piątek, 26 grudnia 2014

*29. "Gdy ma się nadzieję, ma się już bardzo wiele."

Rozdział dla Ali, która mnie rozumie i wspiera jak mało kto na tym świecie! *,* Kochana nie tak dawno miała urodzinki i dlatego też chciałabym Ci życzyć jeszcze raz wszystkiego co najlepsze w życiu, uśmiechu, zdrowia szczęścia i ty już wiesz czego tam jeszcze! Kocham Cię baaardzo mocno :p <3


"Zabijamy samych siebie, by nie ranić innych"


~~ Prue ~~

    Postanowiłam kolejny dzień przeznaczyć na poszukiwania ojca. Dzień wcześniej nawet zadzwoniłam do Liama z pytaniem, czy chciałby mi pomóc. Od razu zaczął wmawiać mi, żebym na razie dała sobie spokój i nie narażała się znowu na niebezpieczeństwo. Wysłuchałam go spokojnie, nie przerywając mu. I tak, bez względu na to, co by powiedział, ruszyłabym. Nie mógłby mi zabronić ani w żaden inny sposób przeszkodzić w realizacji mojego planu. Przyjęłam do wiadomości to, że się o mnie bał. I byłam mu za to wdzięczna, ale sama również umiałam o siebie zadbać. Nie potrzebowałam ciągłego pilnowania.
    Gdy kazał mi przysiąc, że nie pójdę bez niego, lub kogokolwiek innego, zapadła cisza. Nie chciałam skłamać. Nie wiedziałam, co powiedzieć, by móc iść a jednocześnie zrobić tak, by Liam nie podejrzewał mnie o samowolną wyprawę.
    - Wiedziałem - odparł zrezygnowany, gdy nadal milczałam.
    - Zrozum mnie... - zaczęłam, ale mi bezpardonowo przerwał.
    - Jasne, że cię rozumiem. Ale nie mam pojęcia, dlaczego nie możesz trochę odczekać? Aż się wszystko uspokoi? Domyślam się, że twoi przyjaciele są bardzo podejrzliwi i coraz trudniej ci jest się wyrwać z domu - zauważył.
    Trafił w sedno. Chris od jakiegoś czasu nie spuszczał ze mnie oka. Jakby przeczuwał, że chciałam uciec. Kończyły mi się wymówki, których mogłabym użyć, by wyjść ze szkoły. Było coraz trudniej.
    Ale przecież nie mogłam się w takim momencie poddać! Gdybym odpuściła, mój ojciec zostałby gdzieś w obcym świecie całkiem sam. A ja bym nigdy go nie poznała. A bardzo chciałam go zobaczyć, przytulić się do niego, porozmawiać z nim. Po prostu go poznać, zobaczyć, jakim jest człowiekiem. Czy jestem do niego podobna. A może David miał coś z ojca? Mama kiedyś opowiadała, że byli podobni do siebie. Więc tym bardziej zależało mi na odnalezieniu taty.
    Znów milczałam przez długi czas, więc Liam uznał, że domyślił się wszystkiego bardzo dobrze. Nie było więc sensu wyprowadzać go z błędu.
    - Po prostu muszę. Proszę, nie przekonywuj mnie, bo to i tak nic nie da. Ja i tak wyruszę - zakończyłam smutnym głosem. Rozłączyłam się i szybko schowałam telefon w najgłębszy kąt szafy, nie chcąc słyszeć ani widzieć, że Wampir próbuje się do mnie dodzwonić.
    Oczywiście wstałam wcześnie rano. Nie miałam ochoty spotykać się z nikim przed moją podróżą. Zepsułabym sobie humor i tyle. Nie wiedziałam, co na siebie włożyć. Mapa kierowała mnie tym razem do ciepłych rejonów Francji nad Może Śródziemne, więc w końcu postawiłam na letnie ciuchy.

***

    Wylądowałam w centrum zatłoczonego miasta, gdzie na drogach powoli robił się korek, ludzie spieszyli do pracy. Niektórzy już na swoich stanowiskach sprzedawali aromatycznie pachnącą kawę, ciepłe jeszcze pieczywo czy świeże warzywa i owoce. Słońce już mocno świeciło, ale na szczęście wiał przyjemny wiatr, rozwiewając moje rozpuszczone włosy. Przystanęłam na chwilę, przymykając oczy. Wciągnęłam głęboko powietrze, w którym wyczułam słony zapach morza. Znaczyło to, że znajduję się niezwykle blisko brzegu. Zapragnęłam zmienić swoje dzisiejsze plany. Już nawet ruszyłam za zapachem soli, lecz po chwili się powstrzymałam. Miałam inne zadanie do wypełnienia! Z niechęcią zaniechałam wizyty na plaży i skierowałam się w stronę, którą mi podpowiadała mapa.
    Okolica była przepiękna. Wąskie uliczki pokryte brukiem. Budynki znajdujące się niesamowicie blisko siebie i drogi. Balkony obwieszone kwiatami i ziołami. Mnóstwo małych sklepików, uśmiechniętych, miłych ludzi, wiele zieleni w centrum miasta. Na sam widok tego wszystkiego z mojej głowy wyparowały wszelkie troski. Zaczęłam się cieszyć pobytem w tym jakże uroczym miejscu. Rozglądałam się uważnie dokoła, by zapamiętać jak najwięcej szczegółów i niczego nie przegapić.
    Mapa zaprowadziła mnie do piaskowej kamienicy, na której parterze znajdowała się mała kawiarenka z wystawionymi na zewnątrz stolikami i krzesłami. Oczywiście na balustradzie balkonu zawieszone były doniczki z kwiatami. Na dole również nie brakowało zieleni. Gdzie się tylko dało ustawiono kwitnące o tej porze roku krzewy i donice z kolorowymi kwiatami.
    Zastanawiałam się, czy dobrze trafiłam. Rozejrzałam się dokoła, szukając jakiejś tabliczki, która powiedziałaby mi, gdzie się dokładnie znajdowałam. Niczego takiego nie znalazłam. Kawiarnia była już otwarta, więc postanowiłam tam poszukać pomocy. Weszłam przez uchylone drzwi do środka i rozejrzałam się uważnie. W pomieszczeniu było bardzo widno; wielkie okna wpuszczały mnóstwo światła, a ściany pomalowane na piaskowy kolor odpowiednio je odbijało. Po drugiej stronie znajdował się bar a za nim wejście do kuchni. Na całej przestrzeni poustawiane zostały stoliki, a wokół nich krzesełka. Wszystko zostało wykonane z ciepłego drewna. Cały wystrój sali - kwietniki i obrazy na ścianach, półki, na których stały zdjęcia w ramkach - sprawiał, że kawiarnia była przytulna.
    - Dzień dobry! - zawołałam, szukając kogokolwiek do rozmowy. Podeszłam do baru i zadzwoniłam dzwoneczkiem, który tam znalazłam. Po chwili zza drzwi wyszła młoda kobieta. Włosy miała związane w koński ogon z tyłu głowy. Twarz przyjazną i uśmiechniętą. Ubrana była w białą bluzkę z kołnierzykiem i czarną spódniczkę przed kolano. W pasie zawiązany miała bordowy, krótki fartuszek.
    - Bonjour! W czym mogę pomóc? - zapytała z wyraźnie słyszalnym akcentem francuskim. Uśmiechnęłam się do niej szeroko.
    -  Dzień dobry, nazywam się Prue Carter. Chciałam się spytać, jak mam dotrzeć pod ten adres? - Pokazałam jej karteczkę z wypisaną nazwą ulicy i numerem domu. Kobieta zmarszczyła na chwilę nos a potem spojrzała na mnie.
    - To tutaj. Budynek, którego pani szukała. Właśnie w nim się znajdujemy - odpowiedziała.
Petra
    - To dobrze, bo już myślałam, że zabłądziłam - odparłam. Nieco mi ulżyło. Ale i tak najgorsze było przede mną. Nie miałam pojęcia, czy mogłam zaufać tej kobiecie, czy dobrze zrobię, wyjawiając jej prawdę...
    - Mogłabym zapytać, dlaczego pani szukała mojej kawiarni? - odezwała się uprzejmie, lecz wyczułam od niej ostrożność.
    - Szukam mojego ojca. I ktoś zaufany wskazał mi ten adres - zaczęłam. Zauważyłam niewielką zmianę w jej postawie. Jej mięśnie nieco się spięły, a uprzejmy uśmiech niemal zniknął z jej ust.
    - Kto pani udzielił takich informacji?
    - Jeden znajomy - powiedziałam wymijająco.
    - Jak pani się nazywa? Mogłaby pani powtórzyć? - zapytała, przyglądając mi się uważnie. Nie wiedziała, co w tej sytuacji zrobić. Czułam to.
    - Prudence Carter - oznajmiłam, uśmiechając się grzecznie.
    - A czy mogłabym poprosić o jakiś dowód tożsamości?
    - Oczywiście. - Wyciągnęłam z torby legitymację szkolną i podałam jej. Obejrzała każdy milimetr dokumentu nim mi go oddała.
    - Przepraszam, ale ja z reguły nikomu nie ufam. Ale myślę, że ty jesteś tym, za kogo się podajesz. Nie wyczuwam od ciebie złych intencji ani emocji. Jestem Petra.
    - Pani również potrafi odczytywać uczucia innych? - zapytałam ucieszona, że może poznałam kogoś, kto ma podobny dar do mojego.
    - Czasami uda mi się powiedzieć, jakie targają kimś jakieś wielkie emocje. To nic takiego. Zwykła intuicja. - Wzruszyła skromnie ramionami. Ale ja wiedziałam, że to nie była zwykła intuicja. Jednak nie drążyłam tematu, bo nie chciałam się z nią kłócić. - Ale nie mówmy o mnie. Proszę, usiądź - zaprosiła mnie, pokazując jeden ze stolików stojących obok mnie. Sama wyszła zza baru i usiadła naprzeciwko mnie. - Może się czegoś napijesz? - Gdy pokręciłam głową, ta przeszła do konkretów. - Musiałam się upewnić, że nie jesteś oszustem. Wielu ludzi już mnie tak podchodziło, ale nikomu jeszcze się nie dałam. Oczywiście chodzi ci o Dereka... - umilkła, bym mogła potwierdzić. - Jesteś trochę do niego podobna - zauważyła. - Ale poznałam cię dopiero po bliższym przyjrzeniu się.
    - Zna pani mojego ojca - ucieszyłam się.
    - Oczywiście, że znam. Mieszkał tutaj jakiś czas, potem musiał przenieś się w inne miejsce, ponieważ nadal go szukali. Nie jest nigdzie bezpieczny. Dlatego cały czas jest w ruchu. Trudno będzie go namierzyć. Ale pomogę ci w tym. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, by go odnaleźć. Ponieważ zaprzyjaźniliśmy się przez ten czas, gdy był tutaj.
    - Odzyskał ludzką postać? - zdziwiłam się.
    - Ależ skąd! - żachnęła się. - Ale znaleźliśmy inny sposób na komunikację. Twój ojciec potrafił, jak samiec alfa połączyć się z moim umysłem. W ten sposób przekazywaliśmy sobie swoje myśli, poznawaliśmy się. To naprawdę wspaniały człowiek. Mam nadzieję, że się w końcu spotkacie i pomożesz mu doprowadzić się do postaci człowieka.
    - Też mam taką nadzieję - mruknęłam, spuszczając głowę. Kobieta uścisnęła moją dłoń, która leżała na stole.
    - Będzie dobrze. Trzeba mieć nadzieję. Gdy ma się nadzieję, ma się już bardzo wiele.

***

    Opuszczając Francję, czułam pewną pustkę. Był to bardzo piękny kraj warty zobaczenia i zwiedzenia. Jednocześnie wizyta w tym kraju podniosła mnie na duchu i dodała nowych sił. Petra obiecała odezwać się, gdy tylko znajdzie jakieś informacje o moim tacie. Ona miała większe znajomości niż ja wśród Zmiennokształtnych. Chociaż trafniej byłoby powiedzieć, że ja nie miałam znajomości wcale wśród tych Zmiennokształtnych, którzy się liczą w świecie. Ruszyłam więc do domu pełna nadziei na szybkie odnalezienie ojca. Już za długo przebywał bez rodziny na wygnaniu u różnych ludzi. Czas, by wracał do domu.
    Gdy tylko weszłam do pokoju, dziewczyny zalały mnie potokiem pytań. Wydawało mi się, że pytały o wszystko. Trajkotały trzy po trzy, nie dając mi dojść do słowa.
    - Hej, hej! - krzyknęłam w końcu. - Wiecie, gdzie jest może Chris? Muszę z nim koniecznie porozmawiać. Mam ważną sprawę - wyjaśniłam szybko.
    - Bardzo się o ciebie martwił, gdy mu powiedziałyśmy, że jak rano wstałyśmy, ciebie już nie było. Wydaje mi się, że mówił coś o bibliotece - powiedziała Alice. - Nie powiesz nam, gdzie byłaś?
    - Później! - zawołałam, wychodząc z pokoju. Usłyszałam jeszcze jak Becky coś zaczęła mówić do blondynki, ale nie potrafiłam rozróżnić konkretnych słów.
    W mgnieniu oka znalazłam się w bibliotece. Odnalazłam chłopaka między regałami książek. Uśmiechnęłam się na jego widok od ucha do ucha. Zarzuciłam mu ręce na szyję i namiętnie pocałowałam. Nieco zdziwiony, potrzebował ułamka sekundy, by pocałunek odwzajemnić. Poczułam, że mu ulżyło, gdy zobaczył mnie całą i zdrową.
    - Cześć - przywitałam się.
    - Hej - mruknął. Nadal był niezadowolony z tego, że sama gdzieś wyszłam, nie mówiąc mu o niczym wcześniej.
    - Muszę z tobą porozmawiać - zaczęłam poważnie. Chris spojrzał na mnie nieco przestraszony. Uspokoiłam go, mówiąc, że to nie jest coś, czym miałby się martwić. Przynajmniej nie tak jak myślał. Musiała minąć chwila, nim wykrztusiłam to, co chciałam mu powiedzieć. - Chyba odnalazłam mojego ojca...

~~*~~*~~*~~*~~

   Hej! Oczywiście dedykacja pisana na początku grudnia :D Więc wzmianka o urodzinach i w ogóle :) Mam nadzieję, że rozdział jest okej. Dziękuję seoanie, że skomentowała! :)

poniedziałek, 1 grudnia 2014

*28. "...urwę ci głowę, bo coś mi się wydaje, że akurat twoja będzie nam zbędna..."

Rozdział z dedykacją dla Seoany i Nesti :) Za miłe słowa pod ostatnim rozdziałem :) Za to, że przeczytały i skomentowały  rozdział, za co jestem im wdzięczna <3 Cudownie jest przeczytać kochane słowa, które podnoszą na duchu :) Dziękuję *,* 



"Pomoc może nadejść z najmniej oczekiwanej strony..."
 - Zwiadowcy: Ziemia skuta lodem, John Flanagan.



~~*~~*~~*~~*~~

~~ Chris ~~

    Siedzieliśmy z Prue na kocu pod murem bardzo długo. Dziewczyna opierała głowę na moim ramieniu, patrząc na zachodzące za drzewami i budynkami szkolnymi słońce. Spoglądałem na nią od czasu do czasu, bawiąc się jej włosami. Nawijałem cienki kosmyk na swój palec, założyłem jej niesforne włosy za ucho, odgarnąłem wszystkie kosmyki na plecy, bym mógł widzieć całą jej twarz. A wyglądała naprawdę pięknie. Pomarańczowe światło odbijało się w jej niebieskich oczach, sprawiając, że błyszczały. Wyglądała na naprawdę odprężoną i zrelaksowaną. Uśmiechała się delikatnie, przez co wokół jej oczu zauważyłem maleńkie zmarszczki. Musnąłem opuszkiem palca te niewielkie bruzdy. Prue przymknęła oczy, delektując się moim dotykiem i jeszcze bardziej wtulając twarz w moją koszulę. Przejechałem palcem wzdłuż jej policzka, zatrzymując się na podbródku. Pochyliłem się nieco nad nią i pocałowałem ją. Dziewczyna szybko ujęła moją twarz w swoje dłonie, odwracając się w moją stronę. Wplotła palce między moje włosy. Moje dłonie powędrowały wzdłuż jej pleców aż dotarły do bioder. Delikatnie naparłem na nią. Dziewczyna położyła się na kocu a ja na niej. Całowaliśmy się namiętnie, poznając swoje ciała coraz bardziej natarczywie.
    Nie mam pojęcia, jak potoczyłaby się dalej sytuacja, gdyby nie zadzwonił telefon. Najpierw nawet nie oderwaliśmy się od siebie. Ale gdy dźwięk stał się wkurzający, odsunąłem się od dziewczyny i usiadłem obok, szukając po wszystkich kieszeniach telefonu. Prue jęknęła cicho, gdy przestaliśmy się całować.
    - Chociaż zobaczę, kto się dobija - powiedziałem, wyciągając telefon z przedniej kieszeni dżinsów. Spojrzałem na ekran, gdzie pojawił się numer telefonu Damiena. - Muszę odebrać. - Westchnąłem teatralnie i przejechałem palcem po wyświetlaczu. - No co tam? - odezwałem się już do chłopaka, który był po drugiej stronie.
    - Skończyliście już tę swoją schadzkę? - zapytał. W jego głosie słyszałem rozbawienie.
    - Nic ci do tego - odparłem tylko. - Mów, czego chcesz, bo jestem trochę zajęty.
    - Zwołaliśmy zebranie na strychu. Za piętnaście minut macie się tam pojawić, inaczej pójdziemy tam po was i was zgarniemy tak czy inaczej. Zrozumiano?
    - A nie moglibyście się obejść bez nas choć raz? - zapytałem bez nadziei. Od razu wiedziałem, jaką dostanie odpowiedź.
    - Nie. Tu chodzi o Shane'a i Chloe. Czyli musimy skorzystać z wiedzy i pomysłów wszystkich. Nawet tak mało rozwiniętych umysłowo jak ty.
    - Pożałujesz tych słów. Poczekaj, aż cię dopadnę. Zaraz tam będziemy i urwę ci głowę, bo coś mi się wydaje, że akurat twoja będzie nam zbędna - odpyskowałem, rozłączając się. - Idziemy! - zakomenderowałem szybko, podnosząc Prue z koca. Zwinąłem cały piknik w mgnieniu oka. Po chwili już byliśmy w drodze do szkoły.

***

    Wszyscy już znajdowali się na strychu. Jedni siedzieli na kanapie, drudzy na dywanie na podłodze, jeszcze inni na krzesłach. A Damien stał w najdalszym kącie pomieszczenia i spoglądał na drzwi wejściowe. Gdy przybyliśmy do pokoju, szybko odwrócił wzrok. Uśmiechnąłem się mimo woli. Przez cały czas próbowałem utrzymać poważny wyraz twarzy, ale jego niemała obawa rozbroiła mnie.
    - No w końcu się pojawiliście! - zawołała zniecierpliwiona Alice. Siedziała na kanapie razem z Becky i Tomem. Oparte plecami o mebel siedziały Bells i Jen. Na krzesełkach nieco dalej przycupnęli Filip i Alex.
    - Wcześniej nie mogliśmy. Przyszliśmy jak najwcześniej to było możliwe - wyjaśniłem. pociągając Prue za rękę, by poszła za mną. Usiedliśmy naprzeciwko kanapy na miękkim dywanie.
    - Ta jasne, nie musisz się nam tłumaczyć. Najważniejsze, że już jesteście - wtrąciła się Becky.
    - Zaczęliście już? - chciała wiedzieć Prue.
    - Nie, czekaliśmy na was. Chcieliśmy, by każdy był w temacie. Teraz możemy już zacząć - powiedziała Bella.
    - Ma ktoś jakiś pomysł, jak zrobić, by wizja Belli się nie spełniła? - zapytał Damien.
    - Musimy się do nich jakoś dostać, gdziekolwiek się teraz znajdują - powiedziałem.
    - Ameryki w tym momencie nie odkryłeś - zauważył mój przyjaciel. - Na to to chyba każdy wpadł, geniuszu - odparł z przekąsem.
    - Nie bądź taki cwany - odparowałem.
    - Chłopaki, uspokójcie się! - zawołała moja dziewczyna głośno. - Mamy tu poważny temat do obgadania a wy zachowujecie się jak jakieś dzieciaki z przedszkola!
    - Prue ma racje - poparła ją Bella.
    - Sorki - odrzekliśmy razem z Damienem jednocześnie. Spojrzeliśmy na siebie w tym samym momencie, uśmiechając się do siebie od ucha do ucha.
    - Myślę, że nie musielibyśmy się przedostawać do świata, w którym obecnie znajdują się Chloe i Shane - zastanawiała się na głos Alice.
    - Co masz na myśli? - zainteresowałem się. Wszyscy spojrzeli na blondynkę, czekając, aż przedstawi nam swój tok rozumowania. - Uważam - podjęła po chwili milczenia - że wystarczy, jak się z nimi w jakiś sposób skontaktujemy. Nie musimy się bezpośrednio narażać na to, że my także utkniemy w tamtym wymiarze. Po prostu możemy najpierw z nimi porozmawiać a następnie spróbować im pomóc przedostać się do naszego świata.
    - Okej, załóżmy, że to dobry pomysł - zaczęła Becky.
    - To jest dobry pomysł - wtrąciła się przyjaciółce Alice, podkreślając każde słowo.
    - Okej, jest dobry. Ale jak wcielić go w życie? W jaki sposób mielibyśmy się porozumieć między światami z Chloe i Shanem? - zadała kluczowe pytanie brunetka.
    - I tu na scenę wchodzisz ty. - Uśmiechnęła się do niej Alice. Tom, słysząc rozmowę dziewczyn, aż się zachłysnął powietrzem, gdy pojął, o co chodziło blondynce. Pokiwał z uznaniem głową, szczerząc zęby w stronę zadowolonej z siebie dziewczyny.
    - Naprawdę genialny pomysł - poparł ją. - Tylko myślisz, że się uda? - zapytał z powątpiewaniem.
    - Musi - odparła z przekonaniem. - Nie mamy innego wyjścia.
    - Hello! Mógłby mi ktoś w końcu wyjaśnić, na czym polega ten wasz cały genialny plan? - odezwał się trochę zły Damien.
    - I powiedzieć mi, co ja mam z nim wspólnego? - dodała Becky, spoglądając to na Toma, to na Alice niepewnym wzrokiem.
    - To proste. - Wzruszyła ramionami blondynka. - Pomagałaś Chloe otworzyć portal, który przeniósł ich do tamtego świata. Więc teraz musisz zrobić to samo... To znaczy nie to samo. Nie otworzyć portal, tylko za pomocą swojego ducha, skontaktować się z duchem Chloe.
    Spojrzała na ich niewyraźne miny, które wszystkie wyrażały to samo - zagubienie, zdezorientowanie i niedowierzanie. Tylko jeden Tom dalej zachęcał ją do głębszego tłumaczenia swojego planu.
    - Chodzi mi o to, że Chloe również musi mieć, jakieś powiązania z twoją rodziną, skoro tyle wiedziała na temat portalu, którego użyli w marcu. A skoro jest powiązana z twoją rodziną, to oznacza, że także i z tobą. A jeśli jest powiązana, to znaczy, że możesz się z nią bez problemu skontaktować.
    - No dobra, powiedzmy, że rozumiem sens tego, co powiedziałaś przed chwilą. To teraz pytanie do ciebie: jak ja niby mam to zrobić? Nigdy przecież czegoś takiego nie próbowałam - zaprotestowała słabo.
    - Powinnaś porozmawiać o tym ze swoją mamą - zasugerował Tom. - Ona na pewno będzie wiedziała, co zrobić w takiej sytuacji, jak ci pomóc.
    - Popieram - zgodziła się z Tomem Alice.
    - Dlaczego ja? - jęknęła brunetka.
    - Bo nie ja - odpowiedział mądrze Damien.
    - Baardzo śmieszne. Ha. Ha. Ha. Mówiłam poważnie - zirytowała się Becky. Spojrzała na swojego brata, który do tej pory siedział cicho. - A może byś mnie tak poparł? Albo chociaż w ogóle się odezwał? - naskoczyła na niego.
    - Ja? - zdziwił się nieco. Jego siostra pokiwała energicznie głową. - Uważam, że Alice miała dobry pomysł - zaczął ostrożnie. - Ale nie powinno wszystko być na twojej głowie. Musimy podzielić się obowiązkami. To jasne, że ty będziesz odgrywała główną rolę w całym tym przedstawieniu, ale to nie znaczy, że inni nie mogą ci pomóc.
    - A czy ktoś powiedział, że zostawimy ją bez pomocy? - zawołała Bella. - To jasne, że to dużo jak na jedną osobę.
    - Ja proponuję, byś razem z Filipem pogadała z mamą i wyciągnęła z niej wszystkie potrzebne nam informacje. Potem znowu się spotkamy i rozdzielimy resztę obowiązków. A tymczasem w każdej wolnej chwili każdy, podkreślam każdy, ma za zadanie szperać w bibliotece. Może znajdziemy coś ciekawego, co nam się przyda - rozporządziła Prue stanowczym głosem. - Wszystkim odpowiada taki układ? - zapytała dla pewności.
    - Jak najbardziej - odezwał się jako pierwszy Damien. Reszta pokiwała ochoczo głowami. Tylko Becky pozostawała z kwaśną miną.
    - Spokojnie, nie ma się czym stresować - zapewnił Filip, kładąc swoją dłoń na jej ręce. - Wszystko się uda. - Po chwili wahania w końcu i ona niechętnie skinęła głową.
    - No to mamy wszystko ustalone - powiedziałem, wstając z podłogi. - Mam nadzieję, że to oznacza koniec posiedzenia, bo zrobiłem się strasznie głodny. - Wyciągnąłem do góry ręce, prostując się i przeciągając. - Idziemy? - Spojrzałem na Prue, która już stała obok mnie.
    - Jasne. Jeśli oczywiście już możemy iść. - Rozejrzała się dokoła, szukając oznak sprzeciwu wśród zgromadzonych. Gdy go nie zauważyliśmy, pożegnaliśmy się i wyszliśmy z pokoju.

~~ Prue ~~

    Od razu ze spotkania poszliśmy do żeńskiego internatu, gdzie w małej kuchence przy salonie zrobiliśmy późną kolację, którą zjedliśmy, oglądając telewizję. Nie miałam pojęcia, co właściwie oglądaliśmy. Głowę cały czas zaprzątały mi myśli o Chloe i Shanie. Niby mieliśmy jakiś tam pomysł. Chłopaki uważali, że był dobry, ale ja i tak się martwiłam. I miałam się martwić dopóki tamta para nie stanie naprzeciwko mnie i nie zobaczę na własne oczy, że już im nic nie grozi.
    Siedziałam, opierając głowę o ramię Chrisa. Czułam się przy nim naprawdę bezpieczna. Nie zdziwiłam się więc, że zasnęłam.
    Gdy się obudziłam, wydawało mi się, że śniłam o Stylesie i Maliku, którzy razem coś kombinowali, byleby tylko się mnie pozbyć. Zobaczywszy jednak śpiącego obok mnie Chrisa, który wyglądał słodko i tak bezbronnie, od razu ten pomysł wyleciał mi z głowy. Potem, kiedy przypomniało mi się, że jednak coś takiego pamiętam, zgoniłam wszystko na przewidzenia i mary senne. I może gdyby nie to, zapobiegłabym dalszemu rozwojowi wypadków, który okazał się dla nas naprawdę tragiczny.

~~*~~*~~*~~*~~

    Heejooo :D Taki tam spojler na końcu rozdziału. Rozdział o dziwo pisało mi się przyjemnie. Czasami miałam jakieś zgrzyty, ale na szczęście udało mi się go skończyć. Jestem ciekawa Waszych opinii na jego temat.
    Tak więc do kolejnego!

czwartek, 13 listopada 2014

*27. "Czy coś się zmieniło względem wizji Bells?"

Rozdział z dedykacją dla tych, którzy na niego czekali. Mam nadzieję, że było Was chociaż kilkoro. I że tą dedykacją mam kogo przepraszać. A więc przepraszam, ale jakoś ostatnio nie miałam motywacji do tego, by cokolwiek na tego bloga pisać. No ale to jest dedykacja, nie użalanie się nad sobą. No więc rozdział z przeprosinami dla tych, którzy czekali tak długo na niego. 



"Skąd wiesz, czy to sens jakiś ma,
By drogą iść bez powrotu,
Ogień, który płonął, już zgasł,
A śmiech zamienia się w strach." - Grzegorz Hyży.



~~*~~*~~*~~*~~


~~ Prue ~~

    W sobotę wstałam dosyć wcześnie rano. Żeby nie powiedzieć, że prawie się nie kładłam. Owszem, położyłam się, ale nie potrafiłam zasnąć. Ciągle myślałam albo o wizji Belli, albo o swoim ojcu, który gdzieś daleko ode mnie może również myślami był ze mną. Przynajmniej miałam taką nadzieję.
    Niewyspana ubrałam się więc i po cichu wzięłam torbę z szafy po czym wyszłam z pokoju bladym świtem. W małej kuchence przy salonie zrobiłam sobie szybkie śniadanie, które w mgnieniu oka zjadłam. Przyrządziłam sobie także kanapki na drogę, które schowałam do torby. To samo zrobiłam z butelką wody, którą znalazłam w mini lodówce. Potem opuściłam kuchnię i skierowałam się w stronę wyjścia.
    Gdy już znalazłam się na dworze, pierwsze, co poczułam, to zimny wiatr targający moje włosy i sprawiający pojawienie się gęsiej skórki na ramionach i nogach. Choć byłam odporna na zimno to poczułam wiatr, co nieco mnie zdziwiło. Jednak nie na tyle mocno, bym zrezygnowała z wyprawy. Poszukałam ustronnego miejsca pod drzewem dębu i tam zaczęłam całą operację. Wyciągnęłam z kieszeni naszyjnik, który pozostał mi jako pamiątka po wizycie u Strażnika Bajek, i założyłam go na szyję. Wzięłam w palce wisiorek, na którym wyryte zostały wszystkie kontynenty świata i zaczęłam mocno myśleć o celu swojej podróży. Gdy poczułam, że unoszę się w górę, uśmiechnęłam się sama do siebie, nie przerywając życzenia.
   W końcu szarpnęło mnie w brzuchu, w okolicy pępka i już wiedziałam, że się przeteleportowałam. Gdy kołowanie w głowie ustało, otworzyłam oczy. To co zobaczyłam, zaparło mi na moment dech w piersiach. Stare, wapniowe ruiny zamku zewsząd otoczone zielonymi krzewami i wysokimi drzewami, rzucającymi cień na mury zdawały się być magiczne. Błękitne niebo, mocno świecące słońce, pogoda bez wiatru sprawiała, że chciało się tylko położyć pod drzewem i odpoczywać. Niestety nie miałam na to czasu. Musiałam znaleźć plemię Łowców Wampirów i z nimi porozmawiać.
    Powoli zeszłam więc ze stromej góry, na której wylądowałam i gdzie stały resztki zamku. Skierowałam się ku dolinie i płynącej leniwie w niej rzece. Wiedziałam, że takie plemienia osadzają się zwykle nad źródłami wody, by mieć ciągle do niej dostęp.
    Gdy stanęłam na brzegu strumyka, rozejrzałam się dookoła. Wciągałam powietrze, szukając jakiś dziwnych zapachów, które nie powinny być w tak naturalnej okolicy. W końcu mi się udało zidentyfikować zapach dymu z ogniska. Serce zabiło mi mocniej. Ruszyłam więc w tym kierunku żwawym krokiem. Tak mi było spieszno, by znaleźć się już na miejscu, że nie zauważyłam śliskiego kamienia na samym brzegu. Poślizgnęłam się na nim i wpadłam jedną nogą do wody.
    - Cholera! - warknęłam, wyciągając stopę z zimnej rzeki. Usiadłam na miękkiej trawie, nieco oddalając się wcześniej od strumyka. Ściągnęłam buta i skarpetkę i wycisnęłam z niej wodę. Potem założyłam z powrotem, modląc się w duchu, by Łowcy byli dla mnie mili i pozwolili wysuszyć rzeczy przed powrotem do domu.
    Z torby wyciągnęłam butelkę i zrobiłam łyk wody. Byłam już zmęczona podróżą. Nigdy nie lubiłam dużo chodzić. A tym bardziej po tak zdradliwym i nierównym terenie. W końcu jednak się przemogłam, wstałam z ziemi i ruszyłam dalej.
    Z dalszej trasy niewiele pamiętałam. Starałam się nie myśleć o samym marszu. Moje myśli krążyły wokół celu podróży, wokół przyrody, która mnie otaczała. A było tam naprawdę pięknie. I naprawdę żałowałam, że mi się spieszyło odnaleźć osadę Łowców.
    Co jakiś czas zatrzymywałam się i wciągałam głośno powietrze, starając się wywąchać kolejne dziwne zapachy i dla sprawdzenia, czy nie zboczyłam z niewidzialnej ścieżki. Ale nie. Przez cały czas szłam w dobrym kierunku, tropy nigdzie nie zawracały ani nie skręcały. Ciągnęły się nieustannie prosto.
    W pewnym momencie poczułam jakąś zmianę. Nie wiedziałam dokładnie, co to było ani dlaczego mnie coś powiadomiło o tym, ale zdawałam sobie sprawę, że to jest ważne i muszę się domyślić, o co chodziło. Więc przystanęłam na brzegu rzeki, rozglądając się dookoła. Szukałam w powietrzu jakiś zmian, ale nic mi niczego nie mówiło. Nadal wyczuwałam zapach dymu, nawet wydawał się intensywniejszy, ale nic poza tym.
    Nieco zrezygnowana i zmęczona przykucnęłam obok dużego kamienia, który częściowo był w wodzie, ale większa jego część wystawała nad powierzchnię. Patrzyłam, jak fale zimnej wody obijają się o niego, spłukując z niego cały kurz i brud, jaki mógłby się na nim pojawić. Przyglądając się płynącej rzece, dopiero po chwili dostrzegłam, że niedaleko, zaledwie o jeden krok znajduje się kolejny kamień, a potem następny, nieco większy. Serce zabiło mi mocniej, potwierdzając tym samym, że intuicja i tym razem mnie nie zawiodła. Miałam się tutaj zatrzymać, bo tak chciało przeznaczenie. Bo w tym miejscu było przejście na drugą stronę rzeki, z którego korzystali Łowcy.
    Szybko wstałam, rozprostowując nogi, które mi ścierpły. Ostrożnie weszłam na pierwszy kamień i powoli zaczęłam przechodzić na kolejne. Rzeka nie była szeroka, ale kamienie od wody zrobiły się śliskie i w każdej chwili mogłam wylądować w zimnej wodzie. Dlatego wędrówka zajęła mi parę minut. Gdy stanęłam z powrotem na ziemi, odetchnęłam z ulgą.
    Potem poszło już z górki. Szybko poszłam śladami pozostawionymi przez Łowców, którzy po swojej stronie rzeki już tak bardzo nie uważali i nie maskowali swoich śladów. Łatwo mogłam więc nimi podążać.
    Po tej stronie rzeki rosły drzewa i to bardzo gęsto. Ścieżka prowadziła w głąb lasu, gdzie było znacznie ciemniej niż na otwartej przestrzeni, gdzie wszędzie docierały promienie słoneczne. Ale nie cofnęłam się przed niczym. Ciągle szłam cały czas przed siebie.
    Gdy stanęłam na skraju polany, na której mieszkali Łowcy, rozejrzałam się dookoła. Na łące porozrzucane w równych odstępach zostały małe domki, wokół których krzątało się sporo ludzi. Zobaczywszy mnie, wszyscy zatrzymali się jak jeden mąż. Patrzyli na mnie z dziwnymi wyrazami twarzy, nie wyrażającymi żadnych emocji. Jakbym była dla nich obojętna. Ale dobrze wiedziałam, że nie jestem. Inaczej nie przerwaliby pracy, nawet nie zaszczyciliby mnie spojrzeniami.
    Nie musiałam długo czekać na to, by ktoś w końcu do mnie podszedł i zagadnął. Już po minucie może dwóch podbiegła do mnie młoda kobieta w zwiewnej sukience do kolan z delikatnego i lekkiego materiału. Skłoniła się, przystając przede mną. Odpowiedziałam jej tym samym gestem, uznając, że tak się wita u nich w klanie. Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie i pociągnęła za rękę za sobą.
    - Chodź, moja mama miała rację. Przyszłaś - powiedziała wesoło.
    Zaprowadziła mnie do jednego z większych domków, gdzie wokół stołu siedziało kilkoro członków rodziny. Gdy moje oczy przyzwyczaiły się do zmiany oświetlenia, ujrzałam kobietę, mężczyznę i dwójkę małych chłopców jedzących posiłek.
    - Dzień dobry - przywitałam się, kłaniając tak samo jak to zrobiła dziewczyna nie tak dawno. Kobieta zerwała się z krzesełka, na którym siedziała, podbiegła do mnie i chwyciła moją głowę w swoje dłonie, przyglądając mi się uważnie.
    - Moje dziecko - zawołała. - Ileś ty przeszła, żeby się tutaj dostać! Siadaj, na pewno jesteś głodna. Zaraz podam ci coś do jedzenia. Potem wysuszysz przemoczone ubrania przy ogniu.
    - Nie jestem głodna. Nie chcę też sprawiać kłopotu. Przyszłam tu, by dowiedzieć się czegoś o swoim ojcu. Czy jest tutaj? - zapytałam, próbując się wyrwać z chwytu kobiety. Widząc moje nieudane próby, właścicielka domu puściła mnie, ale nadal mi się uważnie przyglądała.
    - Nie, twojego ojca tutaj nie ma. I nie było. Ale wiem, że go poszukujesz. Ta wieść dotarła dawno przed tobą do tutejszej społeczności. Niestety nie możemy ci w niczym pomóc. Możemy tylko cię nakarmić i życzyć powodzenia w dalszych poszukiwaniach. Proszę, siądź z nami, zjedz coś - zachęcała. Ale musiałam odmówić. Czas mnie naglił.
    - Przykro mi, ale nie mogę. Powinnam wracać. Dziękuję. Mam nadzieję, że wkrótce wpadnę na trop ojca i dojdę do niego - powiedziałam smutno. Kobieta to zauważyła i uściskała mnie serdecznie, pocieszająco. - Do widzenia! - pożegnałam się, wyrwawszy się z jej uścisku.
    - Bądź ostrożna i uważaj na siebie! - zawołała za mną. Pomachałam jej, odwróciwszy się, idąc już w stronę dróżki, którą weszłam na polanę.

***

    Po powrocie do domu udałam się w jedyne spokojne miejsce o tej porze. Do stajni. Tam usiadłam obok boksów dla koni i zaczęłam wysyłać modlitwy i prośby do Nyks. O cierpliwość, o to, by mój ojciec się odnalazł. Ale i o oczyszczenie moich myśli, o uporządkowanie ich, bo od jakiegoś czasu w mojej głowie panował kompletny chaos. A ten bałagan przeszkadzał mi w racjonalnym myśleniu.
    Gdy wróciłam z wyprawy było około jedenastej rano. Wyszłam ze stajni po trzeciej po południu. Miałam naprawdę dużo do przemyślenia. Ale dużo mi to pomogło. Uspokoiłam się, nabrałam wiary. I choć moje myśli nadal pozostawały niepoukładane, to odzyskałam część spokoju ducha, który był jak zbawienie.
    Kierując się do internatu, wśród drzew wypatrzył mnie Chris, który pomachał do mnie, gdy nasze spojrzenia się spotkały i zawołał moje imię.
    - Hej, Prue! Wszędzie cię szukałem. Gdzie byłaś? - zapytał, podbiegając do mnie. Wziął mnie w ramiona, przygarnął do siebie  i pocałował namiętnie w usta.
    Uwielbiałam go. Jego pocałunki zawsze przynosiły mi frajdę i radość, ale gdy wtedy się do mnie zbliżył, zrozumiałam, że nie jestem z nim szczera i nie zasługuję na jego uwagę, na to zaangażowanie, z jakim mnie do siebie przytulał.
    Odsunęłam się od niego delikatnie. Starałam się go nie urazić, odrzucając go od siebie, ale chciałam, by zrozumiał przekaz. I chyba mi się udało, bo choć był zdziwiony, uśmiechał się do mnie szczerze.
   - To jak, dowiem się, gdzie byłaś, czy to kolejna słodka tajemnica, której nie możesz mi wyjawić? - ponowił pytanie, łapiąc mnie za rękę i ciągnąc za sobą w kierunku wysokich, szumiących drzew.
    - Ja po prostu byłam niedaleko. Musiałam w samotności poradzić się w pewnych sprawach Nyks. - Starałam się mówić prawdę, bo miałam serdecznie dość kłamstw. Zwłaszcza gdy musiałam je wypowiadać do najbliższych mi osób. Z drugiej jednak strony nie mogłam mu powiedzieć o swoich wyprawach. Jeszcze nie teraz, nie na tym etapie poszukiwań. Według niego nie powinnam się łudzić tym, ze mój ojciec  gdzieś jest i żyje, czekając aż go odnajdę. Więc przeplatałam prawdę z kłamstwami, próbując jeszcze bardziej się nie pogrążyć. - Tyle się ostatnio wydarzyło. Miałam nadzieję, że Nyks pomoże mi poukładać myśli, żebym mogła racjonalnie myśleć i z głową podejść do swoich problemów.
    - I co, udało ci się? - zainteresował się. Pokręciłam ze znużeniem głową.
    - Niestety nadal jestem tak samo głupia jak wcześniej. - Westchnęłam.
    - Wcale nie jesteś głupia! - zaoponował szybko. - Tylko zmęczona ciągłymi problemami, które cały czas zwalają ci się na głowę.
    Uśmiechnęłam się do niego smutno.
    - Skąd wiedziałam, że tak powiesz, co?
    - Bo mnie bardzo dobrze znasz. A skoro mnie tak dobrze znasz to może powiesz mi, gdzie idziemy? - zapytał ze śmiechem. Przez cały czas dopisywał mu dziwnie wesoły nastrój. Nie wiedziałam, co o tym myśleć. Czy coś się zmieniło względem wizji Bells?
    - Nie mam pojęcia, dokąd mnie porywasz - stwierdziłam cicho, wypatrując okazji do zadania nurtującego mnie pytania.
    - To dobrze, bo to miała być niespodzianka.
    Szliśmy dalej w milczeniu. Przysłuchiwałam się odgłosom dobiegającym z otaczającej nas przyrody. Ptaki wesoło ćwierkały. Wiatr poruszał gałązkami drzew, sprawiając, że głośno szumiały. Czułam moc promieni słonecznych na swojej skórze, trawę pod stopami. Mogłam wyczuć zapach skoszonej trawy i kwitnących kwiatów wokół nas. Było naprawdę pięknie.
    Zatrzymaliśmy się obok wschodniego muru, naprawdę daleko od szkoły a blisko lasu za ogrodzonym terenem naszej szkoły. Zobaczyłam rozłożony na ziemi koc a na nim kosz piknikowy. Spojrzałam zdezorientowana na Chrisa.
    - Pomyślałem, że powinnyśmy spędzić ze sobą choć trochę czasu tylko we dwoje. Dobrze nam to zrobi, gdy odpoczniemy od tych wszystkich problemów i nie będziemy o nich myśleć przez chwilę. Potem usiądziemy i jak nowo narodzeni szybko wymyślimy plan działania. Podoba ci się?
    Miejsce wybrał idealne. Z drugiej strony muru rosło wielkie rozłożyste drzewo, które rzucało cień, pochylając się nad rozłożonym kocem. Na terenie szkoły rosły wokół niewielkie krzaki, oddzielając to miejsce od reszty i sprawiając, że stawało się naprawdę prywatne.
    - Jest idealnie - wyznałam szczerze, czując poczucie winy. Przytuliłam się do chłopaka, ukrywając przed nim swoją twarz w jego koszuli. To musiało się jak najszybciej skończyć! Musiałam znaleźć ojca i powiedzieć o wszystkim Chrisowi. Bo naprawdę nienawidziłam mieć przed nimi tajemnice.

~~*~~*~~*~~*~~

    Hej, nie przedłużając, zachęcam do głosowania w ankiecie!

środa, 8 października 2014

*26. "Zrobimy to jutro?"

Dziękuję za wspaniałą zabawę! Było mega super, śmiesznie i zabawnie, i wszystko :D Pierwsza taka nasza impreza i zaliczam ją do jak najbardziej udanych <3 Dziękuję ♥



"Ocalałeś nie po to, aby żyć." - Zbigniew Herbert. 



~~*~~*~~*~~*~~


~~ Narracja trzecioosobowa ~~

    Kolejny dzień w dziwnej krainie mijał im spokojnie. Od rana oboje byli zajęci swoimi obowiązkami; Shane poszedł z Kartikiem do pracy, a Chloe pomagała Felicity w domu. Gdy po kolacji wrócili do swojej chatki, byli zmęczeni i jedyne, o czym marzyli to gorąca kąpiel i sen. Niestety, na kąpiel nie mogli liczyć, nie w tym świecie, gdzie ludzie oszczędzali na czym tylko się dało, nawet na opale i wodzie czy jedzeniu. Ale nawet o śnie mogli zapomnieć, przynajmniej na razie, bo obiecali sobie rano, że wieczorem usiądą razem przy stole i porozmawiają o ich położeniu i szansach na powrót do domu.
    Usiedli więc naprzeciwko siebie. Miny mieli niewesołe, ale chyba nikt, na ich miejscu, by się nie cieszył. Podpierając głowy rękami i mrugając szybko powiekami, patrzyli na siebie niemal nieprzytomnie. Żadne z nich nie miało ochoty pierwsze się odezwać.
    Shane wyciągnął przed siebie rękę i dotknął nią ciepłej i delikatnej dłoni Chloe. Dziewczyna wzdrygnęła się nieznacznie, bo gest zaskoczył ją. Spojrzała mu w oczy, starając się powstrzymać ziewnięcie. Zauważyła w jego tęczówkach zmęczenie połączone z determinacją. Jego słowa potwierdziły tylko to, że dziewczyna nie dostała sennych majaków.
   - Musimy się stąd wydostać, nie podoba mi się atmosfera tego miejsca. To nie jest normalne, że codziennie wieczorem jesteśmy tak zmęczeni, że nie mamy na nic siły. Tutaj jest coś nie tak, nie mam pojęcia co, ale najwyższy czas się dowiedzieć i temu czemuś przeciwstawić.
    Chloe pokiwała półprzytomnie głową. Zgadzała się z chłopakiem w stu, a nawet może i więcej, procentach, ale po prostu nie miała siły na choćby odrobinę wyraźniejszy gest. Przyglądając się uważnie twarzy Shane'a, zauważyła, że w jego oczach już nie widać takowego zmęczenia, które ją ogarniało. Wyglądało to tak, jakby otoczka, która spowijała go, powodując brak sił, stopniowo się ulatniała. Zdawało jej się, że czuł się dużo lepiej, po chwili nawet się do niej uśmiechnął, zaciskając jej mocniej palce na dłoni, by dodać jej otuchy.
    - Musisz uwierzyć, że to nie jest normalne - szepnął. - To tylko zły czar, który musisz przezwyciężyć. Mnie się to już udało. Teraz tylko ty. Pomogę ci, nie bój się. Po prostu mi zaufaj.
    - Ufam ci - powiedziała bez zastanowienia.
    - To dobrze, a teraz powtarzaj za mną. - Wziął głęboki wdech i kontynuował. - To się nie dzieje naprawdę. To nie jest normalne. To tylko magia, która zaraz przestanie działać.
    - To się nie dzieje naprawdę. To nie jest normalne. To tylko magia, która zaraz przestanie działać. - mówiła cicho i szybko.
    - I jeszcze raz. To się nie dzieje naprawdę... - poinstruował Shane. Dziewczyna powtórzyła zdania jeszcze kilka razy. Dopiero wtedy i z niej spłynęło zmęczenie przytłaczające jej barki. Zaczerpnęła głośno powietrza, które po chwili wypuściła z delikatnym świstem. - Udało się! - zawołał chłopak, wstając szybko z krzesła, które przewróciło się, powodując mnóstwo hałasu. Przeszedł naokoło stół i wziął w ramiona nieco zdziwioną Chloe. Jej krzesło również się przewróciło, gdy zakręcił nią wokół własnej osi. Po chwili wahania wtuliła się w niego, wdychając znajomy zapach jego ciała. Niekontrolowany chichot wymknął jej się z ust.
    - Co to było? - zapytała, gdy chłopak w końcu odstawił ją na miejsce. Postawili krzesła znów na swoim miejscu i usiedli na nich. Shane spojrzał na nią, uważnie jej się przyglądając. Chciał się upewnić, że cały czar prysł.
    - Najwidoczniej ktoś nie chce, żebyśmy się stąd wydostali - zauważył.
    - Ktoś, albo coś - zasugerowała Chloe, próbując sobie to wszystko poukładać w głowie.
    - Nie, to na pewno był człowiek - powiedział przekonany chłopak. - A raczej jego magia, ale na pewno czar rzucił człowiek. Nie ma nigdzie, nawet w innym wymiarze, tak potężnej magii, która utworzyłaby się bez pomocy czarodzieja. Pytanie tylko, kto jest na tyle zdolny i silny, by móc nas tak omamić?
    - Naprawdę myślisz, że ktoś tutaj ma magiczną moc? - zapytała z powątpiewaniem dziewczyna.
    - To inny wymiar, magiczna kraina, tutaj wszystko jest możliwe - odparł.
    - Więc pewnie domyślasz się, kim może być ta osoba? - powiedziała Chloe, próbując zastanowić się, na kogo mógłby stawiać Shane.
    - To chyba oczywiste, że chodzi o Merrina - odezwał się głośno.
    - Nie jestem tego taka pewna - powiedziała nieprzekonana.
    - No a kto, jak nie on? - zirytował się nieco Shane. - Przecież to chyba oczywiste. On jest tym całym ich wodzem, czy jak on się zwie w ich kulturze. To on nimi przewodzi, więc najbardziej prawdopodobne jest to, że to on będzie miał moc.
    - Myślisz? - Dziewczyna zaczęła dostrzegać prawidłowość rozumowania przyjaciela. - Jak się tak zastanowić, to możesz mieć rację - przyznała. Chłopak skinął głową i uśmiechnął się do niej. - To co w takim razie robimy?
    - Sam jeszcze nie wiem. Moglibyśmy spróbować skontaktować się z Becky. Chyba będziesz potrafiła to zrobić?
    - Ja tak, ale nie jestem pewna, czy Becky z tamtego okresu, do którego się przenieśliśmy, będzie umiała odebrać prawidłowo sygnał czy wiadomość. Z tego, co widziałam przy rzucaniu zaklęcia, miała niewielkie pojęcie o rodzinnej magii. Nie wydaje mi się, żeby od tamtej pory coś się pod tym względem zmieniło.
    - Kurde, faktycznie. Wyglądała na zdezorientowaną wtedy. Myślałem, że było to związane ze śmiercią Davida i naszym odejściem. Nie sądziłem, że jeszcze się niczego o waszej rodzinie nie dowiedziała - wyraził swoje niemałe zdziwienie. Oparł się wygodnie - na tyle, na ile to było możliwe - o drewniane oparcie krzesła i podrapał po głowie, zastanawiając się, co by w takie sytuacji zrobić. - A mogłabyś skontaktować się z jej mamą? Ona na pewno wiedziałaby, co zrobić. No i przez nią dotarlibyśmy do reszty. Gdybyśmy poprosili ją, by opowiedziała o wszystkim Prue, Becky czy Alice...
    - Mogę spróbować, ale nigdy czegoś takiego nie robiłam. Wcześniej wiązałam się tylko z mamą, a i to nie zawsze działało. - Posmutniała. Chciała być pomocna Shane'owi. Chłopak myślał za nich dwóch, więc ona pragnęła przynajmniej czynem mu to wszystko wynagrodzić.
    - Zadziała - powiedział chłopak z taką pasją, że i Chloe uwierzyła, że jej się uda nawiązać kontakt z mamą Becky. - Wierzę w ciebie - szepnął, nachylając się ku niej i patrząc prosto w oczy. Przez plecy dziewczyny przeszedł przyjemny dreszcz.
    - Okej, będę potrzebowała chwili ciszy i spokoju, paru ziół, przynajmniej dwie świece i kredę. Fajnie by było, gdybym miała też kryształy, pomogłyby mi utrzymać kontakt dłużej niż normalnie, ale w naszym przypadku nie zdobędziemy kryształów. Nie tutaj. - Westchnęła. - Zioła mogę jutro skombinować. Felicity mi pomoże. Gorzej będzie ze świecami... - zastanawiała się.
    - Popytam, może coś się wykombinuje, nie martw się. Ty zajmij się roślinami, a ja przyniosę świece - zaproponował. Dziewczyna kiwnęła głową na znak zgody. - Zrobimy to jutro?
    - Tak, im szybciej, tym lepiej. Wynośmy się stąd zanim stanie nam się coś złego, bo coś czuję, że im dłużej tu jesteśmy, tym bardziej coś nam zagraża. Nie mam pojęcia, czym miałoby być to zagrożenie, ale niewątpliwie się zbliża. Z każdym dniem jest coraz bliżej...
    - Mam nadzieję, że nasz plan wypali.
    - Musi. Inaczej zostaniemy tu na zawsze. A ja nie chcę się tutaj zestarzeć. - Wzdrygnęła się na samą myśl o pozostaniu w krainie Kartika i Felicity.
    - Razem damy radę - zapewnił ją, dotykając czule jej dłoni. Chloe delikatnie się zarumieniła, ale starała się nie okazać, jak duże zrobił na niej wrażenie jego dotyk. Uśmiechnęła się tylko szeroko, zaglądając przez chwilę w jego oczy. Potem spuściła wzrok na ich złączone ręce na stole. - Chyba powinniśmy się już położyć. Jutro wielki dzień, musimy być wypoczęci - odezwał się po chwili milczenia. Chloe kiwnęła tylko głową. Wstała szybko od stołu, podeszła do łóżka, gdzie ściągnęła swoją sukienkę i zamiast niej założyła cieniutką halkę do spania. Szybko położyła się na łóżku i przykryła szczelnie kołdrą. Nie lubiła zakładać swojej "pidżamy", bo odsłaniała więcej niżby chciała pokazać. Wstydziła się paradować półnago, zwłaszcza, że Shane, który jej się podobał, co chwila na nią spoglądał.
    Chwilę potem i chłopak położył się na łóżku. On nie miał problemu z nagością. Spał bez koszulki, jedynie w krótkich a la spodenkach. Wyciągnął się wygodnie na łóżku, spoglądając w sufit, jedną rękę trzymał zgiętą w łokciu pod głową, a druga leżała na jego brzuchu.
    - No to dobranoc - powiedziała pierwsza Chloe, przewracając się na bok, plecami do chłopaka. Ten spojrzał na nią z błądzącym w kącikach ust uśmiechem.
    - Dobranoc - szepnął, zapatrzony w burzę ciemnych włosów rozrzuconych na poduszce i nagich ramionach dziewczyny. Podniósł rękę, bo poczuł dziwną potrzebę odgarnięcia kosmyków z jej ciała, ale powstrzymał się w ostatniej chwili. Odłożył więc z powrotem rękę na brzuch i wpatrywał się zamyślony w sufit drewnianej chatki.

***

    Chloe siedziała jak na szpilkach, czekając na powrót Shane'a. Z pomocą Felicity zebrała wszystkie potrzebne jej zioła, które potem związała w bukiecik. Znalazły się w nim między innymi szałwia, sosna i lawenda. Teraz leżały na wyszorowanym rano stole.
    Dziewczyna przyszykowała już wszystko. Przedmioty, które mogłyby przeszkadzać, odsunęła na boki tak, że w pomieszczeniu znalazło się mnóstwo wolnej przestrzeni. Postanowiła, że razem z Shanem przesuną pod ścianę jeszcze stół. Sama nie dałaby sobie z nim rady, ponieważ był za ciężki.
    Na piecu w rogu kuchni stałął garnek pełen smakowitej potrawki, którą dziewczyny dzisiaj przyszykowały na kolację dla Shane'a i Kartika. Chloe wzięła trochę do domu, wymigując się błahostkami od wspólnej wieczerzy. Wolała od razu po jedzeniu zająć się rytuałem, a gdyby spędzili kolację u młodej pary, na pewno tak szybko by nie wyszli.
    Chloe tak bardzo się zamyśliła, że dopiero Shane, wchodząc do chatki, wytrącił ją z tego stanu względnej błogości.
    - Cześć! - zawołał od progu. Powiesił kurtkę na wieszaku przy drzwiach, ściągnął buty, by nie nabrudzić w całej kuchni i przeszedł dalej. Jeszcze trochę rozkojarzona brunetka spojrzała na przyjaciela, nie wiedząc, co zrobić. - Co jest do jedzenia? Jestem strasznie głodny! - jęknął, siadając przy stole. Dopiero wtedy Chloe zorientowała się, co musi zrobić. Pobiegła szybko do piecyka, z garnka nałożyła na dwie miseczki potrawki i jedną postawiła przed Shanem a drugą tam, gdzie miała siedzieć. Potem między nimi położyła pokrojony świeży chleb po czym usiadła, podając chłopakowi łyżkę.
    Zaczął jeść niemal od razu. Westchnął błogo, gdy napakował sobie pełną buzię mięsa i pieczywa. Dziewczyna pokręciła tylko głową, uśmiechając się nieznacznie. Również wzięła do ust pierwszy kęs chleba i łyżkę potrawki. Smakowała pysznie, zupełnie inaczej, niż wszystkie inne potrawy, które uchodziły za specjały kuchni tejże krainy. Była normalna, bez żadnych gadzich wydzielin czy zielonych glonów i mchów. Zwykła potrawka z freliwów i warzyw z dodatkiem ziół, które dziewczyny zebrały w lesie i na łące.
    Gdy skończyli, Chloe szybko posprzątała ze stołu, po czym przenieśli go nieco na bok. Wtedy pośrodku pomieszczenia zrobiło się mnóstwo wolnego miejsca.
    - Przyniosłeś świece? - zapytała, gdy położyła poduszkę na podłodze, gdzie miała usiąść w trakcie rytuału.
    - Jasne. Pikuś. Mam chyba z pięć, powinny być dobre, nie wiem, nie znam się na tych waszych obrzędach. - Wzruszył ramionami, wyciągając z torby pięć białych świec.
    - Idealnie - pochwaliła chłopaka, biorąc od niego świece i stawiając w odpowiednich miejscach - Na północy, południu, wschodzie i zachodzie, a jedną przy poduszce. Potem przyniosła bukiecik z ziół i palącą się szczapę z piecyka, którą zapaliła wszystkie knoty świec, a następnie i rośliny. Gdy tylko się zajęły ogniem, zdmuchnęła płomień, by zioła zaczęły się dymić. W powietrzu unosił się przyjemny zapach szałwii, sosny i lawendy, który oboje z lubością wdychali.
    Gdy dziewczyna miała już wszystko przy sobie, usiadła na poduszce w chmurze dymu. Wygładziła zmiętą kartkę, na której zapisała wcześniej wymyślone zaklęcie komunikacji. Z bijącym głośno i mocno sercem wypowiedziała wyraźnie słowa zaklęcia. Zamknęła oczy, by móc skupić się na magii. Po chwili poczuła na odsłoniętej skórze lodowaty powiew wiatru. Uniosła powieki i zobaczyła szalejący na wietrze płomyk świecy. Spojrzała przerażona na przyjaciela. To nie tak miało wyglądać. Coś poszło nie tak jak powinno.


~~*~~*~~*~~*~~

     Hej, miałam nie dodawać, ale ja miewam takie odpały. Postanowiłam dodać, ale co dalej to nie wiem. Prawie nikt nie zadeklarował się, że będzie czytał jak będę dodawała. No nic, nie będę tutaj znowu przetaczać mojej przemowy.
    Mam nadzieję, że podoba Wam się takie żerowanie, żerujcie dalej, śmiało.
    NO I ANKIETA! GŁOSUJCIE.

środa, 24 września 2014

Filmik!

Hej, moja koleżanka z pokoju z bursy zrobiła dzisiaj zarąbisty filmik o Prue i Chrisie. Klikajcie, oglądajcie i piszcie swoje wrażenia po jego obejrzeniu. Jest króciutki, więc nie zajmie Wam dużo czasu. Niecała minuta. Więc czekam na komentarze na temat filmiku i poprzedniego rozdziału. Natalia bardzo się ucieszy, gdy ocenicie jej filmik :D

https://www.youtube.com/watch?v=xkD8pHgJYKY





Czekam  na Wasze opinie, a tymczasem dobranoc!<3
Zuza ♥

sobota, 13 września 2014

*25. "Byli młodzi, wyglądali niewinnie."

Tyle się zastanawiałam, komu zadedykować ten rozdział! Nie mogłam jakoś sprecyzować, komu miałabym podziękować. Tyle się ostatnio działo - nowa szkoła, nowi znajomi w bursie i klasie, nowi nauczyciele i wychowawcy. To wszystko jest dla mnie takie obce i abstrakcyjne, że co chwila zadaję sobie pytanie "Co ja tu, do jasnej ciasnej, robię?". Nie mogę się przyzwyczaić. I chyba dlatego chciałabym zadedykować rozdział tym, którzy na pewno nie wiedzą, że prowadzę bloga - tylko jedna koleżanka z pokoju wie, ale jak na razie nie dałam jej linka :D - tym, którzy pomagają mi przetrwać i przyzwyczaić się do nowej sytuacji :) Dla moich kumpeli z bursy - i kolegom zza ściany, którzy pół nocy potrafią przegadać i przewalić w ścianę :D Dla tych nowych, kochanych osóbek z klasy, z którymi narzekałyśmy na nauczyciela od wfu, który na pierwszej lekcji - po organizacyjnej - kazał nam biegać i robić jakieś głupie ćwiczenia :) Dziękuję za wszystko, bo bez tych osóbek chyba bym nie przetrwała do tego momentu, w którym teraz się znajduję i piszę do Was. Dziękuję z całego serducha! ♥



"A żyć możesz tylko dzięki temu, za co mógłbyś umrzeć." - Antoine de Saint-Exupery



~~*~~*~~*~~*~~

~~ Bella ~~

   Pierwszy dzień sierpnia zaczął się nadzwyczaj upalnie. Od samego rana żar lał się z nieba, którego nie przesłaniała ani jedna chmurka. Od czasu do czasu zawiał ciepły wiatr i poruszył liśćmi w koronach drzew, ale zdarzyło się to sporadycznie. Przez południowe lekcje nikt nie potrafił się skupić, nawet nauczyciele mylili się częściej niż zazwyczaj. Nikomu się nic nie chciało. Każdy wolałby ten czas spędzić w cieniu drzewa nad rzeką albo morzem, a nie w dusznej sali lekcyjnej.
   Dopiero, gdy zeszliśmy do podziemnej klasy, w której odbywały się zajęcia praktyczne, odetchnęliśmy. Było tam o wiele zimniej niż na górze, a przez okna nie prażyło słońce - bo tych okien przecież nie było.
    Od dwóch tygodni mieliśmy nowe zajęcia praktyczne. Wcześniejsze były fajne, ale nie za bardzo wymagające. Wtedy, oczywiście, uczyliśmy się, ale w zakresie podstawowym, panowania nad naszymi mocami. Teraz to już nie były przelewki. Trudziliśmy się przez dwie godziny codziennie, by zachować kontrolę nad mocami. Nasza nauczycielka wymyśliła bardzo prosty i ciekawy pomysł na naukę. Alex potrafił kopiować i używać mocy, która została w jego kierunku "wysłana". I tak chłopak ćwiczył z nas najciężej, ale jego moce wymagały praktyk.
    Na początku każdy po kolei podchodził do niego i używał swojej mocy przeciw chłopakowi. Pozostali mieli za zadanie skupić się przed walką. Czasami ktoś próbował coś wyczarować, ale w większości oszczędzali siły na Alexa. Gdy zauważyła, że Alex bez większego problemu odpierał ataki nawet najlepszych uczniów o potężnych mocach, zaproponowała, byśmy podchodzili do niego parami. I właśnie byliśmy na etapie par. Przed walką ustalaliśmy między sobą kolejność ataków, by Alex nie potrafił się zorientować, z której strony nadejdzie pierwsza napaść.
    Chłopak miał niemały problem z nową metodą, ale uczył się szybko i często rozgryzał nasze plany już po kilku rundach. Nie było z nim łatwo. I za to go tak uwielbiałam.
    Gdy reszta klasy odprężała się, skupiała siły, ja miałam za zadanie wywołać jakąś, choćby najmniejszą wizję. Do tej pory nigdy ich nie miałam na zawołanie, ale nauczycielka stwierdziła, że warto próbować. No i próbowałam, ale z marnymi skutkami. Czasami wydawało mi się, że obraz staje się czarno-bały, ale nadal widziałam salę, w której  przebywaliśmy na zajęciach, moich kolegów z klasy i pełną materacy wokół.
    Od czasu do czasu nauczycielka pozwalała mi na przerwę, w trakcie której atakowałam Alexa. Chociaż nie można chyba tego nazwać atakiem. Po prostu starałam się zmienić swoją postać, a chłopak kopiował moją moc i stawał się wymyśloną przeze mnie osobą.
    Bardzo podobały mi się takie zajęcia. Czułam wtedy, że magia jest blisko, znacznie bliżej niż zazwyczaj. Potrafiłam niemal zobaczyć kolorowe niteczki wokół ludzi, gdy używali swoich mocy. To głupio brzmi, ale na zajęciach czułam się sobą. Byłam Zmiennokształtną w całej krasie.
    Z reguły zajęcia szybko mijały. I tak było i tym razem. Nim się obejrzałam, spocona wychodziłam z sali i szłam za tłumem na górę. Im wyżej wchodziliśmy, tym robiło się coraz goręcej. Na szczęście skończyliśmy lekcje, więc mogliśmy w końcu iść, położyć się w cieniu i spać. O niczym innym nie marzyłam bardziej niż o popołudniowej drzemce w jakimś chłodnym, przyjemnym miejscu.
    - To co robimy? - zapytała Jenn, idąc obok mnie. Była pełna energii mimo tak wyczerpujących zajęć.
    - Nie mam na nic siły. Nawet jeść mi się odechciało, choć byłam taka głodna. - Westchnęłam. - Chyba pójdę do pokoju. Muszę tam trochę posprzątać, bo dzisiaj nie mogłam znaleźć zeszytu od angielskiego.
    - Naprawdę będziesz siedzieć w domu jak jest taka piękna pogoda? - zawołała oburzona. Pokiwałam tylko głową. - W takim razie będę musiała znaleźć sobie innego towarzysza. Alex? - zapytała, spoglądając na chłopaka idącego po mojej drugiej stronie.
    - Sorki Jen, ale mnie też się nic nie chce. Ale na obiad to bym jednak poszedł...
    - Przykro mi, trafiłaś pod zły adres. Może Becky będzie miała czas i ochotę z tobą poleniuchować, co? - zaproponowałam jej, bo nie chciałam, by sama szwendała się nie wiadomo gdzie. Czasami była naprawdę nieodpowiedzialna.
    - Czemu nie. - Wzruszyła ramionami. - W takim  razie do zobaczenia później! - krzyknęła i pobiegła w tylko sobie znanym kierunku.
    - To jak, idziesz ze mną na ten obiad? - spytał Alex, gdy zostaliśmy sami.
    - A co jest?
    - Nie wiem, ale jeśli chcesz wiedzieć, musisz iść ze mną na stołówkę i sprawdzić - odpowiedział cwanie. Uśmiechnęłam się tylko, splotłam nasze place i, pociągając go za sobą, ruszyłam w stronę wyjścia z budynku.

***

    Obiad był jak zwykle pyszny, ale nie potrafiłam zjeść go całego. Upał nie sprzyjał apetytowi. Przynajmniej mojemu, bo Alex zjadł za nas dwóch. Czasami nie mogę się nadziwić, ile dorastający chłopcy potrafią zjeść. Gdzie im się to jedzenie mieści, skoro są chudzi jak patyki. Od jakiegoś czasu zastanawiałam się nad tym i nic nie wymyśliłam. Tak po prostu jest i już.
    Po posiłku razem z Alexem poszliśmy do mnie do pokoju, który dzieliłam z Jen. Zwykle było tutaj miło i przytulnie, ale nie tym razem. Pomieszczenie zostało zagracone różnymi rzeczami, wszędzie walały się ubrania i ręczniki, poplątane kable leżały pośród sterty płyt, które rano wyciągnęła moja współlokatorka, bo szukała tej jednej jedynej, która oczywiście schowana była na samym spodzie szuflady. Tak się spieszyła do szkoły, że niczego nie posprzątała. Z reguły zawsze lubiłam mieć utrzymany porządek w pokoju, bo wtedy można szybko wszystko znaleźć, ale mieszkając z Jen, nauczyłam się, że istnieją tacy ludzie, którzy w bałaganie orientują się bardziej niż w porządku. To właśnie dlatego nie lubiła sprzątać i to należało do moich obowiązków.
    Zgarnęłam część rzeczy z łóżka, by mieć gdzie usiąść. Torbę z książkami położyłam na podłodze obok szafki nocnej, niemal uginającej się od wszelakich książek. Przymykając powieki, opadłam na łóżko, zapominając chwilowo o bałaganie i czekającym mnie sprzątaniu. Alex położył się obok mnie, odgarnął mi włosy z twarzy i delikatnie pocałował.
    Mogłabym tak odpoczywać całymi godzinami w objęciach Alexa, ale po chwili dotarło do mnie, że powinnam wziąć się za pracę. Pokój sam się przecież nie posprząta. Powiedziałam więc to chłopakowi, wyrywając się z jego ramion.
   - Pomogę ci - zaofiarował się. - A potem razem możemy odrobić lekcje. A gdy szybko się uwiniemy, starczy nam czasu na odpoczynek. - Uśmiechnął się chytrze. Coś kombinował i zaczynałam się bać, co jego mądra głowa tym razem wymyśliła. Ale nie skomentowałam tego w żaden sposób. Po prostu wydałam mu polecenia, które od razu zaczął spełniać. Wyniósł śmieci i zaczął układać płyty i zwijać wszystkie kable, gdy w tym czasie ja układałam w szafie ubrania.
    Mieliśmy dużo pracy, ale uwielbiałam spędzać czas z Alexem a on ze mną i robota szła nam szybko. Nim się obejrzałam, wszelkie zalegające łóżka i stolik rzeczy znalazły się na swoich miejscach. Na koniec pozmiatałam podłogę i wytarłam stolik. Potem zmęczona położyłam się na podłodze, od której bił zbawienny w ten upalny dzień chłód. Przymknęłam na chwilę powieki, a gdy je otworzyłam, zobaczyłam pod łóżkiem niezidentyfikowany cień. Wzięłam szczotkę z rękę i wygarnęłam spod łóżka szarą, luźną bluzkę. Nie należała do mnie. Do Jen na pewno również nie, bo nie gustowała w takich rzeczach. Więc kogo była? Chyba nikt inny nie mógł zostawić ubrania w naszym pokoju.
    Wzięłam bluzkę do ręki, siadając z nią oparta plecami o łóżko. Gdy tylko się wyprostowałam, świat zawirował mi przed oczami.
    Zobaczyłam czarno-bały obraz z szarą poświatą, czy ramką dookoła. Nie słyszałam żadnych dźwięków ani głosów. Tylko delikatny szum, który tylko sporadycznie zmieniał się w pojedyncze słowa.
    Widziałam wielki stos drewna, na środku łąki, z którego środka wystawał jeden wysoki drąg,  wokół którego zgromadzali się dziwnie ubrani ludzie. Mężczyzna stojący najbliżej miał szeroki uśmiech na twarzy, cieszył się z czegoś, co za chwilę miało się odbyć na jego oczach. Nie wszyscy jednak mieli wesołe miny. Większość ze zgromadzonych czułą trwogę, bali się. Nie wszystkim było do śmiechu. Dwoje młodych ludzi stojących na uboczu ściskało się. Dziewczyna płakała rzewnie w ramię chłopaka.
    Wszyscy ludzie trzymali w dłoniach symboliczne gałązki, które według tradycji powinny wrzucić do wielkiego ogniska, gdy to zostanie rozpalone w podzięce bogom. Wódz trzymał najgrubszą gałąź, nie tylko dlatego, że jako przedstawiciel plemienia miał taki obowiązek. Dokładanie przysłowiowej oliwy do ognia sprawiało mu przyjemność. W tym przypadku oliwa nie była przysłowiowa, zastępował ją kawał grubego drewna.
    Nic nie rozumiałam ze swojej wizji dopóki na scenę nie wkroczyło kilku wysokich mężczyzn, prowadząc między sobą związanych ludzi. Byli młodzi, wyglądali niewinnie. Przerażenie widziałam w ich oczach i łzach dziewczyny.
    Tłum rozstąpił się, pozwalając nowoprzybyłym zbliżyć się do ułożonego stosu drewna. Poprowadzili ich do słupa stojącego na środku i przywiązali ich do niego grubymi sznurami, przez które z nadgarstków poleciała im krew. Następnie wszyscy się cofnęli na bezpieczną odległość. Jeden z mężczyzn wziął do ręki palącą się pochodnię i podpalił najcieńsze gałązki, które szybko zajęły się ogniem. Przerażona krzyknęłam, widząc, jak pomarańczowe języki lizały kolejne kłody drewna. Dym unosił się wysoko ponad ognisko. Usłyszałam wrzask młodej dziewczyny, którą jej mąż przytrzymywał, by nie zrobiła niczego głupiego. Sama również zaczęłam płakać.
    Mój płacz się nasilił, gdy zawiał wiatr i odsłonił ciała spalanych na stosie osób. Zawyłam głośno, gdy rozpoznałam w ich rysach znajome twarze.
    Zamknęłam oczy.

***

    Wizja skończyła się szybko. Długo jednak nie potrafiłam się pozbierać po tym, co zobaczyłam. Cały czas rzewnie płakałam, ignorowałam pytania i łagodzące słowa Alexa. Pozwoliłam mu się przytulić. Siedzieliśmy tak dobre parę minut, dopóki się nie uspokoiłam na tyle, by móc racjonalnie myśleć. Załzawionymi oczami spojrzałam na chłopaka, nie wiedząc, jak miałam mu przekazać tragiczne wieści.
    - Bells, co zobaczyłaś? - zapytał z troską, wycierając mi delikatnie z policzków łzy.
    - To... to było straszne - wyjąkałam. Pokręciłam głową, starając się wszystko sobie poukładać w głowie. - Muszę zobaczyć się z Prue, Chrisem, Becky i pozostałymi. Nie chcę tego kilka razy powtarzać. To byłoby za trudne.
    Alex pokiwał tylko głową. Pociągając nosem, wyszłam za nim z pokoju. Po drodze dzwonił do wszystkich i ustalał miejsce spotkania. Ja tymczasem starałam się ogarnąć i zrozumieć pewne sprawy. Nie udało mi się to, ale miałam nadzieję, że gdy powiem o mojej wizji reszcie, pomogą mi rozwiązać nasuwające się problemy i pytania.
    Gdy przybyliśmy pod wielki, rozłożysty dąb, oddalony od wszystkich budynków szkolnych, pozostali już tam byli. Niektórzy siedzieli na trawie, inny przechadzali się nerwowo, zapewne zastanawiając się, po co ich wezwaliśmy. Spojrzeli na nas wyczekująco.
    - Mam wam do przekazania straszne wieści. Może lepiej będzie, jeśli usiądziemy - zaproponowałam na początek. Wszyscy posłusznie spoczęliśmy na trawie. Dopiero wtedy zaczęłam opowiadać swoją wizję, co chwila się wzdrygając. Nie wspominałam im tylko o tym, że wiem, kim byli skazani.
    - Jak myślisz, dlaczego miałaś tę wizję? Myślisz, że uda nam się ich uratować? - zapytała Alice. - Przecież ich nawet nie znamy, nie wiemy, gdzie ich szukać. Nie posiadamy podstawowych informacji. - Pokręciła głową z niedowierzaniem.
    - Mamy jedną, najważniejszą - zaprzeczyłam. - To są osoby, które bardzo dobrze znamy. Myśleliśmy, że wrócili bezpiecznie do domu, ale niestety tak się nie stało i teraz grozi im poważne niebezpieczeństwo.

~~*~~*~~*~~*~~

   Hej :) Mam nadzieję, że rozdział jest okej. Jestem chora i nie czuję się na siłach, by go w jakikolwiek sposób sprawdzić.
    Ale muszę znaleźć siłę, by Was opierniczyć! Tylko jedna osoba skomentowała poprzedni rozdział przez dwa tygodnie!!! Dzisiaj jedna z dziewczyn, której blogi czytam, pisała o tym samym. Ja rozumiem, szkoła, praca domowa, inne obowiązki, ale widzę, że czytacie. A skoro czytacie to macie czas na to, więc ta kolejna sekunda więcej nie powinna Was zbawić. Naprawdę tego nie rozumiem. Kompletnie. Cały czas Was proszę, ale widzę, że zdecydowanie nie chcecie docenić tego, że staram się na czas dodawać rozdziały. Bo gdybym pisała dla siebie to pisałabym kiedy miałabym czas. A chcę zadowolić Was. I staram się jak mogę wygospodarować czas na napisanie choć paru zdań dziennie. A Wy tak mi się odpłacacie. Przemyślcie to sobie. Bo za wejście do kina trzeba zapłacić. Za kupno książki też. W blogosferze zapłatą są komentarze, ale nie wszyscy chcą tego przestrzegać. To tak, jakbyście coś ukradli lub weszli na salę kinową bez biletu. Pomyślcie, nie jest tak?

sobota, 30 sierpnia 2014

*24. "Chyba nie mogę powiedzieć nie, prawda?"

Ostatnio minęły dwa lata, odkąd zaczęłam blogować i chciałam podziękować wszystkim tym, którzy się do tego przyczynili. Te dwa lata odmieniły moje życie diametralnie! Nawet nie spodziewałam się, że tak bardzo. Ale wszystko zmieniło się na dobre. Były wzloty i upadki, ale życie na tym polega, nie? Raz na wozie, raz pod wozem. :) Dlatego dziękuję Wam za to, że byliście ze mną, znosiliście moje kaprysy, lepsze lub gorsze dni. No i oczywiście tradycyjnie dziękuję za pomoc, wsparcie, komentarze, tyle wyświetleń. Za porady, komplementy i po prostu to, że jesteście ze mną, Dziękuję z całego serca za te dwa lata. I mam nadzieję, że będą kolejne dwa, choć nigdy nic nie wiadomo. Ale bardzo chciałabym za dwa lata pisać podobne podziękowania skierowane do tych samych osób i do tych nowych, które jeszcze, mam nadzieję, przybędą ♥ Thanks! ;* 




Fajnie jest mieć nadzieję, nawet jeśli wiemy, że to co chcemy, jest niemożliwe, ale niefajnie jest się rozczarować. 



~~*~~*~~*~~*~~

~~ Becky ~~


    Nancy zostawiła mnie w skrzydle szpitalnym przez całą niedzielę. Wyjść mogłam dopiero w poniedziałek w samo południe po masie badań i pytań. Dopiero, gdy lekarka upewniła się, że już doszłam do siebie, wypuściła mnie. 
    Czułam się słaba. Bardzo słaba. Ale nie na tyle wyczerpana, by całymi dniami leżeć na łóżku pod czujnym okiem pielęgniarek. Nudziło mi się ciągłe zadawanie pytań, opowiadanie ciągle tej samej historyjki, że czuję się dobrze. Ale miałam czas, by wszystko przemyśleć. Zdążyłam się zorientować w niewielu rzeczach, bo mało pamiętałam ze swojej przemiany. Tylko uspokajający głos Louisa gdzieś w moim umyśle, który mnie wspierał i mówił, że wszystko będzie okej. Dzięki naszej więzi dowiedziałam się, że przez moje moce zapalił się. Tak normalnie go zapaliłam. Choć nie było widać płomieni, to chłopak czuł je w sobie. Przeraziło mnie to nie na żarty, bo Wampira ogień mógł zabić. Louis jednak czuł się po tym dobrze. Znacznie lepiej niż ja. Gdy się skupiłam na nim, odczuwałam jego emocje. Martwił się o mnie. A on był zdrowy. 
    Oczy wróciły do swojej poprzedniej zielonej barwy kilka godzin po przemianie. Obudziwszy się w niedzielę rano, zobaczyłam siedzącą obok mnie Alice, która uśmiechnęła się i powiedziała:
    - Znów są szmaragdowe!
    Nie miałam pojęcia, o co jej chodziło, ale wytłumaczyła mi, widząc moją zdezorientowaną minę. Czyżby bali się, że czerwone oczy zostaną mi na zawsze? Miałabym tęczówki jak głodny Wampir, którzy szykuje się do ataku... 
    Nancy w niedzielne popołudnie przeprowadziła ze mną straszną rozmowę. Mówiła coś o tym, że nie chciałam się przemienić, że opierałam się naturze. Nie potrafiłam jej uwierzyć, ale po jakimś czasie przyznałam jej racje. Gdzieś we mnie głęboko, na dnie serca zachowałam żal do naszej wilczej strony, do magii, która się z tym związała. Nadal nie mogłam sobie poradzić ze śmiercią Davida, choć bardzo się starałam przyzwyczaić się do tej myśli, nie potrafiłam żyć, nie myśląc o jego bezwładnym ciele, zakrwawionej białej koszuli, pustych oczach. Przemiana to udowodniła. 
    Starałam się przywołać miłe i wesołe wspomnienia związane z moim byłym, by móc tylko je zachować, a te złe wyrzucić. Znalazłam ich dużo, ale nie potrafiłam pozbyć się pozostałych, które zalewały moją głowę, gdy tylko się nie kontrolowałam. Wszystko wróciło. Było tak, jak tuż po śmierci Davida. Coś odblokowało zaporę, którą zbudowałam, a za którą znajdowały się te wszystkie złe rzeczy. Potrzebowałam czasu, by odbudować mur i znów schować za nim smutne wspomnienia. 
    Przez cały kolejny tydzień dochodziłam do siebie, dużo odpoczywałam i jadłam zdecydowanie więcej. W piątek wieczorem czułam się już całkowicie zdrowa. Nic mnie nie bolało, nie słaniałam się na nogach przy każdym kroku i nabrałam kolorów na twarzy. Wróciłam do wersji przed przemianą tylko tej nieco przygaszonej i zmartwionej. I oczywiście z nowymi mocami. 
    Szłam między drzewami, oglądając się dokoła. Nadal nie mogłam wyjść z podziwu nad moim nowym wzrokiem, słuchem i węchem. Czułam, słyszałam i widziałam wszystko znacznie wyraźniej. Czułam się tak, jakbym wcześniej była ślepa, głucha i bezwonna i dopiero teraz otworzyła oczy, uczy i nos na świat. Zdążałam na moją pierwszą lekcję panowania nad mocą. Do tej pory uczyłam się tylko podnoszenia i opuszczania tarcz oraz empatii, która, nawiasem mówiąc, w ogóle mi nie wychodziła. Po prostu nie potrafiłam wyczuć tak jak Prue emocji innych. Taki już mój los. Ale nie przejmowałam się tym za bardzo. Starałam się skupić przed zajęciami. To było dla mnie najważniejsze. Nie chciałam, by kolejnym razem, gdy w jakiś sposób stracę panowanie nad sobą, ucierpiał Louis. Lub ktoś inny z mojego otoczenia.
    Weszłam do jednej z klas, gdzie czekał już na mnie mój nauczyciel. On również władał ogniem i Stark zaproponował, by pomógł mi choć na początku przyswoić swój żywioł. Ucieszyłam się z tych lekcji. I choć każdy Zmiennokształtny inaczej przejawiał swoją moc, to niektóre były do siebie podobne.
    Chłopak, a raczej mężczyzna okazał się przystojnym, wysokim brunetem o ciemnej karnacji. Gdy weszłam, podniósł na mnie swój wzrok i zobaczyłam niebieskie oczy, delikatny zarost na jego szczękach, uśmiechniętą twarz i białe zęby, których nie powstydziłaby się żadna gwiazda filmowa. Siedział na materacu, oparty o ścianę. Na sobie miał zwykły szary podkoszulek i czarne luźne dresy oraz czarne trampki.
    - Cześć, jestem Jesse Avery - przywitał się, wstając, gdy podeszłam nieco bliżej niego. - Stark poprosił mnie, bym pomógł ci z twoją nową mocą. - Uśmiechnął się serdecznie.
    - Tak, dziękuję. Nazywam się Becky - przedstawiłam się, ściskając jego wyciągniętą dłoń. - To od czego zaczynamy? - zainteresowałam się.
    - Na początek usiądźmy. - Wskazał materac, na którym siedział, kiedy przyszłam. Posłusznie spełniłam jego prośbę. Usiedliśmy naprzeciwko siebie, po dwóch stronach materaca. Jesse przyglądał mi się uważnie i w skupieniu. - Zaczniemy od czegoś łatwego. Najpierw musisz nauczyć si panować nad sobą. Byle stres czy zdenerwowane może wywołać pożar. A tego nie chcemy, prawda? - Potwierdziłam skinieniem głowy. - No dobrze. Teraz zamknij oczy i pozbądź się wszelkich myśli. - Przez chwilę patrzyłam, że sam robi to samo. - Becky - odezwał się cicho. Zamknęłam więc posłusznie oczy, zrelaksowałam się i starałam pozbyć wszystkich nawiedzających mój umysł myśli. Lecz nie było to takie proste. Gdy przestawałam o czymś myśleć, za chwilę jakieś wspomnienie zakłócało mój spokój i zaczynałam o nim rozmyślać.
    Siedzieliśmy tak dobre piętnaście minut, a ja nie potrafiłam się skoncentrować i rozluźnić, bo cały czas mnie coś dekoncentrowało. Irytowało mnie to, że nie potrafię choć na chwilę o wszystkim zapomnieć.
     - Chyba musimy wymyślić coś innego, bo widzę, że kiepsko ci to idzie - zauważył Jesse. Gdy otworzyłam oczy, on trzymał w ręce szklaną miskę, w której znajdował się kawałek papieru. Nawet nie zorientowałam się, kiedy wstał, by przynieść naczynie. - Patrz - szepnął cicho, koncentrując się na kartce wewnątrz miseczki. Nie miałam pojęcia, na co patrzeć. Czy na niego, czy na pojemnik, czy może jeszcze gdzie indziej? Moją uwagę przykuł jednak jego spokój, rozluźnione ręce, delikatnie trzymające miskę. Wyraz twarzy miał poważny i skupiony.
    I nagle kartka papieru stanęła w ogniu. Pomarańczowe języki oplatały białą powierzchnię, zmieniając jej kolor na czarny. Na koniec z papieru została odrobina popiołu na dnie miski. Ogień zniknął gdy tylko wypaliło się paliwo.
    Byłam pod wrażeniem. Nie mogłam ukryć, że bardzo mi zaimponował.
    - Pomyślałem, że skoro nie umiesz nie myśleć o niczym to musisz mieć jakiś przedmiot, na którym będziesz mogła skupić uwagę. Myślę, że coś takiego będzie bardziej okej dla ciebie - powiedział, podając mi miseczkę i nową kartkę papieru. Gdy na mnie spojrzał, zauważyłam znikające z jego tęczówek pomarańczowe nitki. - Słyszałem, że podczas przemiany zapaliły ci się ręce - zainteresował się.
     - Chyba każdy już o tym słyszał - mruknęłam pod nosem, wpatrując się w popiół.
    - Chodzi mi o to, że ja wzniecam ogień, patrząc na coś. Może ty musisz tego czegoś dotknąć? Albo na przykład tylko wycelować ręką - zastanawiał się. - Twoja moc, tak jak większości Zmiennokształtnych, koncentruje się w dłoniach. Dopiero po wielu latach niektórzy potrafią moc przenieść na inne części ciała.
    - Z tobą też tak było? - zapytałam.
    - Nie, moja moc od razu pochodziła z oczu. Pamiętam, jak pierwszy raz podpaliłem mojemu współlokatorowi pościel tylko dlatego, że zabrał moją ulubioną koszulkę. - Zaśmiał się, przypominając sobie czasy, kiedy jeszcze chodził do szkoły. Po chwili otrząsnął się i znów spojrzał na mnie przytomnym wzrokiem. - To jak, jesteś gotowa? Wiesz, co robić.
    - Chyba nie mogę powiedzieć nie, prawda? - odezwałam się cicho. Jesse uśmiechnął się tylko. - No to do roboty. - Westchnęłam. Zamknęłam na chwilę oczy, a gdy je otworzyłam, postawiłam przed sobą miseczkę z kartką w środku. Wyciągnęłam rękę w jej stronę. Skupiłam się tylko na niej, nie widziałam klasy, w której siedzieliśmy ani Jessego. Tylko moja ręka i miska z kawałkiem papieru. Nic więcej nie istniało.
    Poczułam przepływającą przez moją rękę moc po dobrych paru minutach. Myślałam, że niedługo opuszczę rękę, bo zaczęła mnie boleć, gdy nagle poczułam mrowienie w palcach i samotna iskierka wyleciała z mojego wskazującego palca i wylądowała w misce, wypalając swoim ciepłem dziurę w papierze. Na więcej nie miałam siły. Ręka opadła na kolana, wypuściłam głośno powietrze i zamknęłam oczy.
    - Bardzo dobrze - pochwalił mnie Jesse.
    - Jestem zmęczona. Nie wiedziałam, że magia zabiera tyle energii - powiedziałam, pocierając palcami skronie.
    - To normalne na początku. To duży wysiłek z twojej strony. Ale wkrótce wszystko powinno się unormować i zapalenie czegoś przyjdzie ci z łatwością.
    - To dobrze. Nie wiem, czy przeżyłabym, gdybym miała za każdym razem się tak męczyć.
    - Na dzisiaj to koniec. Cieszę się, że się poznaliśmy i że udało ci się przywołać choć tę małą iskierkę.
    - Ja też. Myślę, że następnym razem będzie lepiej. A właśnie, kiedy następny raz? - zainteresowałam się.
    - Za tydzień. Mam dużo pracy w tygodniu, a ty chyba powinnaś nabrać nowych sił na kolejną lekcję. Do zobaczenia w sobotę!
    - Cześć - pożegnałam się i wyszłam z klasy, pozostawiając Jessego samego na materacu.


~~ Prue ~~

    Stałam na skraju wielkiej przepaści, przede mną znajdował się wiszący most, wąski na jakiś metr i chyboczący się na wietrze. Szare skały, które mnie otaczały to wapienie, którymi szczycił się Park Narodowy Tsingy de Bemaraha. Mapa wskazywała to miejsce na Madagaskarze jako siedzibę kolejnego klanu Łowców. Liam teleportował się właśnie w to miejsce - na skraj wąwozu, w którym normalnie rosły różnego rodzaju wysokie drzewa.
    Słońce prażyło niemiłosiernie. Na wyprawę musiałam założyć odpowiednie buty, w których mogłabym chodzić po skałach i nie skręcić kostki. Były one strasznie grube i gorące, ale starałam się nie myśleć o uwięzionych w nich stopach, bo od razu robiło mi się ciepło.
    Zerknęłam na Liama, który stał tuż nad przepaścią i spoglądał w dół. Wcześniej sprawdził wytrzymałość mostu, po którym musieliśmy przejść, by przedostać się na drugą stronę. Most wydawał się stabilny i nie powinien runąć, gdy tylko byśmy na niego weszli, ale i tak się bałam. No bo nigdy nic nie wiadomo z takimi mostami. W każdej chwili mógł się zawalić, a ja umrzeć. Liam pewnie wyszedłby z upadku z paroma bliznami, które po chwili by się zagoiły, więc się nie miał czym przejmować. Nie to co ja, śmiertelna.
    - Powinniśmy ruszać - zauważył chłopak. - Idziesz pierwsza czy ja mam to zrobić?
    Przełknęłam głośno ślinę, posłałam mordercze spojrzenie w stronę mostu i ruszyłam powoli w jego kierunku.
    - No to idę - odezwałam się nieco drżącym głosem. Zrobiłam parę kroków do przodu. Złapałam się lin, które były na wyciągnięcie ręki i weszłam na pierwsze deski. Most zakołysał się. Stałam kila chwil, nie ruszając się, by most się ustabilizował i zrobiłam kolejne parę kroków. Poczułam, jak Liam wchodzi na pierwsze deseczki.
    - Spokojnie, jestem tuż za tobą - starał się mnie uspokoić. Oddychałam głęboko i nie patrzyłam w dół tylko przed siebie na odległy koniec mostu.
    Poruszając się powoli, krok za kroczkiem, w końcu stanęłam na wapiennej skale, spomiędzy której wyrastały gdzieniegdzie niskie krzaki. Usiadłam obok jednego, uważając, by nie zedrzeć sobie skóry. Nie chciałam, by Liam poczuł krew. Nie miałam pojęcia, jak by zareagował.
    Odpoczęłam chwilę, napiłam się wody, bo ze strachu zaschło mi w gardle. Potem ruszyliśmy dalej. Wspinaliśmy się na ostre skały po najbardziej dogodnych szlakach. Szliśmy długo, nim stanęliśmy przed lekko opadającym w dół stoku. W dolinie widziałam gęsty las, z których gdzieniegdzie wystrzelały w górę pojedyncze skały i przylegające do nich jeziora. Powietrze pachniało świeżością, było czyste, niezanieczyszczone.
    Zaczęliśmy schodzić po zboczu, gdy słońce delikatnie przechyliło się ku zachodowi. Były godziny popołudniowe, lecz nie miałam pojęcia, która dokładnie. Niespiesznie zeszliśmy ze szczytu i stanęliśmy na skraju wielkiej puszczy. Zdałam się na instynkty Liama. Skierowaliśmy się w prawą stronę, dokładnie ze wskazówkami mapy.

***

    Szybko dotarliśmy do wioski, która położona była niedaleko małego jeziorka, otoczonego ze wszystkich stron głazami i drzewami. Społeczność okazała się jeszcze mniejsza niż u poprzednich Łowców i mniej gościnna. Bali się niekoniecznie mnie, ale tego, że przyjaźniłam się z Wampirem - ich wrogiem numer jeden. Nie ugościli mnie tak jak poprzedni Łowcy. Na wejściu odpowiedzieli, że nie było u nich mojego ojca i że nie wiedzą, gdzie może być. Wszyscy spoglądali na mnie nieufnie, gdy próbowałam zapytać o coś więcej. Więc odpuściłam i uciekłam stamtąd do Liama.
    Byłam zła. Na Łowców, którzy tak mnie potraktowali, na siebie, bo gdzieś w głębi duszy miałam nadzieję na to, że może na Madagaskarze złapiemy trop ojca. Nie łudziłam się tym, że tak szybko go odnajdziemy, ale myślałam, że może coś wskaże nam drogę, którą powinniśmy podążać przy dalszych poszukiwaniach. Nic takiego jednak się nie stało.
    Liam, odczytując moje emocje dzięki Skojarzeniu, wiedział jak się czułam. Nie odzywałam się do niego, bo byłam pewna, że zaczęłabym krzyczeć i wszczęłabym kłótnię. A tego bardzo nie chciałam. Musiałam sobie poradzić sama ze swoimi uczuciami. I Wampir chyba to rozumiał, bo w drodze powrotnej nie zapytał mnie o nic.
    - Musimy jak najszybciej wyruszyć w kolejną podróż - zdecydowałam, gdy przeteleportowaliśmy się na tyły Common Grounds. Zmieniłam trekingowe buty na białe trampki za kostkę.
    - Nie powinniśmy tak często znikać. Raczej ty nie powinnaś. Ja jakoś się wytłumaczę przed Louisem i Niallem, ale tobie będzie coraz trudniej. Zaczną węszyć. A skoro nie zamierzasz im powiedzieć i chcesz dalej utrzymać to w tajemnicy to, według mnie, na razie powinniśmy odpuścić. Proponuję wybrać się co najmniej za dwa tygodnie. - Przyglądał mi się uważnie. Wiedziałam, co zauważył. Moją niecierpliwość, zdecydowanie i zdenerwowanie. Chciałam wyruszyć niemal od razu. To prawda, zdawałam sobie sprawy, że chłopak miał dużo racji, ale dla mnie najważniejsze było odnalezienie ojca, nie patrząc na konsekwencje. Postanowiłam jednak, że nie będę się upierać.
    Liam czuł moją walkę ze samą sobą. I gdy w końcu wygrała strona, której kibicował, uśmiechnął się.
    - Muszę już wracać - odparłam. - Nie chcę, by się o mnie martwili w szkole. To do zobaczenia! - pożegnałam się i odeszłam jak najszybciej od Liama. Nie chciałam, by zauważył, że próbowałam go oszukać.

Jesse
~~*~~*~~*~~*~~

    Cześć, cześć :) Macie rozdział :) Mam nadzieję, że jest okej. Nie potrafiłam kompletnie opisać kolejnej wyprawy Prue i Liama. Jakoś tego nie mogłam wyczuć. Mam nadzieję, że jednak Wam się spodoba :)
    Od poniedziałku już szkoła, niestety. Muszę Wam powiedzieć, że, choć będę się starała nadal dodawać posty co dwa tygodnie, to może być i tak, że się nie wyrobię. Wiecie, będę mieszkać w internacie i nie mam pojęcia, czy będę miała warunki do pisania w tygodniu. A weekend chciałabym też trochę odpocząć... Ale na pewno Was nie zostawię. To byłby dla mnie za duży ból :)
    Pozdrawiam Was serdecznie!
Zuza♥

piątek, 15 sierpnia 2014

*23. "Ogień je unicestwiał, niszczył moje serce. "

Z dedykacją dla Sweet Berry. Wiesz, nie znam Cię zbyt dobrze, więc tekst będzie krótki, ale chcę Ci podziękować choć tak za wspaniałe słowa w Twoich komentarzach, które podniosły mnie na duchu :) Odkąd zaczęły się wakacje, miałam coraz mniej komentarzy i gdy myślałam, że już nikt nie czyta, pojawiłaś się Ty. Dziękuję Ci z całego serducha za fantastyczne komplementy. No i urzekł mnie Twój awatar! *,* ♥



Ogień i Lód.
Jedni mówią, że świat zniszczy ogień.
Inni, że lód.
Iż poznałem pożądania srogie,
Jestem z tymi, którzy mówią: ogień.
Gdyby świat zaś dwakroć ginąć mógł,
Myślę, że wiem o nienawiści 
Dość, by rzec: równie dobry lód
Jest, by niszczyć
I jest go w bród.
- Robert Frost.


 ~~*~~*~~*~~*~~

~~ Louis ~~

    Siedziałem i oglądałem telewizję z Liamem, gdy to się stało.
    Zaczęło się od niewinnego bólu głowy. Jednak że byłem Wampirem, nigdy tego nie doświadczyłem. Dlatego nieco się wystraszyłem. Syknąłem cicho, łapiąc się dłońmi za skroń. Zmrużyłem oczy. Nigdy nie bolałam mnie głowa, lecz instynktownie wiedziałem, że coś jest nie tak. Lecz nie mogłem nic na to poradzić. W końcu żadne zwykłe leki, które łykają ludzie, nie działały na Wampiry takie jak ja. Zacząłem się wiercić na kanapie, co przykuło uwagę Liama. Chłopak przyjrzał mi się uważnie. Gdy spytał, co mi się stało, szybko, lecz z trudem, mu odpowiedziałem. Zmartwił się. Zaczął wypytywać o różne rzeczy, lecz trudno było mi się skupić na jego dociekliwych pytaniach.
    Usłyszałem dzwonienie w uszach, gdy fala bólu odeszła. Wtedy zacząłem gorączkowo zastanawiać się, dlaczego przydarzyło mi się coś tak dziwnego. Zanim kolejna fala bólu zalała moją głowę, zdążyłem zadać Liamowi pewne pytanie.
    - Czy myślisz, że to może mieć coś wspólnego z tym, że Becky przechodzi przemianę? Minęły już dwa tygodnie od jej urodzin, a ona nadal się pierwszy raz nie przemieniła. Myślisz, że to już? Że mogę to tak odczuwać?
    - W końcu jesteście Skojarzeni - mruknął. - Sądzę, że twoja teoria ma sens. Tylko czy Becky faktycznie przechodzi przemianę? - zastanawiał się.Oczywiście Liam wiedział, że skojarzyłem się z dziewczyną. Nie ukryłbym tego przed nim. Poza tym musiałem mieć kogoś, komu mógłbym się zwierzać. A miałem tylko jego, Nialla i Becky. Nikogo więcej.
    - Uważam, że tak. Ten ból, on nie jest normalny. Nie tylko ze względu na to, że jestem Wampirem i to nie możliwe, ale również dlatego, że nie czuję, jakby to mnie bolało tylko kogoś. Nie potrafię tego opisać. Po prostu tak się czuję. Sam nie wiem, ale jeśli ja odczuwam to tak silnie, to nawet wolę sobie nie wyobrażać, co przeżywa Becky. - Wzdrygnąłem się. Nie rozmawialiśmy wiele. Liam przypatrywał mi się uważnie, gdy ja zamknąłem oczy, bo jasne światło mi przeszkadzało. Tak samo jak dźwięk telewizora. Kazałem przyjacielowi go wyłączyć. Posłuchał mnie. Lecz nadal mi coś przeszkadzało, choć w pokoju zapanowała cisza. Wtedy uzmysłowiłem sobie, że to nie mnie przeszkadzał hałas tylko Becky. Starałem się ją jakoś wesprzeć, dać jej do zrozumienia, że byłem przy niej w tych ciężkich chwilach, ale nie wiedziałem, jak tego dokonać. Cały czas mnie coś blokowało, zagradzało dostęp do jej umysłu. Czułem tylko jej ból, złe samopoczucie, bezsilność i ulatniającą się gdzieś chęć walki.
    Gorąc, jaki zalał moje ciało, bardzo mnie zaskoczył. Nigdy nie czułem takiego ciepła we wnętrzu swojego ciała. Nigdy nic ani nikt mnie tak nie rozgrzał. Na początku wydawało mi się, że to przyjemne uczucie, lecz po chwili, gdy temperatura wzrosła, zmieniłem zdanie. Coś spalało mnie od środka. Wypalało moje wnętrzności. Momentami aż czułem płomienie, które lizały niebijące, zimne serce. Nie topniało jednak pod wpływem gorąca. Ogień je unicestwiał, niszczył moje serce. Niczego nie rozumiałem. Dlaczego tak nagle nie mogłem oddychać? Czy to aby na pewno była przemiana? Jeśli tak, to dlaczego działo się tyle niewyjaśnionych rzeczy. Nie sądziłem, że pierwsza przemiana to coś tak okropnego. Oczywiście wśród Wampirów krążyły plotki na ten temat, ale nigdy te opowieści nie były tak drastyczne!
    Nagle wszystko ustało. Zaczerpnąłem głośno powietrza. Nie potrzebowałem tlenu, by przeżyć, ale wtedy czułem ogromną potrzebę wzięcia pełnego oddechu. Może z przyzwyczajenia. Może dlatego, że do tej pory odczuwałem wszystkie emocje Becky, że podzielałem jej odruchy. Ona była śmiertelna i musiała oddychać.
    W tamtej chwili przestały mi się udzielać uczucia Becky. Trochę mnie to zdezorientowało i wystraszyło. Szybko oczyściłem więc umysł z wszelkich myśli i odnalazłem umysł dziewczyny. Już nic nie blokowało mi wejścia do niego. Bez problemu tam wszedłem. Nie miałem pojęcia, w jakim była stanie, ona nie potrafiła mi tego powiedzieć. Jedyne, co mogłem zrobić, to podniesienie jej na duchu. Ciągle, aż do znudzenia powtarzałem jej, że wszystko będzie dobrze, że jestem przy niej, że jej nie zostawię. Miałem nadzieję, że wkrótce, jeśli już nie wtedy, wszystko z nią będzie w porządku i znów ujrzę jej uśmiechniętą od ucha do ucha twarz, ciemne włosy, które okalały opaloną, szczupłą twarz, wąskie, różowe usta i zielone oczy otoczone wachlarzem gęstych, czarnych rzęs. Miałem nadzieję...


~~ Prue ~~

     Stałam nad Becky. Patrzyłam na jej nieruchome ciało, skulone w kłębek. Martwiłam się o nią. Z tego, co pamiętałam, moja przemiana przebiegła bez żadnych komplikacji. Nie musiałam nawet zostawać na noc w skrzydle szpitalnym pod czujnym okien Nancy. Z Becky było inaczej. Źle znosiła przemianę. Lekarka wyjawiła mi, że bała się, że dziewczyna odrzuca przemianę. Tak naprawdę wcale nie chciała się przemieniać.
    Wstrząsnęła mną ta informacja. Becky nie pragnęła być jednym z nas? Przecież to absurd! Ona kochała magię. Uwielbiała życie Zmiennokształtnego.
    Do czasu śmierci Davida. Zrozumiałam tę smutną prawdę tuż po chwili. To właśnie ten jej ukochany świat zabrał jej chłopaka, którego kochała. Coś w niej musiało winić naszą naturę za to, co się stało. Może nawet nie zdawała sobie z tego sprawy. Prawdopodobnie tak było. Inaczej przecież ktoś by zauważył - ja czy Filip. Nie mogliśmy być przecież aż tak ślepi!
    Po moim policzku spłynęła pojedyncza łza. Dotknęłam dłonią jej ramienia. Było chłodne. Zdziwiło mnie to, bo w czasie przemiany nasze organizmy stawały się coraz cieplejsze. W jej przypadku jednak było inaczej. Stawała się coraz zimniejsza. Nancy potwierdziła to skinieniem głowy. Jednak nadal wierzyła w to, że Becky sobie poradzi, że odnajdzie drogę ku nam. I ja w to musiałam wierzyć. Chciałam w to uwierzyć.
    To od Filipa dowiedziałam się, że przyjaciółka trafiła do skrzydła szpitalnego. Odnalazł mnie w parku, gdzie chodziłam z Chrisem, trzymając się za ręce i śmiejąc się. Od razu, gdy tylko ujrzałam jego minę, wiedziałam, że stało się coś niedobrego. Szybko wyjaśnił nam, co się wydarzyło i w mgnieniu oka znaleźliśmy się w skrzydle szpitalnym. Nancy pozwoliła tylko mnie wejść do Becky. Nawet Filipa tam nie wpuściła. Ale ona już wiedziała, kto powinien siedzieć przy przechodzącym przemianę. Zawsze trafnie dopierała jego towarzysza. Moim był Chris. Mojego brata Becky, a Alice Damien. I wszyscy byliśmy kochającymi się parami.Więc i wtedy mój pobyt tam nie był przypadkowy.
    Czekając i odliczając kolejne sekundy, zapytałam ją o to. Bez wahania stwierdziła, że to mój brat powinien siedzieć na moim miejscu, ale że go już nie było, to ja zastępowałam go przy boku Becky. Jako jego najbliższa rodzina.
    Nie miałam pojęcia, co robić. Siedziałam tylko i modliłam się, by wszystko było okej. Ale to nic nierobienie denerwowało mnie. Wolałam, by coś się działo. Nie znosiłam bezczynności. A tylko tyle wtedy mi pozostało. Czekanie.
    Wszędzie wokół wyczuwałam napięcie. Chłopcy stojący na korytarzu byli zaniepokojeni tym, że nic im nie mówiono. Raczej zaniepokojeni to za słabe słowo. Za drzwiami Filip szalał. Chris próbował go uspokoić, lecz sam nie był w najlepszym nastroju i dlatego nie udawało mu się to. Od obojgu bił strach o Becky, który, mieszając się w głowie z moim, potęgował uczucia, które mną zawładnęły. Zaczęłam cała dygotać. Zacisnęłam dłonie w pięści, a usta w wąską kreskę, by nie słuchać szczęku zębów. Widząc, jak bardzo się denerwuję, Nancy podała mi jakiś lek na uspokojenie. Gdy tylko go połknęłam, poczułam się lepiej. Starałam się równomiernie oddychać, by więcej nie wpaść w panikę. Byłam w skrzydle szpitalnym, by pomóc Becky, a nie użalać się nad sobą. Nie mogłam pozwolić, by czyjeś emocje zawładnęły mną tak mocno, bym nie potrafiła sobie z nimi poradzić.
    O zmianie stanu dziewczyny poinformował nas fakt, że poruszyła nogą. Najpierw jedną, następnie drugą. Po chwili wyprostowała całe swoje ciało, by znów skulić się w kłębek. Potem coś uniosło jej klatkę piersiową do góry. Gdy upadła z powrotem na łóżko, jej dłonie zaczęły się palić. Stanęły w ogniu, który nie trawił ani ich, ani pościeli czy materaca. Po prostu ogniste języki lizały jej ciało. Razem z Nancy przeraziłyśmy się tym widokiem, ale nie na tyle, by przestać rozsądnie myśleć. Lekarka zapewne domyśliła się, że oto uaktywniła się jej moc. Ja wiedziałam, że jej moc dała o sobie znać już dużo wcześniej. Przypomniał mi się wieczór, kiedy to przyszła do pokoju z poparzoną ręką. Obstawiałyśmy, że to właśnie jej moc się uaktywniła. Teraz miałam pewność. Władała ogniem - chyba najniebezpieczniejszym z czterech żywiołów.
    Już po chwili jej ciało zaczęło się zmieniać. Powoli przybierało postać wilka o ciemnej, lśniącej sierści. Nie krzyczała, wilk nie zaryczał. Podniósł tylko na nas swój duży łeb, spojrzał jednym, zielonym, mądrym okiem i znów się położył, w mgnieniu oka zmieniając się z powrotem w ludzką postać.
    Przykryłam jej nagie ciało miękkim kocem, bo całe ubranie Becky było w strzępach. Przyglądałam się jej uważnie. Wyglądał, jakby spała. Czułam jednak, że nie powinno tak być. Nancy nadal się niepokoiła. A jeśli lekarza coś dręczyło, znaczyło to, że w każdej chwili możemy ją stracić. Mimo, że teoretycznie wszystko już było za nami.
    Nancy podeszła do drzwi i otworzyła je, wpuszczając do środka chłopców. Filip od razu podbiegł do łóżka, usiadł przy nim, wziął Becky za rękę. Czułam, że bardzo ją kochał. Nie musiałam jednak mieć tej swojej empatii, by stwierdzić, jak bardzo mu zależy na siostrze. Dopiero nie tak dawno ją odnalazł. Nie chciał jej tak szybko stracić.
    - Przemieniła się - zaczęła powoli Nancy. - Niestety jest w bardzo złym stanie. Nie mogę zagwarantować, że przeżyje, ale robimy wszystko, by jej pomóc. To ona ciągle chce walczyć, choć nie ma już siły. Musi przestać. - Westchnęła głęboko. Sprawdziła kroplówkę, którą podłączyła do ciała Becky, gdy tylko ta się uspokoiła. Chris wolnym krokiem podszedł do mnie i objął od tyłu w pasie. Oboje patrzyliśmy na pogrążoną w śnie przyjaciółkę i jej brata, który usiłował powstrzymać się od łez. Szeptał coś do dziewczyny, lecz nie chciałam tego słuchać. To były ich sprawy i nie zamierzałam dociekać, co do niej mówił.
    W pewnym momencie, nawet nie wiem, ile czasu upłynęło, Becky zaczerpnęła głośniej powietrza. Wszyscy spojrzeliśmy na nią z nadzieją na to, że w końcu się wybudzi. Nancy podbiegła do niej szybko, zmierzyła puls, który wracał do normalności. Serce zabiło mi szybciej, gdy zobaczyłam łzy spływające po jej policzkach. Zaczęła coś mamrotać, lecz na początku nikt nie mógł zrozumieć jej bełkotu. Dopiero po chwili wypowiedziała zdanie na tyle głośno, byśmy mogli je wszyscy usłyszeć.
    - Przepraszam, przepraszam, że przeze mnie się zapaliłeś!
    Nic nie rozumiejąc, wpatrywaliśmy się w dziewczynę, która machała rękami wokół swojej głowy, jakby chciała coś odgonić od siebie. Płakała cicho. Łzy spływały po bladych policzkach i wsiąkały w brązowe pukle jej włosów.
    Po chwili otworzyła oczy. Były czerwone. Jak ogień.

~~*~~*~~*~~*~~

    Hej :) Rozdział macie szybciej, bo ostatnio musieliście czekać. Mam nadzieję, że wszystko jest okej. No i nowe zdjęcie Becky już ląduje w zakładce "Główni bohaterowie" ;)
Zuza♥