sobota, 26 września 2015

~7."Każdy, kto o pomoc poprosi, zostanie wysłuchany"

"To jeszcze nie koniec. Jeszcze nie. Nie możemy się poddać."
 - "Niezłomni" C. J. Daugherty 



~~ Prue ~~

    Siedziałam z Davidem na pomoście w ciszy. Oboje wpatrywaliśmy się w taflę spokojnego jeziora. Próbowałam zrozumieć całą sytuację, w której się znaleźliśmy, ale nie szło mi to zbyt dobrze. Utknęliśmy już na początku. Ani ja, ani mój brat nie wiedzieliśmy, jak dalej postąpić, co zrobić. Żadne rozwiązanie nie przychodziło nam do głowy. W końcu Nyks nie powiedziała wprost, jak mam się wydostać z Przedsionka.
    No właśnie! Wydostać się. Czy chciałam znów wrócić na ziemię? Z jednej strony jakaś część mnie nawet cieszyła się z takiego obrotu sprawy. Za bardzo tęskniłam za moimi przyjaciółmi, którzy tam pozostali. Pozostawała też kwestia ojca, którego dopiero co odnalazłam i jeszcze nie zdążyłam poznać. Z drugiej jednak czułam pewnego rodzaju pustkę, smutek związany z kolejną rozłąką z bratem, może nawet z tym wspaniałym miejscem. No bo kto by nie tęsknił za takimi widokami? Taką cudowną atmosferą? Musiałby być naprawdę nieczułym idiotą.
    Zerknęłam na mojego brata. Miał niesamowicie skupiony wyraz twarzy, że aż nie śmiałam mu przeszkadzać. Ciekawiło mnie, nad czym tak myślał. Może zastanawiał się, jakby się mnie tu pozbyć? Miałam nadzieję, że tak właśnie było, ponieważ bardzo chciałam pomóc przyjaciołom. A z tego, co opowiadał mi David, mogą wpaść w niezłe tarapaty.
    Przypatrywałam się chłopakowi jakiś czas zaciekawiona. Zaintrygowało mnie to, że w pewnym momencie zaczął ruszać ustami, jakby coś mówił. Nie potrafiłam rozróżnić słów, ponieważ wymawiał je zbyt cicho. Chyba wyczuł, że mu się przyglądam, bo podniósł na mnie wzrok i uśmiechnął się porozumiewawczo. Nie rozumiałam, co chciał mi w ten sposób przekazać. Może żebym się nie martwiła?
    Jego wzrok zaraz po tym przeniósł się na coś po mojej prawej stronie. David wstał z niesamowitą gracją i zwinnością, otrzepał dłońmi spodnie i zwrócił się twarzą w tamtą stronę. Poszłam śladami brata i już po paru chwilach oboje patrzyliśmy na drobną postać idącą w naszą stronę. Już z daleka zauważyłam, że to kobieta. Miała na sobie długą, białą suknię oraz niemalże białe włosy sięgające pośladków, które delikatny wiatr rozwiewał we wszystkie strony. Kiedy podeszła bliżej, dostrzegłam jej piękną twarz nie skrytą za kilogramami makijażu. Dama była stuprocentowo naturalna, bił od niej blask, ale nie potrafiłam go zidentyfikować. Uśmiechała się do nas serdecznie.
    Stanąwszy naprzeciwko nas, okazała się niesamowicie niziutka i drobniutka, chociaż ani ja, ani ona nie nosiłyśmy butów. Posiadała krągłą figurę, a mocno zarysowana, jakby jeszcze świeża blizna ciągnęła się od lewego ramienia i ukrywała się pod fałdami sukni na piersi.
    - Witajcie - odezwała się pierwsza melodyjnym głosem. David skłonił się nisko, pozdrawiając ją. Ja stałam natomiast osłupiała, nie wiedząc, jak się zachować. Spuściłam więc głowę, choć bardzo niechętnie, ponieważ trudno było oderwać od kobiety wzrok.
    - Nyks, dziękuję, że odpowiedziałaś na moją modlitwę - usłyszałam głos mojego brata i wszystko zrozumiałam. Te szepty pod nosem, jego postawa wobec nieznajomej. Wszystko w mgnieniu oka stało się jasne.
    - Każdy, kto o pomoc poprosi, zostanie wysłuchany, a ja postaram się ze wszystkich sił mu tę pomoc dostarczyć - odpowiedziała. - Czy wyjaśniłeś jej wszystko, jak cię prosiłam? - zapytała. Uniosłam delikatnie głowę, by móc widzieć choć odrobinę. Chłopak pokiwał gorliwie głową, uśmiechając się do bogini. - Bardzo dobrze się spisałeś - pochwaliła go, a on znów się skłonił, tym razem nieco płycej. - Prue - zwróciła się tym razem do mnie. Pod wpływem jej głosu po prostu musiałam podnieść na nią wzrok. Spojrzałam w jej zielone oczy i utonęłam w nich. Były niesamowite, pełne radości, mądrości, wiedzy. - Jesteś gotowa na powrót do domu?
    Nie miałam pojęcia, co mam odpowiedzieć. Nie dlatego, że zaniemówiłam, stojąc przed Nyks, jak to było chwilę temu. Po prostu nie czułam, że jestem gotowa na ten kolejny krok.
    Nyks, widząc moje rozterki, chwyciła mnie lekko za ramię i odciągnęła na bok. Na jej tak młodo wyglądającej twarzy, odbiły się lata jej doświadczenia.
    - Nie mam pojęcia, co teraz czujesz - nie ukrywała, nie kłamała, co mi się bardzo podobało, bo nie było obłudne i fałszywe. - Wiem, że zawsze wszyscy od ciebie oczekiwali dużo. Może nawet zbyt dużo, jak na tak młodą osobę. Ale popatrz. Dałaś radę. Odnalazłaś ojca, pokonałaś najgroźniejszego Wampira i przezwyciężyłaś śmierć. Jesteś wyjątkowa. A ja nie pozwolę ci zginąć w tym okrutnym świecie na dole. Zawsze przy tobie byłam i to nigdy się nie zmieni. Staram się czuwać nad każdym moim dzieckiem, ale ty jesteś jedyna w swoim rodzaju. I po twoich dokonaniach zasługujesz na odpoczynek. Ale zdecydowanie nie w mojej krainie. Jeszcze nie teraz. To nie twój czas. Tobie pisany jest inny, ciekawszy scenariusz. Na pocieszenie mogę ci dodać, że kiedyś na pewno się spotkamy - zapewniła na koniec, śmiejąc się.
    Nie wiedziałam, czy akurat to chciałam od niej usłyszeć. Nie byłam też pewna, czy zadziałało to na mnie jakoś motywująco czy może odwrotnie. Zdałam sobie jednak sprawę, że ktoś w końcu docenił to, co zrobiłam, że zobaczył trud, jaki włożyłam w zadania, przed którymi mnie los postawił. Zrobiło mi się niesamowicie miło, kiedy usłyszałam takie słowa z ust samej Nyks. One musiały coś znaczyć. W końcu była boginią.
    Łzy mi się w oczach zakręciły, więc kobieta uściskała mnie ze śmiechem jak kochająca matka. Brakowało mi takiej matczynej miłości w ciągu ostatniego roku. Każdy, nawet prawie dorosły człowiek potrzebuje czasami ramienia matki, na którym może się wypłakać lub po prostu wesprzeć w trudnej chwili. W tamtej chwili zapragnęłam odbudować swoje relacje z mamą i postanowiłam, że pierwsze, co zrobię po powrocie, to właśnie długa rozmowa z rodzicielką. Choćby się paliło i świat miałby się za moment skończyć, chciałam, by zakończył się, kiedy pogodzę się z mamą.
    - Czas już na ciebie - szepnęła mi do ucha. Odsunęłam się od niej i pokiwałam niezdarnie głową. Łzy już dawno poleciały mi po policzkach i nawet ich nie wycierałam, bo nie widziałam w tym sensu. Podeszłam szybko do Davida i przytuliłam się do niego mocno.
    - Pozdrów ode mnie rodziców. Powiedz tacie, że bardzo chciałbym go poznać - powiedział mi do ucha łamiącym się głosem. Skinęłam tylko głową, nie mogąc wydusić z siebie ani słowa. - Kocham cię. - Pocałował mnie w czoło, jak to zwykle robił, kiedy jeszcze żył. - Opiekuj się Becky. Zasługuje na szczęście - dodał na koniec i odwrócił się ode mnie, zapewne nie chcąc pokazywać mi swoich łez.
    - Chodźmy - odezwała się Nyks i pociągnęła mnie za rękę w swoim kierunku.
    - Do zobaczenia, David! - krzyknęłam, odwracając się ostatni raz. Pomachał do mnie na pożegnanie.

~~ Shane ~~

    Przez cały dzień coś nie dawało mi spokoju. Chodziłem podenerwowany i nie mogłem na niczym skupić myśli, choć bardzo tego potrzebowałem, by zrozumieć, dlaczego tak mi się dzieje. Chloe patrzyła na mnie niepewnie, kiedy bębniłem palcami w stół lub kiedy podrygiwałem nogą. Na pewno bardzo chciała mi pomóc, lecz nie wiedziała, jak. Ja również.
    W końcu z braku pomysłów postanowiłem odwiedzić Prue. Żaden pomysł, jak sprowadzić ją z powrotem stamtąd, gdzie się znajdowała, nie przychodził mi do głowy. Byłem w kropce. Wiedziałem, że muszę coś zrobić, ponieważ ceremonia pogrzebowa miała odbyć się już jutro. Przez głowę przeszła mi nawet myśl, by ukraść ciało i schować je w jakimś bezpiecznym miejscu, lecz to byłoby głupie.
    Usiadłem obok niej i chwyciłem ją za rękę. Już przyzwyczaiłem się do jej zimna. Pierwszy raz, kiedy ją dotknąłem, odskoczyłem od razu. Chłód, który od niej bił sprawiał, że momentalnie zamarzałem. Dziwiło mnie to, ponieważ jako Zmiennokształtny nie powinienem tak bardzo odczuwać niższej temperatury. A jednak.
    - Cześć, mamo - odezwałem się do niej, po raz pierwszy odkąd się tu zjawiłem, mówiąc do niej w ten sposób. Ciężko mi było, nie tylko dlatego, że leżała obok mnie nieżywa. Chodziło również o jej wygląd. Mogłaby uchodzić za moją dziewczynę czy siostrę a nie za matkę! Mimo że wiedziałem, że to dlatego, że przenieśliśmy się w czasie, nadal, po tylu miesiącach, nie potrafiłem się przyzwyczaić. Myśląc o mamie, przed oczami widziałem kobietę dorosłą, dochodzącą do czterdziestki a nie osiemnastolatkę, która nawet nie wie, że ma, lub raczej będzie miała syna.
    Zamknąłem oczy, mając nadzieję, że jej obecność pozwoli mi na skupienie się. I na początku to działało. Udało mi się uspokoić swoje nerwy i zacząłem zastanawiać się, skąd u mnie od rana takie podenerwowanie. Lecz nie dane mi było posiedzieć w absolutnej ciszy. Już po chwili usłyszałem dziwne, ciche, stłumione uderzenie. Najpierw jedno, po jakimś czasie drugie. A potem jeszcze jedno, szybciej niż poprzednie. Częstotliwość uderzeń narastała, a ja nie potrafiłem zidentyfikować źródła hałasu, co mnie jeszcze bardziej wkurzyło.
    Dźwięk wydawał się znajomy i to mi nie dawało spokoju. Wstałem i puściłem dłoń dziewczyny, przeszedłem się od ściany do ściany, lecz hałas pozostawał. Wróciwszy na swoje miejsce, chwyciłem z powrotem rękę Prue i doznałem szoku. Była ciepła! Dotknąłem jej twarzy, która delikatnie nabrała rumieńców, których wcześniej nie zauważyłem. Przytknąłem ucho do jej klatki piersiowej, by upewnić się, że nadzieja, która zrodziła się w mojej głowie, nie była płonną.
    Usłyszałem jej mocne bicie serca, które już od jakiegoś czasu próbowało mi powiedzieć, że dziewczyna do nas wraca. Nie mogąc się powstrzymać, skakałem jak głupi ze szczęścia w miejscu i krzyczałem.
    - Zaraz wracam. Tylko nigdzie mi nie odchodź! - zastrzegłem, nachylając się ku niej, kiedy już się opanowałem.
    Wybiegłem z kostnicy, ciesząc się jak wariat. Pragnąłem podzielić się tą jakże wspaniałą nowiną z pozostałymi. Znalazłem ich w salonie, oglądających jakiś film. Spojrzeli na mnie dziwnie, kiedy wparowałem z prędkością światła do pokoju.
    - Musicie to zobaczyć! - zawołałem, próbując złapać oddech i ponaglając ich. Nie chcieli mnie słuchać, dopiero po paru chwilach namów udało mi się ściągnąć ich z kanapy. Pociągnąłem Becky i Alice za sobą a chłopcy poszli za mną.
    Zaprowadziłem ich do kostnicy, przepuściłem ich, by weszli pierwsi, a kiedy i ja stanąłem przy łóżku, okazało się, że posłanie było puste. Zdezorientowany spojrzałem po twarzach pozostałych. Wszyscy wyglądali na równie zaskoczonych co ja.
    - Gdzie ona jest? - zapytał podejrzliwie Chris, patrząc mi prosto w oczy.
    - Też chciałbym wiedzieć - mruknąłem, siadając na miejscu, na którym jeszcze przed chwilą budziła się do życia Prue.


~~*~~*~~*~~*~~

    Hejo! Spodziewaliście się czegokolwiek, co zawarłam w tym rozdziale? Czy może jednak Was czymś zaskoczyłam. Jestem niezmiernie ciekawa Waszych opinii! ;)
    Ostatnio sporo mam na głowie; trzy zbliżające się wielkimi krokami konkursy, mnóstwo kartkówek, prawie codziennie po dwie co najmniej, dodatkowo mamy nakręcić reklamę, która ma zachęcić uczniów do przyjścia do technikum, więc szykuje się parę zarwanych nocy, by wszystko przygotować. No poza tym zostałam przewodniczącą klasy a co za tym idzie organizuję wycieczkę klasową, a raczej staram się coś wymyślić, by każdy był zadowolony, a jak wiecie, zadowolić 30 osób na raz to ciężka sprawa :D
    No nie marudzę Wam więcej, życzę natomiast, byście mieli mnie obowiązków ode mnie! Oj tak <3

sobota, 12 września 2015

~6. "I będziemy już zawsze razem, obiecuję."

"Będę szczęśliwy wszędzie tam, gdzie ty jesteś. To proste. - E. L. James



~~ Becky ~~

    Już w trakcie zajęć Louis zadzwonił do mnie. Nie mogłam jednak odebrać telefonu, ponieważ siedziałam w klasie i słuchałam wykładu na temat kolejnego eliksiru, który zamierzaliśmy omawiać a później przygotowywać. Dopiero kiedy lekcja się skończyła, wyciągnęłam telefon z kieszeni i wybrałam numer chłopaka. Odebrał niemalże od razu.
    - Hej, coś się stało? - zapytałam, kiedy się ze mną przywitał. Usłyszałam jego zmęczony głos, który mnie zaniepokoił. Szłam korytarzem razem z Alice, a przed nami powoli gramolił się Damien. Nikt na nic nie miał ochoty, wszystko robiliśmy jak roboty, żeby tylko zostało zrobione. Sama nie wiem, z czego to wynikało, bo przecież byliśmy niemalże pewni, że Prue wróci, więc nie mieliśmy podstaw do niepokoju. Mimo wszystko i tak każdy się przejmował. Może to ta przygnębiająca aura, która panowała w całej szkole tak na nas działała?
    - Moglibyśmy się dziś spotkać? - zaczął od razu od tego, z czym do mnie dzwonił.
    - Coś się stało? - ponowiłam pytanie. Alice spojrzała na mnie zaciekawiona, ale zbyłam ją machnięciem ręki i oddaliłam się, by nikt mi już nie przeszkadzał. Stanęłam pod drzewem. Moimi ciuchami targał silny wiatr, ale nie przeszkadzało mi to.
    - W sumie to nic wielkiego. Po prostu się stęskniłem - odparł cicho. Wyczułam delikatnie zawahanie w jego głowie, które podpowiedziało mi od razu, że nie powiedział całej prawdy. Może nie chciał, może nie mógł. Oczyma wyobraźni widziałam jego minę; wymuszony uśmiech, zmarszczki wokół oczu oraz na czole.
    - Sama nie wiem - westchnęłam. Ogromnie chciałam się z nim zobaczyć, spędzić choć malutką chwilę, lecz coś mnie powstrzymywało. Nie powinniśmy tak się obnosić z naszą miłością, Louis w ogóle nie powinien wychodzić na świat ze swojego mieszkania. Zmiennokształtni pragną dopaść każdego Wampira, bez względu na to, czy jest dobry czy zły. I choć po wyroku sądu prawdopodobnie by go uniewinnili, istnieje bardzo nikła, wręcz niewielka, ale jednak obawa, że za stare grzechy będzie musiał odpokutować. W końcu nie zawsze był dobry. Kiedyś służył Harry'emu i to nawet bardzo gorliwie. Na szczęście to już było za nami. Dla mnie liczyła się teraźniejszość.
    - Zgódź się! - prosił. - Nic się nie stanie, jeśli spotkamy się gdzieś koło kawiarni - namawiał, a ja coraz bardziej mu ulegałam. Chciałam być tą rozsądną, ale w końcu mnie namówił i zgodziłam się.
    - Gdzie i o której? - zapytałam z uśmiechem. Chłopak odetchnął z ulgą i zaśmiał się krótko. Podał też miejsce i czas spotkania, a ja obiecałam się tam stawić.

~~ Shane ~~

    Szedłem właśnie na spotkanie z Chloe. Umówiliśmy się, że po szkole spędzimy razem trochę czasu, ponieważ odkąd miała miejsce bitwa, nie mieliśmy dla siebie ani chwili. Kiedy w końcu wszystko w sprawie Prue się wyjaśniło i każdy wiedział, że jednak tak naprawdę nie umarła, mogłem w spokoju zająć się innymi rzeczami oprócz przekonywania Chrisa do swoich racji.
    Przechodziłem właśnie obok budynku szkolnego, kiedy mój wyostrzony słuch wychwycił szelest liści wśród pobliskich drzew. Nie przejąłbym się tym, gdyby coś, może intuicja, sam nie wiem, nie podpowiedziałoby mi, żebym podszedł bliżej i rozejrzał się. Posłuchałem tej wewnętrznej siły i ruszyłem w kierunku hałasu, który z każdym krokiem robił się coraz głośniejszy. Delikatnie zajrzałem między gałęzie drzewa, gdy usłyszałem ciche słowa, których nie potrafiłem do końca rozróżnić.
    Podszedłem na tyle blisko, że widziałem Dereka, który rozmawiał z kimś przez telefon, ale nie na tyle, by mógł mnie zobaczyć; drzewa całkowicie spełniły swoje zadanie, maskując mnie przed dyrektorem. Nie miałem pojęcia, dlaczego w ogóle zostałem, zamiast od razu się wycofać. W końcu podsłuchiwanie jest ogromnie nieprzyzwoite. Zwłaszcza, jeśli podsłuchuje się swojego dziadka, który obecnie piastuje stanowisko dyrektora szkoły, do której chodzimy. Ciekawość jednak wzięła górę i zacząłem przysłuchiwać się jego słowom. Nie wszystkie do mnie docierały, niektóre ulatywały z porywistym wiatrem, inne po prostu wypowiedział zbyt cicho, bym je dosłyszał.
    - Dlaczego nie przyjedziesz? - oburzył się, podnosząc głos. Cały czas chodził od jednego drzewa do drugiego i z powrotem, wydeptał już delikatnie rysującą się ścieżkę. - Nie rozumiem. To jest nasza córka! Nie zamierzasz jej godnie pożegnać? Ostatni raz zobaczyć? Bardzo chciałbym się z tobą w końcu spotkać. Tyle lat minęło... - mówił coraz ciszej, więc kolejnych słów nie zdołałem wyłapać pośród szumu wiatru. Wywnioskowałem jednak, że rozmawiał ze swoją żoną, a matką Prue, która nie planowała przyjazdu do Dundee. Z resztą tak samo jak było w przypadku Davida. Zastanawiałem się, jak mogło jej nie kusić, by przyjechać i zobaczyć swoje dzieci, swojego męża... Potrafiłem zrozumieć, że strasznie bolała ją strata najbliższych, ale nie mogłem pojąć, jak można dać im odejść, nie pożegnawszy się z nimi. - Kiedy to wszystko się już skończy, wrócę do Londynu. - Znów usłyszałem głos dyrektora. - Muszę pozałatwiać wszystkie sprawy, znaleźć kogoś do szkoły i wrócę. I będziemy już zawsze razem, obiecuję.
    Po cichu wycofałem się znów na chodnik. Zrobiło mi się głupio, ponieważ ta rozmowa była czymś intymnym, prywatnym, a ja jak zwykle musiałem wdepnąć w nie swoje sprawy ogromnym, brudnym buciorem.

~~ Becky ~~

    - Louis! - zawołałam, kiedy dostrzegłam jego nieco przygarbione plecy. Już z daleka go poznałam. Chłopak odwrócił się, słysząc mój głos. Podbiegłam do niego i rzuciłam mu się na szyję. Wtuliłam się w jego ciało, przymykając na moment powieki. Louis oddychał głęboko, wciągając w nozdrza zapach moich włosów. Tak bardzo brakowało mi jego bliskości, że nie miałam ochoty go puszczać.
    - Jak dobrze cię widzieć! - szepnął mi wprost do ucha, składając pocałunek na moim policzku. Zamruczałam cicho, rozkoszując się jego dotykiem.
    - Ciebie też. - Zaśmiałam się, odchylając delikatnie głowę do tyłu. Chłopak pocałował mnie w szyję, błądził swoimi wargami po całej mojej twarzy, a kiedy w końcu odnalazł moje usta, nie odrywał się od nich przez długą chwilę. - To co będziemy robić? - zapytałam, łapiąc go za rękę i splatając nasze palce.
    - Sam nie wiem, może po prostu się przejdziemy i porozmawiamy? - zaproponował. Widziałam, że coś go trapiło i pragnął się swoim smutkiem podzielić ze mną, więc nie protestowałam.
    - Może być - zgodziłam się, uśmiechając się promiennie w jego stronę. Wampir odwdzięczył mi się wymuszonym półuśmiechem. Coś musiało mu bardzo nie dawać spokoju.
    Ruszyliśmy przed siebie, nie spiesząc się donikąd. Spacerowaliśmy jakiś czas w milczeniu, mijając po drodze mnóstwo idących w różne strony ludzi. Ciekawie rozglądałam się dokoła, ponieważ nigdy nie byłam w tej części miasta, do której zaprowadził mnie Lou. Ogromny park ściągał pod swoje drzewa wielu ludzi, kiedy świeciło słońce, ale w taką pogodę, szarą, burą i ponurą, nikomu nie chciało się wychodzić na dwór, by po prostu na nim pobyć.
    - Powiesz mi w końcu, co cię tak gryzie i dlaczego tak bardzo chciałeś się ze mną spotkać? - zapytałam, kiedy usiedliśmy na mokrej od deszczu ławce w samym sercu parku. Byliśmy tylko my i przyroda.
    - Nie mogę sobie znaleźć miejsca - zaczął, spoglądając na mnie poważnie. - Odkąd Liam... No wiesz... Snuję się po domu jak cień, Niall nie jest lepszy. Nie potrafimy sobie poradzić. Nie wiedziałem, że jesteśmy ze sobą tak związani, dopóki go nie zabrakło - szepnął, spuszczając wzrok na nasze splecione ręce. Ścisnęłam mocniej jego dłoń.
    - Oh, kochanie... - odezwałam się, lecz nie miałam pojęcia, jak dokończyć. Nie ma słów, które pomogą w ukojeniu tego bólu. Musiało minąć trochę czasu, nim znów potrafiłam się uśmiechnąć po śmierci Davida. Zrobiłam najprostszą rzecz, jaką mogłam zrobić. Po prostu go przytuliłam i pozwoliłam mu schować się przed całym światem w moich ramionach. Jego ciałem wstrząsnął dreszcz, a ja gładziłam go delikatnie po plecach i szeptałam puste, nic nie znaczące słówka.
    - Dziękuję, że jesteś - powiedział cicho, kiedy już się odrobinę uspokoił. Uśmiechnął się do mnie prawdziwie po raz pierwszy tego dnia. Był to smutny uśmiech, ale prawdziwy. Pocałowałam go leciutko w usta.
    - Zawsze możesz na mnie liczyć - stwierdziłam.
    - Kocham cię, pamiętaj o tym - zapewnił gorliwie, patrząc mi intensywnie w oczy.
    - Wiem, ja ciebie też kocham - powiedziałam, uśmiechając się promiennie. Już zamierzałam znów go pocałować, kiedy chłopak zamarł i spojrzał zza moje ramię. Odwróciłam się, lecz nie dostrzegłam niczego, co mogłoby mnie zaniepokoić.
    - Chyba nie jesteśmy sami - szepnął, rozglądając się dokoła. Kiedy wypowiedział te słowa, usłyszałam szelest liści, a potem zobaczyłam zbliżające się w naszym kierunku sylwetki.
    Byli już blisko, więc bez problemu rozpoznałam idącego Dereka na samym czele. Serce mi stanęło. Szybko podniosłam się z ławki i zasłoniłam swoim ciałem Wampira.
    - Czego chcecie? - zapytałam podniesionym głosem.
    - Porozmawiać z Louisem Tomilinsonem. Wyjaśnić parę spraw - powiedział grobowym tonem dyrektor, a po moich plecach przebiegł niemiły dreszcz. Głos nie zachęcał do współpracy, więc postanowiłam się odrobinę zbuntować. Chwyciłam Lou za rękę i nie pozwoliłam mu wyjść przed siebie.
    - Becky, nie utrudniaj nam procedury - odezwał się Filip, wychylając się z szeregu. Osłupiałam. Nie mogłam uwierzyć w to, że mój brat dołączył do całej tej beznadziejnej eskapady! - Siostrzyczko to wszystko dla twojego dobra - powiedział, patrząc prosto na mnie.
    - Nie ściemniaj mi tutaj teraz! - zawołałam, mając łzy w oczach. - Nie rozumiesz, że oni mogą go zabić, jeżeli im się tak spodoba? - krzyknęłam. - Ich nie obchodzi to, że mnie uratował, nie obchodzi ich to, ile zrobił dobrego. Oni widzą tylko to co złe!
    - Becky, nie dramatyzuj! - rzekł spokojnie Derek. - Wampir będzie miał sprawiedliwy osąd, nie masz się czego bać. Każdemu według zasług - dodał, uśmiechając się.
    - Nie pozwolę wam go skrzywdzić! - zawołałam rozpaczliwie, wiedząc, że moja siła zupełnie nie równa się sile wszystkich Zmiennokształtnych, jakich miał przy sobie dyrektor. Zawarczałam w ich stronę, chcąc ich wystraszyć, lecz na nic się to zdało. Doskonale wiedzieli, że nie mogę im nic zrobić.
    - Becky... - Poczułam dłoń Louisa na swoim ramieniu. Spojrzałam na niego przez ramię. Uśmiechał się do mnie, ale miał smutny wyraz twarzy. Wyglądał trochę, jakby pogodził się ze swoim losem.
    - Nie pozwolę im cię skrzywdzić - zapewniłam gorliwie.
    - Wiem, ale przez to wszystko oni mogą zrobić coś też tobie. A tego bym sobie nie wybaczył. Więc pozwól, że pójdę z nimi dobrowolnie - powiedział cicho. Kręciłam cały czas głową, nie chciałam się z tym pogodzić.
    - Więc chodźmy, mam dosyć tego teatru - mruknął ktoś z podwładnych Dereka. Louis wyminął mnie i podszedł do dyrektora, który związał mu ręce na plecach. Chciałam ich powstrzymać, ale Filip w porę mnie złapał w talii i zatrzymał w miejscu. Wyrywałam się, krzyczałam, lecz brat mnie nie puszczał. A Louis, odprowadzany przez ogromną eskortę, odwrócił się raz w moją stronę. Ujrzałam na jego ustach uśmiech pełen miłości i pogodzenia z losem.

~~*~~*~~*~~*~~

    Hejo, przepraszam Was za wszelkie błędy w tym rozdziale, ale znów na wfie mój palec ucierpiał i nie piszę zbyt szybko ani składnie, kiedy jest usztywniony :D Jejku, powoli będziemy się zbliżać do końca tej historii. Tak chcę Was tylko do tego naszykować emocjonalnie <3
    Dziękuję wszystkim tym, którzy czytają początki tego bloga, a widzę, że są takie osoby, bo statystyki szybciutko lecą w górę <3