespotykanej w tej części narracji trzecioosobowej, ponieważ nie wiedziałam jak to wszystko dokładnie opisać i narracja trzecioosobowa wydała mi się najodpowiedniejsza.
    Dziś Walentynki, dlatego, życzę Wam wszystkiego dobrego, singlom, by w następne Walentynki spędzali je z kimś wyjątkowym, a parom tego, by wytrwali i by następne to święto mogli również spędzać ze sobą ♥ Ile dostaliście walentynek? Bo ja 2 ^^
    Do kolejnego!
Zuza♥
Ps. Mystery, wykrakałyśmy tym swoim gadaniem ;p Pan Fryta spytał mnie ostatnio, ale na szczęście trochę umiałam i on dziwnie pytał i dostałam 4+. A następnym razem go pozdrowię od Ciebie, ciekawe jak zareaguje ;*