sobota, 7 lutego 2015

*32. "Czyżby w końcu moje marzenie miało się spełnić? "

Dedykacja dla osoby, która jest moim motywatorem, jeśli chodzi o pisanie. Dzięki niemu powstają nowe rozdziały i zaczęłam pracę nad nowym projektem, który może niedługo ujrzy światło dzienne na blogu. Dziękuję z całego serducha, bo to dla mnie mega ważne! ♥ Bez Ciebie nie dałabym chyba sobie rady! Dziękuję! <3



"Nie są godni miłości ci, którzy w niczym nie ryzykują." - M. 


~~*~~*~~*~~*~~

~~ Alice ~~

    Wokół nas utworzyła się gęsta, błękitna mgła, przez którą praktycznie nic nie widzieliśmy. To właśnie w niej zniknęła Becky, więc próbowaliśmy przeniknąć przez nią wzrokiem, ale nie udawało się. Czekaliśmy, nie mając pojęcia, co robić, jaki będzie kolejny krok. Jedyne, co nam zostało to denerwowanie się i modlenie do Nyks, by wszystko się udało. 
    Nagle usłyszałam krzyk. Wydawało mi się, że nie należał do przyjaciółki. Serce zabiło mi szybciej. Utkwiłam spojrzenie w miejscu, gdzie miałam nadzieję ujrzeć sylwetki znajomych. 
    Nie musieliśmy długo czekać. Po chwili wypadli z mgły przerażeni Shane i Chloe w niesamowicie dziwnych strojach. Za nimi biegła zdyszana Becky. 
    - Szybko! Pomożcie mi! Musimy zamknąć przejście, zanim oni się tu przedostaną! 
    - Jacy oni? - zapytał zdezorientowany Damien. 
    - Nie ma czasu na pytania! Później wszystko wyjaśnimy! A teraz szybko! Złapcie się za ręce! - zawołała Chloe. Zrobiliśmy tak, jak kazała. Ona i Becky stanęły między nami i zaczęły recytować zaklęcie. Przyjaciółka wyciągnęła przed siebie prawą dłoń. Zauważyłam na jej palcu wskazującym pierścień, który dostała kiedyś od mamy, gdy dowiedziała się, kim tak naprawdę była. Ręka jej delikatnie drżała, a z zielonego klejnotu wydobywało się jakby złotawe światło. 
    Z mgły słychać było donośne krzyki pogoni. Rozejrzałam się dokoła, lecz niczego ani nikogo nie zauważyłam. 
    - Szybciej! - krzyknął Shane, wpatrując się w jeden punkt pośród mgły, gdzieś pod drugiej stronie rzeczki. Dziewczyny spojrzały na niego spode łba. Jedna warknęła cicho, nie zorientowałam się, która. Chłopak jednak od razu zamilkł. 
    W tym samym czasie pośród mgły rozróżniłam postacie dwóch mężczyzn. Byli niskiego wzrostu, nieśli ze sobą grube sznury i coś podobnego do batów. Wzdrygnęłam się mimowolnie. Ścisnęłam mocniej dłoń Damiena, który stał po mojej prawej stronie. Chłopak odwzajemnił uścisk, chcąc tym gestem dodać mi otuchy i jednocześnie powiedzieć, że wszystko skończy się dobrze. 
    Nie miałam pojęcia, ile tak staliśmy, modląc się, by dziewczyny jak najszybciej zamknęły portal. Coraz wyraźniej widziałam sylwetki zbliżających się nieproszonych gości. Już myślałam, że nas dopadną i zwiążą powrozami, gdy niespodziewanie mgła powoli zaczęła zanikać. Zerknęłam na Becky i Chloe; oczy miały zamknięte, wyraz twarzy wskazywał na to, że skupiły się całkowicie na zadaniu. Nie chciałam im przerywać ani dekoncentrować, więc swoją uwagę skupiłam na coraz wyraźniejszym drugim brzegu, który wyłaniał się z mgły. Prosiłam, błagałam wręcz boginię o to, by pogoń nie zdążyła przejść do naszego świata. 
    Nagle dało się słyszeć głośny wrzask frustracji i wszystko zniknęło. Zapanowała kompletna cisza. 

~~ Shane ~~

    - Udało się - szepnąłem Chloe do ucha, tuląc ją do siebie. - Cholera, udało się! 
    Staliśmy pośród znajomych twarzy. Uśmiechałem się jak głupi do każdego. Nie mogłem uwierzyć, że wszystko poszło zgodnie z planem. 
    Chloe nadal zachowywała się, jakbyśmy zaraz mieli zginąć spaleni na stosie. Cały czas kręciła głową i mamrotała coś pod nosem tak cicho, że nie potrafiłem rozróżnić słów. Starałem się do niej przemówić, wytłumaczyć, że niebezpieczeństwo minęło, ale wydawał się to płonny wysiłek. Dziewczyna trwała jak w amoku. 
    - Chloe, spójrz na mnie - powiedziałem łagodnie ale nakazująco. Posłuchała mnie. Zerknąłem w jej piękne oczy, w których nadal odbijał się strach. Bała się o nas. O nasze życie. - Nic już nam nie grozi. Widzisz, gdzie jesteśmy? Zobacz, rozejrzyj się dokoła - zaproponowałem. Powoli skierowała swoje  spojrzenie najpierw na potok a następnie na Becky. Rozpoznała ją od razu, bo oczy otworzyły jej się szeroko i zaszły łzami. Błyskawicznie wyrwała się z moich ramion i podbiegła do nieco zdziwionej brunetki. Przytuliły się serdecznie i ciepło na powitanie. Chloe w jej ramionach rozpłakała się, ale już wiedziała, że nic nam nie groziło. To zdecydowanie były łzy radości. 
    Patrzyłem przez chwilę na nią, jak cicho mówi coś do Becky, uradowany, że nic się jej nie stało. Potem zorientowałem się, że kilka par oczu spogląda na mnie z zaciekawieniem, chcąc dowiedzieć się wszystkiego. Ale ja zacząłem od najważniejszej rzeczy. Podszedłem do Prue i Chrisa i przywitałem się z nimi. 
    - Witaj z powrotem - powiedział blondyn, ściskając moją wyciągniętą dłoń. 
    - Dziękuję - odezwałem się po chwili milczenia, zerkając w oczy każdego z zebranych. - Dziękuję, że uratowaliście nam życie. 

~~ Prue ~~

    Przytuliłam się do Chrisa szczęśliwa, że wszystko skończyło się tak dobrze. Że sprowadziliśmy Chloe i Shane'a z powrotem do naszego świata. Że nie zginęli. Że nadal żyją i mają się w porządku. 
    Rozsiedliśmy się na trawie pod gwiazdami, wcale nie zmęczeni, jakby to był popołudniowy piknik. Słuchaliśmy z niemałym zainteresowaniem i przejęciem historii, jaka przydarzyła się naszym znajomym z przyszłości. Mówił głównie chłopak, ponieważ brunetka nie doszła jeszcze do końca do siebie. Gdy wtrącała do opowieści jakieś wyjaśnienie, o którym zapomniał Shane, głos nadal jej delikatnie drżał z przejęcia. Wcale się jej nie dziwiłam. Naprawdę wiele przeszła. Miała prawo na odpoczynek. 
    Bardzo poruszyła mnie opowieść blondyna o Ohrimach i ich zwyczajach rodem ze średniowiecznych lat. Nie mogłam w niektóre uwierzyć; tak bardzo wydawały mi się w naszych czasach absurdalne. 
    Może siedzielibyśmy dłużej, gdyby nie to, że w pewnym momencie Chloe zasnęła z głową opartą na ramieniu Shane'a. W końcu stres wykończył jej już i tak zmęczone ucieczką ciało. Dopiero wtedy ktoś zerknął na zegarek. Było po drugiej w nocy. Usłyszałam, jak komuś wyrwało się kilka przekleństw. 
    - Powinniśmy wracać - zauważyła Bella. Jak jeden mąż wstaliśmy z trawy; Damien pomógł Shane'owi z Chloe, by jej nie obudzić. Z westchnieniem ruszyłam w drogę do internatu. 
    Szłam z Chrisem na końcu, trzymając się za ręce. Nie spieszyliśmy się nigdzie; noc była piękna, księżyc oraz gwiazdy sprawiły, że na dworze panował romantyczny nastrój. Aż chciało się zostać i posiedzieć pod gołym niebem, podziwiając przepływające przez nie co jakiś czas obłoki. 
    Mimo naszego wolnego tempa, w końcu doszliśmy do internatu. Stanęliśmy przed wejściem, twarzami do siebie. Spojrzałam w oczy blondyna. Zauważyłam w nich złote iskierki, które jednak po chwili zniknęły. 
    - Jest późno - odezwał się, przerywając ciszę. Pokiwałam tylko delikatnie głową, przygryzając przy tym dolną wargę. - Chyba... chyba powinniśmy iść spać. - zauważył. Znów się z nim zgodziłam. - No to... Dobranoc - szepnął. Pochylił się, objął mnie w pasie i pocałował. Naprawdę słodka i namiętna pieszczota trwała bardzo krótko. Miałam ochotę na dużo więcej, ale niestety chłopak już się ode mnie odsunął. Odwrócił się na pięcie, chowając dłonie do kieszeni spodenek. Spojrzał na mnie tylko raz, przez ramię, uśmiechając się do tego łobuzersko. 
    Gdy w końcu położyłam się na łóżku, usłyszałam swój telefon. Jęknęłam cicho, ale zaczęłam go szukać po omacku na półce tuż przy mojej głowie. Odnalazłszy go, odblokowałam i przeczytałam wiadomość, którą przysłała mi Petra z Francji. Pisała, że udało jej się skontaktować z ludźmi, u których ukrywał się mój ojciec. Serce zabiło mi szybciej. Czyżby w końcu moje marzenie miało się spełnić? Czyżbym w końcu miała poznać tatę? Miałam ogromną nadzieje. 
    Umówiłam się z kobietą, że spotkamy się przed południem u niej w kawiarence. Tak bardzo cieszyłam się na wizytę u niej, że nie potrafiłam zasnąć. Leżąc, zastanawiałam się, jak to będzie. A im więcej myślałam, tym bardziej się denerwowałam. A co, jeżeli to jednak nie mój ojciec? A co jeśli mnie nie pozna, albo, co gorsza, nie będzie miał ochoty się ze mną spotkać? Coraz czarniejsze scenariusze nawiedzały mój zmęczony umysł aż w końcu zasnęłam.

***

    Bardzo długo zastanawiałam się, czy powiedzieć o moim wypadzie do Francji Chrisowi. Niby wiedział wszystko o całej tej sprawie, ale jakoś nie miałam ochoty na jego towarzystwo w tej podróży. Z drugiej jednak strony zasługiwał na prawdę. Dlatego postanowiłam wysłać mu smsa, gdy tylko znajdę się w kawiarni Petry.
    Szybko uwinęłam się z pracami, które powinnam była zrobić przed wyprawą. Następnie z naszyjnikiem ukrytym w zaciśniętej pięści, przeszłam na tyły stajni, gdzie mogłam spokojnie się teleportować.
    Kiedy otworzyłam oczy, zobaczyłam te same francuskie kamiennice, poczułam zapach morza i wypiekanych croissantów. Westchnęłam z lubością, wdychając smakowite zapachy słodkich ciasteczek. Wydawało mi się, jakbym była w domu; czułam się tak swojsko, tak wspaniale - tak samo jak w domu, gdy ktoś po długiej nieobecności siada na kanapie i spogląda na swoje cztery ściany. Wie, że to jego kąt na ziemi. Tak samo było ze mną i Francją. Wiedziałam, że, kiedy już dorosnę, tam właśnie zamieszkam.
Gerard
    Bez problemu odnalazłam kawiarenkę Petry. Tym razem w środku siedziało kilku klientów. Obsługiwał ich młody mężczyzna, który uśmiechnął się do mnie, gdy podeszłam do baru. Miał blond włosy opadające delikatnie na czoło, jednodniowy zarost i błękitne oczy. Był naprawdę wysoki i dobrze zbudowany. Ubrany w białą koszulkę i czarne spodnie z czerwonym fartuszkiem przepasanym w biodrach wyglądał naprawdę przystojnie.
    Usiadłam na wysokim stołku i czekałam, aż będzie miał chwilę, by zapytać go o Petrę. Kiedy skończył obsługiwać gości, podszedł do mnie i przywitał się serdecznie. Trudno było go zrozumieć przez bardzo wyraźny francuski akcent.
    - Witam. Ty musisz być Prue. Petra mówiła, że przyjdziesz. Zaraz ją zawołam - rzekł i zniknął za drzwiami prowadzącymi do kuchni.
    Nie musiałam długo czekać. Po chwili znów wyszedł, prowadząc za sobą uśmiechniętą młodą kobietę. Widząc mnie, od razu wyprzedziła chłopaka i podbiegła do mnie. Mocno przytuliła na powitanie.
    - Bonjour, Prue! Jak dobrze cię znów widzieć! Przed chwilą poznałaś mojego narzeczonego, Gerarda. - Uśmiechnęła się do chłopaka, który niósł na tacy lody do stolików. Usiadłyśmy przy barze. - Cieszę się, że tak szybko przyjechałaś.
    - Nie mogłam inaczej. W końcu chodzi o mojego ojca - odpowiedziałam.
    - Racja. Szczerze ci powiem, że nie wierzyłam, że uda mi się tak szybko go odnaleźć. Ale chyba Nyks czuwa nad tobą. Raz dwa skontaktowałam się z kim trzeba. Nie musiałam chodzić od jednego domu do drugiego, ponieważ pierwszy znajomy, do którego zadzwoniłam, wiedział, gdzie znajdę Dereka. - Położyła mi dłoń na ręce i delikatnie ścisnęła.
    - Kiedy będziemy mogły się tam wybrać? - zadałam nurtujące mnie pytanie.
    - Dzisiaj. Inaczej bym cię tak szybko nie ściągała. Musimy działać natychmiast, bo nie wiadomo, czy magia twojego ojca nie przeniesie go wkrótce do innego miejsca, a potem to szukaj wiatru w polu. Nie panuje nad tym, gdzie się przeteleportuje. Jest zbyt słaby.
    - W takim razie dobrze, że go tak szybko odnalazłyśmy. Już czas, by zakończył tułaczkę - powiedziałam dobitnie.
    - Tak, masz rację. To co, możemy się zbierać? - zapytała.
    - Oczywiście - odparłam. Wstałyśmy i wyszłyśmy z kawiarenki przez kuchnię. Stanęłyśmy na placyku pomiędzy dwoma kamiennicami. Wyciągnęłam z kieszeni naszyjnik. Wyjaśniłam jej jego działanie. Petra opisała mi miejsce, do którego się wybierałyśmy. Założyłam więc na nas wisiorek, zamknęłam oczy i wyobraziłam sobie to miejsce...
    Uchyliłam powieki, jak już wiedziałam, że na pewno znów stoję na stałym gruncie. Moim oczom ukazał się wspaniały widok. Mały domek stojący niemalże na plaży. W zasięgu wzroku błękitne morze. Wokół chatki rosło mnóstwo roślinności - wysokie owocowe drzewa i mniejsze krzewy oraz niskie kolorowe kwiaty.
    - Gdzie jesteśmy? - zapytałam onieśmielona widokiem. Zapach unoszący się wokół również był wspaniały - słone morze, grzejące słońce i gotujący się obiad.
    - Włochy - powiedziała tylko i ruszyła w stronę domku. Przez chwilę stałam tam, nie wiedząc, co zrobić; z jednej strony spieszyło mi się do ojca, z drugiej pragnęłam nacieszyć się cudownym widokiem. Wygrała pierwsza potrzeba.
    Zbliżając się do domku, zauważyłam, że ktoś z niego wyszedł nam naprzeciw. Petra zaczęła rozmowę oczywiście po włosku, więc nic z niej nie zrozumiałam. Stanęłam jednak tuż przy niej, przyglądając się uważnie mężczyźnie, któremu moja towarzyszka coś zawzięcie tłumaczyła. Wyglądał może na czterdzieści lat, nie więcej. Ciemne włosy gdzieniegdzie przerzedzone i przyprószone siwizną opadały na opalone ramiona. Szarymi oczami spoglądał na mnie ciekawie. Między krzaczastymi, ciemnymi brwiami pojawiła się pionowa zmarszczka. Spod hawajskiej, do połowy rozpiętej koszuli wystawał delikatnie zaokrąglony, opalony brzuch. Jego ubioru dopełniały krótkie, niebieskie spodenki i japonki. Był niskim mężczyzną.
    Rozmowa trwała dosyć długo. Wydawało mi się, że pojawiły się jakieś komplikacje, ale gdy Petra się do mnie odwróciła, uśmiech satysfakcji nie spływał jej z twarzy. Poszłyśmy za mężczyzną do wielkiego ogrodu z drewnianą altaną pośrodku i hamakami zawieszonymi między drzewami. Niedaleko stołu i ław zapełnionych jedzeniem, leżał ogromny pies. Przynajmniej tak wydawało mi się na początku, bo gdy podeszłyśmy bliżej, zauważyłam, że to był naprawdę duży wilk. Oczy miał zamknięte, ale gdy tylko ukucnęłam przy nim, otworzył je szeroko. Zobaczyłam w nich swoje odbicie; nieco zestresowaną dziewczynę, która strasznie bała się spotkania ze swoim ojcem.
    - Cześć - szepnęłam. Petra stojąca za mną, uśmiechnęła się.
    - Witaj, Derek. Zobacz, kogo ci przyprowadziłam - powiedziała wesoło. - Tak, to twoja córka - dodała po chwili milczenia, jakby odpowiadała na niezadane pytanie. Spojrzałam na nią nieco zdezorientowana. - Mówiłam ci, że twój tata znalazł sposób, by się komunikować  z ludźmi. - Zaśmiała się cicho.
    "- Dzień dobry, Prue. Cieszę się, że mogę cię w końcu poznać." - usłyszałam nagle w swojej głowie. Wzdrygnęłam się delikatnie, nie spodziewając się, że się do mnie odezwie. Podniósł łeb i położył na moich kolanach. Zdziwiona tym nagłym gestem, na początku nie wiedziałam, co zrobić. Dopiero po chwili odważyłam się i położyłam dłoń między jego uszami. Przymrużył oczy, wyrażając swoje zadowolenie.
    - Dzień dobry, tato - szepnęłam, starając się, by nie rozpłakać się ze szczęścia. Dopiero wtedy poczułam prawdziwy spokój, choć wcześniej nie zdawałam sobie sprawy, że czułam się nieco zaniepokojona. - Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że cię w końcu odnalazłam.


~~*~~*~~*~~~*~~

    Heeej! ;) I jak wrażenia po przeczytaniu rozdziału? Chyba wyszedł nieco dłuższy niż wcześniejszy. I w sumie dobrze, bo ostatnie notki były krótkawe :) Mam nadzieję, że się podobało.
    Dziękuję za wspaniałe słowa pod ostatnim rozdziałem. Gdy wiem, że mam dla kogo pisać, od razu lepiej mi się tworzy ^^ ♥
    Pozdrawiam Wass gorąco, bo na dworku niestety ziiimno! <3

3 komentarze:

  1. Wspaniały rozdział. Cieszę się, że Prue znalazła ojca, tylko szkoda, że jest w postaci wilka, a nie człowieka. Super, że się udało również uratować Shane i Chloe. Nie mogę się już doczekać nowego rozdziału.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja jestem zadowolona, że udało mi się napisać rozdział, który Ci się podobał ;) Co do ojca Prue to jeszcze będzie jakiś czas sprawa z nim w nowych rozdziałach :D A i o Shanie i Chloe coś niecoś na pewno się pojawi ^^
      Zuza <3

      Usuń
    2. Nie mogę się już doczekać :)

      Usuń