wtorek, 10 listopada 2015

~10. "Tego nauczyło mnie całe życie..."

"Najtrudniej jest wykorzenić najstraszniejsze wspomnienia, 
przecież je zapamiętujemy najlepiej." - Suzanne Collins




~~ Prue ~~

Bałam się powrotu do domu. Nie byłam pewna, czego konkretnie, ale na samo wspomnienie domu, skręcało mnie w brzuchu. Szukałam przyczyn w stracie brata i tym, że odkąd umarł, nie pojawiłam się ani razu w miejscu, z którym wiązało się przecież tyle wspólnych wspomnień. Może to chodziło o moją mamę, z którą nie rozmawiałam od tak dawna. Może bałam się jej reakcji na mój powrót. A może po prostu było mi przykro z powodu tego, że nie przyjechała, kiedy dowiedziała się, że umarłam, że odnalazłam ojca. Nawet na pogrzeb mojego brata się przecież nie pofatygowała. To właśnie te niewiadome mobilizowały mnie do tego, by odwiedzić swój dawny dom.
Okazja nadarzyła się nawet bardzo szybko. W końcu w święta szkoła zostaje zamykana i wszyscy wyjeżdżają do swoich rodzin. To jedyna szansa dla wszystkich uczniów i nauczycieli, by pobyć choć chwilę z najbliższymi. Dwa tygodnie to dość dużo, by móc sobie wszystko wyjaśnić.
Miałam ogromne wsparcie w Chrisie. Cieszyłam się ogromnie, że los postawił go na mojej drodze w odpowiednim momencie. Gdyby nie on, wiele rzeczy, które mnie spotkały, nie miałyby miejsca. Nie wiem, gdzie byłabym, gdyby nie on i to, że zawsze przy mnie był, choć nie zawsze okazywał wsparcie.
Tym razem było jednak inaczej. Znał całą sytuację i zgadzał się ze mną, że powinnam wyjaśnić z mamą parę spraw i że przerwa świąteczna to najlepszy czas na to.
Tata również starał się jak tylko mógł. Kiedy już pozałatwiał wszystkie sprawy w szkole i te niecierpiące zwłoki w stadzie, wyjechał do Londynu, by tam porozmawiać z mamą, przygotować ją na mój powrót.
Wiele razy korciło mnie, by zapytać go przez telefon, jak zareagowała mama na jego powrót, na wieść o tym, że żyję, że mam się dobrze. Przecież powinna się cieszyć. Zawsze miałyśmy dobry kontakt ze sobą. A teraz? Co się zepsuło?
Ostatni dzień w szkole mijał na pożegnaniach, składaniu sobie życzeń oraz zadawaniu pracy na czas wolny między świętami a sylwestrem. Wszędzie porozwieszane były ozdoby, choć przecież nikt nie zostawał na święta w szkole. Wystrój był na potrzeby tylko tego dnia, żebyśmy poczuli, że w szkole również obchodzi się święta jak w domu, że może być równie fajnie jak w rodzinnym gronie. Ja właśnie tak się czułam od samego początku. Od pierwszego dnia otaczała mnie rodzina, przyjaciele i znajomi. I choć nie wszyscy są ze mną nadal fizycznie, to wiem, że David świętuje w otoczeniu innych, gdzieś w krainie Nyks, która nie dostała jeszcze żadnej formalnej nazwy.
Pakowanie również nie zajęło dużo czasu. Od razu po szkole władowałyśmy najpotrzebniejsze rzeczy do toreb i zniosłyśmy je przed internat, by później załadować do autobusu, który odwoził uczniów na dworzec.
Odwróciłam się w stronę budynku szkoły, by po raz ostatni w tym roku popatrzeć na otulony śniegiem dach.
– Będzie mi tego brakowało. – Westchnęłam. Damien spojrzał na mnie jak na wariatkę. – No co? – zapytałam. – To dla mnie prawie drugi dom – usprawiedliwiłam się. Chris ścisnął mocniej moją dłoń, której nie puszczał odkąd włożył nasze walizki do autokaru. Wracał ze mną. Mój tata osobiście zaprosił go do nas na świąteczną kolację jak i na całą świąteczną przerwę. Oficjalnie dał mu jeszcze jedną szansę, jeśli chodzi o wybór stada. Tym razem Chris bez żalu zgodził się zostać z nami. Już nie był samotnym wilkiem. Miał prawdziwą, wilczą rodzinę, bo tą ludzką posiadał odkąd zaczęliśmy się przyjaźnić.
– A ja tam się cieszę, że wyjeżdżamy – powiedziała Becky. – W końcu znowu spotkam się z moimi rodzicami. Tak dawno ich nie widziałam! – pożaliła się. Uśmiechnęłyśmy się z Alice porozumiewawczo. Chłopcy, widząc nasze miny, roześmiali się, a zdezorientowana Becky obraziła za to, że nie chcieliśmy jej powiedzieć, dlaczego nam tak wesoło. Po chwili jej jednak przeszło.
– Hej! Idziecie? – usłyszałam głos Belli dochodzący z autobusu. Stała na schodach, machając do nas. – Zajęłam nam wszystkim miejsca!
– Jasne, już idziemy! – odkrzyknął jej Chris. Wszyscy oprócz mnie ruszyli w stronę pojazdu. Mój chłopak spojrzał na mnie pytająco. – Gotowa? – zapytał. Chyba wiedział, jak się czułam. Sam przecież musiał mieć obawy zawsze, kiedy wracał do domu.
Pokiwałam delikatnie głową i usiadłam na siedzeniu przed Bellą. Uśmiechnęłam się do niej między siedzeniami.
Podróż minęła nam spokojnie. Najpierw ja, Chris i inni, którzy zmierzali do Londynu, wysiedli na dworcu kolejowym, by poczekać na pociąg. Reszta wybierała się w dalszą podróż na lotnisko, a potem gdzie ich serce kierowało. Również Tom jechał z nami. Trochę mnie zaskoczył, a kiedy dowiedziałam się, że Rose sama zaprosiła go do siebie, jeszcze bardziej nie mogłam w to uwierzyć.
Z pociągu nie pamiętałam wiele. Chyba zasnęłam, ponieważ pierwsze, co pamiętam to wieczorne światła na dworcu w Londynie i tłumy ludzi wysiadających z naszego pociągu. Nie spieszyliśmy się. Tata obiecał, że nas odbierze, więc nie musieliśmy walczyć o taksówkę, o którą zapewne byłoby trudno.
Stali oboje z moją najlepszą przyjaciółką przy wyjściu głównym. Pomachałam im, gdy tylko ich zobaczyłam. Zrobili to samo. Uśmiechnięciu od ucha do ucha pobiegli do nas i wyściskali, jakbyśmy nie widzieli się z co najmniej dwa lata, a przecież Rose wyjechała wraz z moim tatą miesiąc temu z Dundee.
– Rosie, przyjechałaś tutaj dlatego, że przyjechałam ja czy dlatego, że wraz ze mną jest też Tom? Przyznawaj mi się tutaj zaraz! – odezwałam się groźnie, idąc w stronę zaparkowanego auta.
– No wiesz... – zaczęła, wkładając moją torbę do bagażnika. – Gdybyś przyjechała sama, cieszyłabym się, jasne, że tak. Ale jeżeli z tobą przybył też Tom, to jak myślisz, z czego bardziej się ucieszyłam?
– No jasne, że ze mnie! – odpowiedzieliśmy oboje z Tomem. Całe towarzystwo wybuchnęło śmiechem na środku parkingu.
– Brakowało mi tego. – Westchnęłam, dziękując Nyks, że moje myśli zostały na chwilę oderwane od już niedalekiego spotkania z mamą. – Boże, tato, dałeś jej prowadzić auto? – zawołałam oburzona, kiedy zobaczyłam, jak moja przyjaciółka zasiada na fotelu kierowcy.
– Wiesz kochanie, dawno nie jeździłem, poza tym wiele się w Londynie zmieniło, muszę do tego powoli przywyknąć. A Rose radzi sobie znakomicie – odpowiedział, chwaląc blondynkę. Niedowierzałam. Moja przyjaciółka nie mogła poprawnie jeździć. To po prostu nie mieściło się w głowie. Zawsze była trochę fajtłopowata. Nawet jeżeli chodziło o prowadzenie roweru.
Okazało się jednak, że Rosie świetnie panuje nad samochodem, zna się na rzeczy, wszystko robi płynnie a nam, jako pasażerom, przyjemnie się jechało. Nawet na moment znów zapomniałam o mamie. Jedynie dom, który wyłonił się zza któregoś z kolei zakrętu, brutalnie sprowadził mnie na ziemię.
Na trzęsących się nogach wysiadłam z samochodu. Tata i Rosie pomogli nam z torbami, więc szybko się z nimi uporaliśmy. Nim się obejrzałam, już stałam na progu, a Derek otwierał przede mną drzwi.
– Nie ma jak w domu! – zawołał zadowolony. Bardzo się starał, by mój powrót był naturalną rzeczą. Jakby nic, co do tej pory się wydarzyło, nie miało miejsca.
Byłam chyba za bardzo przejęta całą sytuacją, ponieważ w pierwszej chwili nie poczułam cudownego zapachu, który unosił się w całym domu. Dopiero kiedy Chris głośno zawołał do bliżej nieokreślonej osoby, pytając, co tak ładnie pachnie, zaciągnęłam się i już wiedziałam.
– Naleśniki – szepnęłam. Ulubione danie moje, Davida i mamy. Zwsze, kiedy byliśmy wszyscy w domu, robiliśmy razem naleśniki.
Rosie wiedziała, co oznaczały, dlatego od razu do mnie podeszła i ścisnęła moje ramię, chcąc pokazać mi swoje wsparcie. Byłam jej za to wdzięczna. Czułam jak moje nogi miękną, kiedy z kuchni do salonu, w którym jak do tej pory staliśmy, weszła mama. Zniknęły cienie pod oczami od przepracowania. Zamiast nich pojawił się wyrazisty makijaż, który podkreślał jej cudowne oczy. Ubrana w zwiewną sukienkę, która podkreślała jej figurę, wyglądała na o wiele młodszą niż w rzeczywistości była. Tryskała energią, choć w oczach widziałam smutek. Ogromny żal i ból, który starała się chować przed nami po odejściu ojca.
W pierwszym momencie myślałam, że się rozpłacze. Widziałam, jak w jej oczach gromadzą się łzy. Kiedy się jednak odezwała, nie usłyszałam już żadnego załamania. Była wyłącznie szczęśliwa kobieta.
– Tak się cieszę, że w końcu jesteście! Prue, Chris, rozbierajcie się! – zawołała. Podeszła do mnie i uściskała serdecznie. Zaskoczyła mnie. Nie spodziewałam się tego. W ogóle nie miałam pojęcia, czego oczekiwać, ale z pewnością nie takiej reakcji. – Rosie, może przedstawisz mnie swojemu koledze? – zaproponowała.
– To jest Tom, Tom poznaj mamę Prue, Ivonne. – Podali sobie grzecznie dłonie na powitanie.
– Może zostaniecie na kolację? – zaoferowała.
– Dziękujemy, ale obiecałam tacie, że wrócimy jak najszybciej – powiedziała z pewnym żalem w głowie blondynka.
– Szkoda! Ale wpadniecie któregoś dnia, mam nadzieję? – Chciała się upewnić.
– Jeszcze będzie miała nas pani dość! – zapewniła Rose, wychodząc z domu.
– No to co? Myjcie ręce, zaraz zasiadamy do stołu! – rozporządziła mama i zniknęła w kuchni. Spojrzałam zdezorientowana na tatę.
– Odkąd wróciłem, tak się zachowuje. – Wzruszył ramionami jakby chciał powiedzieć, że metamorfoza mojej rodzicielki to absolutnie nie jego wina.
Oszołomiona zjadłam kolację i przysłuchiwałam się rozmowie, jaką prowadzili domownicy. Próbowali mnie w nią wciągnąć, ale byłam zbyt pochłonięta własnymi myślami, by zajmować się rozmową z innymi. Nie chcąc psuć nikomu nastroju, odczekałam, aż każdy zje i dopiero kiedy siedzieliśmy w salonie przed telewizorem, wypaliłam prosto z mostu.
– Mamo, może powiesz mi teraz, dlaczego nie przyjechałaś na pogrzeb Davida? Dlaczego nas nie odwiedziłaś? Dlaczego nawet nie zadzwoniłaś, kiedy to wszystko się wydarzyło?
Zaskoczyłam ją. Widziałam w jej oczach smutek i ból i już przestraszyłam się, że może wypowiedziałam się zbyt ostro. Ale nie, musiałam być twarda, chcąc wyciągnąć coś z mojej mamy. Tego nauczyło mnie całe życie z nią. Po dobroci niczego złego sama nie powiedziała.
– Ja wiem, że powinnam... że powinnam zrobić cokolwiek... Wiem, że masz do mnie o to żal i nawet się temu nie dziwię, sama byłabym wściekła. – Próbowała patrzeć mi prosto w oczy, ale często, chyba nieświadomie, pochylała głowę do przodu i uciekała wzrokiem w podłogę. – Przepraszam cię, nie powinnam się tak zachowywać. Jestem twoją matką i to we mnie masz mieć oparcie, a ja użalałam się nad sobą i nie wzięłam pod uwagę tego, że tobie może być równie ciężko co mnie.
– Nie chcę przeprosin, choć to miłe, że przyznajesz się do winy. Ja po prostu chciałam się dowiedzieć, dlaczego – szepnęłam. Czułam łzy napływające do oczu. Nie zamierzałam płakać, to byłoby głupie, ale takie wyznania, jakkolwiek banalne by nie były, zawsze sprawiały, że się wzruszałam.
– Nie chciałam przeżywać tego jeszcze raz. Pragnęłam zapamiętać Davida, ciebie jako osoby uśmiechnięte, pełne życia, szczęśliwe. Gdybym zobaczyła was elegancko ubranych, leżących w trumnie... nie potrafiłabym... Przepraszam. – Nie przygotowałam się na taką odpowiedź. Gdzieś w podświadomości ciągle wyobrażałam sobie, że jej wytłumaczenie będzie miało coś bardziej... Sama nie wiedziałam, czego się spodziewać.
Podeszłam do mamy i przytuliłam ją, ponieważ po wyznaniu, rozpłakała się na dobre. Nie byłam już na nią zła. Może jeszcze nie tak dawno czułam żal do mojej rodzicielki, tak jak to było, kiedy nie powiedziała mi, że byłam Zmiennokształtnym. Po tym, jak mi wszystko wyjaśniła, cała złość odeszła bezpowrotnie.
– Kocham cię, wiesz? – szepnęłam jej na ucho. Uśmiechnęła się do mnie przez łzy i pocałowała delikatnie w czoło.

***

Święta minęły w miłej, rodzinnej atmosferze. Wszyscy byli szczęśliwi. Nawet Chris się rozchmurzył, co w jego sytuacji oznaczało zapomnienie o swojej ludzkiej rodzinie, a zwłaszcza o ojcu, ponieważ jego mama i Jack wpadli do nas w Pierwszy Dzień Świąt. Widziałam, że wizyta wiele znaczyła dla mojego chłopaka. Mogli w końcu ze sobą porozmawiać i wyjaśnić jak ja i moja mama.
Podczas wszystkich przygotowań, potem wśród świętowania, ja i Chris znaleźliśmy kilka chwil tylko dla siebie. Zaszywaliśmy się w moim pokoju, zakopywaliśmy w kołdrze i cieszyliśmy się sobą. Wtedy wiedziałam, że wszystko u mnie było na swoim miejscu, że w końcu mam prawdziwą rodzinę, że mam kogo kochać i jestem kochana.
Na sylwestra zaprosiłam do siebie wszystkich moich znajomych. Impreza miała się równać tej, którą przeżyłam rok temu, kiedy dowiedziałam się, kim tak naprawdę byłam. Chciałam, by każdy czuł się wyjątkowo i dobrze - jak w swoim domu. Przez cały tydzień razem z Rose, Tomem i Chrisem staraliśmy się zrobić wszystko, by wyszło idealnie. Układaliśmy menu, wieszaliśmy lampki i inne ozdoby. Chowaliśmy najcenniejsze i kruche rzeczy, by nie uległy zniszczeniu.
– Jejku, ale się zmęczyłam! – zawołała Rose, kładąc się na kanapę. Właśnie kończyliśmy zakładanie lampek nad wejściem. Chris zaczął już powoli sprzątać cały salon, kiedy rozplątywaliśmy sznur kolorowych lampek.
– Nie marudź, sama mnie namawiałaś do zrobienia całej tej imprezy – powiedziałam, całując ją delikatnie w policzek.
– Nie sądziłam, że zwalisz na mnie większość obowiązków! – zawołała, wodząc za mną wzrokiem. Przeszłam do kuchni, gdzie Chris położył naczynia, z których jedliśmy nasz obiad. Cały czas kontrolowałam sytuację w salonie.
– Myślałaś, że sama się ze wszystkim uporam? Zwłaszcza, że to był twój pomysł? – Zaśmiałam się serdecznie.
– Jasne, że nie, ale nie sądziłam, że będzie aż tyle roboty! A przecież jeszcze nie zaczęliśmy szykować jedzenia – jęknęła, kuląc się na kanapie. – Tom! Ja już nie mam siły. Nic już dzisiaj nie zrobię.
– Pomogę im jeszcze w kuchni i możemy wrócić do domu, co? – zaproponował. Rose coś mruknęła pod nosem, kiedy blondyn przyniósł ostatnie dwa kubki do zmywania. – Pomóc ci w czymś jeszcze? – zapytał, spoglądając na wyciągnięte zza kanapy nogi blondynki. Uśmiechnęłam się pod nosem.
– Nie, możecie już iść – powiedziałam, płucząc naczynia. Widocznie chłopak mnie nie słuchał, bo spojrzał na mnie zdezorientowany z niemym pytaniem w oczach. – Kochasz ją, prawda? – Uśmiechnęłam się szeroko. Oparłam się o blat szafki, wycierając mokre ręce w ściereczkę. Tom spojrzał najpierw na nią, później na mnie i zaśmiał się.
– No – przyznał nieco zmieszany swoim wyznaniem.
– To widać – przyznałam. – Cieszę się, w końcu wszystko zaczęło się układać.
– Myślisz... – zaczął jeszcze bardziej zmieszany.  – Myślisz, że chciałaby zostać ze mną... no wiesz, na zawsze? – zapytał w końcu. Przejechał dłonią po swoich jasnych włosach.
– Oh... – Nie wiedziałam, co mu odpowiedzieć. Czy Rose była gotowa na coś tak poważnego? Z jednej strony zawsze stroniła od płci przeciwnej odkąd pewne wydarzenia miały miejsce. Z drugiej, Tom to nie każdy inny facet. Tom to Tom. – Myślę, że ona sama może tego jeszcze nie wiedzieć – starałam się wybrnąć jakoś ładnie z tej sytuacji. – Kocha cię, a to chyba powinno ci wystarczyć, prawda?
Nic więcej nie odpowiedział. Pokiwał zamyślony głową i wyszedł z kuchni, mijając się na progu z Chrisem.

~~*~~*~~*~~*~~

Hej, strasznie Was przepraszam, że rozdział nie pojawił się na czas, tak samo jak na moim drugim blogu, jeżeli ktoś czyta. Postaram się do weekendu ogarnąć rozdział na "Polowanie...". A na Wasze blogi, jeżeli mam zaległości, wpadnę jutro, w końcu jest wolne. Oczywiście w przerwie od nauki matmy, bo w czwartek sprawdzian :/
Mam nadzieję, że rozdział odpowiedniej długości oraz, że was nie zanudził  ;)
Pozdrawiam cieplutko!
Zuza <3

6 komentarzy:

  1. I żyli długo i szczęśliwie... czekaj zaraz. Przecież nic takiego nie napisałaś. Czyli nie do końca długo i szczęśliwie? O matko jak ja bym chciała dowiedzieć się co mogłoby wydarzyć się później. Ale no nic. Przecież nie mogę cię zmusić byś kontynuowała opowiadanie, gdyż to tylko od ciebie zależy.
    Więc Pozdrawiam
    Kitty

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, zawsze mnie korci, żeby napisać, co działo się z bohaterami później albo wcześniej. Może kiedyś przyjdzie mi do głowy jakiś fajny pomysł, którym warto byłoby się podzielić ;) Więc się już nie załamuj! <3

      Usuń
  2. Witam, witam!
    Tak czytając o świętach od razu poczułam, jakby było wolne i wiesz, śnieg wszędzie, mandarynki, choinki, prezenty, barszczyk, za chwilę nowy rok, a tu, wait, przecież dopiero 10 listopad. :c Wolne potrzebne tak baardzo.
    Spotkanie Prue z matką. W sumie, muszę się przyznać, że sama wyobrażałam sobie to spotkanie nieco inaczej. Naprawdę. Oczekiwałam, że Ivonne pojawi się tak po prostu bez słowa, traktując córkę bardzo, wiesz, oschle, jeśli można to tak ująć. Ale Twoje przedstawienie tego wszystkiego pozytywnie mnie zaskoczyło, także wiesz. <3
    ,, – Kocham cię, wiesz? '' Rozwaliło mnie. No wszystkie organy wyrzuciłam na biurko i zaczęłam szczerzyć się jak idiotka do monitora.
    Co Ty ze mną robisz dziewczyno? Jak dobrze, że nikt nie wszedł mi do pokoju.
    Jestem ciekawa, czy Rose jest gotowa na coś dłuższego, poważniejszego. W sumie nikt nie wie czego oczekiwać. ;-;
    No nic. Życzę Ci weny, więcej czasu wolnego i powodzenia na czwartkowym sprawdzianie. Ja również w czwartek piszę sprawdzian. Meh, transmisja danych nie zna litości. <3
    Bywaj!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miałam dokładnie to samo, kiedy to czytałam ;) Co do spotkania mamy i Prue... Długo się zastanawiałam nad nim i przeróżne jego wersje miałam w głowie. No ale jeżeli miały kiedyś tak dobry kontakt, no to jak mogłabym go teraz zepsuć? ;)
      Nie dziękuję i również życzę Ci powodzenia! <3

      Usuń
  3. Boże ♡_♡
    Po prostu kocham ten rozdział ...
    Reakcja matki Prue trochę mnie zaskoczyła, no ale w końculudzie się zmieniają ...
    Czekam na nn
    Ściskam mocno
    ~ Alex

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, lubię zaskakiwać ;) Nie chciałam również psuć relacji pomiędzy Prue a mamą. W końcu choć jeden bohater w opowiadaniu powinien mieć dobre stosunki z obojgiem rodziców :D
      Dziękuję i pozdrawiam!
      Zuza <3

      Usuń