sobota, 17 sierpnia 2013

# Chapter Thirty Three #

~~ Prue ~~

Stanęłam, bo babcia zatrzymała się, by odpocząć. Już miałam do niej podejść i zapytać, czy wszystko w porządku, gdy nagle skoczyła do przodu i w locie zmieniła się w bestię. Przypominała wilka, ale nim nie była. Wyglądała trochę jak mutant, czy coś podobnego. Miała najeżoną, brązową sierść, żółte zębiska wystawały z jej paszczy i potrafiła utrzymać się na dwóch tylnych łapach. Jej żółto- zielone ślepia patrzyły na mnie z furią.
Jednym susem znalazła się tuż przede mną. Szybko odwróciłam się i pognałam ile sił w nogach przed siebie. Babcia- stwór nadal mnie goniła. Co jej uciekłam parę metrów, to ona znów mnie doganiała. Nie potrafiłam biec szybciej.
Zmusiłam nogi do ostatniego wysiłku. Wskoczyłam na najbliższe drzewo. Usadowiłam się wysoko na cienkiej gałęzi i patrzyłam, jak potwór skacze, próbując wspiąć się na górę. Nie dawał rady, ale ja wiedziałam, że to tylko kwestia czasu. I miałam rację. Bestia w końcu uczepiła się najniższej gałęzi i zaczęła wdrapywać się po drzewie. Nie miałam pojęcia, co robić. A stwór był coraz bliżej. Cztery gałęzie, trzy gałęzie dzieliły moje nogi od jego paszczy, w której widziałam szereg ostrych jak brzytwa zębów.
Nagle mnie olśniło! W desperacji wyrzuciłam ręce przed siebie w stronę stwora, który był już na tej samej wysokości co ja. Coś trzasnęło, usłyszałam skowyt, a potem ludzki krzyk. Niewiele widziałam, bo kurz przesłonił mi widok. Gdy już opadł, zobaczyłam swoją babcię, kurczowo trzymającą jedną cienką gałązkę. Szybko rzuciłam jej się z pomocą. Skoczyłam do przodu, chwyciłam ją oburącz i w ułamku sekundy wylądowałam miękko na ziemi.
Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że to ja byłam Kapturkiem! Wszystko się zgadzało.
Babcia przepraszała mnie przez całą drogę do szkoły. Wyjaśniała jak to się stało, gdy przyszedł do niej wilk i zawładnął jej ciałem. Była pod wrażeniem mojej mocy. Sama nie miałam pojęcia, co zrobiłam, lecz staruszka szybko mi to wyjaśniła. Było to przyspieszanie molekuł. Moc ta polegała na naładowaniu cząsteczek energią do momentu ich rozerwania, co powoduje wybuch. Wilk, który osaczył babcię rozleciał, się na strzępy i babcia była już wolna, a moja bajka się skończyła... Jednak czy aby na pewno?


~~ Chris ~~

- Gdzieś ty się do jasnej cholery podziewała?! - krzyknął, gdy tylko Prue stanęła na progu pokoju. Odetchnął jednak z ulgą, widząc ją całą i zdrową.
- Poszłam odprowadzić babcię - odparła. Nie skłamała. Na serio odprowadziła ją potem do Nancy.
- Tak długo? - Nie uwierzył Chris.
- Potem ci opowiem. - Machnęła ręką. - Najważniejsze jest teraz to, by pomóc Becky i Alice. Macie już cały plan?
- Teoretycznie. W praktyce wiele może nie wyjść - powiedział Shane.
Przebrała się szybko w coś wygodniejszego, bo ratowanie przyjaciół w spódnicy to nie najlepszy pomysł.
- Za pomocą peleryny przeniesiecie się do lasu, który otacza twierdzę Strażnika Bajek. Potem musicie szukać takiej wysokiej góry, porośniętej mchem. Tam znajdziecie ukryte drzwi. Musicie uważać, bo mogą być różnego rodzaju pułapki. Gdy je już pokonacie, czeka was już prosta droga. Pamiętajcie, nie spotkacie tam Strażnika tylko Wampiry. Musicie być czujni i nie możecie dać się zabić. - Poważnie zakończyła swoją przemowę Chloe.
- Dobra, gotowi? - spytał Shane, trzymając w ręku czerwoną pelerynę.
Prue przełknęła głośno ślinę. Chris złapał ja za rękę, by dodać jej otuchy. Razem podeszli do Shane'a i wzięli od niego pelerynę. Chłopak zarzucił im ją na plecy. Dziewczyna zawiązała delikatnie pod brodą, by im nie spadła. Przytuliła się do Chrisa, który objął ją mocno. Zamknęli oczy. Prosili w myślach o to, by peleryna przeniosła ich do tego lasu. Byli bardzo skupieni.
Po chwili poczuli, że jakaś siła ciągnie ich ku górze. Jednak nie przestali myśleć próśb. Byli wysoko. Głowami dotykali sufitu. Nagle BUM! Poczuli szarpnięcie. I już ich nie było.

Prue pierwsza otworzyła oczy. Rozejrzała się dookoła. Wylądowali w lesie. Stali po kolana w mokrych, zeschniętych liściach, połączonych z ziemią. Było strasznie mroczno, dziko i przeraźliwie cicho. Drzewa rosły w nieznanym jej porządku; tylko gdzieniegdzie wyrósł jakiś nieproszony krzak. Nie było widać nieba, co ją trochę wystraszyło. Rozsupłała kokardkę pod brodą, która trzymała pelerynę na plecach.
Szturchnęła lekko Chrisa, który nadal stał w bezruchu z zamkniętymi oczami. Nasłuchiwał. Gdy upewnił się, że nikogo blisko nich nie było, podniósł powoli powieki i ocenił ich położenie. Wyszedł z kupy liści i otrzepał spodnie. To samo zrobiła dziewczyna.
- Chodźmy - powiedział chłopak, łapiąc dziewczynę za dłoń i zaciskając mocno na niej swoje palce.
Ruszyli w kierunku wyznaczonym przez chłopaka. Szli cicho, nie odzywając się do siebie. Co chwila przeczesywali wzrokiem teren wokół nich, lecz niczego szczególnego nie zauważyli. Tylko las gęstniał z każdym ich krokiem.
Szli tak pół godziny, godzinę. Lekko zmęczona Prue zaczęła powątpiewać.
- A może się pomyliłeś? Może powinniśmy iść na wschód, a nie na północ?
- Idziemy w dobrym kierunku. Niedługo będziemy na miejscu. Nie marudź tak - odparł z przekonaniem.
- Nienawidzę tych przeklętych jeżyn - warknęła kilka minut później dziewczyna, łapiąc za suchy pęd rośliny, który zaczepił się o jej spodnie, utrudniając marsz. Już chyba z dziesięć razy odczepiała kolce jeżyn, a co chwila na miejsce starych, pojawiały się nowe. Miała tego lasu serdecznie dosyć.
Nagle Chris zatrzymał się. Patrzył na coś po ich lewej stronie, więc i Prue spojrzała w tamtym kierunku. Spomiędzy drzew wyrastało coś wielkiego, grubego i zielono- szarego. Powoli podeszli bliżej.
- To jest chyba ta góra, o której mówiła Chloe - szepnął chłopak, chowając się za drzewem. Dziewczyna poszła w jego ślady. - Musimy znaleźć wejście. Poczekaj tutaj, rozejrzę się - powiedział. Prue nie miała czasu na protesty. Chłopak od razu ruszył na obchód.
Dziewczyna rozglądała się dookoła. Nie widziała niczego szczególnego. Skała jak skała. I w tym właśnie problem. Tylko wtajemniczeni i bardzo sprytni mogli wejść do dobrze ukrytej twierdzy Strażnika.
Minęło dziesięć minut, ale farbowanej brunetce wydawało się, że chłopak opuścił ją dobre pół godziny temu. Zaczęła się denerwować.
"A co jeśli Chrisowi coś się stało? - przemknęło jej przez myśl. - Nie darowałabym sobie, gdyby przeze mnie zginął."
Na szczęście po kolejnych dziesięciu minutach blondyn wrócił.
- Chodź, chyba znalazłem wejście - szepnął, wyciągając do dziewczyny swoją dłoń. Prue chwyciła ją mocno i podążyła za nim w nieznane.


~~ Prue ~~

Staliśmy przed dwoma posągami. Były to sfinksy. Jak wyjaśnił Chris, strzegły wejścia. Zastanawiałam się, co mogłyby nam zrobić kamienne posągi (oprócz tego, że mogłyby na nas spaść i zmiażdżyć). Ale znając TEN świat i jego możliwości, podejrzewałam, że te figury potrafiły nam zrobić większą krzywdę niż jakikolwiek seryjny morderca.
Nie miałam pojęcia, co zamierzał zrobić mój towarzysz. Stał z zamkniętymi oczami. Jedną rękę uniesioną miał na wysokości szyi. Po chwili otworzył oczy, zmrużył je, a tęczówki momentalnie rozbłysły złotem. Używał swojej mocy. Tylko po co?
Już po sekundzie dostałam odpowiedź na moje pytanie. Oba sfinksy poruszyły się.
- Kto śmie zakłócać nasz spokój? - zapytał pierwszy niskim, gardłowym głosem.
- Przepraszamy, ale musimy się dostać do środka. Sprawa życia i śmierci - odparł szybko Chris.
Zwierzęta spojrzały na siebie, po czym roześmiały się.
- Nikt nie wejdzie ot tak do twierdzy Strażnika Bajek! - zawołał drugi ze sfinksów piskliwym głosem, w którym słyszałam nutę rozbawienia.
- A jeśli nawet tam wejdziecie, to i tak nikt wam nie zagwarantuje, że wrócicie cali i żywi.
- Czy nadal chcecie tam wejść? Czeka tam na was wiele niebezpieczeństw, istot, których w życiu nie widzieliście i nie chcecie spotkać.
Pokiwaliśmy głowami na znak zgody, lecz nie byłam do końca przekonana.
- Jesteście głupcami. Nawet nie wiecie, na co się zgodziliście.
- A więc dobrze. Skoro przejawiacie tyle chęci, by zginąć - parsknął pierwszy. - Aby wejść do środka musicie odgadnąć dwie zagadki. Jeśli je odgadniecie, możecie iść dalej, jeśli nie odgadniecie to...


~~ David ~~

Ukrył się w pobliskim lesie, by zebrać myśli. Jak miał wyciągnąć Becky z tej dyni? Rozciąć, rozłupać? Spróbował. Wziął dynię w ręce. Podniósł je wysoko nad głowę i wyrzucił owoc. Jednak dynia zamiast rozlecieć się na miliony małych kawałków, zatrzymała się w powietrzu parę centymetrów nad ziemią.
- Niech to szlag! - zawołał David i kopnął najbliżej rosnące drzewo. Zachwiało się niebezpiecznie. - I co ja mam teraz zrobić? - spytał sam siebie. Był bezradny. Usiadł na ziemi przy dyni i ukrył twarz w dłoniach.


~~ Prue ~~

Wolałabym nigdy nie usłyszeć tych ostatnich słów. Obyłabym się bez tej wiedzy. Jednak nie mieliśmy wyboru. Musieliśmy zaryzykować i zgodzić się na warunki, jakie postawiły nam sfinksy.
- A więc zgoda - zawarł z nimi umowę Chris.
- Dobrze, a oto pierwsza zagadka. - Zamilkł na moment pierwszy z sfinksów. Po chwili odezwał się nieco miększym głosem niż dotychczas. - Co było pierwsze: feniks czy ogień? - Uśmiechnął się drwiąco. Był za bardzo pewny siebie. Pragnęłam zedrzeć mu ten grymas z jego kamiennej twarzy.
Miałam kompletną pustkę w głowie. Jedyne ,co słyszałam to echo owej zagadki. "Co było pierwsze..." Gdy byłam młodsza, głowiłam się nad podobną zagadką, tylko w roli głównej występowała kura i jajko. I niestety do tej pory nie znałam odpowiedzi. Ale pomyślmy...
Powtarzałam cały czas w myślach słowa tej łamigłówki jednak żadne jej wyjaśnienie nie przychodziło mi do głowy. Zerknęłam na Chrisa. Wyglądał na skupionego. Modliłam się, by wpadł na jakiś pomysł. Jednak ja również myślałam. Powtarzałam w kółko i w kółko...
I nagle mnie olśniło! Palnęłam się otwartą dłonią w czoło i roześmiałam się.
- No tak! - krzyknęłam. Chris spojrzał na mnie i uśmiechnął się.
- Koło! Koło nie ma początku ani końca, więc nie wiadomo, które było pierwsze - wykrzyknęliśmy razem.
- Dobrze. To było proste - powiedział niewzruszony sfinks. Skoro to okazało się według niego proste,  to bałam się usłyszeć tą drugą zagadkę. Ale musieliśmy spróbować. Czekaliśmy więc na kolejną łamigłówkę.
- No więc słuchajcie uważnie - rzekł drugi sfinks, ten o piskliwym głowie. - What comes once in a minute, twice in a moment, but never in an hour?*
Tak, to było o wiele trudniejsze. Choć w sumie jakby się tak zastanowić... Może nie będzie aż tak źle. Skupiłam się maksymalnie.
Zaczęłam się denerwować, bo mimo mojego intensywnego myślenia, nic nie przychodziło mi do głowy. Przecież musi być jakieś rozwiązanie! Powtarzałam w kółko i w kółko słowa zagadki. Myślałam, że może dzięki temu wpadnę na jakiś pomysł jak wcześniej, lecz myliłam się. Byłam tak samo blisko rozwiązania co na początku.
Dyskretnie zerknęłam na chłopaka. Miał zamknięte oczy i nie wyglądał wcale na zdenerwowanego. Wręcz przeciwnie. Emanował spokojem i opanowaniem. Nie wiedziałam, czy już coś wymyślił czy jeszcze nie. Jedyne co mi zostało to czekanie i szukanie rozwiązania w pojedynkę.
Staliśmy tak dobre dwadzieścia minut. Nikt się nie odzywał. Sfinksy przyglądały się nam znudzone, a ja i Chris myśleliśmy. Tą dwudziestominutową ciszę przerwał w końcu pierwszy posąg.
- Czas się kończy. Spieszcie się, jeśli chcecie wejść do środka.
Nie minęły trzy minuty, gdy usłyszeliśmy niewidzialny gong.
- Czas minął. Albo odpowiadacie na zagadkę, albo... - krzyknął drugi sfinks, nie dokańczając swojej groźby.
Wystraszyłam się. Jeśli chłopak nie znalazł rozwiązania to z nami koniec. Nie pomożemy ani Alice, ani Becky. Na szczęście Chris odezwał się.
- A więc myślę, że rozwiązaniem tej zagadki jest - zawahał się na moment - litera "M".
Widziałam jak posągom rzednie mina. Nie spodziewały się, że damy radę. Pyszałkowate gnojki!
Sfinksy znieruchomiały, znów stały się tylko zimnym kamieniem. Coś kliknęło, na ścianie zaczęły malować się czarne wzorki. Po chwili pojawiły się wielkie wrota. Podeszliśmy do nich, a drzwi uchyliły się lekko. Dopiero po chwili dotarło to do nas.
- Udało się! - krzyknęłam i od razu zakryłam dłonią usta. - Sorki - szepnęłam.
- Chodźmy. Im szybciej wejdziemy, tym szybciej wyjdziemy.
Wziął mnie za rękę i pociągnął w kierunku drzwi. Zatrzymał się tuż przez nimi. Były to mocne, stare, drewniane wrota, na których wyrzeźbieni zostali różni ludzie, zwierzęta i rośliny. Wokół rozciągały się złote nicie. Sama klamka była wielka i gruba, również dziwacznie ozdobiona.
Chris otworzył delikatnie drzwi, zajrzał do środka i dopiero, gdy upewnił się, że nikogo nie ma, pozwolił i mnie wejść do środka.
Było tam strasznie ciemno. Nie widziałam dokąd idę i co znajdowało się przede mną. Zrobiłam parę niezdarnych kroków do przodu. Na moje nieszczęście, upadłam. Okazało się, że staliśmy na szczycie stromych schodów. A zauważyłam to, gdyż ni stąd ni zowąd dwie pochodnie - jedna po prawej, druga po lewej - zapaliły się. Teraz mogliśmy zobaczyć nagie, mokre ściany, które były strasznie wysokie. Korytarz miał najwyżej dwa metry szerokości. Po schodach spływała jakaś maź, która dziwnie pachniała.
Zrobiłam krok do przodu. kolejne dwie pochodnie rozbłysły pomarańczowym światłem. Im dalej schodziliśmy, tym więcej pochodni się zapalało. Widzieliśmy teraz znacznie więcej niż na początku korytarza.
- Czy sfinksy zawsze są takie? - zapytałam Chrisa, gdy stanęliśmy u podnóża schodów.
- Jakie?
- No opryskliwe? Wredne? Pewne siebie? - wymieniałam po kolei.
- Tak, chyba tak. Shane mówił mi, że jego ojciec je spotkał i opowiadał mu o tym. Podobno były bardzo złośliwe - rzekł Chris.
- To sfinksy chodzą sobie tak po prostu, że je można normalnie spotkać? - zdziwiłam się.
- Teraz nie, ale kto wie, może w przyszłości. - Wzruszył ramionami.
Pokiwałam głową ze zrozumieniem. Poszliśmy dalej. Nie uszliśmy jednak daleko. Natknęliśmy się na rozwidlenie drogi. Jeden korytarz prowadził w prawo, drugi prosto.
- Którędy teraz? - zapytałam.
- Cały czas prosto. - Zdecydowanie ruszył naprzód. Poszłam jego śladem. Ten korytarz był nieco inny od tamtego - zdecydowanie niższy, szerszy i znacznie suchszy. Odwróciłam się na moment. Wtedy to zobaczyłam, że pochodnie na schodach zgasły. Światło, które oświetlało nam drogę pochodziło z nowozapalonych pochodni po naszej lewej i prawej stronie.
- Czy wiesz, że.... - Nie dokończyłam. Chris przerwał mi w połowie zdania.
- Tak, wiem. A teraz cicho. Chyba coś słyszałem.
Teraz i ja usłyszałam ciche skrobanie. Dobiegało z oddali, ale to, coś co wywoływało ten dźwięk zbliżało się.
- Co to jest? - szepnęłam lekko wstrząśnięta.
- Nie mam zielonego pojęcia, ale to coś jest silne.
Chris poszedł przodem. W razie niebezpieczeństwa, mógłby zasłonić mnie swoim ciałem. Cały czas słychać było jak TO, cokolwiek TO było, się poruszało. Gdy znajdowaliśmy się już dostatecznie blisko, mogliśmy również usłyszeć chrapliwy i niemiarowy oddech. Bałam się. Ręce mi się strasznie trzęsły, serce waliło w żebra jak oszalałe. Ale szłam dalej. Nie mogłam się przecież poddać i uciec. Nie teraz.
- Co zrobimy, gdy nas zaatakuje? - szepnęłam drżącym z emocji głosem.
- Będziemy walczyli - odparł cicho, lecz słyszałam w jego głosie odrobinę strachu.
Nagle tuż przed nami coś zacharczało. Zatrzymaliśmy się. Nie widzieliśmy, co się dzieje z przodu. Jedynie po odgłosach mogliśmy dojść do wniosku, że stworzenie jest tuż tuż. Wstrzymałam oddech i wbiłam paznokcie w dłoń chłopaka, nie myśląc, że mogłam mu tym zrobić jakąkolwiek krzywdę. Wytężyłam wzrok. Zdziwiłam się ogromnie, gdy na ścianie przed nami pojawił się blask rzucany przez pochodnie. Bo przecież zapalały się, gdy szło się korytarzem, a tam jeszcze nie byliśmy. Razem z blaskiem ognia, na ścianie pojawił się mały niewyraźny cień. Teraz mieliśmy już stuprocentową pewność, że to coś szło w naszą stronę.
Nie minęło pół minuty i mogliśmy przekonać się czym owe monstrum, którego tak się baliśmy jest. To Kwintopęd - stworzenie o wyjątkowo nisko zwieszonym tułowiu, pięciu nogach, z których każda zakończona była zdeformowaną stopą. Cały porośnięty grubą, ciemnobrązową sierścią. Czytałam kiedyś o nich i o legendzie związanej z jego pochodzeniem, jednak w obliczu może nawet i śmierci, nie potrafiłam o niej myśleć. Próbowałam sobie przypomnieć choć trochę więcej informacji na jego temat oprócz nazwy. Zerknęłam kątem oka na chłopaka. Miał grobową minę. Wyglądał jakby przed chwilą kopnięto go kilkakrotnie w brzuch glanem. To nie wróżyło nic dobrego. Stanął jeszcze bardziej przede mną, by zasłonić mnie swoim ciałem.
Tymczasem Kwintopęd spokojnie podszedł bliżej, przyglądając się nam uważnie. Nie spuszczał nas z oczu ani na moment. W sumie to ja też ciągle się na niego gapiłam, na te jego pięć owłosionych, brązowych nóg. Trochę przypominał mi pająka. Jedno na pewno ich łączyło: obu szczerze nienawidziłam.
Nie wykonywaliśmy żadnych gwałtownych ruchów. Po prostu sobie staliśmy i patrzyliśmy w oczy, ale każdy z nas przygotowany był na atak. Tylko że żaden nie chciał zacząć.
Niespodziewanie do moich nozdrzy doleciał nieprzyjemny zapach. Mimowolnie zatkałam sobie nos dłonią. Smród wydobywał się ze ścian i podłogi, podrażniając moje drogi oddechowe. Zakręciło mi się w nosie. Próbowałam to jakoś powstrzymać, bo wiedziałam, że jeżeli kichnę, Kwintopęd na nas ruszy. Mimo moich starań, kichnęłam i to tak głośno, jak chyba nigdy dotąd. Otarłam wierzchem dłoni twarz i dopiero wtedy spojrzałam na korytarz. Tak jak myślałam, stwór rzucił się na nas z nieopisaną dzikością. Chris zatrzymał go przede mną swoją mocą. Ruchem ręki wyrzucił stwora daleko w głąb korytarza.
- Przepraszam! - krzyknęłam zrozpaczona.
- To i tak musiało prędzej czy później nastąpić. Przyspieszyłaś tylko to co nieuniknione - powiedział jednak czułam, że był trochę na mnie zły. - Chodź, musimy go zabić.
Ruszył przodem, a ja za nim. Nigdzie nie widziałam Kwintopęda, ale wiedziałam, że gdzieś tam był. Niespodziewanie skoczył na mnie, a ja przerażona wyrzuciłam ręce do przodu, próbując go zamrozić. Jednak to nic nie dało. Kwintopęd wpadł na mnie. Upadłam na plecy, uderzając głową w kamienną podłogę. Monstrum leżało na mnie, próbując swoimi ostrymi, białymi zębami dorwać się do mojej szyi. Złapałam dłońmi jego głowę. Chciałam go choć na milimetr od siebie odsunąć. Jednak był bardzo silny i nie potrafiłam dać mu rady.
Poczułam, że Kwintopęd traci swoją moc. Byłam zdezorientowana. Skąd ta nagła zmiana? Coś lepkiego i ciepłego pociekło na moją klatkę piersiową. Krew. Coś przygniotło stwora do mnie. Poczułam coś ostrego na swoim brzuchu. Nad głową Kwintopęda zobaczyłam jakąś rurę wystającą z jego pleców. Tuż obok stał Chris. Właśnie ściągał ze mnie zakrwawione martwe już ciało stwora.
- Wszytko dobrze? - spojrzał na mnie i na krew.
- To nie moja - westchnęłam, próbując wstać, lecz gdy się ruszyłam, brzuch dał o sobie znać. Jęknęłam i spojrzałam w dół. Rura, którą Chris przebił Kwintopęda, dosięgła i mnie. Przecięła mi bluzę i drasnęła brzuch. Chłopak obejrzał ranę i powiedział, że nie wydawała się głęboka. Zrobił prowizoryczny opatrunek.
- Przepraszam - powiedział. - Nie chciałem cię skrzywdzić. Po prostu pragnąłem z nim skończyć. Raz, a dobrze.
- Wiem. To nic poważnego. I nawet tak bardzo nie boli - skłamałam. Bolało jak cholera.
- Możesz iść? - Pokiwałam lekko głową. Pomógł mi wstać. Nie mogłam jęknąć, więc zacisnęłam mocno zęby, by nie dać po sobie poznać, że mnie bolało. Oparłam się o ramię chłopaka i pokuśtykałam dalej. Rwało jak cholera. Łzy napływały mi do oczu. Nic przez nie nie widziałam. Czułam się niepotrzebna i bezradna. Teraz tylko zawadzałam. Już miałam powiedzieć Chrisowi, by mnie tu zostawił i sam poszedł dalej, gdy nagle znów usłyszeliśmy skrobanie.
- No nie, następny? - jęknął chłopak, odwracając się, bo to za nami dało się usłyszeć kroki. Posadził mnie tuż przy pochodni, a sam przybrał bojową postawę. Ugiął szeroko rozstawione nogi w kolanach i pochylił się do przodu. Ręce szeroko rozłożył.
Usłyszałam przed sobą odgłos, który zmroził moją krew w żyłach. Zamarłam.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
* Po angielsku według mnie ładniej brzmi :) "Co zdarza się raz w minucie, dwa razy w chwili/momencie, ale nigdy w godzinie?" (może niedokładne tłumaczenie, ale chodzi tylko o to byście się zorientowali o co chodzi)
Marchewa set stary, ale tylko on mi tu odpowiednio pasował :)
Cześć tak w ogóle :) rozdział długi, postanowiłam połączyć dwa, które napisałam w jeden i tak oto powstał nowy post :) Jak wam się podoba? Z góry przepraszam za błędy, ale strasznie szybko to piszę więc mogło się pojawić więcej niż wcześniej <3

4 komentarze:

  1. no jak chcesz jakieś sety to pisz... masz mój numer :D
    Co do rozdziału to ten KWINTOPĘD jest rozpieprzający tak łagodnie mówiąc :D a i mój pomysł w przyszłym rozdziale hehe :D
    pamiętam jak powiedziałaś "ty to nawet nie głupie" :D No normalnie po prostu nwm co jeszcze powiedzieć...
    Weny kochana :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział drugi na http://jednoczesniedwieosoby.blogspot.com/
    Zapraszam ♥

    OdpowiedzUsuń
  3. Ty to masz zajebista wyobraznie tylko pozazdroscic:) weny. Rosemarie

    OdpowiedzUsuń
  4. ROZDZIAŁ TRZECI ▬ DODANY!
    Zapraszam na http://jednoczesniedwieosoby.blogspot.com/
    Pozdrawiam, Claudia.

    OdpowiedzUsuń