sobota, 12 września 2015

~6. "I będziemy już zawsze razem, obiecuję."

"Będę szczęśliwy wszędzie tam, gdzie ty jesteś. To proste. - E. L. James



~~ Becky ~~

    Już w trakcie zajęć Louis zadzwonił do mnie. Nie mogłam jednak odebrać telefonu, ponieważ siedziałam w klasie i słuchałam wykładu na temat kolejnego eliksiru, który zamierzaliśmy omawiać a później przygotowywać. Dopiero kiedy lekcja się skończyła, wyciągnęłam telefon z kieszeni i wybrałam numer chłopaka. Odebrał niemalże od razu.
    - Hej, coś się stało? - zapytałam, kiedy się ze mną przywitał. Usłyszałam jego zmęczony głos, który mnie zaniepokoił. Szłam korytarzem razem z Alice, a przed nami powoli gramolił się Damien. Nikt na nic nie miał ochoty, wszystko robiliśmy jak roboty, żeby tylko zostało zrobione. Sama nie wiem, z czego to wynikało, bo przecież byliśmy niemalże pewni, że Prue wróci, więc nie mieliśmy podstaw do niepokoju. Mimo wszystko i tak każdy się przejmował. Może to ta przygnębiająca aura, która panowała w całej szkole tak na nas działała?
    - Moglibyśmy się dziś spotkać? - zaczął od razu od tego, z czym do mnie dzwonił.
    - Coś się stało? - ponowiłam pytanie. Alice spojrzała na mnie zaciekawiona, ale zbyłam ją machnięciem ręki i oddaliłam się, by nikt mi już nie przeszkadzał. Stanęłam pod drzewem. Moimi ciuchami targał silny wiatr, ale nie przeszkadzało mi to.
    - W sumie to nic wielkiego. Po prostu się stęskniłem - odparł cicho. Wyczułam delikatnie zawahanie w jego głowie, które podpowiedziało mi od razu, że nie powiedział całej prawdy. Może nie chciał, może nie mógł. Oczyma wyobraźni widziałam jego minę; wymuszony uśmiech, zmarszczki wokół oczu oraz na czole.
    - Sama nie wiem - westchnęłam. Ogromnie chciałam się z nim zobaczyć, spędzić choć malutką chwilę, lecz coś mnie powstrzymywało. Nie powinniśmy tak się obnosić z naszą miłością, Louis w ogóle nie powinien wychodzić na świat ze swojego mieszkania. Zmiennokształtni pragną dopaść każdego Wampira, bez względu na to, czy jest dobry czy zły. I choć po wyroku sądu prawdopodobnie by go uniewinnili, istnieje bardzo nikła, wręcz niewielka, ale jednak obawa, że za stare grzechy będzie musiał odpokutować. W końcu nie zawsze był dobry. Kiedyś służył Harry'emu i to nawet bardzo gorliwie. Na szczęście to już było za nami. Dla mnie liczyła się teraźniejszość.
    - Zgódź się! - prosił. - Nic się nie stanie, jeśli spotkamy się gdzieś koło kawiarni - namawiał, a ja coraz bardziej mu ulegałam. Chciałam być tą rozsądną, ale w końcu mnie namówił i zgodziłam się.
    - Gdzie i o której? - zapytałam z uśmiechem. Chłopak odetchnął z ulgą i zaśmiał się krótko. Podał też miejsce i czas spotkania, a ja obiecałam się tam stawić.

~~ Shane ~~

    Szedłem właśnie na spotkanie z Chloe. Umówiliśmy się, że po szkole spędzimy razem trochę czasu, ponieważ odkąd miała miejsce bitwa, nie mieliśmy dla siebie ani chwili. Kiedy w końcu wszystko w sprawie Prue się wyjaśniło i każdy wiedział, że jednak tak naprawdę nie umarła, mogłem w spokoju zająć się innymi rzeczami oprócz przekonywania Chrisa do swoich racji.
    Przechodziłem właśnie obok budynku szkolnego, kiedy mój wyostrzony słuch wychwycił szelest liści wśród pobliskich drzew. Nie przejąłbym się tym, gdyby coś, może intuicja, sam nie wiem, nie podpowiedziałoby mi, żebym podszedł bliżej i rozejrzał się. Posłuchałem tej wewnętrznej siły i ruszyłem w kierunku hałasu, który z każdym krokiem robił się coraz głośniejszy. Delikatnie zajrzałem między gałęzie drzewa, gdy usłyszałem ciche słowa, których nie potrafiłem do końca rozróżnić.
    Podszedłem na tyle blisko, że widziałem Dereka, który rozmawiał z kimś przez telefon, ale nie na tyle, by mógł mnie zobaczyć; drzewa całkowicie spełniły swoje zadanie, maskując mnie przed dyrektorem. Nie miałem pojęcia, dlaczego w ogóle zostałem, zamiast od razu się wycofać. W końcu podsłuchiwanie jest ogromnie nieprzyzwoite. Zwłaszcza, jeśli podsłuchuje się swojego dziadka, który obecnie piastuje stanowisko dyrektora szkoły, do której chodzimy. Ciekawość jednak wzięła górę i zacząłem przysłuchiwać się jego słowom. Nie wszystkie do mnie docierały, niektóre ulatywały z porywistym wiatrem, inne po prostu wypowiedział zbyt cicho, bym je dosłyszał.
    - Dlaczego nie przyjedziesz? - oburzył się, podnosząc głos. Cały czas chodził od jednego drzewa do drugiego i z powrotem, wydeptał już delikatnie rysującą się ścieżkę. - Nie rozumiem. To jest nasza córka! Nie zamierzasz jej godnie pożegnać? Ostatni raz zobaczyć? Bardzo chciałbym się z tobą w końcu spotkać. Tyle lat minęło... - mówił coraz ciszej, więc kolejnych słów nie zdołałem wyłapać pośród szumu wiatru. Wywnioskowałem jednak, że rozmawiał ze swoją żoną, a matką Prue, która nie planowała przyjazdu do Dundee. Z resztą tak samo jak było w przypadku Davida. Zastanawiałem się, jak mogło jej nie kusić, by przyjechać i zobaczyć swoje dzieci, swojego męża... Potrafiłem zrozumieć, że strasznie bolała ją strata najbliższych, ale nie mogłem pojąć, jak można dać im odejść, nie pożegnawszy się z nimi. - Kiedy to wszystko się już skończy, wrócę do Londynu. - Znów usłyszałem głos dyrektora. - Muszę pozałatwiać wszystkie sprawy, znaleźć kogoś do szkoły i wrócę. I będziemy już zawsze razem, obiecuję.
    Po cichu wycofałem się znów na chodnik. Zrobiło mi się głupio, ponieważ ta rozmowa była czymś intymnym, prywatnym, a ja jak zwykle musiałem wdepnąć w nie swoje sprawy ogromnym, brudnym buciorem.

~~ Becky ~~

    - Louis! - zawołałam, kiedy dostrzegłam jego nieco przygarbione plecy. Już z daleka go poznałam. Chłopak odwrócił się, słysząc mój głos. Podbiegłam do niego i rzuciłam mu się na szyję. Wtuliłam się w jego ciało, przymykając na moment powieki. Louis oddychał głęboko, wciągając w nozdrza zapach moich włosów. Tak bardzo brakowało mi jego bliskości, że nie miałam ochoty go puszczać.
    - Jak dobrze cię widzieć! - szepnął mi wprost do ucha, składając pocałunek na moim policzku. Zamruczałam cicho, rozkoszując się jego dotykiem.
    - Ciebie też. - Zaśmiałam się, odchylając delikatnie głowę do tyłu. Chłopak pocałował mnie w szyję, błądził swoimi wargami po całej mojej twarzy, a kiedy w końcu odnalazł moje usta, nie odrywał się od nich przez długą chwilę. - To co będziemy robić? - zapytałam, łapiąc go za rękę i splatając nasze palce.
    - Sam nie wiem, może po prostu się przejdziemy i porozmawiamy? - zaproponował. Widziałam, że coś go trapiło i pragnął się swoim smutkiem podzielić ze mną, więc nie protestowałam.
    - Może być - zgodziłam się, uśmiechając się promiennie w jego stronę. Wampir odwdzięczył mi się wymuszonym półuśmiechem. Coś musiało mu bardzo nie dawać spokoju.
    Ruszyliśmy przed siebie, nie spiesząc się donikąd. Spacerowaliśmy jakiś czas w milczeniu, mijając po drodze mnóstwo idących w różne strony ludzi. Ciekawie rozglądałam się dokoła, ponieważ nigdy nie byłam w tej części miasta, do której zaprowadził mnie Lou. Ogromny park ściągał pod swoje drzewa wielu ludzi, kiedy świeciło słońce, ale w taką pogodę, szarą, burą i ponurą, nikomu nie chciało się wychodzić na dwór, by po prostu na nim pobyć.
    - Powiesz mi w końcu, co cię tak gryzie i dlaczego tak bardzo chciałeś się ze mną spotkać? - zapytałam, kiedy usiedliśmy na mokrej od deszczu ławce w samym sercu parku. Byliśmy tylko my i przyroda.
    - Nie mogę sobie znaleźć miejsca - zaczął, spoglądając na mnie poważnie. - Odkąd Liam... No wiesz... Snuję się po domu jak cień, Niall nie jest lepszy. Nie potrafimy sobie poradzić. Nie wiedziałem, że jesteśmy ze sobą tak związani, dopóki go nie zabrakło - szepnął, spuszczając wzrok na nasze splecione ręce. Ścisnęłam mocniej jego dłoń.
    - Oh, kochanie... - odezwałam się, lecz nie miałam pojęcia, jak dokończyć. Nie ma słów, które pomogą w ukojeniu tego bólu. Musiało minąć trochę czasu, nim znów potrafiłam się uśmiechnąć po śmierci Davida. Zrobiłam najprostszą rzecz, jaką mogłam zrobić. Po prostu go przytuliłam i pozwoliłam mu schować się przed całym światem w moich ramionach. Jego ciałem wstrząsnął dreszcz, a ja gładziłam go delikatnie po plecach i szeptałam puste, nic nie znaczące słówka.
    - Dziękuję, że jesteś - powiedział cicho, kiedy już się odrobinę uspokoił. Uśmiechnął się do mnie prawdziwie po raz pierwszy tego dnia. Był to smutny uśmiech, ale prawdziwy. Pocałowałam go leciutko w usta.
    - Zawsze możesz na mnie liczyć - stwierdziłam.
    - Kocham cię, pamiętaj o tym - zapewnił gorliwie, patrząc mi intensywnie w oczy.
    - Wiem, ja ciebie też kocham - powiedziałam, uśmiechając się promiennie. Już zamierzałam znów go pocałować, kiedy chłopak zamarł i spojrzał zza moje ramię. Odwróciłam się, lecz nie dostrzegłam niczego, co mogłoby mnie zaniepokoić.
    - Chyba nie jesteśmy sami - szepnął, rozglądając się dokoła. Kiedy wypowiedział te słowa, usłyszałam szelest liści, a potem zobaczyłam zbliżające się w naszym kierunku sylwetki.
    Byli już blisko, więc bez problemu rozpoznałam idącego Dereka na samym czele. Serce mi stanęło. Szybko podniosłam się z ławki i zasłoniłam swoim ciałem Wampira.
    - Czego chcecie? - zapytałam podniesionym głosem.
    - Porozmawiać z Louisem Tomilinsonem. Wyjaśnić parę spraw - powiedział grobowym tonem dyrektor, a po moich plecach przebiegł niemiły dreszcz. Głos nie zachęcał do współpracy, więc postanowiłam się odrobinę zbuntować. Chwyciłam Lou za rękę i nie pozwoliłam mu wyjść przed siebie.
    - Becky, nie utrudniaj nam procedury - odezwał się Filip, wychylając się z szeregu. Osłupiałam. Nie mogłam uwierzyć w to, że mój brat dołączył do całej tej beznadziejnej eskapady! - Siostrzyczko to wszystko dla twojego dobra - powiedział, patrząc prosto na mnie.
    - Nie ściemniaj mi tutaj teraz! - zawołałam, mając łzy w oczach. - Nie rozumiesz, że oni mogą go zabić, jeżeli im się tak spodoba? - krzyknęłam. - Ich nie obchodzi to, że mnie uratował, nie obchodzi ich to, ile zrobił dobrego. Oni widzą tylko to co złe!
    - Becky, nie dramatyzuj! - rzekł spokojnie Derek. - Wampir będzie miał sprawiedliwy osąd, nie masz się czego bać. Każdemu według zasług - dodał, uśmiechając się.
    - Nie pozwolę wam go skrzywdzić! - zawołałam rozpaczliwie, wiedząc, że moja siła zupełnie nie równa się sile wszystkich Zmiennokształtnych, jakich miał przy sobie dyrektor. Zawarczałam w ich stronę, chcąc ich wystraszyć, lecz na nic się to zdało. Doskonale wiedzieli, że nie mogę im nic zrobić.
    - Becky... - Poczułam dłoń Louisa na swoim ramieniu. Spojrzałam na niego przez ramię. Uśmiechał się do mnie, ale miał smutny wyraz twarzy. Wyglądał trochę, jakby pogodził się ze swoim losem.
    - Nie pozwolę im cię skrzywdzić - zapewniłam gorliwie.
    - Wiem, ale przez to wszystko oni mogą zrobić coś też tobie. A tego bym sobie nie wybaczył. Więc pozwól, że pójdę z nimi dobrowolnie - powiedział cicho. Kręciłam cały czas głową, nie chciałam się z tym pogodzić.
    - Więc chodźmy, mam dosyć tego teatru - mruknął ktoś z podwładnych Dereka. Louis wyminął mnie i podszedł do dyrektora, który związał mu ręce na plecach. Chciałam ich powstrzymać, ale Filip w porę mnie złapał w talii i zatrzymał w miejscu. Wyrywałam się, krzyczałam, lecz brat mnie nie puszczał. A Louis, odprowadzany przez ogromną eskortę, odwrócił się raz w moją stronę. Ujrzałam na jego ustach uśmiech pełen miłości i pogodzenia z losem.

~~*~~*~~*~~*~~

    Hejo, przepraszam Was za wszelkie błędy w tym rozdziale, ale znów na wfie mój palec ucierpiał i nie piszę zbyt szybko ani składnie, kiedy jest usztywniony :D Jejku, powoli będziemy się zbliżać do końca tej historii. Tak chcę Was tylko do tego naszykować emocjonalnie <3
    Dziękuję wszystkim tym, którzy czytają początki tego bloga, a widzę, że są takie osoby, bo statystyki szybciutko lecą w górę <3

4 komentarze:

  1. Czemu ten rozdział zakończyłaś tak smutno. Płakać mi się zachciało :'(
    Boje się, że zrobią Louisowi krzywdę. On przecież w niczym nie zawinił.
    Prawdę mówiąc, nigdy nie zastanawiało mnie czemu matka Prue i Davida nie była i nie chce być na pogrzebie swoich dzieci. Jednak teraz jestem tego ciekawa. Chcę się tego dowiedzieć.
    Pisz szybko, ale ostrożnie, by palec jeszcze bardziej nie ucierpiał.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie tak miało być <3 Coś im ostatnio za dobrze szło, żeby teraz już było z górki, musiałam coś ponamieszać :D
      Hm.. Mam nadzieję, że uda mi się dobrze wytłumaczyć zachowanie matki Prue i Davida, choć mogę mieć z tym niemały kłopot ^^
      Palec powoli powraca do zdrowia, dziękuję <3
      Również pozdrawiam!

      Usuń
  2. Witam, witam!
    Wybacz, że dopiero teraz. Jakoś nie mogę się zabrać za czytanie opowiadań i pisanie własnego. Weekend jest czymś wprost niesamowitym, gdy chodzi się do szkoły. No ale
    Rozdział bardzo mi się podobał. Błędów nie zauważyłam. Może dlatego, że ładnie wszystko napisałaś i aż nie zwracałam uwagi na cokolwiek poza fabułą.
    Jestem ciekawa czemu mama Prue nie chce przyjechać. Pożegnanie swoich dzieci faktycznie jest trudne, rozumiem, no ale nie może doprowadzać do takiego stopnia, aby w ogóle nie chcieć w tym uczestniczyć. No cholera. Nie rozumiem jej. A może ma po prostu jakieś inne powody? No nie wiem. Mam nadzieję, że wytłumaczysz nam to w najbliższych rozdziałach. :p
    Jeju, końcówka. Nie rób krzywdy Louisowi. Nie rób krzywdy Becky. Przecież ona się załamie... :c
    No nic. Czekam na kolejne rozdziały, w których dowiemy się co stanie się z Louisem i Becky oraz życzę weny. <3
    Bywaj!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tam, najważniejsze, że jednak znalazłaś czas i przeczytałaś oraz skomentowałaś, dla mnie to się liczy najbardziej <3
      Dziękuję za śliczny komentarz! :) chyba do wyjaśnień z matką Prue będę się musiała przyłożyć, by wszystko wytłumaczyć ;( :D
      Haha jak mam komukolwiek zrobić krzywdę, jak każdy marudzi, bym nie zrobiła? Komu bym nie zrobiła, zawsze będziecie marudzić, żeby nie robić :D haha się zobaczy w kolejnych rozdziałach, jak to będzie :p
      Pozdrawiam!
      Zuza <3

      Usuń